środa, 26 czerwca 2013

DEAD: ALIVE- II

Nicki

  Leukocyty dzielą się na limfocyty, monocyty i granulocyty. Pełnią przede wszystkim funkcje odpornościowe, przy czym różne typy białych krwinek mają inne zadania: limfocyty rozpoznają obce komórki i organizmy, oraz obce antygeny. Uczą się rozpoznawać "wroga" i wytwarzają przeciwciała, które go neutralizują. Niektóre limfocyty, zwane NK, niszczą komórki nowotworowe i wirusy. Granulocyty wspomagają limfocyty w niszczeniu ciał obcych. Dojrzałe monocyty, zwane makrofagami, to komórki żerne, których zadaniem jest... 
  We wkuwaniu ukochanej biologii przerwał mi dzwonek do drzwi. Spojrzałam na zegarek-  była równo szósta wieczór. Odłożyłam książkę na podłogę i otworzyłam okno przy łóżku.
- Nick, wchodź, drzwi otwarte! - krzyknęłam, po czym je zamknęłam. Usłyszałam trzask drzwi, a potem donośne tupanie na schodach.
- Cześć, Nicki! - chłopak uśmiechnął się i przejechał dłonią po swoich ciemnych włosach, po czym pocałował mnie w czoło. Odwzajemniłam uśmiech.
- Jesteś sama? - ściągnął kurtkę.
- Mama w pracy. Czyli tak.
- O, to dobrze się składa - usiadł obok mnie i zaczął się pochylać ku mnie. Gdy zobaczyłam, co ma zamiar zrobić, sięgnęłam po podręcznik i trzepnęłam go nim w głowę.
- Ale jesteś - mruknął. - Co to?
- Leukocyty.
- Co to? - powtórzył pytanie.
- Cudowne stworzonka.
- Nie rób ze mnie debila, leukocyty to nie stworzonka - burknął. - To białe krwinki.
- Po co się pytasz, jeśli znasz odpowiedź? - wzruszyłam ramionami. Chłopak uśmiechnął się.
- Bo się o ciebie martwię, jutro masz egzamin, a robisz sobie jaja. Jak go nie zdasz, to osobiście wybiorę ci karę.
- Och, uroczy Nick się martwi! - uniosłam wyregulowane brwi do góry.
- Nie tylko o ciebie - westchnął, wstając z łóżka.
- A o co jeszcze?
- Raczej: o kogo. Dawno nie widziałem się z Liamem.
- Ach.
  Nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Esemesuję z nim - stwierdziłam ostrożnie- ale to i tak jest badziewne, bo go nie widzę.
  Okropnie tęskniłam za bratem i jednocześnie się o niego martwiłam jak cholera. Fakt, że przecież nie był w Londynie sam, nie dodawał mi całkowicie otuchy, bo na dobrą sprawę, to nikogo z jego towarzystwa dobrze nie znałam. Harry'ego tylko z widzenia, nie miałam zbyt wielu okazji, żeby z nim porozmawiać, minimalnie Nialla i Zayna.
  Zayn, Zayn, Zayn. Co tak właściwie było między mną a nim? Czułam się przy nim swobodnie, jakby był moim bratem, jak Liam. Pomimo złych początków, teraz nasze relacje były naprawdę dobre, ale nie można tego było nazwać miłością, czy coś, to było już za duże, zbyt intensywne określenie. Był tylko przyjacielem i nawet nie chciałam, żeby coś z tego... wyszło. Poza tym, miałam Nicka. Wiedziałam, że Liam poprosił go o to, żeby się mną opiekował. Nick nic takiego nigdy nie powiedział, tak samo jak mój brat, ale wiedziałam, że takie coś było. Liam musi mieć stuprocentową pewność, że miejsce, które opuszcza, zostawia w całkowitym porządku i harmonii. Chociaż wyjazd do Wielkiej Brytanii musiał być dla niego dużym stresem, bo opuścili Nowy Jork, ogólnie Stany Zjednoczone, zostawiając je w jednym, wielkim chaosie.
  Najbardziej moje wątpliwości budził Louis Tomlinson, tak samo, jak Nicka. Próbowałam uspokoić samą siebie, że przecież Louis to jednak nie morderca, przecież o to wybuchła współczesna, amerykańska rewolucja, a poza tym, to Malik znał go lepiej, niż siebie, ale jednak... nie byłam pewna. Nie potrafiłam być. Musiałam zachować czujność, a ten chłopak mi ją pobudzał za każdym razem.
  Nigdy nie zapomniałam miny Nicka, gdy zobaczył Tomlinsona w towarzystwie Liama, Nialla, Harry'ego i Zayna i zwłaszcza wtedy, gdy o wszystkim mu opowiedziano. Stał jak słup i wpatrywał się w Louisa tak, jakby w myślach rozważał, czy zabicie jego byłoby rozsądnym posunięciem, czy jednak nie miałoby to żadnego sensu. Zawsze, kiedy się pytałam go o opinię na ten temat, na temat Louisa, zaciskał wargi i mówił przez zęby, że mu to po prostu nie pasuje. Podczas gdy wszyscy przyjęli ten szokujący fakt, iż Tomlinson odsiedział nieswój wyrok, że w ogóle nie powinien mieć żadnych problemów z prawem, Nick, zdawać by się mogło, wciąż żył czasami, w których Louis budził strach i obrzydzenie. Nick chyba był po prostu uprzedzony, a takich ludzi jest trudno zmusić do zmiany zdania. A nawet jest to chyba niemożliwe.
  Najciężej jednak było z mamą. Nie zgadzała się na przeprowadzkę Liama. Zayna w sumie też, ale wiedziała, że nie jest jego matką i nic nie zmieni. Co prawda Liam był pełnoletni i mógł wyjechać nawet na Malediwy, nie pytając nikogo o zdanie, ale to nie było w jego, naszym typie. Zawsze się o wszystkim na bieżąco informowało, różnica była tylko w tym, że Liam mógł bieglej operować swoimi argumentami. Bał się poinformować o tym mamę, dopytywał się mnie, co ma powiedzieć. Nie odpowiedziałam mu nic, tylko wyszłam z nim z pokoju i poprowadziłam do mamy. Ona równiez nie była ufna w stosunku do Louisa, który zrobił coś, czego wszyscy najmniej się spodziewali. Zaprosił ją na kawę i podczas spotkania opowiedział jej wszystko. To musiało ją "dobić" na tyle, że zgodziła się na przeprowadzkę i wspomogła finansowo chłopaków, którzy problemów z pieniędzmi jednak nie mieli- ojciec Horana był niesamowicie nadziany, co wiadomo było nie od dzisiaj.
  Do chłopaków zawsze jeździłam na wakacje czy ferie, czy w jeszcze inne święta. Było naprawdę w porządku, chociaż z Louisem miałam nienajlepsze relacje. Widziałam, że się starał, żebym go zaakceptowała, żebym mu chociaż minimalnie zaufała i to nie było tak, że mu w ogóle nie ufałam i że najchętniej to strzeliłabym mu w łeb z pistoletu, ale ilekroć go widziałam, w mojej głowie pojawiało się jego zdjęcie z gazety, na którym uwieczniona była chwila wsadzania go do radiowozu spod sądu. Tłumy ludzi, którzy mieli ochotę go osobiście zatłuc i policjanci, boleśnie go trzymający za dłonie i kark. Louis miał zamknięte oczy i zaciśnięte usta. Upokorzenie. Wstyd. Niesprawiedliwość. To się dało wyczuć, te negatywne emocje były wręcz namacalne.
  W sieci było mnóstwo nagrań, które zatrzymywały czas w momencie jego rozprawy. Sędzia wyczytywał wyrok, a on wpatrywał się w niego, gryząc wargę i powstrzymując łzy, które zamazywały mu już widok. Chciał być twardy. Jak zawsze. Ludzie mówili, że miał wyrzuty sumienia za swoje haniebne czyny, ale dla więźniów przecież litości mieć nie można, zwłaszcza dla kogoś, kto zamordował trzy niewinne konbiety. Trzy dusze, niezamącone grzechami. Jednak dla niego najbardziej bolesne musiało być to, że nie miał możliwości obrony. Żadnej. Nie dopuszczono go do słowa ani na moment. Potem były różne afery, że rozprawa powinna być powtórzona, z tą różnicą, że Tomlinson powinien mieć swojego adwokata i prawo do samoobrony, ale ludzie go już potępili, odrzucili. Dla nich sprawa była jasna i załatwiona: Louis Tomlinson ma iść do więzienia za zabicie trzech niewinnych kobiet.
  Tak naprawdę, to Louis nie był złym człowiekiem, był sympatyczny i miał bardzo spokojny, kojący głos. Uśmiechał się i często siedział cicho, ale nie był też typem człowieka, który siedzi zawsze na uboczu i w ogóle nic nie mówi. To nie był typ mordercy. Jedząc wspólne obiady w Londynie, na które wszyscy się schodzili, często obserwowałam tego chłopaka i nie mieściło mi się w głowie, że ktoś mógł go posądzić o coś takiego.
  Dlatego to wszystko było takie paradoksalne, bez żadnego sensu. Ktoś w głowie mi szeptał, że jest niewinny, żebym zmniejszyła dystans w stosunku do niego, ale jeszcze ktoś inny mruczał mi do ucha, że ostrożności nigdy nie za wiele, i przypominał mi to cholerne zdjęcie Tomlinsona spod budynku sądu. To wystarczało, żebym ponownie się spinała. Nie rozumiałam samej siebie. Nawet Liam kiedyś mnie delikatnie szturchnął i po obiedzie powiedział, żebym tak po prostu nie robiła, żebym przestała. Starał się mi wytłumaczyć sytuację Louisa, a ja kręciłam głową i przerywałam mu, mówiąc, że przecież wiem, jak jest. Wtedy on był zdziwiony, pytał się: dlaczego więc tak robisz? I na tym nasza rozmowa się urywała. Nie znałam odpowiedzi na to pytanie, chociaż chciałam.
- Kiedy masz zamiar do nich jechać? - Nick wpatrywał się w zdjęcia, które przyczepiłam na tablicy korkowej. Zmarszczyłam brwi.
- Wiesz co, nie mam pojęcia. A co? Chcesz się ze mną wybrać?
- Cóż, dawno nie widziałem chłopaków, a chciałbym.
- To co to za problem? - wzruszyłam ramioniami. - Zacznij zbierać na bilet lotniczy.
- Żeby to było takie proste - westchnął. - Od czasu afery z Tomlinsonem, bilety zdrożały. Ogólnie teraz wycieczka poza USA to istna masakra.
- Dlaczego mówisz po nazwisku? To Louis.
  Nick zerknął na mnie kątem oka.
- Louis. - powtórzył. - Louis. Louis.
- Brzmi lepiej - otworzyłam podręcznik od biologii.
- Lubisz Louisa?
  Wzdychnęłam. Oparłam książkę o kolana.
- Co to za pytanie? - poprawiłam poduszkę, którą położyłam między plecami, a ścianą.
- Zwykłe pytanie.
- Zazdrosny jesteś? - przewróciłam oczami.
- O ciebie? Jak najbardziej.
- Świetnie, ale teraz Nicki idzie się uczyć.
- A jutro idzie zaliczyć egzamin na sto procent. Czy tak będzie?
- Musi być, Nick. Musi być.

