czwartek, 25 kwietnia 2013

XXII

Louis

- Intrygujesz mnie, wiesz?
  Mój głos przeciął ciszę niczym sztylet i zginął gdzieś w nocnych otchłaniach, które krążyły wokół mnie i Harry'ego, jakby chciały nas do siebie zagarnąć, ale miały jednak pewne, nieznane nam obawy. Staliśmy pośrodku dużego placu przed opuszczonym szpitalem psychiatrycznym, który w nocnej scenerii wyglądał niezbyt miło, byłem pewien, że gdybym był sam, nie odważyłbym się na nocleg w takim otoczeniu, chociaż nie byłem jakoś szczególnie strachliwy. Sytuacje, jakie miały miejsce w moim życiu, a przynajmniej do tego momentu, zahartowały mnie na tyle, że nawet w ekstremalnych sytuacjach nie poddawałem się strachu i byłem w stanie myśleć racjonalnie. Gdyby nie to, najprawdopodobniej albo bym siedział w więzieniu, albo leżałbym zakopany w trumnie na jakimś obskurnym miejscu, jak to.
- Co masz na myśli mówiąc, że jestem dla ciebie intrygujący? - chłopak w lokach zadając mi pytanie, nawet się nie odwrócił w moją stronę. Za to ja wpatrywałem się w niego ze szczególną uwagą, tak, że nawet delikatne poruszenie kosmyków jego włosów nie uszło mi jej. - To zabrzmiało trochę gejowsko.
- Z jednej strony udajesz twardego i nieustraszonego faceta, ale tak naprawdę jesteś w stanie się rozbeczeć. Tu i teraz. Bo prawda jest taka, że to wszystko zaczyna cię przerastać - odparłem, ignorując jego uwagę wypowiedzianą z sarkazmem, jednocześnie oblizując zaschnięte usta. - I nie próbuj kłamać, bo od razu wyczuję, jeśli będziesz próbował wcisnąć mi jakiś kit.
- A ja mam taki problem, że jesteś zamkniętą księgą. Z twojej twarzy nie da się nic wyczytać. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy to, co mówisz, jest prawdą.
- Myślę, że jest to mój plus - uśmiechnąłem się, ale to przypominało raczej parodię mojego starego, szczerego uśmiechu. Po chwili zniknął on z mojej twarzy jak kreda wytarta z tablicy.
- Dla mnie minus. Bardzo duży minus. - Chłopak odwrócił się do mnie twarzą, tak, że dzieliły nas praktycznie jakieś mizerne centymetry. Jego lokowata grzywka, na której leżał niedbale szary kaptur od bluzy,  zasłoniła jego oczy. Zauważyłem z niesmakiem, że chłopak trochę mnie przewyższał, chociaż byłem i tak lepiej zbudowany od niego.
- To, co opowiedziałem o tamtej imprezie, jest prawdą. Od ciebie teraz zależy, czy zechcesz w to uwierzyć, czy nie.
- Masz na to jakiś dowód?
- Cóż, patrząc na to wszystko z racjonalnej perspektywy, nie mam. Mogę tylko kogoś postawić do pionu i dać mu do zrozumienia, że to wszystko jest niesamowicie kiepskim żartem.
- A ja mam.
- Dowód przeciwko mnie? - uniosłem brew i uśmiechnąłem się figlarnie, nie mogąc się przed tym powstrzymać.
- Mam dowód na to, że jesteś niewinny. Albo na to, że to akurat nie ty zabiłeś te trzy dziewczyn, a to zmienia postać rzeczy.
  Teraz to Styles uniósł swoją brew.
- Zdziwiony? - wymruczał.
- Nawet bardzo. Zważywszy na to, że parę godzin temu byłeś w pewnej gotowości mnie zabić.
- Przepraszam za tamto, ale działałem pod wpływem impulsu.
- Nigdy nie powinno się działać pod wpływem impulsu.
- Teraz już wiem. Ale trudno się przed tym powstrzymać.
- Bo to jest impuls.
- Chcesz zobaczyć ten dowód?
- Jeśli jest warty mojej uwagi, nawet bardzo.
- Wszystko, co mówię, robię czy znajduję, jest warte każdej uwagi - stwierdził i wyjął z kieszeni swojej bluzy jakąś poszarpaną kartkę, a w zasadzie jej jedną czwartą- tak bardzo była potargana. Bez słowa podał mi ją.
  Moim oczom ukazała się część listy, która umieszczona została w którejś ze starych gazet porozrzucanych na terenie opuszczonej placówki. Nie była to jednak jakaś nieważna, totalnie wyrwana z kontekstu lista zakupów czy coś. Był to spis, niepełny jednak, bo reszta była wyrwana, nazwisk ludzi, którzy zarejestrowani zostali w tym szpitalu psychiatrycznym, ale uciekli po strzelaninie w świat.

Sue Singh
Andy Chapman
Martin Hunt
Tim Scott
Elisabeth Foster
Victoria Murphy
Catherine Barnes
Damien Miller
Trish Robinson
Chris Campbell 
Sophie Shaw
Lucas Khan

