środa, 31 lipca 2013

DEAD: ALIVE- VII

Louis

  Nigdy nie byłem fanem dłuższych jazd samochodem, chyba, że miałem kierować, to było już odrobinę lepiej, bo nie skupiałem się na tym, że niespecjalnie się czuję, tylko na drodze. Dlatego również i z tego powodu nie chciałem jechać do Manchesteru, ale wiedziałem, że dalsze kłótnie nic by nie dały. Siedziałem grzecznie na swoim miejscu obok kierującego Zayna, czasem przymykałem oczy ze znudzenia i wyrywałem się co pięć minut ze swojego płytkiego snu. Jak by to określił Harry, byłem kompletnie zamulony i sflaczały, wręcz jak balon, z którego powoli ucieka powietrze.
  Zasnąłem na parę minut, a gdy otworzyłem powieki, Zayn właśnie zjeżdżał z autostrady na stację benzynową, obok której był mały bar.
- Chodź, odetchnij świeżym powietrzem - odezwał się chłopak, uśmiechając się lekko. Ziewnąłem i rozciągnąłem się na fotelu, po czym otworzyłem drzwi i leniwie wyszedłem z samochodu. - Chcesz coś jeść?
- Co prawda coś bym sobie wziął, ale wolę nie ryzykować - odparłem, kaszląc, starając się pozbyć chrapliwego głosu. - Wiesz, o co chodzi.
- Domyślam się - mruknął i zaczął tankować samochód. Zapach benzyny również źle na mnie działał, więc oddaliłem się nieco i usiadłem na ławce naprzeciwko wejścia do lokalu. Byłem koszmarnie zmęczony i wszystkie dźwięki zlewały mi się ze sobą: warczenie silników samochodów pędzących na autostradzie z głosem kasjerki pracującej na stacji i pobierającej opłaty za tankowanie, szelest liści na drzewie z głośną muzyką w srebrnej hondzie, marudzenie pięcioletniego dzieciaka z rozmową starszego faceta przez telefon. Ta różnorodność w każdej dziedzinie życia mnie bawiła, ale też irytowała, bo ludzie obok jadą właśnie na wakacje, a ktoś siedzi od pięciu lat w domu, bo go nie stać na taki wyjazd. I gdzie tu jest sprawiedliwość? Dlaczego ludzie nie są traktowani równo?
- Masz, napij się! - Zayn rzucił mi butelkę wody i wsiadł do samochodu, żeby zaparkować go gdzie indziej i zwolnić miejsce innemu. Odkręciłem ją i pociągnąłem łyk.
  Na parking wjechał duży, terenowy samochód z przyciemnianymi szybami i stanął w miejscu, gdzie żadne inne auto nie było zaparkowane, jakby właściciel tego cacka chciał tym sposobem zwrócić na siebie uwagę. Nikt jednak z niego nie wychodził. Zresztą, to nic mnie to nie obchodziło.
- Idziesz do toalety?
  Spojrzałem na Zayna i mimowolnie wstałem z ławki. Wolnym krokiem przeszliśmy obok tego samochodu. Malik zagwizdał cicho.
- Ale piękny - powiedział, ilustrując terenówkę wzrokiem.
- Nie patrz się tak - skrzywiłem się.
- Dlaczego?
- Bo to dziwnie wygląda, speszysz kierowcę.
- Litości, facet zaparkował tak, jakby celowo chciał zwrócić na siebie uwagę.
- Facet? A może to kobieta?
  Zayn parsknął śmiechem.
- Błagam cię, Louis. Kobieta utonęłaby tam. Przecież taki samochód jest przeznaczony tylko dla facetów.
  Przewróciłem oczami, ale uśmiechnąłem się.
  Wszedliśmy do ubikacji. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze i wewstchnąłem ciężko.
- Jezu, wyglądam jak trup.
- Nie chcę być nieuprzejmy, ale masz całkowitą rację, Louis. Czy ty w ogóle się wysypiasz?
- Szczerze mówiąc, to nie - odkręciłem kran i chlapnąłem zimną wodę na twarz. Zamiast wytrzeć ją papierowym ręcznikiem, zrobiłem to swoją koszulą, bo zazwyczaj albo wcześniej wspomnianych ręczników nie było, albo były takie, które nieprezyjemnie pachniały i wolałem już mieć mokrą kurtkę, niż pachnieć starym papierem.
- W sumie to odechciało mi się już tego Manchesteru - Zayn ziewnął i umył ręce.
- Nie denerwuj mnie. Jak mam się męczyć w samochodzie, to już do końca, okej?
  Rozległ się jakiś huk. Spojrzeliśmy na siebie.
- Wypadek?
- Skąd mam to wiedzieć? - Malik wzruszył ramionami i skierował się do wyjścia, kiedy coś mnie tknęło i szarpnąłem nim tak, że się zatrzymał. Odwrócił się do mnie z dziwnym wyrazem twarzy. - Co ty robisz?
- Czekaj.
  Wystawiłem głowę na zewnątrz, ale ponownie coś huknęło. Zdążyłem tylko zauważyć, że drzwi czarnej terenówki są otwarte. Schowałem się gwałtownie do środka, wpadając na zdezorientowanego Zayna.
- Ktoś strzela - wyszeptałem.
- Louis, to już jest jakaś schiza, wiesz? Nie wydurniaj się, to stacja dla samochodów, może komuś się rozwaliło auto i głośno je naprawia, albo coś. Jest wiele wyjaśnień, ale nikt nie strzela, krety...
  Zakryłem mu boleśnie usta dłonią, żeby nic już więcej nie mówił i ponownie się wychyliłem.
- Widział pan może Louisa Tomlinsona? Zna go pani, prawda? Ma takie ciemne włosy, to ten z Nowego Jorku. Nie? A może taki blondyn był? Albo Mulat z czarnymi włosami? Tak?
  Spojrzałem na Zayna, który zniecierpliwiony ugryzł mnie w palec i zaczął kręcić głową.
- Jesteś chory psychicznie, Lou. Idziemy.
- Zayn, stój, do cholery! - syknąłem, ale było już za późno: Malik wyszedł z pomieszczenia na zewnątrz, rozejrzał się i gdy upewnił się, że nikogo nie ma, odwrócił się do mnie i wzruszył znowu ramionami.
- Chodź, idioto, do samochodu!
  Wściekły wyszedłem z toalety, czując się tak, jakbym stał na linii ognia.
- Tam są! - ktoś krzyknął. Spojrzałem do tyłu: za nami biegła dwójka facetów, ubranych na czarno, mieli jedynie czerwone chusty zakrywające połowę ich twarzy. Jeden z nich był czarnoskóry, drugi był biały. Na czerwonej chuście były wyszyte dwie litery: ZR.
  Czarnoskóry mężczyzna trzymał broń.
- Zayn, biegnij! - wrzasnąłem na niego i zaczęliśmy biec w stronę samochodu, który wydawał się być nieznośnie daleko. - Teraz mi, kurwa, wierzysz?!
- W co mam wierzyć, do ciężkiej cholery?!
- Że ktoś chce nas zabić!
- Nas?! Założę się, że tutaj chodzi tylko o ciebie, Louis! Tylko o ciebie! I to zaczyna być wkurwiające!
  Zatrzymałem się nagle, oddychając ciężko.
- Wiesz co?
- Louis, chodź! Już!
- Wiesz co? - powtórzyłem spokojnie. - Masz rację. Masz cholerną rację. Jestem już tylko wrzodem na dupie.
- Louis, do kurwy nędzy, jak cię zaraz walnę w twarz, to się w końcu ruszysz!
- Idź. Wracaj do chłopaków. Wasza męczarnia i życie w stresie właśnie się kończy. Nie powinieneś był mnie szukać. Powinienem siedzieć w więzieniu, albo już dawno nie żyć. Przez ciebie wciąż tu jestem i narażam kolejne, niewinne osoby na pewną śmierć.
- Louis, NIE!!!
  Poczucie winy jest wyjątkowo paskudne. Sumienie zabija, zżera człowieka od środka. Wstrzykuje w jego psychikę mnóstwo nienawiści, aż w końcu sam się zabija, bo nie może na siebie patrzeć. Brzydzi się swojego ciała, swojego głosu, całego siebie. Ale przede wszystkim brzydzi się swoich czynów. Nawet już nie prosi o wybaczenie. Bóg zrobił z człowieka swojego niewolnika. Jeśli nie przeprosi go za swoje grzechy, będzie w nich dryfować tak długo, aż zacznie sam tonąć. I nikt mu nie pomoże, bo słowo przepraszam w takiej sytuacji jest okropnie sztuczne. Nie przeprasza z dobra serca- przeprasza, bo musi, bo sytuacja tego wymaga, bo potrzebuje pilnej pomocy. Ale kto ma mu pomóc, skoro wszyscy się od niego oddalają, nie chcą już słuchać wiecznych wyzwisk, krzyków, wrzasków, nie chcą czuć obrzydliwego zapachu krwi?
  Mnóstwo w nas rozczarowania. Ludzie nas zawodzą. Ale przecież my też nie jesteśmy bez skazy. Może czujemy się źle, że ktoś nie zrobił czegoś, na co my w duchu liczyliśmy, ale może ta osoba też ma do nas jakiś żal? Nigdy o tym nie pomyślałeś, przyznaj się. To jest właśnie ludzki egoizm. Nie chcemy rozmawiać, jesteśmy obrażeni i przez to rodzi się wiele pytań, nic już nie jest jasne, plączemy się we wszystkim i nie wiemy już nawet, dlaczego właściwie jesteśmy źli? Ale skoro jesteśmy, to chyba jakiś powód był, prawda? Wydaje nam się, że to nas inni krzywdzą, ale my też innych krzywdzimy! To działa w dwie strony, nie tylko w jedną. Ofiara nie jest jedna, nie tylko ty nią jesteś. Jest ich wiele. Naszym celem jest zmniejszenie ich ilości, ale najpierw musimy zacząć od siebie. Czy jest przepis na bycie szczęśliwym? Czy istnieje jednoznaczna definicja szczęścia? Nie. Musisz sam sobie odpowiedzieć, co dla ciebie jest szczęściem. I żyj tym szczęściem. Jeśli będziesz miał tego szczęścia już spore zapasy, podziel się z nim innymi, bo szczęście rośnie jak na drożdżach. Tylko najpierw trzeba mieć te drożdże. Żeby je stworzyć, trzeba mieć składniki. Każdy je ma. Całe życie uczymy się je mieszać tak, aż w końcu nam się to udaje i tak oto rodzi się szczęście. Nikt nie da nam gotowych. Jedynie może nam trochę podpowiedzieć. Ale nigdy nie poda dokładnie sprecyzowanej odpowiedzi. W tej kwestii sami stawiamy sobie pytanie i sami na nie odpowiadamy. Żadne nasze pytanie nie może pozostać bez odpowiedzi.
  Otwórz w końcu swoje oczy i zapytaj się sam siebie: kogo zraniłeś? Kto zasługuje na twoje przepraszam? Na pewno ktoś jest. Może to twoja matka, może to twój dawny przyjaciel. Może ta osoba już nawet zapomniała o swojej złości, ale nie zniknie ona całkowicie, jeśli czegoś z tym nie zrobisz.
  Tak często jesteśmy obojętni na ludzkie nieszczęście. Narzekamy na znieczulicę, a sami ją siejemy. Twierdzimy, że jesteśmy ofiarami, bo może faktycznie nimi jesteśmy. Ale nie wolno ci zapomnieć o jednym: ofiar jest jeszcze więcej. I w ten paradoksalny sposób nigdy nie jesteś sam.
  Z okresu mojego dzieciństwa niewiele pamiętałem. Nie była to szczególna sielanka, ale nie było też źle. Moi rodzice byli dobrym małżeństwem. Jedynie raz ojciec uderzył matkę. Jeden jedyny raz. Nie rozumiałem jego zachowania, zapytałem się tylko: co ty właściwie robisz? Ale przeprosił. I widać było, że jego "przepraszam" było z głębi serca. Rzadko kiedy te słowo ma taką moc w sobie. Jednorazowy incydent, ale wbił mi się w pamięć. Ale byłem nimi rozczarowany. I pomimo, że często to w sobie skrywałem, tęskniłem za nimi. Za łagodną twarzą matki i ojca, już nawet nie pamiętałem ich głosów. Za to nieodgadniony wyraz matki z mojej rozprawy codziennie mi towarzyszył. Nie chciałem tego widzieć, ale jednocześnie bałem się, że to jedyne, najwyraźniejsze wspomnienie rodzicielki całkowicie zniknie i nie będę miał już nic, w mojej głowie zapanuje kompletna, przerażająca pustka, której nic już nie wypełni. Bo nikt, nic nie zastąpi matki.
  Dlatego tak bardzo zazdrościłem Liamowi, chociaż jego dzieciństwo też nie było kolorowe. Ale jednak w każdej chwili mógł skontaktować się ze swoją mamą, która nigdy go nie odrzuciła. Nie to, co mnie.
  Stałem bezruchu i spojrzałem na Zayna, który do mnie biegł, ale był za daleko. Ostatnim moim wspomnieniem z tego świata był przyjaciel, który w końcu przemówił mi do rozumu. Właściwie to tak tłumaczyłem sobie jego słowa. Że cała ta sytuacja robi się denerwująca. Bo przeze mnie naprawdę mógł ktoś zginąć, ktoś, kogo kocham. Nie chciałem tego. I jedynym wyjściem była moja śmierć.
  Usłyszałem strzał i ogromny ból, który rozniósł się po całym moim ciele. Zacząłem krzyczeć jak opętany, ale po paru sekundach wrzask ten utknął mi w gardle i upadłem na asfalt, myśląc tylko, czy pójdę do nieba, czy piekła.
  Jeśli w ogóle coś mnie czeka po śmierci.

cdn

***
Hm, trochę pytanie nie na miejscu po emocjonującym rozdziale, no ale: jak Wam mijają wakacje? Chwalcie się, gdzie wyjeżdżacie, Londyn, Nowy Jork, Hiszpania czy Grecja (*rzuca pustą portmonetką* pozdrawiam z domowego zacisza ;-;)?

czwartek, 25 lipca 2013

DEAD: ALIVE- VI

Pięć dni potem.