Zayn

- Cześć, Liam.
  Chłopak niechętnie odwrócił w moją stronę. Jego oczy były całe czerwone.
- Rany. O której wczoraj wróciłeś? - uniosłem brwi do góry, starając się nie śmiać.
- O czwartej - odpowiedział posępnie, powracając do zaparzania kawy. Jego spodnie dresowe prawie zjeżdżały mu z tyłka.
- Kacyk, kacyk - wymruczałem, wyjmując swoją szklankę z szafki kuchennej. - Osobiście zawsze po kawie rzygam, jak jestem w tym stanie, dlatego polecałbym wodę.
- Nie ma wody, to po pierwsze. A po drugie, chcę się obudzić, nienawidzę być tak zamulonym - usiadł przy szerokim stole w jadalni, ale jeszcze przed tym zasłonił wysokie okna zasłonami, również drzwi tarasowe, którymi wychodziło się do sporego ogrodu.
- Wiesz, że zbliżają się święta, prawda? - dosiadłem się do niego, mieszając posłodzoną kawę.
- No co ty?
- A co za tym idzie, urodziny Louisa - zignorowałem jego ironiczną uwagę. - Warto by było coś urządzić.
- Błagam, Zayn. Nie mam dzisiaj głowy do planów.
- Co powiesz na...
- Żadnego łączenia świąt i urodzin. Nie jesteś katolikiem, Zayn, to byłoby bardzo niekomfortowe.
- Nie wnikaj w moją religię, to moje osobiste sprawy - przerwałem mu. - Chcę coś zrobić dla Louisa.
- Proponuję imprezę niespodziankę - Liam poszedł na łatwiznę i oparł głowę o stół, przykrywając ją rękoma, przy okazji delikatnie szturchając kubek z napojem.
- To jest przereklamowane - odezwał się Harry. Przystanął niedaleko nas, opierając się o spory kominek.- Wiesz, czego mu brakuje? Zwyczajnych, rodzinnych świąt, a nie szalonych imprez przy basenie. To nie jest w jego typie.
- Ale takie święta są niemożliwe. On chciałby spotkać się ze swoją rodziną, z którą nie ma kontaktu od bardzo długiego czasu. To nie jest tak, jak masz ty, czy Liam, że możecie zadzwonić do swoich matek w każdej chwili. Louis nawet nie wie, czy jego matka żyje. Rodzice się go wyrzekli w chwili aresztowania!
- Na pewno żyją - prychnął. - I na bank są świadomi o niewinności Lou.
- Mogą w to nie wierzyć i wciąż twierdzić, że jest winny. Myśl racjonalnie, Harry. Gdyby go bronili, to Louis byłby na wolności już dawno, nie dzięki nam, a dzięki rodzinie.
- Aspekt rodziny Louisa zostaw mnie - zacisnął usta.
- Nie mogę go zostawić tobie, jak znam jego rodzinę lepiej, niż ty.
- To dlaczego nie zawiązałeś jeszcze z nimi kontaktu, nie zacząłeś działać?
- Bo Louis by mnie za to zabił, do ciężkiej cholery!
- Louis nigdy nikogo by nie zabił.
- Metafora.
- Na święta pewnie wpadnie Nicki z mamą - przerwał nam Liam, podnosząc lekko głowę, by się napić. - Co z twoją rodziną, Harry?
- Może będą, może nie. Nie wiem - wzruszył ramionami. - Pewnie będą. Rodzice, może dziadkowie.
- Ale rozmawiałeś z nimi na ten temat?
- Albo wszyscy będą tutaj, albo rozjedziemy się do swoich domów. Co będzie kiepskim pomysłem, biorąc pod uwagę sytuację Louisa i twoją, Zayn. No i Nialla, matka chyba go nie lubi, delikatnie mówiąc. Horan w sumie też za nią nie przepada. Tak więc, wszyscy będziemy tu, w Londynie, a zważywszy na moich i Liama rodziców, nie będą się czuć dobrze z myślą, że na święta jesteśmy sami. Czyli będą tutaj, pewnie pod pretekstem naszej sytuacji finansowej, że chcą nam kupić jedzenie, bla, bla. Święta bez dwóch zdań będą tu i tego nie unikniemy, nie chcemy uniknąć.
- No tak, ale urodziny Louisa...
- Musimy je zrobić, bo chłopak chyba nigdy normalnych urodzin, szczerze mówiąc, nie miał. Prawda?
- Prawda - potwierdziłem.
- Najlepszym prezentem dla chłopaka jest rodzina. Marzy o niej. Marzy o kontakcie z rodzicami. Nie będzie szczęśliwy, bo dostanie kolejnego laptopa. Louis ma w sobie pełno empatii i chce jak najlepiej. Dla niego najważniejsze są relacje z innymi ludźmi. Nawet nie jesteście sobie w stanie wyobrazić, jakim ciosem dla niego jest fakt, że rodzice nie chcą z nim rozmawiać, nie chcą go poprzeć, pocieszyć. Zostawcie to mnie, postaram się zrobić tyle, ile będę w stanie.
- Chcesz powiedzieć, że spróbujesz odnowić kontakt z rodzicami Lou, tak? Z moją pomocą?
- Shh! - przycisnął palec do wargi, a w tym samym momencie przez drzwi tarasowe z hukiem wpadł Louis, a za nim Niall. Liam z grymasem na twarzy zakrył uszy i ponownie przykrył głowę rękoma. Zmarszczyłem brwi.
- Po co ten hałas?
- Gdzie picie? Zdycham - Harry zbliżył się do Louisa, a po sekundzie na jego twarzy wymalowało się przerażenie. Wstałem ze swojego miejsca.
- Co, do cholery... - Liam uniósł głowę i spojrzał na coś na tarasie.