- W czym to ma mi pomóc? - spojrzałem na Harry'ego. 
- Znasz Chrisa Campbella? - odezwał się złowrogim tonem, jakby właśnie zamierzał kogoś udusić. 
- Chris?
- Szkolny gwiazdor, niewyżyty człowiek. Dziewczyny ubiegają się za nim jak tanie dziwki, on je tak traktuje. Nie wie, co to respekt, przyjaźń i inne emocje tego typu. Dla niego rozwiązaniem różnych spraw jest uniesienie pięści i wycelowanie nią w twarz.
  Słuchałem uważnie chłopaka, na którego twarzy zaczęła się malować szczera nienawiść.
- W szkole znęcał się nad Niallem, który, szczerze mówiąc, został źle potraktowany przez każdego z nas. Osamotniony, chory, a w dodatku z tym psychopatą na karku. Nikt nie wiedział, dlaczego Chris taki jest. Był. Wszystko jedno. Tacy ludzie nie mają szans na zmianę. 
- Mówisz o tym... - otworzyłem usta ze zdumienia, a w mojej głowie wszystkie wspomnienia zaczęły wirować jak jakieś tornado. Wszystko zaczęło w końcu układać się w taki jeden zestaw, znalazłem puzzel, bez którego nie mógłbym do końca ułożyć całej układanki w jedną sensowną całość.
  Osunąłem się bezwładnie na ziemię, kurczowo trzymając zwitek papieru, który dał mi Harry. 
  Jakie to wszystko było proste, a zarazem skomplikowane. Jasne jak słońce, a zarazem tak ciemne, że nawet najbardziej niebezpieczny drapieżnik straciłby czujność i pewność w takich egipskich ciemnościach.
  Schowałem twarz w dłoniach, które zaraz powędrowały na głowę, w celu wyrwania włosów, jakby należały do prawdziwego szaleńca z tej placówki obok, a potem zaczęły gubić się gdzieś na ziemi, wyrywając zgniłą trawę. Przygryzłem boleśnie wargę, żeby nie zacząć krzyczeć. Oczy natychmiast zapełniły mi się łzami.
  Ale nie były to łzy rozpaczy czy wielkiego smutku. To były łzy czystej wściekłości.
- Louis.
  Harry Styles pierwszy raz odezwał się do mnie bezpośrednio po imieniu. Nie powiedział "Tomlinson", nie zerkał gdzieś obok. Spoglądał twardo na mnie i powiedział "Louis", tak po prostu.
  Ukucnął przede mną i prawą dłonią delikatnie złapał mnie za podbródek, tak, żebym mógł spoglądać swoimi załzawionymi oczami bezpośrednio na niego.
- Znasz Chrisa Campbella. - Nie było to pytanie czy jakiś wyrzut. Zwyczajne stwierdzenie wypowiedziane pewnym tonem głosu.
- Znam - przełknąłem ciężko ślinę i przymknąłem oczy, a w rezultacie łzy spłynęły mi po policzkach.
- Skąd? - kolejne ciche pytanie. Zmarszczyłem brwi, starając się odświeżyć swoją pamięć jeszcze lepiej, dokładniej niż dotąd. Chciałem, musiałem pokonać taką blokadę w moim własnym umyśle, która nie pozwalała mi dojść do pewnych informacji, które tam spokojnie tkwiły i czekały, aż w końcu będę w stanie do nich dotrzeć i wyciągnąć odpowiednie wnioski. 
- Zniknął równie szybko, jak się pojawił. W Bradford. Może nie zniknął tak szybko, bo siedział tam chyba z tydzień, niedaleko mnie. Wakacje. Kręciła się wokół niego jakaś dziewczyna, potem się okazało, że jego. Była, cóż, fajna. Ładna. Mądra. Potem byliśmy razem.
- Że co? - Harry nie zrozumiał na początku, aż po paru minutach przetrawił wszystkie nowo zdobyte informacje w swojej głowie. Uniósł zaskoczony brwi. 
- To moja wina, Harry - wyszeptałem, zamykając ponownie oczy. - Teraz już rozumiem. To ja jestem za to wszystko winien. To ja wywołałem lawinę. Zemsta.
- Nie! - przerwał mi ostro, z nerwów wbijając paznokcie w moją brodę. Syknąłem i się od niego odsunąłem. Harry usiadł naprzeciwko mnie. - Louis, to jakaś masakra.
- Co ty nie powiesz? - zironizowałem. Chłopak potrząsnął lokami.
- Teraz już nie mam żadnych wątpliwości. Chris jest schizofrenikiem. Padło na ciebie. Na nas.
- Harry, chyba nie chcesz powiedzieć, że Chris Campbell to ten Chris Campbell, uciekł z psychiatryka i bezproblemowo toczy sobie życie w wielkim mieście, chociaż szukano ludzi takich jak on.
- Strzelanina była w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym, listopad. Był dzieciakiem. Boże, on miał ledwo rok, najwyraźniej wykryto u niego jakąś chorobę, albo go podrzucono, nie wiem, do cholery! Ale ktoś mu pomógł, albo go znalazł, najprawdopodobniej jego współcześni rodzice, którzy go adoptowali. Chorego. I albo nie wiedzą, że chłopak jest chory psychicznie, albo namieszali w papierach.
- Nie, to niemożliwe, Harry. Tu coś nie pasuje - potrząsnąłem głową.
- Ja mam inną wersję wydarzeń - odezwał się ktoś. Odwróciliśmy się w stronę Nialla, który widocznie cały czas stał oparty o mur i nas słuchał, a my nawet nie zauważyliśmy jego obecności. Chłopak ostrożnie usiadł obok nas i zaczął mówić.
- Wiecie, dlaczego Chris się nade mną znęcał? 
- Bo masz anoreksję? - zasugerował Harry, na co uniosłem zaskoczony brwi. Anoreksja. No tak, to wszystko wyjaśnia. 
- Gówno go obchodziła moja anoreksja. To przez moją matkę.
- Nie rozumiem - mruknąłem.