Louis

  Siedziałem na plaży, na samym jej końcu. A może początku. Było już wietrznie i nieprzyjemnie, ale ja uparcie dotykałem gołymi stopami zimnego piasku. Przed wiatrem chroniły mnie jedynie czarne spodnie i biała koszula. Paliłem już trzeciego papierosa. Nie miałem przy sobie żadnego telefonu, byłem poza zasięgiem. Nieosiągalny. Jedynym towarzyszem były moje wiecznie bijące się myśli. 
  Wpatrywałem się w morze i niebo, które przybrało pomarańczowy i delikatny różowy kolor, słońce już zaszło, w oddali wracał statek do portu, który był nieopodal. 
  Lubiłem to miejsce, a jednocześnie nienawidziłem. Zawsze siadałem na wydmie, na końcu plaży, gdzie już nikt nie chodził, bo teren był zagrodzony w związku z bezpieczeństwem- jak wcześniej wspomniałem, obok był port morski. Nieduży, ale jednak był i jakieś zagrożenie też było. Z tamtego miejsca widziałem wszystko, górowałem nad chodzącymi niżej ludźmi, chociaż oni woleli siedzieć na środkowej części plaży, gdzie toczyło się jakieś życie, były dyskoteki, było nawet cieplej od ludzi. A nie to, co tutaj. Całkowite wyludnienie. Nie rozumiałem nawet samego siebie, bo chociaż nie cierpiałem tam przesiadywać, to zazwyczaj właśnie tam szedłem. Może chciałem się zdołować, nie wiem. 
  Tak więc siedziałem na tej wydmie, próbując ignorować zimny powiew. Obserwowałem. Myślałem. Patrzyłem na ludzi, którzy chodzili nad brzegiem morza. Była tam też grupka jakichś młodych, pewnie dobrych znajomych i jak na złość usiedli naprzeciwko mnie. Siedzieli tuż przy wodzie, rozmawiali, śmiali się, pili coś ze szklanych butelek, oglądali kolorowe niebo. Z mojej prawej strony zaczęli schodzić się ludzie i ku mojemu zdziwieniu, zaczęli puszczać jakieś lampiony. Ciemne worki ze świeczkami w środku leciały po niebie. Było coś w tym magicznego, ale też melancholijnego. Wszyscy byli szczęśliwi, jakby w ogóle nie mieli żadnych problemów. Pozowali do zdjęć, ojcowie nosili swoje dzieci na barana albo grali z nimi w piłkę, a matki im dopingowały. Każdy miał uśmiech na twarzy.
  Welcome to the inner workings of my mind, so dark and foul, I can't disguise.
  Can't disguise.
  Wdeptałem papierosa w piasek i zacząłem się kierować ku wyjściu z plaży. Oczywiście nie publicznym, tylko moim. Nie chciałem krążyć wokół szczęśliwych ludzi, kiedy ja czułem się źle.
  Bo ludzi nienawidziłem. Siebie zresztą też.

  Byłem, delikatnie mówiąc, wściekły na Zayna, ale on nie chciał mnie słuchać.
- Nie jadę do żadnego Manchesteru, rozumiesz?! - warknąłem, ciskając jeansową kurtkę na podłogę, którą wrzucił mi do rąk. Pomimo mojej złości, byłem totalnie bezradny. Spojrzałem zirytowany na Liama, który z nieodgadnionym wyrazem twarzy stał naprzeciwko mnie, opierając się o ścianę z założonymi rękoma. - To ty powinieneś jechać, a nie ja! Okej, Zayn niech sobie jedzie, bo się zabujał w twojej siostrze, ale ty jako właśnie jej brat, sam powinieneś tam jechać! Po jaką cholerę ja?!
- Nie zakochałem się w Nicki - burknął Malik i zszedł po schodach. - Chodź i przestań marudzić, bo mam cię dość.
- Skoro masz mnie dość, to najlepszym wyjściem z sytuacji będzie, jak...
- Zamknij się i wsiadaj do samochodu - przerwał mi Liam i wskazał ręką na schody. - No już!
  Wydałem jakieś dziwne jęknięcie, które miało podkreślić moją irytację i złość, i jak naburmuszone dziecko zszedłem na parter, a za mną Payne.
- Zachowujecie się beznadziejnie! Niall, dlaczego Niall nie jedzie?!
  Usłyszałem jego bezczelny śmiech.
- A co mi po spotkaniu z siostrą Liama? Ha, ja z nią, o ile dobrze pamiętam, miałem dobry kontakt, więc pewnie nie uległo to zmianie. Spokojna głowa, ja się z nią jeszcze zobaczę, ale w swoim czasie. Poza tym, to zamówiłem sobie pizzę i mam zamiar ją zjeść.
- Możemy na nią zaczekać i pojechać razem.
- Nie.
- Niall zostaje - westchnął Liam. - Ja też.
  Zacząłem panikować, co było okropnie niemęskie.
- Nicki mnie nie lubi.
- Czas najwyższy, żeby polubiła. No idź!
- Nienawidzę cię, Payne.
  Usłyszałem jego cmoknięcie. Drzwi się za mną zamknęły.
- Karoca czeka - mruknął Zayn. - Przestań się burmuszyć jak dziecko.
- Harry! Weź coś zrób! - krzyknąłem do przyjaciela, który z szerokim uśmiechem na twarzy oparł się łokciami o płot i zaczął mi teatralnie machać dłonią.
  Westchnąłem ciężko i opadłem na swoje siedzenie. Zayn zapalił silnik i po piętnastu minutach opuściliśmy Londyn.
- Wiesz, dlaczego na siłę cię tam ciągnę? - odezwał się. - Ty koniecznie musisz w końcu z nią pogadać i wyjaśnić sobie parę spraw. Nie lubicie się, a na dobrą sprawę to nawet nie wiecie, dlaczego. I po co to wszystko? Jest okazja, to trzeba ją wykorzystać, bo potem będą same nieprzyjemności.
- Kto powiedział, że jej nie lubię? To ona sobie coś ubzdurała! - zirytowałem się.
- Odezwał się ten, co ostatnio założył kamery przed domem i twierdzi, że to inni ludzie sobie coś ubzdurali.
  Zacisnąłem wargi.

- Tak właściwie to co ty robisz? - zszedłem z drabiny, a Niall spojrzał na mnie zaskoczony. - Po co ci... kamera?
- Przezorny zawsze ubezpieczony.
- Ale to nie ma sensu, czego ty się boisz? Złodzieja? - prychnął. - Trzeba było kupić amstaffa. Byłby lepszy niż jakaś kamera. Bo co? Zobaczysz, że jakiś dziwny koleś wchodzi ci do ogródka i co zrobisz? Zastrzelisz go? Począwszy od tego, że ty nawet broni nie masz.
  Uniosłem brew do góry i wyjąłem pistolet ze swojej tylnej kieszeni jeansów. Nialla zatkało.