cdn

***

Niespodziewany Dead na umilenie deszczowego popołudnia, rozpieszczam Was.
Pojawiło się pytanie, ile rozdziałów planuję. Cóż, nie jestem w stanie sprecyzować, bo nigdy nie rozkładam opowiadania na rozdziały, tzn. nie wiem, co dokładnie będzie w piątym, a co w dwudziestym. Po prostu siadam i piszę, skreślam kolejne punkty planu wydarzeń w mojej głowie, samo wychodzi, dlatego nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, naprawdę, bo to zależy od długości rozdziału, a moje jakoś specjalnie długie nie są, od ilości i długości dialogów i rozmyślań bohaterów, retrospekcji... wszystko kształtuje rozdział, ja piszę to, co mi siedzi w głowie i nie mogę przewidzieć, ile dokładnie rozdziałów będzie, bo może mi coś po drodze do głowy wpadnie i zmienię swoją wizję fabuły, czy cholera wie, co jeszcze. Dlatego jeśli chodzi o ten aspekt, jest jedna, wielka niewiadoma :)
Przypominam- jeśli zmieniacie nicki (czego totalnie nie rozumiem, bo potem ludzie Was nie rozpoznają, no ale Wasz wybór, lol) i jeśli stare są tutaj, na liście informowanych, to wręcz błagam, żebyście mi dawali o tym znać, żebym zaktualizowała. Zasada jest taka, że nicki zostawia się w komentarzach, ale zazwyczaj to piszecie mi o tym na Twitterze i to też biorę pod uwagę. I wciąż skrycie mam nadzieję, że dobijecie do 3 dyszek komentarzy, jak za starych, dobrych czasów, aw.
Kocham Was.
PS. Jest tutaj mnóstwo "cichych czytelników", czyli takich, którzy nie dają mi znać o tym, że czytają Deada, a potem wychodzi szydło z worka, jak pytają się o jakieś blogi, podaję im swój i odpisują, że to już czytają, albo sami polecają moją stronę. Jej, cieszę się w cholerę mocno! Nienawidzę tak błagać, nie-na-wi-dzę, ale wynagradzajcie moje starania! ;x Kocham Was x2.

piątek, 21 czerwca 2013

DEAD: ALIVE- I

  Rzeczy, które mogę i których nie mogę. Blokady są wszędzie. Fizyczne i psychiczne. Te psychiczne są chyba gorsze, bo jeśli ktoś nas złapie, złapie nasze ciało, po czasie zdołamy się wyswobodzić. Z psychicznego uścisku już nie jest tak prosto się wyplątać. Czasem graniczy to z cudem. W naszym umyśle jest taka skrzynka, do której wrzucamy myśli. Szczególne myśli. I nie chcemy, żeby ktoś zdołał do nich dotrzeć. Albo są to wstydliwe wspomnienia, o których chcielibyśmy zapomnieć. Ludzie, których chcielibyśmy odesłać w niepamięć. Ale byle głupota sprawi, że znowu sobie o nich przypomnimy, rany się rozdrapują, syzyfowa praca. W istocie, ten psychiczny uścisk z dnia na dzień jest coraz silniejszy. Jak się go pozbyć? A czy w ogóle się da? Nikt do końca nie opowiedział swojej historii. Może to dla nas niebywałe, ale osoby, z którymi przebywamy bardzo długo, skrywają w sobie więcej, niż by się wydawało. Nie znamy ludzi do końca, chociaż myślimy inaczej. Tak samo nie ma dwóch identycznych osób, mogą być co najmniej podobne. Nawet bliźniacy są inni. Przecież jakby każdy był taki sam, byłoby nudno.
  Żeby wyprowadzić człowieka z równowagi, potrzeba naprawdę niewiele. Czasem wystarczy jedno słowo. Chociażby zwykłe "nienawidzę" ma ogromną siłę, tylko my wymawiając ten wyraz, nie odczuwamy jego potęgi. Jeden gest jest w stanie zirytować. Brak zainteresowania, zignorowanie. Przerwanie w połowie zdania. Czy jest coś bardziej grającego na nerwach?
  Ludzie spadają. Życie, dzień po dniu, jest spadaniem. Ludzie się do tego przyzwyczajają, dla nich to normalne. Zwyczajna rzeczywistość. Spadanie po jakimś czasie uspokaja, przyzwyczajamy się do tego. Szok i nerwy pojawiają się wtedy, kiedy upadnie się na ziemię. Człowiek wtedy odwraca swoją głowę i widzi to, co jest wokół niego, w codziennych barwach, niezamąconych stereotypami.
  Co zrobić, żeby człowiek upadł? Wziął się w garść? Bo spadanie jest beznadziejne i nieambitne.
  Wystarczy jedno słowo. Jeden gest. Jeden uśmiech.
  Od nas zależy, czy będzie szczery, radosny, czy złowrogi. Albo czy smutny.

Louis

- We've come too far to give up who we are, so let's raise the bar and our cups to the stars.
- Wyjdź z tej swojej nory już.
  Uniosłem głowę znad stosu papierów rozrzuconych na moim szerokim biurku, które stało przed drzwiami balkonowymi zakrytymi ciemnobrązowymi roletami. Światło dawała mi jedynie włączona lampka na biurku i duża stojąca obok niego.
- O, Zayn - odezwałem się, zwijając kartkę papieru w kulkę i wrzucając ją do kosza. - Coś się stało?
- Nie, dlaczego miałoby coś się stać? Przyszedłem tylko cię upomnieć, że siedzisz tutaj całe dnie.
- Nieprawda. Podasz mi laptopa? Leży tam, na łóżku.
  Zayn podał mi go, po czym usiadł na fotelu naprzeciwko mnie.
- W sumie to nie dziwię ci się, że lubisz tutaj przesiadywać. Wielki pokój, a jednocześnie przytulny.
  Uśmiechnąłem się pod nosem. Zayn miał rację, lubiłem ten pokój. Ogólnie sprawę biorąc, to lubiłem nasz dom. Nie brakowało nam pieniędzy, bo większość sfinansował ojciec Nialla, bo z matką urwał mu się kontakt, a i ja miałem dosyć pokaźną sumę, którą miałem wydać na bilety lotnicze do Londynu i z powrotem, do Nowego Jorku. Do Londynu bilet musiałem zabukować i wykorzystałem go w chwili, gdy wyjeżdżałem z chłopakami. Na szczęście biletu powrotnego nie kupiłem i zostało mi sporo pieniędzy, a poza tym, to zawsze mogliśmy liczyć na pomoc mamy Liama.
- Martwię się o ciebie - powiedział nagle Zayn. Ponownie spojrzałem na niego, odwracając wzrok od ekranu laptopa.
- A masz ku temu powody? - uniosłem brwi.
- Powody zawsze są. Powiedz mi, o czym tak codziennie rozmyślasz? Co notujesz? Co czytasz?
  Roześmiałem się.
- Jeszcze się nie domyśliłeś, że śledzę sytuację w Stanach?
- Przecież nie ma się już o co martwić - wzruszył ramionami. - Prawdą jest, że z twojego powodu zrobił się mini bałagan, ale władze mają nad tym kontrolę.
- Mały? Spójrz.
  Zayn pochylił się w stronę ekranu laptopa.

  Joel Zatzmichen, który zaplanował siedem lat temu zamach na prezydenta oraz został skazany z powodu przemytu narkotyków, wyszedł na wolność, jednak wciąż nie korzysta ze wszystkich swobód, którymi cieszą się przeciętni obywatele Stanów Zjednoczonych. Zdania na temat wypuszczenia Joela na wolność są różne, jednak większość opowiada się za tym, że nie ma się o co martwić, ponieważ jest on wciąż kontrolowany przez władze. Jednak prawda jest taka, iż Joel Zatzmichen wciąż stwarza jakieś zagrożenie, może mniejsze, niż kiedyś, ale jednak wciąż ono jest. Jednak czy są to dostateczne powody do paniki? 