- Kiedyś Chris pochodził z biednej rodziny, Louis. A ja, cóż, mi nigdy niczego nie brakowało, biorąc pod uwagę aspekty materialne oczywiście. Dorabiał brzdękając pod sklepami na gitarze, kiepsko mu to szło, ludzie kasy nie dawali. Moja matka też nie miała zamiaru mu pomóc, sprawa oczywista, a gdy Chris się do mnie odezwał, również nie kryła swojego niezadowolenia i dezaprobaty. Zaczęła krzyczeć, żebym nie zadawał się z marginesem społecznym, do którego mentalnie Chrisa zaliczała. Nawet się słowem odezwać nie zdążyłem, zostawiłem Chrisa na kruchym, cienkim lodzie. To dostatecznie wyjaśnia jego nienawiść do mnie.
- Czyli, że... - Harry starał się to wszystko poskładać.
- Czyli, że Chris faktycznie miał zdiagnozowaną jakąś chorobę w tak młodym wieku. Wzięli go do jakiegoś dziecięcego oddziału w tej placówce. Podczas strzelaniny uratował go ktoś i dobrze go zakamuflował, minęło z dziesięć lat, o sprawie każdy zapomniał, wtedy jego opiekun umarł, Chris trafił do domu dziecka, a tam zaadoptowało go małżeństwo: matka i ojciec, który zyskał wysoką posadę w policji. Na pewno zorientował się, że to ten Campbell, ale duma nie pozwalała mu na wycofanie adopcji czy stwierdzenie głośno, że jego dziecko ma chorobę psychiczną. Do dziś Chrisowi wiedzie się dobrze, bo ma wokół siebie taką osłonkę, która chroni go przed ludźmi, którzy nie mają zielonego pojęcia o jego chorobie, co jednak nie świadczy, że ma profesjonalną opiekę lekarską. Jego choroba najprawdopodobniej jest zaawansowana, matka wciska mu różne magiczne miksturki, które tylko pozornie dają oczekiwane skutki. 
  Zapadła cisza. Niall zaczął się śmiać, ale wyszedł z tego raczej ironiczny chichot. 
- Zabawne jest to, jak nas połączył los - powiedział. - Niby przypadek, a jednak nie do końca.
- Chris na mnie się uwziął, ponieważ odbiłem mu dziewczynę, z normalnym facetem by się to wyjaśniło, no ale...
- ... ale Chris ma akurat schizofrenię - podpowiedział mi Harry. Pokiwałem głową.
- W zemście wkopał mnie w te całe morderstwa. 
- I ma na celu zabicie mnie - odezwał się ponownie Niall. Równocześnie z Harrym podniosłem wzrok na niego. - Nie patrzcie się tak na mnie, podjął już jedną próbę. Gdyby nie Liam, byłbym martwy. W szpitalu. Chris dostał wazonem w łeb, spadł na schodach, Payne zyskał na czasie i wyrwawszy z jego ręki broń, zablokował jego ruchy swoim własnym ciałem. 
- Dlaczego Chris Campbell chce cię zabić? Jego nienawiść spowodowana tamtą sytuacją, jest aż tak wielka? - zapytał się Harry, uśmiechając się posępnie.
- Tu chodzi o coś innego. Chris czuje się teraz zagrożony. Wie, że odnowiłem kontakt z Liamem, do którego wprowadził się Zayn, przyjaciel Louisa Tomlinsona. Liam, który dowiedział się wszystkiego od Zayna, mógł z kolei mi wszystko opowiedzieć, a ja przecież w każdej chwili jestem w stanie iść z tą sprawą na policję, a potem do sądu - Niall uśmiechnął się triumfalnie.
- Czyli trzymamy Chrisa w garści? 
- Nie do końca - odparłem. - Musimy mieć solidne dowody przeciwko Chrisowi. To - podniosłem kawałek listy zbiegów- nie jest w stanie nam całkowicie pomóc, chociaż jest teraz cenną rzeczą. A nawet najcenniejszą, jaką teraz posiadamy. Musimy znaleźć coś, co będzie żelaznym dowodem na moją niewinność. Na naszą niewinność - poprawiłem się, kładąc nacisk na słowo "naszą". - Harry, ty miałeś takiego pecha, że byłeś na tamtejszej imprezie.
- To naprawdę wyglądało, jakbyś zabił tamtą dziewczynę. Z którą zdążyłem się zapoznać - dodał ponuro. - A teraz policja sądzi, że ci pomagałem. I że Zayn również.
- Policja nie wie zbyt wielu rzeczy - wtrącił się farbowany blondyn. 
- Campbell dobrze sobie radzi, jak na faceta chorego psychicznie.
- No właśnie. Jest chory psychicznie. Jego mózg działa inaczej, niż nasze. Odwrotnie. Ma inny światopogląd. Nasze umysły są przystosowane do nudnej codzienności, byle co jest w stanie nas powalić na kolana.
- Chcę tylko powiedzieć, że jestem mega osłabiony - Niall złapał się za swój brzuch.
- To prawda. Niall musi koniecznie coś zjeść, bo naprawdę straci przytomność - Harry przygryzł wargę.
- Dzisiaj ktoś poleci do sklepu, jakieś drobniaki mamy - wzruszyłem ramionami i spojrzałem na sporawą bramę stojącą przed dziedzińcem, na którym teraz siedzieliśmy. Zauważyłem jakiś ruch. Zmrużyłem oczy.
  Aż podskoczyłem w miejscu na dźwięk donośnego szczekania jakiegoś psa. Miałem zamiar to zignorować, w końcu nie powinien dziwić mnie fakt, że w nocy szczeka sobie jakiś pies, no bo co innego ma robić? Miauczeć? Dopiero wtedy powinienem się zdziwić. 
  Przypomniałem sobie jednak, że znajdujemy się na totalnym odludziu, na dzielnicy, gdzie człowiek nawet boi się przechodzić, chociaż całkiem niedaleko jest tętniący życiem dnie i noce, Manhattan. 
  Przekląłem pod nosem i zerwałem się na równe nogi.
- To psy tropiące! - wysyczałem wściekle. - Budzić Zayna i Liama! Natychmiast!