  Nie powiedziałem ani Zaynowi, ani nikomu innemu o tym, że ktoś podrzucił mi liścik z dziwną treścią. Nie chciałem ich martwić, a poza tym, to nie było nawet żadnego powodu do zmartwień. Próbowałem przywyknąć do nienawiści, z którą się spotykałem. Bałem się jedynie tego, że ta nienawiść przejdzie na mnie. Czasem nawet wątpiłem, kim tak naprawdę jestem i czy faktycznie nie stwarzam jakiegoś niebezpieczeństwa, czy nie jestem psychicznie chory, czy więzienie było jednak słuszne, czy Chris dobrze robił, chcąc mnie zabić, bo wiedział, że ja też jestem w stanie to zrobić. Bałem się siebie, dosłownie. Bałem się tego, że jestem impulsywny i że chociaż wszystko analizuję, to może mnie ponieść. Z jednej strony nie chciałem nosić broni ze sobą, bo ktoś by to zauważył i pomyślałby, że jestem walnięty i że mam niezbyt przyjazne plany. Ale bez niej czułem się jak bez ręki. Robiłem to dla przyjaciół.
  Albo powiesz, że zabiłeś, albo będziesz sam. Będziesz sam. To brzmi jednoznacznie. Musiałem mieć pewność, że nic nikomu się nie stanie. Nie chciałem zostawiać Nialla, Liama i Harry'ego, ale też nie chciałem puszczać Zayna samego i byłem rozdarty, tak jakbym miał wybierać między matką, a ojcem, uczucie nie do opisania, cholernie paskudne. Wszędzie były jakieś sprzeczności, utrudnienia, przeszkody, coraz bardziej się męczyłem, czułem, jak się starzeję i każdy kolejny krok jest coraz większym ciężarem. Przyjaciół miałem tylko teoretycznie, może oni czuli się inaczej, ale ja nie mogłem nic im powiedzieć, bo by zginęli. A co gorsza, oni o tym nie wiedzieli i brali mnie za szaleńca. I nie byłem w stanie nic z tym zrobić.
- Louis, czy ty mnie słuchasz?
- Ta.
- Po jaką cholerę ci kamery? I pistolet, który masz w kieszeni?
- Niall ci powiedział? - westchnąłem.
- Kamery zauważyłem sam, a o broni mi powiedział. I dobrze. Jest fair i martwi się o ciebie, zresztą jak każdy z nas. Czegoś nam nie chcesz powiedzieć, przecież to po tobie widać.
- Mówię wam o wszystkim - skłamałem. - Dlaczego miałbym tego nie robić? Przecież razem jesteśmy silniejsi, niż osobno, co nie?
  Boże, Louis. Ty perfidny kłamco.
  Zayn spojrzał na mnie uważnie. Czasem jak ten chłopak na kogoś zerknął, to się człowiek aż czerwony robił ze stresu. Malik był mądrym i wpływowym facetem, miał w sobie jakąś nieopisaną siłę i empatię, ale kłamstwa wyczuwał na kilometr, tylko często nie dawał tego po sobie poznać. W tym przypadku wręcz modliłem się, żeby chociaż raz uwierzył w jakiś kit, bo zawsze wydusi prawdę i rozmawia z ludźmi tak, że sami plączą się w tym, co mówią. Wielokrotnie mu proponowałem pracę prawnika, ale tylko się śmiał.
- Teoretycznie tak, ale w praktyce wygląda to nieco inaczej.
- Cóż, na ten temat się nie wypowiem, bo nie mam w tym doświadczenia.
- Ale w paru kwestiach oszukujesz sam siebie, a kłamstwo to kłamstwo, czyli jakieś doświadczenie w tym masz.
- Zayn, sprawiasz, że nie wiem, co odpowiedzieć.
- Zawsze tak mam ze wszystkimi, nie martw się.
- Mógłbyś się skupić na drodze, a nie na gadaniu o moich problemach? Nie chciałbym wylądować na drzewie.
- Po pierwsze, ty jesteś ważniejszy, a po drugie: to jest autostrada. Zazwyczaj nie rosną tutaj drzewa. Powiedz mi prawdę i dam ci spokój.
- Powiedziałem ci prawdę.
- Boisz się.
- Boję się.
- Czego?
- Ludzi. Teraz rozumiesz?
- Każdy z nas boi się ludzi. Głupie, co? Sami nimi przecież jesteśmy. Człowiek zna wiele sytuacji z własnego doświadczenia, ale jednak nie chce pomóc innym, żeby oni tego nie doświadczali, bo to przykre. Nie ostrzegają ich, kiedy widzą, jak robią coś debilnego, tylko jeszcze tego nie rozumieją. Ludzie są cholernie złośliwi i egoistyczni, to fakt. Ale ten strach, który każdy z nas odczuwa, to jednak nie ma sensu. Sam staram się go wykasować ze swojego umysłu, bo problem tkwi w nim. W umyśle. Tutaj wszystko się zbiera i roi, czasem czegoś nie rozumiemy i wyciągamy błędne wnioski i dłubiemy w nich, ktoś to na pewno widzi, ale nie zwróci nam uwagi, że popełniamy błąd za błędem. Dlaczego? Bo chce, żeby inni ludzie poczuli to zło, które dotknęło ich. Nie chcą być sami. Tak się to powiększa i na dobrą sprawę, to ono jest w każdym z nas. Powinniśmy je z naszego wnętrza zlikwidować, ale zazwyczaj jesteśmy zbyt leniwi i to błędne koło się powiększa na zasadzie: mi nikt nic nie powiedział, to ty też na to nie zasługujesz.
- Zayn, boję się samego siebie.
- Zazwyczaj tak jest. W pewnym sensie, to każdy nienawidzi samego siebie. Za to, że działał pod wpływem emocji, za to, że źle podjął decyzję, za to, że coś niepoprawnie zrobił. Obwinia siebie i jaki to ma sens, Louis, powiedz mi: dlaczego boisz się siebie? Dlaczego sobie nie ufasz? Dlaczego siebie nie akceptujesz? Ty wciąż siedzisz w więzieniu, a tym więzieniem jest twój umysł. Wpadłeś w swoją własną pułapkę. Jesteś zdany tylko na siebie, nie pomoże ci w tym ani ja, ani Niall, ani Liam czy Harry. Musisz zrozumieć siebie, zaakceptować czasy, w których jesteś zmuszony żyć. Jeśli nie zaczniesz czuć się swobodnie ze sobą, ludzie tego też czynić nie będą. I przestań żyć przeszłością. Wyciągaj z niej jedynie wnioski, ale nie pogrążaj się w niej. Nie pogrążaj się w swoich popełnionych błędach. Już nic nie naprawisz. Jest za późno.
- Na naprawienie błędów nigdy nie jest za późno.
- Ale czasem trzeba to przyjąć z honorem. Unieść brodę i powiedzieć, że każdy je w końcu popełnia, być nawet z nich dumny, bo to świadczy o tym, że się starałeś, ale to czasem zwyczajnie nie wychodzi. Jesteś tylko człowiekiem, nie podnoś sobie poprzeczki zbyt wysoko, bo się kiedyś wykończysz.
- Powiedz mi, dlaczego Liam nie pojechał z nami? Przecież to jego siostra.
- Pokłócili się. Liam ma dosyć jej wiecznej troski, ich role się zamieniły - zaczął się śmiać. - Kiedyś to Liam nie dawał jej spokoju, a teraz jest odwrotnie. Nicki jest zdenerwowana między innymi z twojego powodu, bo ci nie ufa. Naszym dzisiejszym celem jest chociaż minimalne zbudowanie zaufania między tobą, a nią.
- Nicki wydaje się być tchórzliwą dziewczyną, która się tylko wieczne martwi, co?
- Wydaje się być - przyznał po chwili. - Ale taka nie jest. Nie ma się też co dziwić, obydwoje mieli ciężkie dzieciństwo, którego podłożem był wieczny strach i stres przed chorym na umyśle ojcem, który dawał w twarz z powodu zbitej butelki.
- Wiesz, co się z nim teraz dzieje?
- Pewnie odsiaduje wyrok za znęcanie się nad dziećmi, czy coś w tym stylu - wzruszył ramionami. - Ten rozdział Nicki i Liam zamknęli na dobre i dobrze. Nie ma co rozdrapywać ran, prawda?
- Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Czasem wspomnienia same cię atakują i nie wiesz, jak się przed nimi bronić. Dlaczego te najgorsze najbardziej wbijają nam się w mózg, a te dobre się wkrótce ulatniają?
- Na to ci już nie odpowiem. Sam chciałbym to wiedzieć.

cdn

Co do opisu Louisa z plaży- w Lou wcieliłam się ja, to miejsce, port i w ogóle istnieje, wczoraj tam, jak zazwyczaj, siedziałam i byłam wściekła na wszystko, dosłownie. To moje uczucia. Od początku do końca moje. W ogóle coraz częściej jestem zła i sprzeczności we mnie nie potrafię ująć w słowa, ale jest coraz mniej fajnie z moim łbem. Byłam kompletnie zdołowana i jak jeszcze zaczęli puszczać ludzie te lampiony, to poszłam, musiałam. Nie polecam takiego humoru.
Dziewczyny, też nie mam pojęcia, dlaczego jest tak mało komentarzy, na serio, lol2. Czytelników jest dużo, przecież widzę. Ale nie będę błagać o parę zdań, bo czy to ma już jakiś sens?
Został użyty tekst piosenki Hurricane.

czwartek, 18 lipca 2013

DEAD: ALIVE- V

Pierwszym ryzykiem, które trzeba podjąć dla pokoju, wydaje mi się dialog, który otwiera nas i czyni przejrzystymi- dla nas samych i dla innych. (...) Podstawowym założeniem dialogu (...) jest poszukiwanie tego, co prawdziwe, dobre i sprawiedliwe dla każdego człowieka; dialog wymaga otwartości i gotowości przyjęcia (...). Nie można jednak rozpocząć żadnego procesu pokojowego, jeżeli nie dojrzeje w ludziach postawa szczerego przebaczenia. Bez niego stare rany będą nadal krwawić, podsysając w kolejnych pokoleniach zawziętą nienawiść, która jest źródłem zemsty i wciąż nowych zniszczeń. Udzielenie i przyjęcie przebaczenia to nieodzowny warunek wspólnego dążenia do prawdziwego i trwałego pokoju.
Zayn

   Zapukałem do pokoju Nialla i nie czekając na pozwolenie, czy mogę wejść, zrobiłem to i zamknąłem za sobą cicho drzwi, bo z własnego doświadczenia wiedziałem, że w trybie pod tytułem "jestem zły i dajcie mi wszyscy spokój, do ciężkiej cholery" nawet najdrobniejszy hałas był w stanie mnie jeszcze bardziej zirytować.
- Niall, dlaczego tak się wkurzyłeś, hm?
- Ludzie mnie denerwują - odpowiedział niemal natychmiast, rzucając się na swoje szerokie, niepościelone łóżko.
- Nie tylko ciebie - mruknąłem zrozumiale. - Ale tak czy inaczej, nie można dać się wyprowadzić z równowagi, bo...
- Daj mi już spokój święty z tymi wiecznymi kazaniami na temat życia i psychiki człowieka, Jezu. Ile można? - warknął i schował twarz w poduszce. - Tutaj nawet nie trzeba co tłumaczyć, ludzie z dnia na dzień są coraz gorsi, nie myślisz? Zresztą, nieważne.
- Nie mów "nieważne", bo to ważne. Ludziom brakuje dobrego autorytetu.
- Gówno prawda. Autorytet jest tylko dodatkiem, każdy z nas ma własny rozum i poglądy.
- Mniejsza już z autorytetami, dobra? Chciałbym pogadać o Louisie.
- Co z nim?
- Sam chciałbym to wiedzieć - uśmiechnąłem się smętnie. - Co nie podoba ci się w jego zachowaniu?
- Hm... - Niall zastanowił się chwilę. - To znaczy, każdy z nas ma wady, co nie? Nie można mu ich wytykać.
- Nie mam zamiaru nic wytykać. Po prostu powiedz mi, co cię w nim irytuje. Jakie jest jego zachowanie. Gdzie według ciebie popełnia błąd.
- Cóż... Louis jest... chyba zbyt wrażliwy, wiesz? Cholernie mnie to irytuje. Zamiast przyjąć coś na klatę, to on rozkłada to na czynniki pierwsze i siedzi w tym, dłubie to, wszystko analizuje, marnując jednocześnie swój czas. To znaczy, dobrze, że nie chce, żeby coś poszło źle i stara się, ale czasem trzeba ruszyć swoją dupę i zacząć szybko działać, bo czas nie stoi w miejscu, ugh.
- W tej kwestii mam taką samą opinię, Niall.
- Ale też nie ma co mu się dziwić, bo... długi czas nie miał nic. Dosłownie nic. A teraz ma wszystko. On boi się to stracić. Chce jak najlepiej i nie jest w stanie pojąć, dlaczego ludzie nie widzą, nie doceniają jego starań. Moja podświadomość mówi mi, że chciałby wrócić do Stanów Zjednoczonych, chociaż nienawidzi tego miejsca, bo odczuwa wrażenie, że się pojawił, nabałaganił i pojechał, zostawił wszystko w złym stanie, w totalnym syfie. Boli go sumienie - prychnął.
- Razem z Harry'm i Liamem pomyśleliśmy, że jemu brakuje wsparcia rodziny.
- Ale Zayn... on już nie ma rodziny.
- Ma. Rodzice wciąż żyją.
- Skąd wiesz?
- Niall, błagam, tak czy inaczej, Lou wciąż ma na nazwisko "Tomlinson" i tego się nie zmieni. Zawsze, gdy ktoś umiera, rodzina zostaje poinformowana. Jego rodzice na pewno normalnie żyją i mieszkają w Bradford. Louis za nimi najzwyczajniej tęskni, przecież to widać.
- I co w związku z tym? Chcesz pobawić się w superbohatera i umówić go z własnymi rodzicami?
- Zbliżają się święta i urodziny Louisa. To idealny moment. Poza tym, dla rodziców święta bez własnego dziecka muszą być okropne. To będą jednocześne najlepsze święta od lat, oraz urodziny.
- Jesteś pozbawiony racjonalizmu.
  Niall owinął się kocem jak naleśnik.
- A ty jesteś pesymistą. Powinniśmy spróbować, dla Louisa.
- Boję się jeszcze jednego. Cały czas siedzi mi w głowie scena z placu. Ta dziwna grupa ludzi. Bawią mnie te domysł i plotki, że to jakaś sekta, ale w gruncie rzeczy, to oni naprawdę byli dziwni.
- Śpiewali jakąś piosenkę, tak?
- Taaa.
- Jaki był jej tekst?
- Coś o radioaktywności i rewolucjach, nie wiem. Czy to ma jakieś znaczenie? - wzruszył ramionami.
- Oczywiście. To na pewno ma jakiś sens.
- Potem pobawisz się w detektywa, moje obawy nie skupiają się wokół jakiejś badziewnej piosenki, tylko niepokoi mnie fakt, że Louis dostał w twarz, oraz to morderstwo obok... zabito młodego chłopaka, przeciętny, porządnie ubrany facet. Szedł z dziewczyną za rękę. Chwilę potem leżał martwy na bruku. Wiesz, co mnie najbardziej dobiło? Nie wiem, czy Louis to zauważył, czy nie, ale z tyłu, to ten chłopak był praktycznie identyczny, jak on. W jednej sekundzie nawet się wystraszyłem, że to Lou jest zabity, ale on stał obok mnie i trzymał się mnie za ramię, bo go ludzie popychali.
- Czy ty myślisz, że...
- Można? - rozmowę przerwał nam Liam, który bez zbędnych ceregieli wpakował się do pokoju Nialla. Gdy miał kaca, zawsze rozśmieszało mnie jego zachowanie, bo był wiecznie zirytowany i cały czas chodził z butelką wody pod pachą. Marszczył brwi, wzdychał ciężko, oblizywał zaschnięte usta, miał zachrypnięty głos i przeklinał. A przede wszystkim, nie chciało mu się używać nawet mózgu. Pomimo, że wszystkich tym dookoła denerwował, to nikt na niego nie naskakiwał, bo własne doświadczenie nie dawało o sobie zapomnieć. W te dni Liama trzeba było po prostu omijać szerokim łukiem, żeby obyło się bez zbędnych konfliktów, a wieczorem powoli wracał do normalności. - Zayn, zrób coś dla mnie i odbierz ten pierdolony telefon, bo zaraz dostanę kurwicy. Mam echo w głowie.
- Ale kto to... - Payne wcisnął mi swój telefon komórkowy do dłoni i wyszedł, trzaskając drzwiami. Spojrzałem na wyświetlacz. Nicki.
- Super - westchnąłem. - Zaraz wrócę, Niall.
  Przyjaciel tylko przytaknął i zakrył się całkowicie kocem, chowając twarz w poduszce. Wyszedłem z pokoju i odebrałem połączenie.
- Halo? - odezwałem się, schodząc do kuchni.
- Cześć, Liam. Nie zadzwoniłam na ploty, tylko chciałam powiedzieć, że... - chciałem jej przerwać i powiedzieć, że to ja, Zayn, ale gdy usłyszałem jej głos, to odrzuciłem tą myśl. Dotarło do mnie, jak dawno jej nie widziałem i szczerze mówiąc, to nie miałbym nic przeciwko spotkaniu z nią. Była sympatyczna, ładna i żartobliwa, no i nie brakowało jej temperamentu, a nie przepadałem za tchórzliwymi dziewczynami, które najchętniej siedziałyby na dupie w pokoju i piłowały paznokcie. Nawet głos miała idealny, rany... - no więc, jak będę w Manchesterze, to nie wiem, czy do was przyjadę, bo sam dobrze wiesz, że nie czuję się swobodnie u was - uniosłem brwi do góry i wyjąłem szklankę z szafki - zwłaszcza przy Zaynie, bo jest zawsze taki skryty, ale ma ładny uśmiech, to tak między nami - rozejrzałem się po kuchni i zdałem sobie sprawę z tego, że końcowo picia przecież nie kupiono, a ostatnią butelkę zabrał nakacowany Liam.
- Kurwa.
- Mówiłeś coś?
- O, uhm, cześć Nicki, tutaj Zayn - nalałem do szklanki wodę z kranu. Nienawidziłem jej, ale nie miałem wyboru. - Co tam?
- Zayn? Cały czas byłeś przy telefonie? Dlaczego nic nie mówiłeś? To nie w porządku, nie odbierz mnie źle, to znaczy tego, co powiedziałam, a i...
- Uspokój się - przerwałem jej paplaninę i wypiłem wodę.- Jest okej. To jedziesz do Manchester, tak?
- Taaa, ale powiedz mi, dlaczego odebrałeś ty, a nie Liam?
- Twój brat nie czuje się najlepiej i...
- Co mu się stało? Złamał coś?
- Co? Nie, jest na kacu i nie może wydusić z siebie słowa. W sumie to mogłabyś zadzwonić wieczorem, bo zazwyczaj o tej porze jest już z nim lepiej, ale wciąż łatwo go zdenerwować, więc lepiej zadzwoń jutro, o ile chcesz.
- Chcę czy nie, muszę.
- Ale dlaczego nie chcesz do nas wpaść? Przecież wszyscy cię tu lubią, hm?
- Zayn, przestań, piątka facetów i ja jedna? W życiu. W takiej sytuacji nie da się czuć swobodnie. A co do aspektu, że każdy mnie u was lubi... dyskutowałabym.
- Że co?
- Louis.
- Co z nim? Jest okej.
- Ale nie w stosunku do mnie. To znaczy...
- Na serio nie zauważasz tego, jak Lou stara się, by każdy go lubił? Nicki? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że należysz do grona ludzi do niego uprzedzonych? - westchnąłem, starając się powstrzymać rosnącą we mnie irytację. - Louis jest w porządku facetem. Nikt nie każe ci go od razu lubić, ale zmniejsz do niego dystans, bo jest... nieszkodliwy. Matko, co za beznadziejne określenie: nieszkodliwy. A tak na dobrą sprawę, to nawet z nim czasu nigdy nie spędziłaś, więc...
- Zayn, nie rozmawiajmy o Louisie. W ogóle już będę kończyć, skoro Liam... źle się czuje, cokolwiek to znaczy.
- No na kacu jest, mówiłem już.
- Zadzwonię do niego jutro, przekaż mu to, dobra? Do zobaczenia!
- Ale...
- Niezły z ciebie romantyk - spojrzałem na Harry'ego, który cały czas słuchał mojej rozmowy, opierając się o framugę drzwi. Przewróciłem oczami i odłożyłem telefon Liama na stół.
- Odezwał się kobieciarz - mruknąłem pod nosem.
- Ja? Co ty, to nie jest dla mnie, serio.
- Nicki jedzie do Wielkiej Brytanii, ale nas nie odwiedzi.
- Skoro czuje się przy nas nieswobodnie, to dlaczego miałaby się męczyć?
- Wiesz co...
- Jezu, Zayn, bądź racjonalistą. Nie zmuszaj dziewczyny do niczego. Jak będzie chciała się umówić, to się umówi, spokojna głowa.
  Jesteś pozbawiony racjonalizmu.
  Bądź racjonalistą.
- Kto powiedział, że chcę się z nią umówić?!
- Już podnosisz głos, czyli miałem rację - Styles wyszczerzył się. - Nicki wydaje się być w porządku, ale nic na siłę, bo ją odstraszysz.
- Idiota.
- Tak się dzisiaj dziękuje za rady? No więc, nie ma sprawy, też cię lubię, Zayn. Jesteś całkiem spoko. - Poklepał mnie po ramieniu. - O, Louis!
- Gdzie jest woda? - Lou stanął i zaczął się rozglądać po kuchni. Parsknąłem śmiechem.
- Trudne jest życie z facetem na kacu, co nie?
- A, no tak. Liam.
- Louis, byłeś kiedyś w Manchesterze? - zatrzymałem go tymi słowami w połowie schodów. Spojrzał na mnie, podejrzliwie mrużąc oczy.
- Chyba raz, jak miałem dziesięć lat. A co?
- Może chciałbyś się tam wybrać?
- Zastanowię się.
- Masz czas do jutra.