- Słyszałem o nim - Zayn odchylił się.
- A kto nie? Jest dosyć popularną i kontrowersyjną postacią.
- Kontrowersyjną? - Zayn parsknął śmiechem. - Chciał zabić prezydenta, a ty skwitowałeś to delikatnym określeniem "kontrowersyjny"?
- Dobrze wiesz, co miałem na myśli.
- Okej, ale co z nim? Dlaczego tak cię to zainteresowało? Wyszedł to wyszedł, jak większość więźniów, na każdego w końcu przyjdzie pora.
- Nie sądzisz, że powinni go skazać na dożywocie? W końcu USA to policyjne państwo, próba zamachu na życie jej głowy, nie jest zbytnią błahostką.
- Dlaczego tak w to wnikasz? 
- Po prostu nie mieści mi się w głowie sposób sprawowania władzy w Stanach.
- Ale dobrze wiesz, że powoli odchodzi w niepamięć. Przez ciebie, albo raczej: dzięki tobie.
- To chyba jedyna rzecz, którą mogę odwrócić na swoją korzyść - odparłem ponuro, poprawiając grzywkę tak, by stała. Nie cierpiałem, jak była oklapnięta.
- Louis, kiedy skończysz obwiniać siebie? - chłopak spojrzał na mnie uważnie, mrużąc oczy.
- A czy ja siebie o coś obwiniam?
- Starasz się to zakamuflować, ale między wierszami wciąż to uczucie pozostaje i jest wręcz namacalne. Nie potrafisz niczego ukryć, nigdy nie potrafiłeś - wyszczerzył swoje ładne, równe zęby.
- Wydaje ci się - mruknąłem.
  Zayn otwierał usta, żeby coś znowu powiedzieć, dodać, ale w tym samym momencie do pokoju wparował Harry. 
- Nie ma nic do picia - odezwał się. Mimowolnie się uśmiechnąłem. - Lou, masz coś?
- Co ja? Jeśli nie ma w kuchni, to u mnie tym bardziej.
- Zawsze wszystko masz - wzruszył ramionami. - Kto pójdzie z Niallem do sklepu?
- Ty - Malik wstał.
- Nie chce mi się.
- Ale pić ci się chce.
- No.
- Dobra, ja pójdę - przerwałem im, wyłączając laptopa.
- Jedyny porządny!
- Masz u mnie za to dług wdzięczności, wiesz o tym, prawda?
- Żeby tylko jeden! - Harry machnął ręką. - Gdyby tak wszystkie policzyć, to całe moje życie byłoby jednym, wielkim długiem zaciągniętym u ciebie. Ale i tak nigdy o nic nie prosisz.
- Bo nie mam o co, ale o wszystkim pamiętam, więc się nie wymigasz.
- Dobra, ale idź po te picie, okej? Dzięki! - powiedziawszy to, wyszedł z pokoju i głośno tupiąc, zszedł po schodach, raz przeklinając pod nosem, bo prawie się wywrócił. Zayn roześmiał się.
- Jak dziecko z fochem - pokręcił głową.
- Dlaczego z fochem? - wstałem, niedbale segregując kartki na biurku, których było mnóstwo, jakby same się rozmnażały. 
- Nie wiem, Harry zawsze mi się tak kojarzył. Ma coś w sobie. Taką manierę.
- Manierę. - Powtórzyłem cicho.
- Dokładnie tak. 

- Więc, co mamy kupić?
  Niall zmarszczył brwi. Przystanął na chodniku, podciągając swoje czarne spodnie dresowe, których nogawki wepchnął do białych sportowych butów za kostkę. Od momentu, gdy doktor potwierdził, że anoreksja została wyleczona, całkowicie się zmienił. Oczywiście wygląd zewnętrzny chyba najbardziej wchodził w grę, bo pomimo faktu, że wciąż był szczupły, to jednak nie wystawały mu już tak potwornie żebra i inne kości, raz w tygodniu chodził na siłownię i wyrabiał sobie mięśnie. Jego włosy stały się ładniejsze, przestały się rozdwajać i odzyskały blask, i co najważniejsze: na jego twarzy coraz częściej widniał szczery, szeroki uśmiech, który próbowałem sobie dobrze zakodować w głowie, bo najbardziej zapamiętałem jego twarz wykrzywioną bólem na Times Square. Nie było to miłe uczucie. Poza tym, to był chyba najbardziej pozytywnie nastawioną do świata osobą z nas wszystkich. Oczywiście nie znaczy to, że ja, Harry, Zayn i Liam byliśmy jakimiś pesymistami, ale jednak stąpaliśmy pewniej po ziemi, niż on, chociaż wbrew pozorom, to Horan był bardzo silnym człowiekiem, zwłaszcza psychicznie. W swoim na dobrą sprawę krótkim życiu przeżył wiele, a mało kto wytrzymałby nerwowo z niby-mordercą, śpiąc w opuszczonym psychiatryku i jeszcze wiedząc, że ma się anoreksję.
- Picie dla Harry'ego, nasz gorący chłopak umiera z pragnienia.
- Co za leniwa dupa z niego - mruknąłem. - Ile masz funtów?
- Funtów? - powtórzył chłopak. 
  Westchnąłem.
- Nie wzięliśmy pieniędzy.
  Niall zaczął się śmiać. Odwróciliśmy się na piętach w stronę domu.
- Och, przestań - burknąłem. - To nie jest zabawne.
- Jak mogłeś iść do sklepu i nie wziąć pieniędzy?
- A dlaczego ty o tym nie pomyślałeś?!
- Jestem jedynie osobą towarzyszącą i pomagającą w dokonaniu wyboru, a nie kupującym. Dużo masz na głowie, co? - jego wyraz twarzy był współczujący. Próbowałem dojrzeć w niej ironię, ale bez skutku. - Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Próbuję wyłapać w twojej wypowiedzi i wyrazie twarzy coś ironicznego.
- Nie uda ci się to.
- Może jednak?
- Całe dnie siedzisz w swoim pokoju, to jest dosyć przerażające. Znalazłeś sobie przyjaciół w internecie, czy co?
  Parsknąłem śmiechem.
- Dlaczego się śmiejesz? Nie widzę w tym nic śmiesznego.
- Spisuję.
- Co?
- Ostatnio wgłębiłem się w historię amerykańskiej polityki.
- Jakieś wnioski?
- Jest beznadziejna.
- To wiadomo nie od dzisiaj. To znaczy, przypadkowa osoba, nie ze Stanów, powie, że Ameryka stoi bardzo wysoko, jeśli chodzi o poziom polityczny. A tak naprawdę, to zjeżdżają coraz niżej. Obstawienie policjantów w każdym zakątku państwa nie sprawi, że kraj będzie bezpieczny i wszystkie problemy rozwiążą się w mgnieniu oka. Tu potrzeba ćwiczeń. Praktyki. Wielu lat praktyki. I rozsądnych polityków.
- Intryguje mnie to, że Joel Zatzmichen jest na wolności.
- Kto to jest?
- Nie znasz go? - zdziwiłem się. Wzruszył ramionami. - Kiedyś próbował zabić prezydenta, ale nie udało mu się to. No i poza tym, to był dosyć ważną postacią w przemycaniu narkotyków. Skazano go za te dwie rzeczy. Dwadzieścia siedem lat w pierdlu.
- Tylko dwadzieścia siedem? Za próbę zamordowania prezydenta, już nie wspominając o prochach?
- Cholera ich wie.
- Ma dosyć nietypowe nazwisko.
- Niemieckie korzenie.
- Ach, no tak.
  Stanąłem przed domem.
- Idź po portfel, nie chce mi się wchodzić.
  Po dobrych piętnastu minutach dotarłem z Niallem na ulicę, gdzie zawsze były tłumy ludzi, bo był tam targ. Lubiłem tam chodzić, zawsze była tam taka inna atmosfera i ładnie pachniało. Sprzedawcy często pozwalali skubnąć czereśnię czy nawet wziąć brzoskwinię, ogólnie sprawę biorąc, to ludzie mieszkający w Wielkiej Brytanii byli zupełnie inni niż ci, co pochodzili z USA. Amerykanie łykali wszystko i byli obłudni, zapatrzeni w siebie i egoistyczni. Brytyjczycy mieli więcej empatii i luzu, za to ich tak lubiłem. 
  Nie lubiłem za to miejsc, gdzie kręciło się mnóstwo osób, nawet się ich podskórnie bałem. Bałem się przestrzeni i tłumów, a nasiliło się to od momentu, kiedy tkwiliśmy na zaludnionym Times Square. Tamta chwila z jednej strony była intrygująca i taka... magiczna, czas zatrzymał się w czasie i tak naprawdę, to wszyscy czekali na mój krok, na to, co powiem. To ja byłem reżyserem, a cała reszta tylko aktorami, którzy zaczęli się gubić w swoich kwestiach. Cudowne uczucie. Ale z drugiej strony, to tysiące spojrzeń skierowanych na ciebie jest okropne, a w dodatku wszyscy są niemal stuprocentowo pewni, że zawiniłeś i wszystko, co złe, jest twoją winą. Tylko twoją. To jest chyba najgorsza cecha ludzi- często nie chce im się dążyć do prawdy, więc znajdują sobie ofiarę, wykorzystując fakt, że jest zbyt słaba, żeby się obronić. Ja miałem tyle szczęścia, że miałem Zayna. A właściwie uratował mnie fakt, iż Malik wrócił.
- Louis, nie śpij! - Niall szturchnął mnie w ramię. 
- Przecież cię słucham.
- Przed chwilą powiedziałem, że możemy kupić sok winogronowy, a ty nienawidzisz winogron.
- Ale to nie jest sok dla mnie, tylko dla Harry'ego.
- Nam też się coś od życia należy - mruknął. - Chodź.
  Zaczęliśmy przepychywać się w kierunku niewielkiego sklepu, w którym zawsze kupowaliśmy picie, bo był tam szczególnie duży wybór, jego wadą było jednak to, że był w złym miejscu, bo na samym końcu targu, co równało się z tym, że trzeba było pokonać tłumy ludzi w dwie strony. Jak miało się dodatkowo torby z zakupami, sytuacja w ogóle była już beznadziejna.
  Nagle usłyszeliśmy huk, a właściwie dwa. Wszyscy odwrócili się w jedną stronę, spoglądali na coś za nami. Odruchowo ja i Niall również się odwróciliśmy, ale ludzi było tak dużo, że nic nie widzieliśmy.
- Co to było?! - ktoś krzyknął. W jednej chwili powstał wielki hałas i harmider, wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, przepychiwać, ale w dalszym ciągu nikt nie wiedział, co się stało. 
  Aż w końcu do naszych uszu dotarł okropny krzyk, rozdzierający serce nawet największemu twardzielowi.
- Zastrzelili go! ON NIE ŻYJE!
  To był kobiecy, zrozpaczony głos. Wymieniłem z Niallem zdezorientowane spojrzenie i ignorując przekleństwa do nas adresowane, zaczęliśmy się uparcie pchać do tyłu, aż w końcu stanęliśmy tuż przy młodej dziewczynie, na oko z dwadzieścia lat. Ładna, szczupła blondynka z ostrzyżonymi włosami, w spódnicy w granatowe groszki, klęczała na bruku tuż przy jakimś chłopaku, który leżał bezwładnie, a co gorsza, jego klatka piersiowa była czerwona od wciąż wypływającej z rany krwi i nie unosiła się.
- Ktoś strzelił do chłopaka i do dziewczyny!
- Ty idioto, przecież dziewczyna jest cała i zdrowa!
  Razem z Niallem spojrzałem na chłopaków, którzy krzyczeli na siebie, gestykulując wściekle.
- Nie! Najpierw strzelili do dziewczyny, która w tym samym momencie schowała się za chłopakiem, a potem na niego, czyli dostał dwa razy w klatkę piersiową!
- Ale kto?!
- Skąd mam, kurwa, wiedzieć?! On nie żyje, dostał dwa razy w serce!
- Co tu się stało? - Niall wyglądał na przerażonego. - Ktoś zadzwonił na karetkę?! - odwrócił się, łapiąc się za głowę.
- Tak, ale obawiam się, że karetka nic nie pomoże - kobieta za nami patrzyła się smutno na dziewczynę, przy której uklękło parę osób, ale ta zdawała się ich nie widzieć. Pochylała się tylko nad ciałem chłopaka, a jej twarz była tak czerwona od płaczu, jakby sama była we krwi.
- To proste, wśród nas jest jego zabójca! - ktoś wrzasnął gniewnie. Wszyscy zerknęli na dosyć starego mężczyznę, który stanął przed ciałem zabitego. - Spójrzcie na tych, co stoją obok was, i się lepiej bójcie!
- Chodźmy stąd - mruknął Niall. - Nie podoba mi się to.
- To Tomlinson? - usłyszałem szept za plecami. Automatycznie się odwróciłem. Dwie kobiety wpatrywały się na mnie, bez żadnego wstydu. 
- To przez niego, zrobił burdel w Stanach, to przyjechał do Wielkiej Brytanii!
- Proszę się przymknąć - warknął Niall, popychając mnie. - Idziemy stąd, Lou.
- Broń go, chłopcze, broń. Jeszcze zobaczysz, jakim jest psychopatą.
  Zatrzymałem się i obdarzyłem ową kobietę uważnym spojrzeniem. Jej siwe włosy wystawały zza brązowego kapelusza.
- Nic pani o mnie nie wie. Wszyscy jesteście jedną, wielką paranoją. 
- Louis, idziemy.
  Obdarzyłem dziewczynę ostatnim spojrzeniem. Gdy ją mijałem z Niallem, wręcz poczułem jej wzrok na sobie.