Liam

  Zawsze bałem się snów.
  Dziwne, prawda? Może przerażało mnie w nich to, że tak naprawdę nikt nie ma zielonego pojęcia, skąd one właściwie się biorą. Wędrówki dusz, czy co? Nasze drugie życie? Wcielenie?
  Bałem się zasypiać, bo śniły mi się zazwyczaj niemiłe rzeczy. Być może był to rezultat nieszczęśliwego dzieciństwa, tego, że bardzo często musiałem oglądać poranioną twarz swojej własnej siostry i słuchać jej przeraźliwego krzyku czy płaczu. 
  Sny ranią. Nawet, jeśli są przyjemne.
  To jest tylko chwilowa przyjemność. Byle szmer zdoła cię z niej wypuścić, budzisz się rozczarowany na tym beznadziejnym świecie, gdzie otaczają cię egoiści i ludzie, których celem jest zranić i dopiąć swego, nic więcej. 
  Po co więc komu sny? Nie mają żadnych zalet. Wywołują skołowanie, smutek albo strach, jakbyśmy nie mieli już dostatecznie wielu obaw w świecie normalnym. A może to jest na odwrót? Może to, co robimy " w dzień", jest snem? Może te wszystkie dziwne rzeczy, które nam się niby tylko śnią, są prawdą? Albo może w naszym ciele żyją dwie, zupełnie różne osoby: wtedy, gdy my śpimy, one się budzą i widzimy, co robią w snach? I tak na odwrót?
  Dlatego sądzę, że sny są całkowicie zbyteczne. Nie mogę się w nich dopatrzeć żadnych zalet. Zasypiamy, gdy jesteśmy smutni, źli czy wtedy, gdy nasze życiowe problemy nas dobijają, zwalają na kolana. Chcemy to wszystko chwilowo rzucić. Ale gdy się budzimy, wcale nie jest lepiej. Tak naprawdę to zmarnowaliśmy czas, bo niczego nie wymyśliliśmy. Nie dopatrzyliśmy się wyjścia z jakiejś sytuacji, wciąż nie wiemy, jak postąpić, co zrobić, co powiedzieć, na co wydać ostatnie pieniądze: na przeżycie, czyli jedzenie, czy na rachunki, bo mamy komornika na karku. Boimy się. Musimy sobie wszystko wymierzać. A sny w żadnym calu nam w tym nie pomagają.
  Sny to wada działania naszego mózgu. I jakby tego było mało, budzą naszą irytację, gdy nie chcą nadejść.
  Sny potrafią nawet zabić. Wierzycie w to? Dopatrujemy się ich znaczeń, kiedy tak naprawdę to zwykła bitwa myśli i wspomnień z danego okresu. My jednak uparcie twierdzimy, że ten klucz, który nam się przyśnił, ma jakieś ukryte znaczenie. Żyjemy w niepewności, bo myślimy, że zaraz nas rozjedzie samochód, tak samo jak w niedawnym śnie. I pogrążeni w tych myślach, przechodzimy nieuważnie przez ulicę i faktycznie wjeżdża w nas samochód.
  O, ironio.
  
  To było do przewidzenia, że nie zasnę w opuszczonym psychiatryku, chociaż na parę minut traciłem świadomość. W sumie to cały czas jej nie miałem, do mojego umysłu dochodziły tylko jakieś pojedyncze szmery czy głosy, tylko minimalnie odczuwałem, że ktoś mnie szturcha, byłem całkowicie otumaniony. W dodatku cały czas myślałem o swojej siostrze, która na sto procent siedzi teraz w moim pokoju i myśli, co się mogło ze mną stać. Czy w ogóle jeszcze żyję. Albo domyśliła się, że mam inny plan, o którym nic jej nie powiedziałem, jak zresztą o wielu innych rzeczach i jest na mnie wściekła. Moja mama pewnie poinformowała już policję i zrobiła się mega "papa", bo okazało się, że w naszym domu mieszka również Zayn, który przecież utrzymywał kontakty z mordercą  Tomlinsonem!
  Nic nie szło po naszej myśli, wszystko uciekło spod kontroli, a jakby jeszcze tego wszystkiego było mało, istniała przecież taka postać, jaką jest matka Nialla, która pewnie zdążyła w tym krótkim czasie postawić na nogi całą nowojorską siedzibę policji, a dodatkowo, jak się domyśliłem, był szum w szpitalu, bo Niall miał wrócić na badania o określonej godzinie, ale jednak tego nie zrobił (swoją drogą, Niall również dobrze się nie czuł i bałem się, że może coś mu się stać, jego organizm rozpaczliwie potrzebował substancji odżywczych).
  Słowem mówiąc- jest źle. A nawet bardzo.
  Do świata żywych przywrócił mnie Harry. Tak, Styles stał nade mną i niedelikatnie mną targał, jakbym był maskotką. Niezadowolony otworzyłem oczy i zacząłem je leniwie pocierać, aż w końcu do mojego mózgu dotarła wiadomość, że policja trafiła na nasz trop. A właściwie to psy policyjne.
  Zerwałem się z Zaynem na równe nogi i całą piątką zaczęliśmy biec przez szpital, szukając drugiego, tylnego wyjścia. Gdy je znaleźliśmy, wyskoczyliśmy z budynku i z terenu opuszczonej placówki, zaczęliśmy rozglądać się po dzielnicy rozciągającej się przed nami. Parę ulic dalej był już jakiś minimalny ruch, który był dopiero kroplą wody w oceanie w porównaniu do Manhattanu, do którego mieliśmy się udać, według planu ułożonego wczoraj.
- Co robimy? - odezwał się Zayn i spojrzał uważnie na Louisa rozglądającego się na wszystkie boki.
- Potrzebujemy samochodu - odparł. - Takim sposobem szybciej znajdziemy się na Manhattanie.
- Samochodu? Patrz, tam stoi jakiś! - zironizowałem i wskazałem palcem jakąś pojedynczą hondę. 
- Dobre oko, Liam! - Louis poklepał mnie po ramieniu. - Biegniemy!
  Spojrzałem się na niego jak na skończonego idiotę.
- To była ironia! - krzyknąłem.
- Całkowicie niepotrzebna!
- Ty chcesz... ukraść samochód? - zapytałem się, z wątpliwościami. 
- Liam, masz coś jeszcze do stracenia? - Louis zatrzymał się i odwrócił do mnie tak nagle, że na niego wpadłem. 
- Nie. W sumie nie - stwierdziłem, po chwili wahania.
- No właśnie. Policja nas goni - kiwnął głową na scenerię za moim plecami.
  Odwróciłem się za siebie i zauważyłem dużego owczarka niemieckiego w zabawnym kubraczku, w jaki odziewany jest każdy pies z policji, jako jej znak rozpoznawczy.
  Westchnąłem ciężko i zacząłem doganiać chłopaków, którzy byli o parę metrów dalej ode mnie.

cdn

Popaprane, co? Łapiecie się?