Arty

- Jak to zabiłeś złą osobę?! - wrzasnąłem, pochylając się nad Nathanem. Nathan był młodym chłopakiem- miał dziewiętnaście lat i ambitne plany- chciał pracować na czarno. Gdzie i u kogo taka praca była najbardziej opłacalna? Oczywiście, że u Joela Zatzmichena, a jak? Problem tkwił w tym, że wybrał kompletnego idiotę. - Jak mogłeś pomylić Louisa Tomlinsona z jakimś zwykłym przechodniem?! Poza tym, on szedł z dziewczyną! Dziewczyną, debilu, a Tomlinson dziewczyny nie ma!
- Skąd miałem wiedzieć?! Nie mi oceniać, czy ma kogoś, czy nie, moim zdaniem było zabić i był z tyłu cholernie do niego podobny!
- Zamknij mordę, jak do ciebie mówię, kretynie! Przecież Joel mnie zabije! Jak Zatzmichen's Revolution ma działać cicho, bez większego zamętu, jak pierwsze zadanie spierdoliłeś i zabiłeś niewinnego faceta, który szedł z kimś do sklepu, żeby kupić żarcie na śniadanie?!
- Uspokój się, Boże, pryszcze ci zaraz wyskoczą - mruknął. - W ogóle to nie ma sensu, robicie jakieś uliczne teatrzyki, udostępniacie swój znak, wręcz ustawiacie się do odstrzału, a płaczesz nad jednym chłopakiem!
- Ty nic nie rozumiesz! - syknąłem. - Ten twój "teatrzyk" miał wystraszyć. Zastanowić Tomlinsona, bo on tam był, na samym przodzie, idioto. Miał się w-y-s-t-r-a-s-z-y-ć. Miał nad tym myśleć. Miał się czuć osaczony, bo gdy człowiek ma coraz mniejsze pole manewru, tym łatwiej wpada w pułapkę. A ty zabiłeś publicznie jakiegoś chłopaka i znając moje szczęście, Tomlinson zauważył, że był do niego podobny, i co? Idiotą nie jest i może być teraz nawet w Azji! Joel mnie zabije!
- Przecież to było dopiero pierwsze zadanie, calm down, człowieku. Poza tym, Tomlinson nie jest sam, łazi wszędzie z czwórką chłopaków. Louis jest osobą dosyć skrytą i pewnie zacznie działać samodzielnie, a powie im o swoich domysłach dopiero w sytuacji krytycznej. Niedługo wpadnie w pułapkę, którą sam wymyślił.
- Och, wynoś się stąd, idioto!
- Gdybyś był babą, pewnie dostałbyś już okresu z nerwów - burknął i wyszedł z mojego samochodu, trzaskając drzwiami tak mocno, że podskoczyłem na swoim siedzeniu.
- Mocnij pierdolnij tymi drzwiami, pedale jebany!
- Znajdź sobie dziewczynę, bo nie masz na kim wyładować napięcia seksualnego, a wiesz...
  Nie chciałem go dalej słuchać, więc z towarzyszącym mi rykiem silnika, odjechałem swoim czarnym Range Roverem, zostawiając Nathana w tyle.
- Co za idiota, to się w pale nie mieści - mruknąłem do siebie.

cdn

***
Dzisiaj krócej, ale nie miałam zbytnio czasu, a dzisiaj jest czwartek, więc nie będę Wam kazać dłużej czekać :)
Cytat na początku to słowa Jana Pawła II. Sama prawda.
No więc, tydzień temu napisałam, że jeśli ktoś ma jakieś pytania, to niech zada je w komentarzach. No i parę się znalazło, więc przejdę od razu do nich, bez zbędnego gadania.

Chyba najbardziej zaskoczyło mnie te: czy Twoje opowiadanie jest już tłumaczone na inne języki? Przysięgam, gdy przeczytałam to pytanie, to mi mina zrzędła, haha. Chciałabym podkreślić, że Dead nie jest wcale opowiadaniem popularnym i do zagranicznych tłumaczeń to jeszcze dłuuuga droga. Gdyby ktoś postanowił Deada tłumaczyć, a zwłaszcza na angielski, to bym chyba zemdlała, serio. Myślę, że największym problemem jest to, że piszę po polsku, naprawdę, bo angielskie opowiadania mają największą szansę na wybicie się ponad przeciętność (Dark, Danger, Cold, Bronx...) i każdy ten język zna na jakimś poziomie i jest w stanie przeczytać rozdział w tym języku i coś zrozumieć, no i spójrzcie też, ile jest tłumaczeń z angielskiego na polski... tak więc szczerze wątpię, żeby ktoś podjął się tłumaczenia, no chyba że ktoś z Polski, kto świetnie zna angielski i chciałby mi pomóc, wtedy bym się zgodziła, chociaż najlepiej by było, gdyby ktoś, kto mieszka w USA czy UK tłumaczył, bo źle tłumaczone opowiadanie traci swój urok. Ale liczę, że ktoś taki się znajdzie. Warto również wspomnieć, że często obserwuję statystyki Deada i odwiedziło go dużo ludzi ze Stanów czy Wielkiej Brytanii i innych krajów, no ale wiadomo, że tam nikomu nie jest polski język potrzebny, nie posługują się nim, więc opowiadania nie ogarną :)
Czy zamierzasz coś pisać po Deadzie, oprócz Falling? Na przykład kolejną, trzecią część Deada? Co do trzeciej części Deada- nie, to już by było za dużo, a historia stałaby się naciągana. W ogóle drugiej części też być nie miało, ale dałam się namówić, no i miałam w głowie pewien pomysł, który teraz realizuję. Ale trójki nie będzie, przecież to się musi w końcu kiedyś skończyć, haha. Nawet nie jestem w pełni przekonana, czy Falling będzie kontynuowany. Bo Deada 2 najprawdopodobniej skończę pod koniec wakacji, może gdzieś na końcu września, a potem chce się skupić na szkole, bo poprzedni rok totalnie spierdzieliłam i nie jestem z siebie dumna. Chciałabym odsapnąć. Kocham pisać, ale nie na zasadzie obowiązku, mam nadzieję, że zrozumiecie. Wiążę z pisaniem swoje plany na przyszłość, ale to jest moja pasja, a nie, jak wspomniałam, przymus, bo czasem zdarzają mi się dni, kiedy wena mnie opuszcza, a bez niej nie jestem w stanie nic sensownego napisać i tkwię w martwym punkcie. Nie oznacza to też, że Was zostawię już na amen i z niczym nowym nie powrócę, bo w ogóle Dead odniósł sukces i pisząc prolog pierwszej części nie sądziłam, że będzie aż tak dobrze. Nie chciałabym tego zostawić, ale z drugiej strony nie można czegoś ciągnąć w nieskończoność. Ile masz zamiar mniej więcej napisać rozdziałów? Już to kiedyś pisałam: nie jestem w stanie tego przewidzieć, naprawdę. Nie wiem, co dokładnie napiszę w siódmym, co w dwunastym, a co w dwudziestym, o ile taki będzie. Nie mam specjalnie długich rozdziałów, super krótkie też nie są, myślę, że są w sam raz. Często różne pomysły przychodzą mi podczas pisania i pierwsza wersja opowiadania cały czas się zmienia, aż w końcu staje się zupełnie niepodobna do końcowej wersji. Pierwsza część Deada miała się skończyć inaczej, miałam nawet ochotę już kiedyś kogoś uśmiercić, ale to byłoby pójście na łatwiznę, nie miałabym serca. Nie lubię chodzić na skróty. Dlatego nie mogę określić, czy rozdziałów będzie piętnaście, czy dwadzieścia cztery, jak w pierwszej części. Nie wiem, co mi wpadnie do głowy jutro, a co za tydzień, podczas pisania szóstki. Czy to opowiadanie skończy się happy'endem? Czy będą jakieś powiązania miłosne? Czy masz zamiar kogoś uśmiercić? Czy Nicki będzie pojawiać się częściej? Pojawi się ojciec Liama i Nicki? Na pytania dotyczące fabuły nie odpowiadam, to moja tajemnica i wyobraźnia :> Czy myślałaś kiedyś nad stworzeniem osobnego konta na Twitterze, na którym informowałabyś o nowych rozdziałach itp. i nie spamowałabyś na swoim normalnym? Tylko raz, kiedy Twitter mnie zawiesił dwa razy za spam blogiem, czyli między innymi za informowanie Was o nowych rozdziałach. Ale to było wtedy, jak mnóstwo osób było banowanych, więc przeczekałam trochę i znowu zaczęłam to robić i nic się nie dzieje (jeszcze). Poza tym, to nie miałoby nawet sensu, bo mam sporo followersów i informowanie Was jest jednocześnie informowaniem tych czytelników, którzy nawet nie komentują, a tylko widzę, jak favują moje Tweety o Deadzie itd., haha. To jest dla mnie dobra reklama. I szczerze mówiąc, to mi osobiście to nie przeszkadza, przyzwyczaiłam się i moi Followersi chyba też :d Gdy piszesz o zachowaniach ludzi, przemyślenia te bierzesz ze swojego doświadczenia, czy z obserwacji? To i to. Mnóstwo sytuacji opisanych na tym blogu są z mojego własnego doświadczenia. Ale dosyć sporo kwestii jest zwykłym stwierdzeniem faktów. Bo to wszystko dzieje się wokół nas, niczego nie zmyślam. Chcę Wam zdjąć te klapki z oczu, chcę Wam wcisnąć do tej psychiki trochę więcej wrażliwości na ludzkie nieszczęście, na to, co codziennie ma miejsce, tylko tego nie zauważamy, bo może nawet nie chcemy. Świat i ludzie cholernie mnie inspirują, mogłabym na ten temat gadać godzinami. W opowiadania wciskam często swoje wspomnienia, nawet nie jesteście tego świadomi. Inspiruję się muzyką, tekstami piosenek, tym, co mówią ludzie, ich reakcjami na różne rzeczy. Inspiruję się Wami.