cdn

***
Miało być wczoraj, ale przespałam całe popołudnie, więc jest dzisiaj. Komentujcie, moi drodzy i szanowni :>

piątek, 14 czerwca 2013

DEAD: ALIVE- Prolog

Długo się nad tym zastanawiałam, naprawdę. Rozsądek mi mówił: ogarnij się, idiotko, bo nie skończyłaś Falling, a poza tym, to zapowiedziałaś drugą część Deada na przełom lipca i sierpnia, a nawet czerwiec się nie skończył! Więc znowu wprowadzę zamęt, ale obiecuję: to ostatni raz, wszystko będzie na porządku dziennym. Z tą różnicą, że Falling zawieszam, bo doskonale wiem, że wszyscy się teraz podjarali drugą częścią Deada, a Falling... no cóż, dla Was to nie jest to samo. Dokończę go, ale dopiero po skończeniu Deada, mam na myśli całkowity koniec tego opowiadania. Myślę też, że druga część zajmie mi całe wakacje, a wakacje, to wiadomo- więcej, o wieeeele więcej czasu. I mam nadzieję, że do września się ogarnę, bo wiadomo- szkoła, i w moim przypadku będzie ciężko. A potem nie wiem, czy będę coś pisać, sama muszę się głęboko zastanowić nad Falling, bo trochę głupio to zostawić, ot, tak. Z drugiej strony wiem, że muszę pisać. Muszę, chcę, muszę. Pisanie dla Was jest również dla mnie ćwiczeniem, zwyczajnym ćwiczeniem umiejętności pisarskich, które trzeba pielęgnować. Więc... cóż, Dead powrócił, mam nadzieję, że się cieszycie jak ja, mam nadzieję, że będziecie czytać z takim zapałem, jak pierwszą część i mam nadzieję, że będziecie komentować. Naprawdę, ale to dla mnie w cholerę ważne. Ważne przez wielkie "W". To daje takiego kopa motywacji i weny, że nawet nie macie o tym pojęcia. I wiem, że stać Was na spokojne 30 komentarzy, dlatego... no po prostu zróbmy tak: jak czytasz, to skomentuj, tadaam! Wtedy wiem, że doceniacie w ogóle to, że zdecydowałam się na drugą część, bo to, że mam jej wizję w głowie to jedno- realizacja pomysłów i przelanie tych myśli na papier jest trudne. To tyle z mojej strony, napiszcie, co o tym sądzicie. Po prostu: czwartki z Dead'em wróciły, wohooo. 