czwartek, 18 kwietnia 2013

XXI

Zayn

  Byłem z siebie zadowolony i nawet nie zamierzałem się z tym faktem kryć, bo zgaszenie ognia, które tliło się w duszach tych chłopaków, było nieprostym wyzwaniem. W duszy nawet chciało mi się śmiać, co niezbyt pasowało do naszej sytuacji, ale czy fakt, iż piątka zupełnie różnych chłopaków postanowiła połączyć swoje równie różne siły, nie był wystarczająco komiczny? Liam, jak zwykle, był na oko chłodnym racjonalistą, który jednak skrywał w sobie najróżniejsze emocje, począwszy od niechęci i skończywszy na miłości. Po moich dokładnych obserwacjach zdążyłem przez krótki czas stwierdzić, że Payne zawsze, ale to zawsze wszystko dokładnie analizuje w swojej głowie, nawet jeśli jakaś sytuacja wymaga spontaniczności i natychmiastowej reakcji, co nie znaczy jednak, że Liam zawsze robi to, co trzeba, bo wygląda na takiego faceta, który zazwyczaj chce naprawdę dobrze, ale mu się to nie udaje. Nie czyni to jednak z niego jakiejś życiowej fajtłapy czy lizusa. Harry- cóż, czułem po kościach, że ze Stylesem będzie najprawdopodobniej największy problem. Jasna sprawa, że nie zdążyłem go dobrze poznać, szczerze mówiąc, w ogóle nie zdążyłem go tak naprawdę poznać; ale jego nieodpowiedzialne zachowanie parę chwil temu dało mi do zrozumienia, że Harry działa impulsywnie i zazwyczaj wszystko robi po swojemu, często nie zważając na to, co ktoś inny chce powiedzieć czy zrobić. A jeśli już raczy posłuchać czyjąś opinię, i jeśli ona mu się nie spodoba, nie zamierza się z tym kryć. Będzie tak długo naciskał, aż w końcu owa osoba zdenerwuje się i da sobie spokój. Jeśli mu się to nie uda, nie zamierza kryć swojego niezadowolenia i fochów, co zazwyczaj jest cholernie irytujące. Jeśli chodzi o Nialla, to wiązałem z nim pewne obawy. Głównie zdrowotne, bo bałem się, że nie będzie w stanie za nami nadążyć, fizycznie i psychicznie; gdy my będziemy już dochodzić do końca planu, on w myślach będzie dopiero gdzieś w jego połowie. Jednak jeśli miałbym być szczery, Horan natychmiast wzbudził u mnie zaufanie, naprawdę. Posiadał mnóstwo empatii, potrafił się doskonale wczuć w sytuację kogoś innego. Może tego powodem był fakt, że sam był w nie najlepszej sytuacji i chciał za wszelką cenę pomóc innym, żeby ich nie spotkał taki sam los, jak jego. I to była jego najlepsza, najpiękniejsza cecha. Nie biorąc pod uwagę jego potyczek zdrowotnych, wiedziałem, że będzie chętny do współpracy z nami pod każdym względem. A Louis... czasem był zbyt emocjonalny, ale potrafił błyskawicznie się skupić. No cóż, prawda jest taka, że praktycznie przez całe swoje życie musiał skupiać się na wszystkim, co się dzieje wokół niego, inaczej by chyba naprawdę wyschnął w więzieniu. Tomlinson zawsze chciał jak najlepiej, podobnie jak Liam. A przede wszystkim: Louis nigdy nie ukrywał swoich emocji i zawsze mówił otwarcie to, czego się obawia i co go trapi, co było niemałą ulgą. Przed nim nie można było mieć żadnych tajemnic, tak jak on niczego w sobie nie chował, wiedząc, że to nie ma sensu i stworzą się tylko kolejne niepotrzebne konflikty, przez które stracimy czas przeznaczony na działanie.
  A ja? Cóż, wydawać by się mogło, że i ja najpierw robię, potem myślę, ciało myśli szybciej, niż rozum, ale nie żałowałem ucieczki policji w szkole, chociaż najpierw tak było. Miałem dużo czasu na przemyślenia i na rozmowy z Louisem i nawet nie chcę sobie wyobrażać na co, na jakie kroki zdecydowałby się Lou, gdybym nie postanowił mu pomóc i ponownie wyciągnąć do niego pomocną dłoń, której tak rozpaczliwie szukał i potrzebował. To niewątpliwie była jego czarna godzina.
  Dlatego cała nasza piątka była mieszanką wręcz niebezpiecznie wybuchową, ale w końcu przeciwieństwa się przyciągają, prawda? Co dwie głowy, to nie jedna, wszystko postanowiłem odwracać w taki sposób, żeby mieć same korzyści. W głębi duszy wiedziałem, że to i tak jest niemożliwe, ale w końcu raz kozie śmierć. Gorzej być nie mogło.
  Wszyscy zaczęliśmy truchtać w kierunku tylnej bramy pola campingowego, starając się to robić jak najszybciej i równocześnie najciszej. Co chwila odwracałem się w kierunku Stylesa, bo jednak bałem się, że chłopak tylko udaje naszego sprzymierzeńca i zamierza coś zrobić Louisowi, ale ten nawet na niego nie patrzył, tylko kierował swój wzrok albo na swoje zabłocone buty, albo odwracał się do tyłu, podobnie jak ja. Poprawiał ciągle kaptur i nerwowo strzepywał loki z czoła.
- Nie myślałeś kiedyś o tym, żeby je ściąć? - spytałem półszeptem, kiwając głową w kierunku jego loków z rozdwojonymi końcówkami. Harry tylko burknął coś w odpowiedzi, nic z jego wypowiedzi nie zrozumiałem, więc tylko wzruszyłem ramionami.
- Tylko cicho! - syknął Louis i zaczął wspinać się po niewysokiej starej bramie, z której zielona farba zeszła jakieś trzy lata temu.
- Dlaczego jej po prostu nie otworzymy? - szepnął Liam, który również zaczął się wspinać po drugiej jej stronie.
- Bo zacznie skrzypieć - odparł szybko Niall, wyręczając Louisa, który otwierał usta, żeby odpowiedzieć.
- Niall? Wszystko w porządku? - zaniepokoiłem się, gdy zauważyłem na twarzy farbowanego blondyna grymas bólu.
- Nie martw się, to tylko kolka, ostatnio bardzo często mnie łapie - przygryzł boleśnie wargę i zaczął się wspinać.
- Niall, nikt cię nie zmusza, możesz z kimś po prostu...
- Liam, nie jestem dzieckiem, do cholery! - warknął.
- To była tylko uwaga, nie denerwuj się.
- Nie, to była próba pozbycia się mnie.
- Och, zamknijcie się! - Harry zmarszczył brwi.
  Po niecałej minucie każdy z nas był poza polem campingowym.
- Plan jest taki! - zaczął mówić szybko Louis. Otoczyliśmy go ze wszystkich stron. - Musimy jak najszybciej znaleźć się w centrum miasta, żeby zgubić policję.
- Masz na myśli wycieczkę na Manhattan? - powtórzyłem.
- Dokładnie.
- To szaleństwo! - oburzył się Payne- w centrum miasta będą nas mieć jak na talerzu!
- Zgadzam się z Liamem - mruknął Harry. - Chcę jeszcze pożyć na tym świecie, ale nie mam na myśli siedzenia dupą w więzieniu.
- Nic nie rozumiecie! - zdenerwował się Louis. Wziął po chwili głęboki wdech i zaczął tłumaczyć nam swoją wizję jeszcze raz, gestykulując tak intensywnie, że pacnął stojącego obok Nialla w nos. - Musimy dotrzeć do samego centrum! - zaakcentował słowo "musimy" - wtedy nas zgubią! Tutaj nikogo nie ma i mogą nas znaleźć nawet przez najzwyczajniejsze ślady butów na błocie! - kiwnął w stronę brudnych buciorów Stylesa. - Biegnąc przez centrum między ludźmi, nie będą mieli takich dużych szans, jakie mają teraz.