Pytanie: powiększyć czcionkę, bo dostajecie oczopląsu, czy nie, jest ok? Hahaha

czwartek, 11 lipca 2013

DEAD: ALIVE- IV

Wszystkie pytania zadajcie w komentarzach pod tym rozdziałem, odpowiem na wszystkie pod kolejnym, czyli piątym. Oczywiście jeśli są. 

***

Nicki

  Byłam w centrum Nowego Jorku, ale pomimo tego faktu, było cicho, nic tego nie zamącało. Była to jedna z moich ulubionych ulic, rzadko tutaj przejeżdżały samochody, więc można było śmiało iść środkiem asfaltowej drogi. A jak już pojawiało się jakieś auto, to po to, żeby zaparkować przy krawężniku chodnika, bo ulica ta była między dwoma wielkimi blokami mieszkaniowymi. Gdy człowiek tamtędy przechodził, to miał wrażenie, że przeciska się przez dwa gigantyczne szczyty, gdy spoglądało się w górę, kręciło się w głowę. Bloki te były brązowe, z tej strony nie było żadnych okien, tylko mnóstwo schodów przeciwpożarowych, wyglądające jak labirynty. Kropił deszcz i powietrze pachniało kebabem, bo nieopodal była mała knajpka. W niezbyt dobrym stanie, ale jedzenie było w porządku, tak na marginesie.
  Zaczęłam powoli iść w kierunku centrum, delektując się chwilą ciszy, bo ta uliczka była naprawdę jak oddzielne miasto, oddzielny świat, oaza na pustyni. W wakacje zazwyczaj roiło się tu od chłopaków z deskorolkami, ale teraz była późna jesień, a w zasadzie wczesna zima, tylko, że nic nie wskazywało na to, że miałby w najbliższym czasie padać śnieg. A Nowy Jork w zimę jest jeszcze piękniejszy, zwłaszcza w święta. Jedynie odśnieżone były ulice, które przez cały rok były czarne, czyli tak, jak być powinno, chodniki i oczywiście dachy galerii handlowych i innych wieżowców. Na placach zazwyczaj znajdowały się karmniki dla ptaków, a właściciele pobliskich sklepów wrzucały tam jakieś okruszki. A w sylwester wszystko, dosłownie wszystko, nabierało kolorów. Nowy Jork łatwo potrafił wzbudzić miłość, ale też nienawiść.
  Byłam na końcu mojej "oazy", kiedy z jej końca usłyszałam krzyk, który momentalnie zepsuł atmosferę i zniszczył mój dotychczasowy spokój ducha. Odwróciłam się na pięcie i mrużąc oczy, starałam się dostrzec tą osobę, która krzyknęła. Nie był to kobiecy głos. 
  Zawróciłam. Spoglądałam wszędzie, na schody, nawet na dachy obydwóch bloków, ale nic nie widziałam. Krzyk powtórzył się niespodziewanie, podskoczyłam ze strachu w miejscu. Odetchnęłam głęboko, zacisnęłam pięści i starając zachować swój spokój, skręciłam w ślepy zaułek, na którego końcu ktoś leżał, druga osoba nad nim stała pochylona, a trzecia...
  Wtedy ktoś na mnie wpadł, a w rezultacie upadłam boleśnie na chodnik, cudem omijając głową wysoki krawężnik. Ta osoba mocno mnie ścisnęła, blokując moje ruchy.
- Puść mnie, ty...
- On nie żyje! - odwróciłam głowę w drugą stronę. Osoba leżąca na mnie starała się, żebym nie spoglądała tam, ale ugryzłam ją w palec, żeby zostawiła moją głowę w spokoju. 
  Harry Styles również był przytrzymywany przez faceta z czerwono-czarną chustą zaciągniętą na twarz, w taki sposób, że było widać tylko jego czarne oczy. Styles darł się jak opętany, wierzgał się coraz energiczniej, przeklinał jak nigdy i powtarzał jedno zdanie cały czas: on nie żyje, on umarł, on nie żyje, to już koniec. W jego stronę szła wysoka i szczupła blondynka. 
- Samantha, ty suko, obiecuję ci, że skończysz tak samo, jak Louis! - wrzasnął i poczerwieniał na twarzy. - Nigdy nie unoszę ręki na kobiety, ale dla ciebie zrobię wyjątek, dziwko.
- Arty, zabierz Tomlinsona.
- Chyba chciałeś powiedzieć: jego ciało.
- Teraz już wszystko jedno. Panie i panowie: koniec rewolucji!
  Stary facet podszedł do Stylesa. Zauważyłam, że trzymał w dłoni scyzoryk.
- Skoro tak ci szkoda Louisa, to się z nim zaraz spotkasz - przyłożył mu go do gardła. Wrzasnęłam, Harry się wyrwał, a ja dostałam czymś w głowę.

  Najbardziej irytujący dźwięk na świecie, czyli budzik, stał się moim wybawcą. Podniosłam się na łóżku.
- Boże święty - mruknęłam. Ospałymi ruchami wyciągnęłam zielony szlafrok spod łóżka, zarzuciłam go na siebie i zeszłam po schodach do kuchni. Mama miała wolne, więc nie zdziwił mnie jej widok, zabieganej przy garnkach od rana.
- Co robisz? - nalałam herbaty do i tak nieswojego kubka i spojrzałam przez jej ramię na patelnię. - Szpinak?
- Na obiad będzie makaron ze szpinakiem i innymi duperelami - powiedziała wymijająco i ziewnęła.
- Widzę, że nie tylko ja źle dziś spałam - mruknęłam i usiadłam przy stole, na miejscu, gdzie zazwyczaj siedział Zayn, chociaż specjalnie długo nie zdążył u nas pomieszkać, szczerze mówiąc.
- Coś ci się śniło złego?
- Nie. Tak po prostu - wzruszyłam ramionami. - Chciałabym na jakiś tydzień, ewentualnie dwa, pojechać do Manchesteru.
- Do Manchesteru? Po co?
- Do Emmy, tak jak rok temu. Wtedy chyba też przed świętami u niej byłam. Z Liamem. Z tą różnicą, że wytrzymał u niej dwa dni.
- Nie lepiej do Londynu? Będzie ci swobodniej...
  Parsknęłam śmiechem.
- Tak, na pewno przy piątce chłopaków będę czuć się swobodniej, niż przy przyjaciółce. Jestem tego pewna.
- Przestań z tym sarkazmem - westchnęła. - Może od razu chcesz makaron ze szpinakiem?
- Nie lepiej kupić pizzę? Fakt, że bawisz się w kuchni, trochę mnie przeraża. Wolałabym zapomnieć o twoich ostatnich truskawkowych sajgonkach.
- To był eksperyment - odparła.
- Zrób mi tosty. Kiedy bym mogła jechać do Manchesteru? 
- Kiedy chcesz. W szkole masz wszystko pozaliczane, prawda?
- Taa. To pojutrze pojadę.
- Rozmawiałaś wczoraj z Liamem? 
- Nie, a co? 
- Trochę się martwię. Codziennie dzwonił.
- Jezu, mamo. To nie dziecko, okej? Raz nie zadzwonił, a już siejesz panikę.
- Po pierwsze, nie sieję paniki, tylko się zapytałam. A po drugie, to jak będziesz miała w przyszłości własne dzieci, to zobaczysz, jak to jest.
- Co myślisz o Louisie?  - zmieniłam temat, spoglądając na nią uważnie. Uniosła brwi (które, swoją drogą, już potrzebowały henny) do góry.
- Louis Tomlinson wydaje się być w porządku - wzruszyła ramionami.
- No właśnie, wydaje się być.
- Teraz to ty przesadzasz. Wszyscy wiedzą, że jest sprawiedliwym człowiekiem.
- Naprawdę sądzisz, że siedział w więzieniu tyle lat, bez nawet najmniejszego powodu? Może ma coś na sumieniu, tylko nikt już na to nie chce zwracać uwagi?
- Czy ty nie widzisz, co teraz się dzieje? Ludzie dostali szajby, niedługo będą wybory na nowego prezydenta. Teraz to jest tutaj prawdziwa demokracja, lud rządzi dosłownie. I to wszystko zaczęło się od jednej osoby, od Louisa. Poza tym, to Zayn dużo nam opowiedział o jego rodzinie, przeszłości, o wszystkim. Skoro on mu zaufał razem z Liamem, nie mówiąc już o Harry'm i Niallu, to coś jest faktycznie na rzeczy. Przestań już być taka podejrzliwa, bo uwzięłaś się na niego. 
- Nie uwzięłam się, po prostu biorę wszystko pod uwagę!
- Jesteś okropnie do niego uprzedzona i zachowujesz się beznadziejnie. A co gorsza, takich ludzi jak ty, jest więcej. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak Louis musi się teraz czuć? Co z tego, że jest wolny? Tak naprawdę to wciąż nosi ogromny ciężar na swoich barkach, a ty, między innymi, sprawiasz, że jest coraz słabszy i niedługo ugnie się pod tym ciężarem. Zamiast stopniowo to zdejmować, ty jeszcze bardziej dokładasz. Pomyśl o tym, Nicki. Zastosuj wobec niego trochę empatii i schowaj te pazury.
- Wiesz, trudno jest zaufać osobie, która tyle przeszła. To też powinnaś zrozumieć.
- Żeby komuś zaufać, trzeba z tą osobą po prostu rozmawiać, spędzać z nią czas. A ty nawet do Londynu, do nich nie chcesz jechać. Nie starasz się o to zaufanie. Bezpodstawnie go oceniasz.
- A nie boisz się, że jego obecność może również i na nas zrzucić ten ciężar i niebezpieczeństwo?
- Co masz na myśli, mówiąc: niebezpieczeństwo?
- Jak sama powiedziałaś, jest dużo ludzi uprzedzonych do Louisa. I sądzę, że będą się starać go wyemilinować. A teraz cały czas trzyma się z Liamem i Zaynen, a oni są powiązani z naszą rodziną. Z nami. To jest w pewnym sensie jakieś niebezpieczeństwo. Nie boisz się tych ludzi?
- Ludzi nie wolno się bać, Nicki. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Problem tkwi w tym, że nie wiemy, dokąd.
- A śmierci się boisz?
- Boże, Nicki, jedyną rzeczą, której się teraz boję, są twoje pytania.
- Ugh. - Dopiłam swoją herbatę.