***

- Joel Zatzmichen?
  Strażnik, ubrany w wojskowe ciuchy, nie szukał odpowiedzi na moje pytanie, było stuprocentowo retoryczne, a nawet nie miałem zamiaru się odzywać. Wstałem z mojego dotychczasowego łóżka, a w zasadzie materaca, który stracił swoją miękkość i sprężystość jakieś piętnaście lat temu, a poza tym, to zdążył prześmierdnąć wilgocią i zwyczajną starością.
- Idziemy.
  W celi pojawiła się para innych strażników, którzy wzięli mnie pod ramiona, jakby fakt, że miałem cholernie ciężkie kajdanki na nadgarstkach, nie był wystarczającym dowodem na to, że nie stwarzałem niebezpieczeństwa.
  W osobnej klitce sprawdzono, czy nie mam broni, pozwolono mi się ubrać i zrzucić obrzydliwy, pomarańczowy kombinezon.
  Ktoś wepchał mi papiery do dłoni.
- Joel, nie chcę cię tu nigdy widzieć. A jeśli jednak to się stanie, osobiście ci przysięgam, że nie pozwolę, byś się stąd uwolnił.
- Czy zawsze byłeś taki pyskaty, Hans? - odezwałem się po raz pierwszy, elegancko chrząkając.
- Bez takiej maniery. Człowiek, który zniżył się do poziomu zerowego, już nigdy nie pochwali się intelektem. Szmatą się urodziłeś, szmatą pozostaniesz.
- Widzę, że coś o tym wiesz.
- Wypuścić.
  Otworzono bramy, a po chwili stanąłem przed więzieniem, otoczonego wysokim, drucianym płotem pod napięciem. Odetchnąłem głęboko, delektując się powietrzem. Mogło by się zdawać, że wszędzie jest takie same, ale te świeże, nieograniczone, w niektórych miejscach jest czymś nieosiągalnym.
  Po pięciu minutach stanął przede mną czarny, błyszczący i z pewnością nowiutki mercedes, z przyciemnianymi szybami. Otworzyłem drzwiczki, żeby za chwilę nimi trzasnąć, z tą różnicą, że siedząc już we wnętrzu tego cudeńka.
- Dziesięciominutowe spóźnienie, brawo. Pierwszy minus, a nawet nie zdążyliśmy zamienić ze sobą słowa.
- Och, Joel, jak ja cię dawno nie widziałem, te sześć lat minęło, jak z bicza strzelił.
- Wysiedziałem sześć pierdolonych lat w tym gównie, a ty masz na tyle odwagi, żeby przywitać się ze mną z takim żałosnym entuzjazmem? - wycedziłem. - Arty, zszedłeś na psy.
- Nie rozumiem twojej złości.
- Lepiej powiedz mi, co się dzieje w tym kraju. Czy coś stoi na mojej drodze do życiowego sukcesu?
- Obawiam się, że wiele czynników ci w tym przeszkodzi, Joel. - Arty podał mi czarną teczkę. - Na samym wierzchu są papiery, na których opisane jest współczesne gówno, że tak to ujmę.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że jest tak źle? Bo jeśli tak będzie... to będzie... będzie... - otworzyłem teczkę i wyjąłem z niej kartki leżące na samym wierzchu- będzie bardzo źle i będę zawiedziony tobą.
- Dlaczego mną? Czy to moja wina, że urodził się Louis Tomlinson? - warknął.
- Dlaczego w ogóle przywołałeś imię tego idioty? - uniosłem brwi. Zacząłem czytać pierwsze akapity wydrukowanego artykułu. Zacząłem się śmiać, nie szczędząc ironii. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ten klaun jest niewinny?
- No cóż.
- Wysiedziałem w Sing Sing Correctional Facility bite sześć lat, słuchając, jaki rodzaj śmierci wybiorą czubki obok mnie, a ten morderca jest niewinny?!
- Nie zapominaj, że też siedział w więzieniu, tylko, że został posądzony niewinnie. Niewinnie. Niewinnie! I tutaj tkwi ten problem.
- I niewinny morderca zrobił rozróbę w całych Stanach? To chcesz mi właśnie powiedzieć?
- Nie sam. Masz tam wszystko napisane.
- Ale może nie chcę czytać, kretynie. Będą ze mną problemy, bo mam jeszcze półtora roku zawieszenia i jestem w wielu kwestiach ograniczony, a przede wszystkim mam zakaz opuszczania USA. Nie mówiąc już o braku możliwości obecności w publicznych imprezach bez ochroniarzy.
- To trochę głupio.
- Człowiek raz, dosłownie na moment, stracił czujność. I widzisz, co się stało?
- Widzę.
- Trzeba ćwiczyć, trzeba praktykować.
- Praktykować?- Arty spojrzał na mnie.
- Tak. Dokładnie tak. Praktykować.
- Będziesz pokutował za grzechy młodości - mruknął. Uśmiechnąłem się pod nosem, już nic nie mówiąc.

cdn

niedziela, 9 czerwca 2013

DEAD II: COMING SOON



Możesz sądzić, że już nic Cię nie zadziwi, bo przeszedłeś już swoją osobistą drogę krzyżową.
Nie wolno Ci jednak zapomnieć, że jeszcze żyjesz i kształtujesz ten świat. 
Jeśli jeszcze oddychasz, wciąż jesteś zagrożony. Celem Twojego istnienia jest unikanie tego niebezpieczeństwa.

Dead II: Alive

Przełom lipca i sierpnia.


czwartek, 6 czerwca 2013

FALLING- III

Niall

High dive into frozen waves, where the past comes back to life,
Fight fear for the selfish pain, it was worth it every time.
Hold still right before we crash, cause we both know how this ends,
Our clock ticks till it breaks your glass, and I drown in you again.