- Dam sobie łapę uciąć, że policja siedzi i w centrum, jak w każdym normalnym, cywilizowanym mieście, tam jest jej najwięcej! I również tutaj, na obrzeżach miasta, jest ich w cholerę dużo, bo sprawdzają każdy jeden dom przy ulicy. Czyli morał jest prosty: nigdzie, kurwa, nie jesteśmy bezpieczni i najprawdopodobniej jesteśmy w dupie! - Harry wręcz wypluł ostatnie słowa. - I jeśli miałbym iść na taki układ, musiałbym być skończonym idiotą!
- Czyli jesteś skończonym idiotą. - Wtrąciłem się, urywając rozmowę.
- Nikt wam nie każe ze mną iść! - Louis miał zacięty wyraz twarzy. Zirytowany całą zaistniałą sytuacją, podszedłem do przyjaciela i zatkałem mu usta dłonią.
- Nie pieprz głupot, cymbale! - zmrużyłem oczy. - Idziemy do miasta.
- Idziemy? Z buta? Ulicą? Na Manhattan? - Niall, który do tej pory siedział cicho, zaczął kręcić swoją czupryną wypadających z powodu jego choroby włosów, jakby nie wierzył własnym uszom. - I co potem?
- Tak ich zmylimy, z Manhattanu uciekniemy jakąś inną drogą poza miasto.
- I jak sobie wyobrażasz to wszystko dalej? Będziemy żyć długo i szczęśliwie w lesie i będziemy udawać, że żyjemy w epoce kamienia łupanego, podczas gdy parę kilometrów od nas żyje i rozwija się jedno z największych miast na świecie?
- Twój plan jest głupi, Louis - Liam przygryzł wargę. - To nie wypali. Naprawdę.
  Louis westchnął ciężko i zaczął czochrać swoje włosy.
- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli znajdziemy jakieś opuszczone, położone nieco dalej od tego pola campingowego miejsce, przenocujemy tam, a rano naszym celem niekrótkiego spaceru będzie Manhattan - odezwałem się, pocierając suchymi dłońmi zaróżowione policzki.
- W porządku - odparł Louis, przestępując z nogi na nogę.
  Niall tylko kiwnął głową, co oznaczało zgodę. Harry przewrócił oczami, ale nie odezwał się już ani słowem, widocznie nie chcąc wzbudzić kłótni, która byłaby stanowczo złym pomysłem. Liam wpatrywał się we mnie i na Louisa z zaciętym wyrazem twarzy, domyśliłem się, że w głowie znowu poddawał wszystko dokładnej analizie. Po paru minutach przełknął ciężko ślinę i mruknął, że się zgadza.
  Zaczęliśmy opuszczać niebezpieczny teren pola campingowego, zostawiając w tyle policję, która na pewno teraz nam nie odpuści. W oddali usłyszeliśmy sygnał karetki i radiowozów, co sprawiało, że klimat stał się taki sam, jak w jakimś kryminalnym filmie. W dodatku zaczęło się ściemniać, co zaskoczyło nas wszystkich, chociaż nikt nie skomentował tego ani słowem; na pewno duży wpływ na to miało zachmurzenie na niebie, ten dzień był wyjątkowo szary i ponury, jakby ktoś na górze nie zgadzał się na to, co dzieje się tutaj, na twardej, zimnej ziemi.
  Bite pół godziny zajęła nam "wycieczka" w celu znalezienia jakiegoś opuszczonego, starego budynku. Zdążyło się już ściemnić na dobre, co niezbyt było na naszą korzyść, chociaż można by rzec, że powinniśmy to odebrać jako coś dobrego, w końcu szanse, że ktoś przypadkowy mógłby nas zauważyć, zmalały do prawie zera. Powiem jednak szczerze, że nie miałem już ochoty bawić się w jakiegoś niegrzecznego faceta, w ninja, który chce uratować świat i wytknąć mu wszystkie popełnione błędy, czy coś w tym stylu. Marzyłem tylko o ciepłym łóżku w swoim-nieswoim pokoju u Payne'ów, ale przede wszystkim pragnąłem spokoju ducha. Chciałem, żeby każdy z nas, z Louisem na czele, mógł w końcu odetchnąć z ulgą i prowadzić normalne życie, a nie jego parodię, w której uczestniczyliśmy do teraz i nikt nie miał zielonego pojęcia, kiedy ten kabaret ma się skończyć.
  Louis, co nie było trudne do odgadnięcia, kroczył na samym przodzie, zachowując wszystkie środki ostrożności. Wiedziałem, że teraz chłopak czuł się pewniej i może nawet bardziej wierzył w to, że tak naprawdę istnieje jakaś szansa na normalne życie, chociaż na to się nie zanosiło, nikt nie chciał tego powiedzieć głośno, żeby czasem nie wykrakać.
  Przed nami rozciągał się niemały budynek, na oko dwupiętrowy, z prostokątnym, zarośniętym i niezadbanym dziedzińcem, który był otoczony ceglanym, większym do nas murem. Poszliśmy w stronę wejścia do środka, chociaż równie dobrze mogliśmy przejść przez otwory w ścianach, w których kiedyś były szyby, ale pewnie zostały zbite przez miejscowych dresiarzy szukających wrażeń. Drzwi albo zostały kiedyś wyważone, albo zwyczajnie rozleciały się z powodu starości, tak czy siak, leżały rozwalone na pękniętych płytkach.
  Staliśmy dokładnie pośrodku wielkiej sali. Wszystkie okna zostały zbite, szkło nadal leżało na posadzce. Ściany były oszpecone wulgarnym graffiti, jakby fakt, że z łatwością spadał z nich tynk, nie był wystarczający. Powoli przeszliśmy do drugiego, równie wielkiego pomieszczenia, mijając po drodze zdemolowaną klatkę schodową.
- Co to jest? - usłyszałem przerażony szept Nialla, który stał tuż obok mnie, jakby bał się, że zostawię go samego w tyle. Podążyłem wzrokiem w kierunku, gdzie farbowany blondyn wlepił swój i cały momentalnie zesztywniałem.
  Na środku sali stał dosyć spory, stary fortepian, a obok niego leżała pufa. Wszędzie na podłodze oprócz szkła, leżały stare gazety i wózki inwalidzkie, które przypominały raczej jakieś średniowieczne maszyny tortur, niż nasze dzisiejsze, które nie budzą większego zaskoczenia. Poza tym trzeba było uważać, żeby nie wpaść na stare, metalowe krzesła, do których przymocowane były jakby kajdanki na ręce i nogi.
- To opuszczony szpital psychiatryczny - odezwał się bez emocji Louis, jakby powiedział to sam do siebie. Powoli podszedł do fortepianu i przejechał po jego zakurzonej klawiaturze. - To chyba był jakiś pokój... wypoczynkowy.
- Wypoczynkowy? Boże! - Liam wzdrygnął się.
  Skierowaliśmy się do następnego pomieszczenia, ale już nieco mniejszego, niż dwa poprzednie. W tym stały stare, metalowe łóżka na kółkach, z okropnymi pasami. W jednym kącie na ziemi leżały dziwne butelki i pudełka z pewnie jeszcze bardziej zadziwiającą zawartością. Nie brakowało strzykawek z zastanawiającymi substancjami i zużytych rękawic jednorazowych, które powypadały z przewróconego śmietnika na odpady takiego typu. Najbardziej jednak zastanawiały mnie malunki i zdania napisane lub wydrapane na ścianach. Powoli, omijając "leki" leżące na ziemi, podszedłem do jednej ściany i odblokowałem swój telefon, żeby świecący wyświetlacz pomógł mi jako latarka.