Louis

  Ludziom brak taktu i zrozumienia, ale za to są niesamowicie bezpośredni i egoistyczni. 
  Myślimy o tym codziennie, ale nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że my też tacy jesteśmy. Też jesteśmy egoistyczni i brak nam zrozumienia w stosunku do innych. Czasami myślimy inaczej i sądzimy, że znamy siebie na wylot. Nigdy nikt nie pozna siebie na sto procent. Do tego potrzeba lat praktyki i doświadczeń. Przecież gdybyśmy tak dobrze siebie znali, wiedzielibyśmy, jak postąpimy w takiej i takiej sytuacji, a wystarczy tylko się nas zapytać, co zrobilibyśmy, gdyby coś się stało. Długo nad tym myślimy, ale odpowiedzi i tak pewni nie jesteśmy. Bo przecież nikt z nas nie jest jasnowidzem. 
  Nie jesteśmy w stanie określić, co my byśmy zrobili, ale ocenianie innych osób i ich zachowań, przychodzi nam zaskakująco łatwo, prawda? Gdzie tutaj jest sens?
  Prosty przykład: zadaj sobie pytanie: co byś zrobił, gdyby twój dom stał w płomieniach, a w środku byłaby twoja rodzina, twój dobytek, po prostu wszystko?
  Cóż, większość osób odpowiedziałoby, że pobiegliby na ratunek, ale nie jesteśmy tego jednak pewni na sto procent. Nie wiemy, jak dokładnie wyglądałaby sytuacja i co zrobiłyby z nami emocje.
  Ale jesteśmy bardziej pewni siebie, jeśli usłyszymy pytanie: co zrobiłby twój przyjaciel w takiej sytuacji? Ocenianie drugiego człowieka to coś, w czym jesteśmy wszyscy dobrzy. Albo tylko nam się tak wydaje.
  Jesteśmy również bardzo łatwowierni. Mówi się, że w plotki wierzyć nie można, ale często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że te wszystkie mówione nam tajemnice, również mogą być plotkami. Bo powtórzę pytanie: czy jesteśmy jasnowidzami? Czy wiemy, kto o czym teraz myśli? Nie. Tutaj tkwi ten problem. Nie możemy wierzyć we wszystko, co nam ktoś powie. Oczywiście nie znaczy to, że mamy być całkowicie nieufni i wszystkich ignorować, bo wtedy takie coś odwróci się przeciwko nam. I będziemy sami. A potem nie będziemy ufać nawet sobie. Brak samoakceptacji jest najgorszy, bo jeśli sami siebie nie zaakceptujemy, ludzie wokół będą mieć z nami również ten problem. Gdy nie czujemy się sami ze sobą swobodnie, gdy nie możemy spoglądać w lustro, sprawiamy, że inni ludzie wyczują nasze zdenerwowanie i będą tym po czasie zirytowani. Bo ile można się nad sobą użalać?! Jasne, że od tego są, by nam pomóc, w końcu człowiek jest dla człowieka, sami byśmy zwariowali, ale tak samo możemy oszaleć, gdy ktoś bezpodstawnie wmawia sobie jakieś głupoty, że jest taki i taki, chociaż to nieprawda. Ludzie potrzebują pochwał. Krytyka jest dla nich nie do przyjęcia. Nasze wyczuwanie ironii również jest kiepskie. Ogólnie sprawę biorąc, to człowiek jest najbardziej skomplikowanym gatunkiem na tym świecie. Nie możemy być nieufni, ale nie możemy również zaufać komuś na sto procent. Twierdzimy, że krytyka buduje, ale gdy się z nią spotkamy, zwala nas z nóg, bo osłonka pochwał okazała się być zbyt słaba. Jest w nas tyle sprzeczności, prawda? 
  Jak się ich pozbyć?
  Trzeba po prostu rozmawiać. Nie bać się ludzi, nie bać się rzeczywistości, nie bać się tego, co jest wokół nas. Potrafimy mówić, to wykorzystujmy ten fakt.
  Powinniśmy opanować do perfekcji przekształcania wszystkiego na swoją korzyść.
  Powinniśmy być wyrozumiali i słuchać. Bo jednak mówienie nie załatwi wszystkiego.
  Bo mówić możemy. Problem rodzi się wtedy, kiedy nie mamy do kogo.

- Joel Zatzmichen oficjalnie na wolności, czyli niedoszły morderca i przywódca grup o zastanawiających działalnościach, odsiedział cierpliwie swoją karę. Zdania ludzi są podzielone, lecz większość pytanych twierdzi, iż taki człowiek stwarza niebezpieczeństwo, nie tylko dla samych władz Stanów Zjednoczonych, ale również dla samego narodu. Amerykańskie ulice wciąż są przepełnione ludźmi, którzy chcą być na bieżąco z obecną sytuacją, powszechnie nazywaną współczesną rewolucją wywołaną przez Louisa Tomlinsona.
- W Londynie doszło natomiast do strzelaniny, ofiarą śmiertelną okazał się być młody chłopak. Miał dwadzieścia lat. Nie znaleziono sprawcy. Świadkowie mówili również o grupie zakapturzonych ludzi wykrzykujących hasła o rewolucji. Nazywali ją sektą. 
- Władze, zarówno amerykańskie jak i brytyjskie, zapewniają jednak, że była to jednorazowa sytuacja i nie zapowiada ona niczego większego czy poważniejszego, także nie ma się o co obawiać. Tymczasem w BBC Radio 1...
  Wyłączyłem radio i wstałem z łóżka, wzdychając ciężko. Dzień dopiero się zaczynał, a ja miałem ochotę zasnąć, żeby jak najprędzej się skończył. Na zewnątrz zaczęło padać, jakby anioły były załamane moją obecną sytuacją i chcąc wyrazić swoje kondolencje, zesłały na ziemię deszcz symbolizujący łzy. 
  Nie wiedziałem, co robić. Miałem świadomość, że w społeczeństwie będzie jakiś procent ludzi, którzy nie uwierzą w moją niewinność i na żadną sympatię z ich strony liczyć nie mogę, ale nie myślałem, że ten procent będzie aż tak duży! Poza tym, obawiałem się powrotu Joela Zatzmichena. Nigdy nie widziałem gościa na żywo i szczerze mówiąc, to nawet bym nie chciał. Facet miał stanowczo nierówno pod sufitem no i poza tym, to prawie zabiłby prezydenta. A gdyby on nim został, USA zamieniłoby się w istne piekło. Ludzie nie mieliby żadnej wolności osobistej ani słowa, nie istniałoby takie coś jak demokracja, byłby wręcz totalitaryzm. A co za tym idzie, Stany Zjednoczone nie byłyby już taką światową potęgą, do czego już tak wszyscy zdążyli się przyzwyczaić. 
  Często myślałem o swoich rodzicach. O tym, czy mi kibicują, czy wręcz przeciwnie- chcą, żebym zginął, najchętniej na jakimś wielkim placu wśród ludzi, na gilotynie. Ostatnio miałem z nimi kontakt, gdy wychodziłem z domu w Bradford, do Zayna. To właśnie do niego przyjechała policja i mnie złapała. A potem twarz matki mignęła mi jedynie na rozprawie, która zakończyła się dla mnie niepowodzeniem. Czułem do niej żal i wciąż nie mogłem się tego pozbyć. Nie chciała mnie wysłuchać, nie chciała pomóc. Wyrzekła się mnie. Wyrzuciła z rodziny na zbity pysk. 
  Ludzka nienawiść jest tak potężna, że nawet taki przeciętny człowiek nie jest w stanie sobie tego wyobrazić. Wszyscy, dosłownie wszyscy, są przeciwko tobie. I nikt nie ma zamiaru wyciągnąć do ciebie pomocnej dłoni. Każdy jeden człowiek się tobą wręcz brzydzi. I życzy ci śmierci.
  Siedziałem w więzieniu wśród prawdziwych zabójców. Parę metrów dalej spał mężczyzna, który zastrzelił swoje dzieci, po drugiej stronie inny, który zabił swoją żonę. A ja rzekomo miałem na sumieniu trzy niewinne kobiety. 

- Ty nie zabiłeś.
  Siedziałem na niewielkim placu, oparty o mur, na którego szczycie był drut, przez który przepływał prąd. Wpatrywałem się w niebo. Było jedyną rzeczą, z którą mogłem się dzielić innymi. Bo niebo jest jedno i każdy patrzy się na to samo.
  Przede mną stał jakiś inny więzień, miał na imię Joseph. Z nikim w więzieniu nie rozmawiałem, jedynie przysłuchiwałem się rozmowom innym. O tak, w słuchaniu zawsze byłem dobry. Joseph miał na swoim brudnym sumieniu parę niewinnych dusz. Nie obchodziło mnie nic więcej, czyli czy to byli mężczyźni, czy kobiety, i jak zginęli, w jaki sposób.
- Jesteś inny niż wszyscy.
  Wytarłem nos dłonią, którą z kolei wyczyściłem białą koszulką na krótki rękawek.
- Każdy człowiek jest inny - odezwałem się. - Każdy z nas jest nie do podrobienia.
- Nie zachowujesz się jak ktoś, kto zabił trzy dziewczyny.
- A jak powinien się zachowywać taki ktoś?
- Na pewno nie tak. Nie miałeś adwokata na rozprawie, prawda?
- Ja? Gdybym miał adwokata, gdybym miał pozwolenie na takie luksusy, nie siedziałbym tutaj.
- Czyli jesteś niewinny.
- I co z tego?
- Ucieknij. Załatw sobie lewe papiery, ucieknij ze Stanów. Najlepiej do Azji.
- Nic mnie nie czeka za ogrodzeniem tego więzienia. Nic. I nikt.
- Każdy z nas ma to samo- czyli nic. A jednak niemiło tu się siedzi. Zwłaszcza, jak nie ponosi się za coś winy. Bo większość ponosi, ale ty nie. 
- Ucieczka byłaby nie fair.
- To, że tutaj jesteś, też jest nie fair, świętoszku.
  Joseph odszedł, a ja odprowadziłem go wzrokiem.

  Wepchnąłem dłoń do kieszeni swoich spodni, kiedy wyczułem w niej jakiś papierek. Bez większego entuzjazmu wyciągnąłem go, licząc na jakiś paragon czy listę zakupów, ale nic z tych rzeczy.

Albo powiesz, że zabiłeś, albo będziesz sam.
ZR.