  Ustawiłem muzykę w samochodzie tak głośno, że czułem, jak dudni mi w dłoniach, które miałem położone na kierownicy swojego nowego, srebrnego i drogiego jak diabli, kabrioletu porsche. Poprawiłem swoje czarne okulary przeciwsłoneczne Ray Ban na nosie i następnie przejechałem dłonią po włosach, które, jak zawsze, miałem ułożone tak, by "szły" w górę. 
  Zjechałem z autostrady, która zdawała się nie mieć końca, w ulicę, która za jakieś dziesięć minut miała mnie zaprowadzić do dosyć sporego miasta, a dokładniej pod dom Liama, położony na obrzeżach Wolverhampton.
  Ostatnio Liama widziałem miesiąc temu, jak zresztą każdego z bandu. Z tą jednak różnicą, że Payne był jedyną osobą, z którą utrzymywałem kontakt. Albo inaczej: był jedyną osobą, która w ogóle chciała utrzymywać kontakt ze światem i nie miała zamiaru chować się po kątach, czego nienawidziłem. Ogólnie rzecz biorąc, znienawidziłem wielu rzeczy. Zgubiłem gdzieś równowagę i spokój ducha, nie mówiąc już o radości, która ulotniła się dnia, kiedy zobaczyłem Harry'ego w szpitalu. Od tamtego momentu nic już nie było takie samo. Chociaż szczerze mówiąc, to wypadek Stylesa był jedynie punktem, w którym wszystko się skumulowało- każdy stracił nerwy i cierpliwość, której nie da się tak od razu ponownie uzbierać. Przecież całe życie jest taką jedną, wielką baterią, w której mieści się kilka mniejszych: nazywają się "ludzie", "uczucia" i "ja". Te baterie są załadowane w stu procentach w chwili naszej śmierci. Wtedy nie da się już nic więcej z nas wycisnąć. Wszystko jest idealne. I właśnie dlatego umieramy. Bo idealne życie nie ma sensu, właśnie o to w nim chodzi. Prawda?
  Nawet nie ukrywałem swojej goryczy i rozczarowania, bo Zayn, Harry i Louis cholernie mnie rozczarowali. Oprócz Liama. Payne jeszcze chciał coś zrobić, jak zawsze chciał wszystko naprawić i odzyskać dawną równowagę. Ale na tamtą chwilę, to tylko on był zaangażowany. Louis nie odpisywał na żadne listy, tak, dopuściłem się nawet do pisania listów, bo tylko one były dla mnie małym dowodem, że je czytał. Bo przecież telefon może się rozładować albo zepsuć, podobnie jak laptop, a szczerze wątpiłem, że w ogóle włączał coś, co sprawiałoby, że utrzymywałby jakiś kontakt z rzeczywistością, ze światem, a listy, czy tego chciał, czy nie, zawsze dochodziły. I wiedziałem, że je trzymał w dłoniach i przesuwał swój wzrok po nich, bo jednak ignorowanie bliskich i ważnych dla niego osób, nie było w jego stylu. Jedyną idiotyczną sprawą był fakt, że nie chciał dać znaku, że to robi. Że nie ma mnie w dupie, że nie ma nas gdzieś. I tego nie byłem w stanie pojąć, Liam również. O Harry'ego martwiłem się tylko w pięćdziesięciu procentach. Głównie mącił mi w głowie jego pobyt w szpitalu i to, że został pobity. Nie chciał nic mówić, siedział na łóżku i na przemian płakał i się darł, szukając ofiary do wyładowania swoich negatywnych emocji. I wyszło na Louisa, który wyglądał wtedy jak kupka nieszczęścia. Jako jedyny, co mną wtedy totalnie wstrząsnęło, starałem się ich uspokoić i dać Louisowi dojść do głosu, bo cały czas otwierał usta i chciał coś powiedzieć, trząsł się tak, jakby zaraz miał dostać padaczki czy coś w tym stylu, ale potem Styles go wyrzucił z pokoju. Rozczarowanie Louisa było wręcz namacalne, zresztą jak każdego z nas. Teraz wiedziałem, że Styles siedzi w swoim domu z rodziną i nic mu nie groziło, znałem jego mamę i samego Harry'ego- rodzina była w stanie go uspokoić najbardziej. Zawsze. Kiedyś przeszła mi przez głowę myśl, że przecież można do niego pojechać, ale jeśli miałbym być szczery, to się bałem, jego reakcji. I tego, co mi powie, bo na pewno do opowiedzenia miał dużo, ale był tak jakby przez coś blokowany. 
  Czasem na Twitterze trafiałem na Tweety w stylu, że Louis najbardziej się zmienił od czasu sukcesu One Direction. Nie mogłem uwierzyć w to, jak bardzo fani byli przez ten czas ślepi, bo prawda była taka, że to Louis był wciąż taki sam, jeśli chodzi o charakter. To znaczy, jasna sprawa, że każdy z nas, bez wyjątku, dojrzał i zmienił się na swój sposób, ale przecież nie były to jakieś totalne, wielkie zmiany, to przecież jest proces, przez który każdy człowiek przechodzi. Ludzie najbardziej zauważają to w osobach sławnych i dlatego sądzą, że to oni najbardziej się zmieniają. I to pewnie zabrzmi dosyć skomplikowanie, ale ludzie się zmieniają przez ludzi. Człowiek coś powie innemu człowiekowi, coś mu zrobi, a ta druga osoba to zapamięta i to doświadczenie w jakimś stopniu go zaczyna kształtować. Kształtuje jego psychikę, a ta psychika jest bardzo plastyczna, nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wielką siłę mają nasze słowa. Mogą nawet zniszczyć drugiego człowieka. Tak samo druga osoba może zniszczyć nas, niekoniecznie posiadając broń, czy coś w tym stylu. Wszystko odbija się na naszej psychice, która jest unikatowa. Niepowtarzalna. To nie wygląd sprawia, że jesteśmy jedyni w swoim rodzaju, tylko to, co siedzi w nas. Louis był również jedyny w swoim rodzaju- często ironizował i łatwo się irytował, miał cięty język, ale pomimo tego, był, wciąż jest osobą budzącą zaufanie. Tomlinson to Tomlinson, jego rzekoma zmiana była tylko pozorami. To Styles uległ największej zmianie. I głupie było to, że fani, którzy wiedzieli o nas mnóstwo rzeczy, nie byli w stanie tego zauważyć. Widzieli tylko zmiany zewnętrzne: to, że jego loki trochę mu się wyprostowały, że ma więcej tatuaży, że wyrobił sobie sześciopak, że jest wyższy od Louisa. Ale co z jego zachowaniem? 
  Fani to w ogóle dosyć zastanawiający temat, bo albo nic nie zauważali (albo zauważać w ogóle nie chcieli, żyją w wyidealizowanym świecie), albo robili nie wiadomo jaką histerię, jakby zaraz miał w naszą planetę uderzyć meteoryt. Nie znaczy to, że ich nie kochałem, bo przecież to dzięki nim nasz zespół odniósł taki sukces, ale czasem miałem wrażenie, że trzymali nas na smyczy. Jakbyśmy byli ich marionetkami. Poproszą o nowe daty na trasę koncertową, to mamy to zrobić, bez żadnego gadania, bo to oni kupują nasze płyty i inne gadżety, więc mamy u nich zaciągnięty dług wdzięczności. Totalny paradoks, przecież nie o to w tym wszystkim chodzi! 
  Zayn natomiast był osobą, o którą martwiłem się najmniej, co nie znaczy oczywiście, że w ogóle byłem o niego spokojny w stu procentach. Ale przecież nikt nie zaprzeczy, że Malik był zawsze osobą wyciszoną i spokojną. W sumie to nie rozumiałem, dlaczego fani uważali, że to Payne jest największym racjonalistą z nas wszystkich- w tym aspekcie Zayn wygrywał! Gdy my snuliśmy plany na przyszłość, że będziemy mieć własną wytwórnię płytową, że będziemy pracować z największymi gwiazdami, że przebijemy The Beatles, Zayn tylko uśmiechał się pod nosem i kręcił przecząco głową, mrucząc, żebyśmy o tym nie myśleli, bo na tą chwilę jest to niemożliwe. Czasem myślałem, że Malik miał zbyt dużo spraw na głowie, żeby dodatkowo rozmyślać o czymś, co było nierealne. I szczerze mówiąc, to nawet mu tego zazdrościłem. Był osobą uporządkowaną, a taką być jest coraz trudniej w dzisiejszych czasach.
  Błądziłem po osiedlu mieszkaniowym na przedmieściach Wolverhampton, próbując przypomnieć sobie, w którym domu mieszkał Liam- nie byłem u niego od roku, a może nawet i więcej. Po dziesięciu minutach rozpoznałem brązowy, ładny domek, z drzwiami garażowymi o nieintensywnym, czerwonym kolorze. Ładnie przystrzyżony trawnik, wolne miejsce na podjeździe... automatycznie przypomniało mi się, jak kiedyś przyjechałem do niego z Louisem, Harry'm i Zaynem, kiedy był chory i musieliśmy przerwać trasę koncertową, bo musiał porządnie się wyleczyć- ucieszył się jak małe dziecko, które zobaczyło swój prezent pod choinką na Boże Narodzenie. Dostaliśmy kawę i ciasto, było w porządku. Albo przypomniały mi się zdjęcia, jego i Danielle przed jego domem, z tego, co opowiadał, stała tam grupka fanów i nie był w stanie ich zignorować. Wtedy jeszcze było wszystko dobrze. Westchnąłem ciężko. Ściągnąłem okulary, bo zaparkowałem w cieniu, wcisnąłem je do swojej kieszeni, wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki i wyszedłem z kabrioletu, ściągając bluzę, bo było ciepło. Pokonałem w podskokach kilka niskich schodków i zapukałem do drzwi. 
  W drzwiach stanął Liam. Gdy tylko mnie zobaczył, uniósł brwi do góry i oparł się o framugę drzwi. Miał na sobie szare spodnie dresowe i biały t-shirt, który opinał jego mięśnie. Co jak co, ale Liam zawsze był najlepiej zbudowany z nas wszystkich, być może dlatego, że potrafił się zmotywować, żeby pójść na siłownię i pocić się na niej bite trzy godziny z krótkimi przerwami. Uśmiechnął się lekko, ale nie był to jego prawdziwy, szeroki uśmiech. Doskonale o tym wiedziałem. Wzdychnąłem ciężko.
- Co za szajs - powiedziałem tylko. 
- Cały czas miałem nadzieję, że przyjedziesz z resztą - odparł. 
- Gdybym tylko zdołał się z nimi skontaktować, Liam.
- Wchodź, nie stój tak na progu - chłopak odsunął się, żebym mógł przejść, a po chwili mnie uścisnął. Mimowolnie się uśmiechnąłem, odwzajemniając uścisk.
- Spytałbym się, czy chcesz kawę, czy herbatę, ale wiem, że herbatę - zamknął za mną drzwi. 
- Dzisiaj kawę. Nie chcę zasnąć w drodze powrotnej.
- Przecież możesz zostać na noc.
- Nie, dzięki, nie jestem przygotowany i nawet mi się nie chce. Jesteś sam? - rozejrzałem się po sporym salonie. Palił się ogień w kominku, grał wiszący na ścianie telewizor, na ławie przed dużym, bordowym fotelem, stał laptop. Zaskoczony zauważyłem, że chłopak był zalogowany na Twitterze.
- Tak, jestem sam. Mama pojechała do miasta, ojciec w pracy. Nie rozumiem, dlaczego w ogóle pracuje, jak problemów finansowych nie ma i nie będzie, nawet moi przyszli wnukowie mają zagwarantowaną spokojną przyszłość z tymi milionami, które mam na koncie - skrzywił się.
- A co innego ma robić? Siedzieć i gapić się w ściany? Najwidoczniej twój tata jest typem człowieka, który nie potrafi usiąść na miejscu - wzruszyłem ramionami. - Tweetujesz?
- Nie, jestem incognito, przez miesiąc nie dałem znaku życia na swoim koncie.
- Dlaczego? - usiadłem na kanapie.
- Durne pytanie, Niall. A dlaczego ty tego jeszcze nie zrobiłeś?
- Zbyt wiele niewygodnych pytań, brak odpowiedzi.
- No właśnie.
- Ale ja nawet nie wchodzę na Twittera, a ty tak.
- Bo chcę wiedzieć, czy ktoś o nas jeszcze pamięta.
  Szczerość Liama mnie zaskoczyła. 
- No cóż.
- Och, Niall, nie udawajmy, że nic to nas nie obchodzi - zirytował się. - Ty też chciałbyś powrócić do tego, co było kiedyś. Do wiecznej sielanki i podróżowania, równocześnie wykonując robotę, o której zawsze marzyłeś.
- No tak. Nie da się ukryć.
- Więc dlaczego nie zrobimy pierwszego kroku do tego powrotu?
- Zrymowało ci się. Hm, nie wiem, być może nie mam zielonego pojęcia, jak się do tego zabrać. I najprawdopodobniej jest to nierealne.
- Wszystko jest możliwe, Niall. 
- Liam, taki Louis nie chce nawet wysłać do mnie wiadomości ze zwykłym "żyję", a ty chcesz powrócić do przeszłości. Oczywiście w przenośni.
- Teraz tobie ci się zrymowało.
- Nieważne. Najpierw musimy odzyskać kontakt z Louisem, a potem już z górki.
- Nie do końca z górki, bo jest jeszcze Zayn i Harry. Boże, to naprawdę jest nierealne.
- Z którym z nas Louis miał najlepszy kontakt?
- Z Harry'm.
- Myślisz? - zawahałem się, wspominając ostatni incydent. 
- Oczywiście, że tak. 
- Więc dlaczego Harry tak negatywnie zareagował na obecność Louisa, wtedy w szpitalu? 
- Niall, w kwestii pobytu Harry'ego w szpitalu nie wiemy nic oprócz tego, że ktoś go pobił. To nie jest takie proste. Styles jest osobą upartą, to nieważne, że przebywaliśmy ze sobą wszyscy praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę przez prawie całe cztery lata, jeśli Harry nie chce czegoś powiedzieć, to on po prostu tego czegoś nie powie, będzie milczeć, aż w końcu puszczą mu nerwy i wszystko wyśpiewa, ale do tego potrzeba czasu. My nie mamy czasu, tak samo jak nie znamy zbyt wielu faktów, które są teraz istotne. Życie to nie bajka, Niall, nie jesteśmy teraz tego wszystkiego naprawić. Nie wiemy zbyt wielu rzeczy! Nie udawajmy superbohaterów, to rzeczywistość, nie film!
- My może wszystkiego nie wiemy, ale Louis wie.
- Dlaczego sądzisz, że Louis coś wie? Zna powód nagłego załamania Harry'ego? Wie, czy ktoś faktycznie pobił Stylesa, a jak tak, to dlaczego? Lou to jakiś jasnowidz, czy co?
- Wtedy w szpitalu wyraźnie chciał coś powiedzieć, to było widać po nim, po tym, jak się zachowuje, po jego reakcji na to, że Harry leży w szpitalnym łóżku, nie udawaj, że tego nie widziałeś!
- Louis rozbeczał się, bo Styles go wywalił z pokoju. I tyle.
- Sranie w banie - zirytowałem się. - Myślisz, że Louis rozpłakałby się, bo wykopano go z pokoju? Gdyby był sobą, to by to zwyczajnie zignorował! Lou jest twardym facetem, nie do zbicia, nie jest jakąś ciotą i najprawdopodobniej gdyby było z nim wszystko w porządku, wparowałby do pokoju i zacząłby wypytywać się o stan jego przyjaciela wszystkich możliwych lekarzy i pielęgniarek, a nie stałby pośrodku pokoju, trzęsąc się jak galareta i cały czas otwierając i zamykając usta jak ryba, bo chce coś powiedzieć, ale nikt mu nie pozwala zabrać głosu. A potem puściły mu wszystkie nerwy i wyszedł z pokoju, słowa Harry'ego były tylko pretekstem do odejścia.
  Liam postawił przede mną filiżankę z kawą.
- Przyjmijmy, że twoje przypuszczenia są prawdą...
- One są prawdą.
- ... i co wtedy? Pojedziesz do Louisa, on ci wszystko wyśpiewa, wpadniesz do Harry'ego, on również wszystko ci opowie, po drodze zabierzesz Zayna i wszyscy przyjdziecie do mnie, opowiemy sobie wszystko ze szczegółami i będziemy żyć długo i szczęśliwie?
- Oczywiście, że nie!
- To jak to sobie wyobrażasz? Jaki masz plan?
- O tym chciałem z tobą porozmawiać i pomyśleć.
  Zapadła cisza. Sięgnąłem po kawę i zacząłem sobie grzać dłonie- filiżanka zrobiła się gorąca od wrzątku.
- Myślisz, że Larry istnieje? - Liam odezwał się nagle. Zmarszczyłem brwi.
- Co? Larry?
- No wiesz, to połączenie Harry'ego i Louisa, wymyślone przez fanów - przewrócił oczami.
- Czy ty się mnie spytałeś o... to znaczy... czy Harry i Louis są gejami?
  Chłopak wzruszył ramionami.
- Nie... myślę, że nie - wydukałem po chwili. - Skąd w ogóle ta myśl?
- Na Twitterze niektóre fanki wypisują rzeczy tego typu. W sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, wszystko trzeba brać pod uwagę.
- Ale nie takie coś! Przecież... Boże, jakby oni byli... no... to by nam powiedzieli!
- Nieważne - machnął ręką. - A Ed?
- Czy Ed jest gejem?!
- Jezu, nie, to było pytanie ogólne, co tam u niego. Utrzymujesz z nim jakiś kontakt?
- Nie... z całej naszej piątki, to chyba Styles najczęściej z nim rozmawiał.
- Racja.
- Hej, czekaj, jeśli Harry najbardziej zaprzyjaźnił się z Edem z nas wszystkich, to znaczy, że Ed również go polubił, prawda?
- Do czego zmierzasz? - Liam zmarszczył brwi.
- Do tego, że może Ed wciąż z nim utrzymuje kontakt i coś wie!
- Świetnie, a masz numer telefonu Sheerana?
- Nie.
- To fajnie, bo ja też nie mam.
  Westchnąłem.
- Ed teraz ma dobry czas, myślę, że nawiązanie z nim kontaktu nie byłoby specjalnie trudne. Moglibyśmy ewentualnie dostać się jakoś do Taylor Swift, bo ostatnio bardzo się polubili, a poza tym, to Ed pomagał jej przy płycie, więc Taylor na bank ma jego numery telefonu i w ogóle.
- Tak, albo ty zadzwoniłbyś do Justina Biebera, ten pogadałby z Seleną, która z kolei powiedziałaby Demi Lovato, żeby tamta poprosiła Taylor o numer Eda.
- Bez przesady - mruknąłem.
- To nie ma sensu. Sami rozwiążmy ten problem, bez pośredników.
- Skupmy się! - straciłem cierpliwość. Odłożyłem filiżankę na ławę i pochyliłem się w kierunku Liama. - Ed nam teraz nie pomoże, albo pomógłby, tylko nie mamy jak się z nim skontaktować. Więc Sheeran odpada. Z Louisem kontaktu nie nawiążemy, bo ma nas w dupie i nawet nie wiemy, gdzie aktualnie jest.
- Jak byłem tydzień temu w Doncaster, nikt mi nie otworzył drzwi - Liam przytaknął głową.
- To jest jednoznaczne. Co z Harry'm?
- Harry pewnie jest w Holmes Chapel, ale wiem, że nic nam nie powie na temat bójki i pobytu w szpitalu. Nie ma szans, on musi ochłonąć.
- Chłonie już miesiąc, Liam.
- Harry odpada.
- Został nam Zayn. Jak myślisz, gdzie on może być?
- Zayn nie lubi robić zamętu, zwłaszcza wokół siebie, sądzę, że siedzi w Bradford.
- A jak myślisz, komu Louis mógłby dać swój aktualny adres?
- Mi nie dał, tobie nie dał, a ze Stylesem pewnie też nie utrzymuje kontaktu, bo Harry z niewiadomych przyczyn jest na niego zły. A Lou nie przeprowadzał się przed tym pamiętnym wydarzeniem.
- Czyli...
- ... czyli Zayn po prostu musi coś o tym wiedzieć.
  Spojrzałem na Liama.
- Kiedy?  - spytałem tylko, bo cała reszta była już jasna.