  moja dusza jest poharatana
  w mojej głowie jest mikroświat
  i rządzi w niej szatan
  a szatan to mój brat

  Obok została narysowana zupełnie czerwona postać, która była cała zdeformowana i miała jeden róg na głowie, tuż nad czołem. Nie miała uszu ani oczu, ale za to dwa nosy i wielki, kpiący uśmiech. Postać ta trzymała w ręku planetę, która miała kształt klepsydry, a zaznaczone w niej wyspy, lądy i oceany spadały na jej dół, tak jak piasek. Obok tego obrazka znajdował się drugi, który przedstawiał niebo i ziemię, na której rosło wysokie, złote zboże, uginające się pod wypływem silnie wiejącego wiatru. W jego środku została wydeptana dróżka, na końcu której była ta sama dziwna, zdeformowana postać, odróżniająca się od pozornie spokojnej scenerii małego dzieła na ścianie, swoją krzykliwą czerwienią i obrzydliwym, szerokim uśmiechem. Trzymała klepsydrę jak torebkę.
  Odwróciłem się rozkojarzony do chłopaków, którzy osłupieni rozglądali się wokół siebie, ale stal zbici w tak ciasną grupkę, że Harry swoimi lokami łaskotał Nialla i Liama po policzkach. Zauważyłem, że zabrakło Louisa.
- Nadal stoi przy fortepianie - odezwał się Liam, który złapał moje pytające spojrzenie. Wróciliśmy do tamtego pokoju. Louis założył swoje bawełniane rękawiczki i kucając, przerzucał leżące na ziemi gazety i inne kartki papieru. Złapał jedną i z uwagą zaczął czytać zapisaną na niej treść. Podszedłem do niego i zajrzałem mu przez ramię. Była to kartka zawierająca jakiś artykuł.

 Schizofreniczna anarchia
W nocy z 26 na 27 listopada 1994 roku, w szpitalu psychiatrycznym znajdującym się na nowojorskich obrzeżach, doszło do strzelaniny, w wyniku której zginęło 234 pacjentów. W szpitalu znajdowało się ich łącznie 300, nie licząc personelu. Trwają poszukiwania zaginionych schizofreników. Powód wybuchu strzelaniny aktualnie nie jest znany.
Trzeba również zaznaczyć, że obecność ludzi chorych psychicznie w miejscach publicznych bez żadnej kontroli ani opieki nie jest bezpieczna i stwarza to poważne zagrożenie dla zdrowia i życia innych nowojorczyków korzystających z miejsc ogólnodostępnych w mieście.