***
czytasz=komentujesz

środa, 3 lipca 2013

DEAD: ALIVE- III

Samantha

  Nie miałam pojęcia, dlaczego ludzie od wieków sądzili, że Stany Zjednoczone to bogate państwo, w którym ludzie śpią na pieniądzach w pięknych domach pomalowanych białą farbą, przed którymi ciągną się gigantyczne ogrody z idealnie przystrzyżoną trawą, a na podjeździe naprzeciwko garażu stoi wielkie ferrari czy porsche. Tacy ludzie zazwyczaj są lekarzami albo mają wtyki w polityce, bo taka praca jest zawsze najbardziej opłacalna, i to nie tylko w USA. Tak naprawdę to najwięcej ludzi żyje w normalnych, przeciętnych, niczym nie wyróżniających się domach, na śniadania rodziny nie siedzą przy stołach obładowanych stosem jedzenia, dzieci nie mają wielkiego psa i kota, bo to równa się z różnym wydatkami, nastolatki nie mają różowych pokoi z garderobami większymi niż sam pokój, a chłopaki nie posiadają tysiąca komputerów i sto par szpanerskich Airmaxów. Nie każda ulica jest zadbaną aleją, nad którą wysokie drzewa tworzą pewnego rodzaju naturalny dach, nie wszędzie dojeżdża filmowy,  szkolny żółty autobus, nie wszędzie mija się uśmiechniętych ludzi czytających gazety podrzucane przez listonosza na rowerze każdego rana, z psami na smyczach. Tak samo nie każdy środek miasta to gigantyczne centrum, a z każdej strony są wieżowce dotykające kopułę nieba, nie ma tłumów, nie ma kolejek do Starbucksa, nie ma kobiet pospiesznie dygających się na szpilkach od Louboutina, jedzących croissanta i popijających letnie latte. Nie ma nic. Są smętne ulice, na których życie reprezentowane jest jedynie przez starszego mężczyznę, który czyta przed sklepem dziesiąty raz ten sam artykuł w The New York Times i USA Today.
  Wyjęłam z beżowej torebki średniego rozmiaru buty na obcasie i założyłam je, ściągając jednocześnie znoszone już balerinki. Rozczesałam włosy farbowane na bordowo, ułożyłam je na bok. Przejechałam po ustach szminką o tym samym kolorze.
- Niech się pan tutaj zatrzyma - odezwałam się do kierowcy taksówki, który rozglądał się zdezorientowany po okolicy, która dla mnie była znana w każdym szczególe, w odróżnieniu od niego. Z nerwów zapalił sobie już trzeciego papierosa, oczywiście przed tym pytając się mnie, czy nie przeszkadza mi ten gryzący w nozdrza dym. Wyjęłam portmonetkę i wyciągnęłam dwadzieścia dolarów. Wcisnęłam mu banknot do garści. - Reszty nie trzeba.
  Wyszłam z auta i nie patrząc się za siebie, ruszyłam prosto w stronę domu osoby, z którą byłam umówiona. Okolica nie była szczególnie zachwycająca, była to dosyć dobijająca dzielnica, jeśli chodzi o wygląd i atmosferę tu panującą. Wszystkie budynki miały szary, brudny odcień. Nie było chodników, a jeśli już, to w niezbyt dobrym stanie, więc musiałam iść zboczem ulicy, uważając, żebym nie wdepnęła obcasem w kałużę, które świetnie kamuflowały liście- poplamienie czarnych, opinających nogi sztruksów było ostatnią rzeczą, na którą miałam ochotę.
  Douglas Avenue. Idealnie.
  Obeszłam cały blok mieszkaniowy i zmuszona byłam iść lekko już wydeptaną ścieżką między drzewami. Wiał mocno wiatr, opadały na mnie resztki liści. Była typowa, jesienna pogoda- nieprzyjemna i deszczowa. Po paru minutach marszu spomiędzy drzew wychylił się niewielki dom, stojący na polanie. Nie był ładny, budził wręcz niechęć. Przed nim stało zaparkowane czarne porsche.
  Westchnęłam ciężko i poprawiłam włosy. Pokonałam cztery schodki i zapukałam do drzwi.
- Dzień dobry, Arty - uśmiechnęłam się ironicznie na widok wysokiego blondyna. Odwzajemnił uśmiech, z tą różnicą, że jego był bardziej szczery i sympatyczniejszy. Arty zawsze taki był- budził sympatię i zaufanie. Ale to były tylko pozory, potrafił być fałszywy, ironiczny i wredny, a w dodatku nie cierpiał słuchać tego, co do powiedzenia ma druga osoba. Dlatego nie ulegało wątpliwościom, że praca u Joela musiała być dla niego męczarnią. Patrząc obiektywnie, to przecież mógł w każdej chwili z niej zrezygnować i pójść na swoje, ale z natury był również leniwy, chociaż odwagi mu nie brakowało. U Joela miał schronienie i marne poczucie bezpieczeństwa, bo Zatzmichen był człowiekiem nieprzewidywalnym i impulsywnym. Ale Arty zawsze lubił ryzyko, spokojne życie do niego nie pasowało w żadnym stopniu. Co prawda, znał granice dobrego smaku i zawsze zachowywał swój poziom i honor, chociaż jeśli chodzi o poziom jego bycia, to już dawno spadł on do minus zero. To wszystko nie zmieniało jednak faktu, że był facetem cholernie przystojnym.
- Dzień dobry? Jest siedemnasta - zamknął za mną drzwi i zilustrował mnie wzrokiem tak, jakbym była manekinem. Zawsze tak robił, chcąc mnie zirytować. - Samantha jak zawsze z klasą. Szpilki, spodnie opinające tyłek, żakiecik, idealnie wyczesane włosy podchodzące pod rudy ocień, perfekcyjny makijaż. Szkoda tylko, że taka cięta i z trudnym charakterem.
- Wyraz "trudny" jest idealnym określeniem twojego charakteru.
- Mówiłem już, że masz brzydkie imię?
- Mówisz mi to za każdym razem, kiedy się spotykamy.
- Ostatnim razem widzieliśmy się przelotnie, ja kierowałem samochodem, a ty szłaś chodnikiem. To był Manhattan. Wtedy ci nic nie powiedziałem, bo byłaś tyłem do mnie. Zresztą, siedziałem w swoim porsche. Widziałaś, jaki świetny samochód? Jeśli chcesz, to mogę cię nim przewieźć.
- Gdzie Joel? - przerwałam mu, rozglądając się po salonie. Wszędzie były książki, gazety i walające się kartki papieru, gdzieniegdzie wystawały jakieś notesy, dokumenty, rachunki. Nawet w powietrzu czułam papier i tusz.
- Joel siedzi w swoim śmierdzącym pokoju na górze. Musisz wejść po schodach. Tylko ostrożnie, bo niektóre stopnie są dziurawe. Jak się na którymś, za przeproszeniem, wypierdolisz na tych szpilach, to będzie to ostatni raz, kiedy czułaś swoje kończyny.
- Zaprowadź mnie.
  Chłopak podszedł do mnie i zamaszyście wskazał rękoma na szerokie schody. Miał rację, nie były w najlepszym stanie. Chwyciłam się poręczy.
- Nic ci to nie da, bo się chwieje, może nawet pogorszyć sytuację - powiedział znużony i głośno ziewnął.
- Boże święty - mruknęłam. Przystanęłam i ściągnęłam obcasy. Zaczęłam wchodzić na boso. - Dlaczego wybraliście sobie to zdemolowane coś? Ten dom pewnie pamięta wczesne średniowiecze.
- Mi jest wszystko jedno. Joel kazał wziąć ten dom, to wziąłem.
- Wziąć?
- A co? Kupić? - prychnął. - Nie każdy jest taki kasiasty jak ty. Ta chałupa stała opuszczona jakieś dobre dziesięć lat. Idealna okolica, nikt nam nie przeszkadza i nikt się nie czepia, że siedzimy tu nielegalnie. Najprawdopodobniej mało kto wie o istnieniu tego domu, albo już o nim zapomniał.
- Nie jestem bogata - skrzywiłam się.
- Nie, w ogóle. Lubisz chyba bordowy, co?
- Dlaczego pytasz?
- Bo nawet paznokcie masz pomalowane na ten kolor. I u stóp, i u rąk.
- Bordowy odcień podkreśla kolor moich oczu. Są brązowe.
- Tak? - spojrzał na mnie, gdy stanęliśmy na szczycie schodów, a ja ubrałam buty. - Myślałem, że są niebieskie.
  Podążyliśmy korytarzem w prawą stronę, a ja próbowałam zignorować skrzypienie starej podłogi. Arty otworzył ostatnie drzwi na korytarzu.
- Joel, masz gościa - burknął i wykonał gest zapraszający mnie do środka. I tym razem zamknął za mną drzwi.
  Stanęłam naprzeciwko Zatzmichena. Był to człowiek nie młody i nie stary, niezbyt atrakcyjny. Szczerze mówiąc, to nawet wyraz twarzy miał niemiły. Był opryskliwy i przede wszystkim władczy. Zawsze nad wszystkim chciał sprawować kontrolę i rozkazywać. Była to chyba jedyna rzecz, jaką lubił. Tuż po tym, jak nie udał mu się zamach na prezydenta, postanowiłam, że zerwę z nim wszelkie kontakty, bo ponikąd byłam w to wmieszana- "usunęłam" paru ochroniarzy, więc również i ja miałam krew na dłoniach. Ale ku mojemu zdziwieniu, Joel ani mnie, ani Arty'ego nie wsypał. Nie pisnął o nas słówkiem, wziął wyrok tylko na siebie. Kolejnym zadziwiającym faktem było to, że nie skazano go na dożywocie, ale cóż, amerykańska polityka była bardzo słaba, dramatycznie beznadziejna, wręcz łamliwa.
  Ale jednak nie zerwałam z nim kontaktu i zastanawiałam się, co właściwie u niego jeszcze robię. Przecież nie byłam od nikogo zależna, zawsze robiłam to, co tylko ja chcę. Miałam kontakt z rodzicami, którzy byli przekonani, że pracuję w Starbucksie i dodatkowo dorabiam jako opiekunka dzieci, ale nigdy nawet nie zgłosiłam się do tej kawiarni, że chcę w niej pracować oraz nigdy nie zapytałam się starszych kobiet, czy szukają pomocy, jeśli chodzi o opiekę nad dzieckiem. Działałam ponad prawem. Co nie znaczy jednak, że nie miałam "normalnego" życia, prawda?
- Och, Samantha, jak miło cię widzieć! - Joel uśmiechnął się, a właściwie było to szczerzenie się, pokazując jednocześnie swoje braki zębów w szczęce. Nie odpowiedziałam, tylko zacisnęłam usta jeszcze bardziej. - Usiądź, kochanie, masz zamiar tak sterczeć w tych dziwnych butach?
  Powoli podeszłam bliżej biurka, a właściwie fotelu, który stał obok niego. Usiadłam na nim, kładąc torbę na kolanach.
- Powiedz, co u ciebie? Jak ci się powodzi? Gdzie pracujesz? Mamy tyle do opowiedzenia, prawda? Czyż nie? Arty, zrób damie kawę!
- Nie, dziękuję - przerwałam, nie patrząc nawet na Arty'ego. - Nie skorzystam.
- Nie? Przecież cię nie zatrujemy, dlaczego mielibyśmy to zrobić?
- Do sedna sprawy, panie Joel.
- Mów mi na "ty", dobrze?
- Joel.
- Myślę, że przez pewien czas zdążyłaś zaobserwować, jaki mam charakter...
  Prychnęłam, ale słuchałam dalej.
- Chyba źle zacząłem, zignorujmy to. Po prostu chciałbym, żebym tym razem zdobył władzę nad USA, która mi się należy. Bo poprzednim razem coś nie wyszło i musiałem ponieść odpowiedzialność i karę za czyjeś gapiostwo. Nie będę teraz tego rozkładał na współczynniki pierwsze, prawda? Czy to miałoby jakiś sens? Co było, to było, patrzmy w przyszłość, ale skupiajmy się najbardziej na współczesności.
- Do czego dążysz? - zmrużyłam oczy.
- Wszystkie dzienniki, wszystkie gazety, słowem mówiąc: cała prasa aż drży od ciągle pojawiającego się w artykułach, na nagłówkach, nazwiska: Tomlinson.
  Joel w hukiem wyłożył na biurko cały stos gazet takich jak USA Today, The New York Times, The Wall Street Journal, The Boston Globe i International Herald Tribune.
- Wiesz, o czym myślę, prawda?
  Wzięłam głęboki oddech i poprawiłam poduszkę, na której się opierałam.
- Nie zgadzam się.
  Moje słowa zawisły w powietrzu. Joel wpatrywał się we mnie, jakby nad czymś myślał, a Arty nie wydawał się być tą wypowiedzią szczególnie zaskoczony, a nawet i zainteresowany. Stał przy drzwiach, oparty o ścianę i czytał coś na telefonie, ale dobrze wiedziałam, że cały czas słucha tego, o czym rozmawiamy.
- Samantha, o ile mnie pamięć nie zawodzi, nie wsypałem cię ani Arty'ego, kiedy próba zabicia prezydenta była nieudana.
- Nie zgodzę się na żaden szantaż, rozumiesz?
- To nie jest żaden szantaż.
- Nie, wcale - odezwał się Arty, a na jego twarz wypłynął sarkastyczny uśmieszek. - Mówisz jej, że jeśli nie zgodzi się na wzięcie udziału w twojej nowej akcji pod tytułem "Zabić Louisa Tomlinsona", to pójdziesz do policji i podasz jej nazwisko, mówiąc, że pomogła ci zamordować najważniejszą osobę w państwie. To wcale nie jest szantaż, faktycznie.
- Naprawdę myślicie, że tak łatwo wam wybaczę te lata siedzenia na dupie w pierdlu? Bo o ile dobrze pamiętam, to wy zawiniliście, nie ja - wysyczał Zatzmichen i podniósł się ze swojego krzesła. - Dlatego dla waszego własnego dobra radziłbym, żebyście nie kwestionowali tej sprawy i po prostu się zgodzili.
- Mi to bez różnicy - Arty wzruszył ramionami i powrócił do swojej lektury na telefonie. Joel spojrzał na mnie.
- Nie pisałam się na takie coś! - fuknęłam, podnosząc się ze swojego miejsca. - Zgodziłam się na akcję z prezydentem, zastrzegając, że nic nie biorę na własną odpowiedzialność!
- Głupia dziewczyno, samo wzięcie udziału w morderstwie jest już odpowiedzialnością, nawet, jeśli tylko byś mnie podwiozła pod dom ofiary! Upiekło ci się raz, ale masz u mnie jednocześnie zaciągnięty dług wdzięczności! Albo pomożesz mi teraz, albo tobie już nikt nie pomoże. Bo tak naprawdę, jest to tylko kontynuacja, nic nowego.
  Wpatrywałam się w Joela, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Co ci Tomlinson zrobił? Przecież i tak wszyscy są podnieceni rewolucją i dążą do obalenia współczesnej władzy. Będą wybory i wtedy zaczniesz działać. Bez ofiar.
- Ofiary zawsze były, są i będą - wysyczał. - Myśl logicznie, idiotko. Kogo by wzięli na prezydenta?
- Nie każdy byłby chętny, żeby Louis był prezydentem. Na litość boską, przecież on też siedział w więzieniu!
- Niewinnie! Ludzie są wzruszeni jego niewinnością i historią, robią z niego patriotę i niesamowitego polityka! - wrzasnął. - Jest teraz jedyną przeszkodą na mojej drodze. Jedyną! Jest kolejnym punktem, który trzeba odhaczyć, rozumiesz?! I albo się zgadzasz, albo już jutro będziesz siedziała w pomarańczowym kombinezonie za kratami. Co wybierasz? Nie proszę cię o zgodę, tylko o pomoc.
- Pomoc?! Zabicie nazywasz pomocą?!
- Zabicie? Nie tobie zlecam zabicie Tomlinsona, głupia babo. Bo tak czy inaczej to zrobię. Z tobą, albo bez ciebie. Teraz to leży tylko w twoim interesie. Wybieraj. Nie uciekniesz ode mnie.
  Złapałam swoją torebkę i próbując opanować drżenie nóg, podeszłam do drzwi.
- Poza tym, zawsze daję wynagrodzenie - Joel wpatrywał się w widok za oknem. - Przecież wiesz, że Tomlinson koleguje się ze Stylesem, prawda? Harry Styles. Mówi ci to coś, prawda, złotko?
- Nie zmusisz mnie! - wrzasnęłam.
- Nikt cię nie zmusza. Ale Harry'ego kochałaś. On ciebie w sumie też. Chcesz, żeby był martwy? Albo martwy, albo w twoich objęciach. Znów będziecie razem. Żaden Tomlinson nie jest wam potrzebny.
- Jesteś największym skurwysynem na tej ziemi - wysyczałam. Popchnęłam Arty'ego i wyszłam z pokoju.
- Może i jestem. Ale lepiej jest być bogatym skurwysynem i z władzą, niż przeciętnym. Szarym. I samotnym.