cdn

Siemano, powiem Wam szczerze, że ta wycieczka była mi mega potrzebna, musiałam głęboko odetchnąć, i wiecie co? Te mini wakacje chyba dodały mi kopa weny, bo mam jakieś 80% Falling rozplanowane! *fanfary*
Być może irytują Was te wieczne sekreciki, mam na myśli pobyt Harry'ego w szpitalu itp., nie zrażajcie się tylko, bo tak samo było z Deadem, jednak wytrwaliście i z tego, co mi tak wypisywaliście, to wywnioskowałam, że chyba nie żałujecie ;d Dlatego keeeep caaalm i czekajcie na więcej, o komentowaniu chyba nie muszę wspominać, gdzie podziały się te czasy, kiedy 30 komentarzy było na lajcie pod każdym rozdziałem? :>
Kocham Waaas!

PS. W sumie krótki ten rozdział, ale maszyną w końcu nie jestem, nie możecie wymagać ode mnie kilometrowych rozdziałów, wierzcie mi, ale nie mam zielonego pojęcia, jak niektóre blogerki są w stanie pisać takie mega długie rozdziały- w każdym razie, ja w swoje wkładam całe serce i wylewam wszystkie swoje emocje, mam nadzieję, że to doceniacie.
PS2: Sam prolog Deada ma aktualnie 1108 wejść, DZIĘKUJĘ WAM BARDZO MOCNO! <3