Louis

  Dźwięk nagłego pęknięcia szklanki sprawił, że się wzdrygnąłem i jednocześnie ruszyłem, co wywołało irytację Zayna.
- Siedź spokojnie - mruknął i podłożył mi do oka wilgotną gąbkę. - Przytrzymaj ją i nie puszczaj przez pół godziny, bo w przeciwnym razie twoja twarz będzie opuchnięta.
- Już jest.
- To będzie w jeszcze gorszym stanie, wierz mi.
  Podniosłem się z sofy i wygodniej się ułożyłem, opierając łokieć na kolanie. Gdyby nie fakt, że trzymałem gąbkę przy policzku i oku, w które dostałem z pięści, to wyglądałoby to tak, jakbym płakał. Westchnąłem ciężko, oblizując zaschnięte wargi.
- Harry? Co mu...
- Trzymałem szklankę i zbyt mocno ją ścisnąłem.
- Pękła ci szklanka w dłoni?
- No ścisnąłem za mocno, to była jedna z tych z coca-coli, które łatwo można stłuc.
- I tak głęboko ci się to szkło w dłoń wbiło? Na litość boską, przecież usyfiłeś podłogę krwią, weź to nad zlew...
  Głos Harry'ego był szorstki, a Zayna zrezygnowany i zmęczony, chociaż dzień dopiero się zaczynał.
- Liam, podaj mi bandaż! - krzyknął. Liam był ewidentnie zły i nie chciał na tamten moment zawiązywać współpracy z kimkolwiek, ale wbrew swojej woli podniósł się z krzesła w jadalni i wszedł do łazienki, w której takie rzeczy, jak bandaże czy waciki, zawsze były. Cóż, również byłbym zły, gdybym zobaczył kogoś na własnym tarasie i został wyśmiany.
  Ale jeśli chodzi o brak wierzenia w cokolwiek, Payne nie był jedyną tego ofiarą.

- Nie podoba mi się to.
  Niall popychał mnie coraz silniej, sam narażając się na szturchania ze strony ludzi, którzy nie potrafili zatuszować swojej irytacji oraz zaskoczenia powstałą sytuacją. Bałem się. Taki strach pojawiał się we mnie rzadko, w mojej głowie przewijały się wspomnienia z różnych szokujących wydarzeń, publicznych strzelanin,  czy zamachów. Jeden, wielki stres, panika, wszystko, co najgorsze, zebrało się we mnie w jednej chwili. Gdyby nie Horan, stałbym tam jak idiota, zapomniałbym, jak się oddycha. Zbierałem dziwne spojrzenia ludzi, krzyk dziewczyny zastrzelonego chłopaka brzmiał już jak znudzona piosenka, grana codziennie w radiu co godzinę. Ludzi było coraz więcej, było coraz głośniej, albo mi się wydawało. Ruchy i ton przyjaciela był coraz bardziej nerwowy, jego gesty coraz bardziej natarczywe, a ja coraz bardziej i bardziej czułem się bezradny i jak czarna owca.
  Słyszałem, jak ludzie wokół mnie wymawiali moje nazwisko, które już chciałem zmienić, bo nie miałem siły ani ochoty go wysłuchiwać. Czasami miałem wrażenie, że nie jestem tym cholernym Tomlinsonem, że to jakiś rąbnięty gość, ale na pewno nie ja, to nie ja wywołałem cholerną, amerykańską rewolucję, to nie ja siedziałem w więzieniu połowę dotychczasowego życia, to nie ja błąkałem się po śmietnikach i to nie ja uciekałem przed policją, chowając się po ruinach szpitali psychiatrycznych. To nie ja jestem właścicielem tej dziwnej historii. To mnie nie dotyczy, do kurwy nędzy.
- I'm waking up to ash and dust, I wipe my brow and I sweat my rust, I'm breathing in the chemicals!
  Odwróciłem się w stronę, z której dochodził kobiecy głos. Był obłudnie piękny i głośny.
- Boże, idź! - Horan syknął mi do ucha, a ja się go posłuchałem.
- This is it, the apocalypse!
- I'm waking up, I feel it in my bones, enough to make my system blow.
- Welcome to the new age, welcome to the new age, I'm radioactive, radioactive!
  Czułem się, jakbym brał udział w scenie musicalu na żywo i nie było to miłe, wręcz przeciwnie, sprawiało, że coraz bardziej chciało mi się mdleć. Przed nami stała grupa młodych ludzi, mieli zakryte twarze czerwonymi i czarnymi chustami, na środku stała kobieta i mężczyzna. Ona śpiewała, on patrzył się prosto na mnie. Zacząłem się rozglądać i zauważyłem, że ludzie się od nas odsunęli, jakby się obawiali, że zaraz coś się znowu stanie. Takim sposobem ja i Niall staliśmy w tym wielkim kręgu, naprzeciwko dziwnej, przebranej grupy, którą widziałem pierwszy raz w życiu. Każdy jej członek śpiewał, był to wręcz wrzask. W pewnej chwili jeden, najwyższy chłopak, stanął pośrodku, wyciągnął zwinięty materiał, który okazał się być czerwoną flagą, na której widniały tylko dwie, czarne litery: ZR. Mężczyzna, trzymając rozciągniętą flagę, został podniesiony przez drugą osobę, tak, że nad naszymi głowami czerwona flaga trzepotała na wietrze. 
- I raise my flags, don my clothes, it's a revolution, I suppose.
  Dziewczyna przestała śpiewać, w odróżnieniu do reszty ludzi, którzy krzyczeli "Welcome to the new age". I wtedy wydarzyło się coś, co potem Niall określił punktem kulminacyjnym. Mężczyzna podszedł do mnie i z całej siły uderzył mnie z pięści w twarz. Upadłem na ziemię, ludzie zaczęli krzyczeć.
- I'm waking up, I feel it in my bones, enough to make my system blow, welcome to the new age, welcome to the new age, I'm radioactive, radioactive!
  Niall rzucił się na chłopaka, jakimś cudem omijając pięści zakapturzonego, pojawiła się policja, a mi zrobiło się czerwono przed oczami. Myślałem tylko o tym, czy znowu coś nieświadomie zrobiłem źle, nie tak, jak trzeba. 
  Hałas, hałas, niemiłosierny hałas i wrzask. Gdzieś w oddali wciąż słyszałem ich piosenkę i trzepot czerwonej jak krew flagi. 
- Pan nazywa się Louis Tomlinson, prawda? - policjant ukucnął nade mną, a z drugiej strony facet z pogotowia zmywał mi wciąż lecącą krew z nosa.
- Czy coś zrobiłem źle? - odezwałem się i odkaszlnąłem, bo mój głos był irytująco słaby. Zawsze, jak chciałem, żeby brzmiał silnie i stanowczo, było na odwrót.
- Myślę, że najlepiej by było, gdyby pan opuścił to miasto.
- Proszę? - otworzyłem oczy.
- Nikt nie każe panu tego robić, ale dla pańskiego dobra...
- Tam jest mój przyjaciel, Niall Horan. Proszę zająć się jego zdrowiem, bo chorował na anoreksję. - Przerwałem mu, podnosząc się. Ratownik podał mi jakiś materiał, w którym było coś zimnego. Kazał mi to przykładać do twarzy, po czym schował swoje rzeczy do walizki i odszedł pospiesznym krokiem. 
- Pański znajomy ma się bardzo dobrze. Mogę w czymś jeszcze pomóc?
- Oczywiście. Proszę pozbyć się tej dziwnej grupy ludzi.


- Tuż po tym, jak Louis i Niall wszedli do domu przez drzwi tarasowe, zauważyłem, że jeszcze ktoś był, na litość boską, on mnie też zauważył i uciekł! To wyglądało, jakby za nimi szedł, miał czerwono-czarny strój i...

- Liam, masz kaca, idź spać - Zayn pochylał się nad moją twarzą i mrużył oczy, gdy tylko przykładał mi do niej gąbkę. Nie odzywałem się nic, tak samo jak Niall, który po opowiedzeniu, co się stało, poszedł do swojego pokoju i trzasnął głośno drzwiami, na dowód swojej złości. Harry był również zły i gdy tylko usłyszał o tym, co się stało, poszedł do kuchni i nalał sobie do szklanki wody z kranu. Chwilę potem zbił szklankę. Zayn poszedł do niego, Liam praktycznie spał przy stole, a ja siedziałem na sofie, myśląc, co to, do cholery, było.

cdn

***

Radioactive, czyli pierwsza piosenka przewodnia drugiej części Deada (W pierwszej części były to Paradise, Charlie Brown i Raise Your Weapon, reszta inspiracji pod epilogiem, co zresztą wiecie).
Tak intensywnie myślę o fabule drugiej części, że dzisiaj śniło mi się, iż ktoś napisał komentarz krytykujący ją, bo w tym śnie wplątałam jakieś wampiry, wilkołaki i ufo, o matko, nieważne zresztą, ahahahahaha! Nie bójcie się, aż takiej ekstrawagancji nie będzie, lol2.
I znowu przygoda z Google Maps, cel podróży- Nowy Jork. Siedziałam w tym bite dwie godziny, żeby znaleźć dobrą ulicę, na której Arty i Joel mogliby mieć dom. Tak, Douglas Avenue istnieje, z tą różnicą, że tego domu, oczywiście, nie ma :>
Czy są jakieś detale, które Was irytują podczas czytania? Oczywiście nie patrząc na to, że dużo kwestii jeszcze nie roztrzygnięto i te tajemnice na pewno Was nurtują, no ale to w końcu opowiadanie, które się rozciąga na rozdziały, a nie, że w jednym napiszę wszystko i sprawa z głowy, bo czy by to miało jakiś sens? :d