 - Słyszałeś coś o tym? - szepnąłem. Louis pokręcił tylko głową i odrzucił skrawek gazety za siebie. Podniósł się i ostrożnie zdjął z dłoni rękawiczki, które również wyrzucił.
- Dlaczego to robisz?
- Cholera wie, jakie palce to dotykały. 
  Chłopak stanął między nami i westchnął głęboko.
- Czy tego chcemy czy nie, musimy przeżyć tę jedną noc w tym okropnym miejscu.
  Spojrzałem na Liama, Harry'ego i Nialla, ale ich twarze były nieodgadnione.
- Jesteśmy razem i usiądziemy tuż przy wyjściu, więc... nie będziemy musieli gapić się na te dziwne teksty i obrazki na ścianach - dodał, ale nie wyglądał na stuprocentowo pewnego. 
  Bez słowa wróciliśmy do wąskiego korytarza, na końcu którego znajdowały się drzwi, a w zasadzie otwór, w którym kiedyś te drzwi stały. Ostrożnie usiedliśmy, opierając plecy o ścianę, zbici w ciasną grupkę. Tuż przy moim kolanie zawirowała jakaś kolejna kartka, stary pergamin, którą kiedyś wymazała niestarannym pismem jakaś osoba.

drogi pamiętniku,
nie wiem, co się ze mną dzieje i co jest ze mną nie tak, ale głos w mojej głowie, ten dobry,  podpowiada mi, że to nic złego i staram mu się zaufać...

  Nie chcąc czytać tego dalej, podnosząc nogę, skopałem kartkę w kąt.
  Niall, który siedział cały czas obok mnie, położył swoją głowę na moim ramieniu i zamknął oczy, starając się zasnąć. Liam całkowicie "zatopił" się w kapturze swojej bluzy i przymykał oczy, ale po to, żeby zaraz je otworzyć i spatrolować teren oraz zbadać sytuację, czy wszystko na pewno jest w porządku.
  Louis siedział oparty naprzeciwko nas, tak, żeby mógł widzieć to, co dzieje się na zewnątrz. Jedną nogę miał luźno położoną na ziemi, a drugą zgiął. Na kolanie podparł swój łokieć i dłonią czochrał włosy, tak, żeby chociaż trochę były bardziej w górze, a nie, żeby były oklapnięte. Jego bluzka na krótki rękawek delikatnie opinała jego umięśniony tors, przez co naprawdę wyglądał jak jakiś seryjny morderca, który chował się po nocach w starych psychiatrycznych szpitalach, byle go policja nie dorwała w swoje sidła.
  Siedzieliśmy tak może z dziesięć minut, kiedy Harry cicho wstał ze swojego miejsca. Otworzyłem oczy, Louis spojrzał na niego pytająco. Styles gestem dał mu znać, żeby wstał. Louis, trochę zaskoczony, wstał i strzepał drobne kamyczki ze swoich spodni.
- Co chcesz? - spytał, szepcząc. 
  Harry tylko kiwnął głową w stronę wyjścia. Razem z Louisem ominęli nas i wyszli na zewnątrz.

środa, 10 kwietnia 2013

XX

Harry

  Nie musiałem mieć dużo czasu, żeby zrozumieć, iż mój spacerek do sklepu w takiej sytuacji był nieodpowiedni, mówiąc delikatnie, ale nawet nie przeszła mi ta myśl przez głowę, gdy przekraczałem próg osiedlowego sklepu. Nie bałem się, że ktoś mnie rozpozna czy coś, to było wręcz niemożliwe na takim odludziu.
  Za ladą siedział stary mężczyzna. Jego włosy były całkowicie siwe, wręcz białe, twarz miał posianą zmarszczkami, a swoje brwi zmarszczył w grymasie, jakbym był tu niemile widziany. Ziewnął potężnie, odłożył gazetę z szarego, łatwo drącego się papieru, na ladę przed sobą. Nie ruszył się jednak ze swojego miejsca.
  Starając się zachować normalnie, wręcz niewidzialnie, żeby nie budzić żadnych jego podejrzeń, zacząłem wpatrywać się w produkty ustawione na półkach. Po namyśle sięgnąłem po butelkę wody mineralnej i postawiłem ją przed owym facetem. Ten ją chwycił i zaczął przekręcać w dłoniach i jakby wyrwał się z głębokiej zadumy, położył swój wzrok na mnie.
- They're calling you some kind of ghost, but I know that's not true.
  Spojrzałem na starego mężczyznę, zaskoczony.
- Co? Co pan powiedział?
- Powiedziałem: siedemdziesiąt centów.
- Nie, pan powiedział, że ludzie nazywają mnie...
- Och, niech mi pan daje pieniądze i bierze butelkę, albo wypad! - warknął.
  Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, jak go zripostować, więc wyjąłem drobniaki i mu je rzuciłem na ladę. Nie czekając na resztę, wziąłem wodę i bez żadnego następnego słowa, wyszedłem ze sklepu, niechcący jednak trzaskając drzwiami.
- Cholerny przeciąg - mruknąłem. Odkręciłem butelkę i pociągnąłem duży łyk wody. Odetchnąłem z ulgą. Zauważyłem, jak jakiś czarny kot przebiegł przez podziurawiony asfalt, który chyba jeszcze pamiętał drugą wojnę światową.
  To chyba zły znak.
- Time and time again I spoke, and I have spoke with you.
  Zatrzymałem się i zacząłem rozglądać się za siebie.
- To są chyba jakieś jaja - powiedziałem sam do siebie. Czy ten facet rozpuścił w powietrzu w swoim sklepie jakiś dziwny gaz, którego wdychanie skutkuje słyszeniem dziwnych, nierealnych głosów? Nawet po prochach nie miałem takiego czegoś.
  Nieco szybciej i trochę mniej pewniej siebie niż zazwyczaj, zacząłem dreptać w kierunku bramy, którą Liam zostawił otwartą, żebym mógł bez problemu wejść na pole campingowo-namiotowe. Szczerze mówiąc, zaskoczył mnie fakt, że pozwolił mi iść do sklepu, no bo wyobraźcie sobie: czy w trakcie poszukiwania swojego przyjaciela, który wpadł w niezłe tarapaty, zaszlibyście na chwilę do sklepu po picie? Domyślam się, że wasza odpowiedź zabrzmi: nie, dlatego możecie to dodać jako kolejny punkt do wyimaginowanej listy pod tytułem "Powody, dlaczego Harry Styles jest idiotą i egoistą bez żadnych odczuć ludzkich".
  Przeszedłem przez bramę i zacząłem rozglądać się po terenie. Nic ciekawego, naprawdę. Stare, opuszczone przez ludzi pole campingowe. Zarośnięte podwórka, zgniłe drewniane domki, zbite okna, rozwalone płotki. Dziwiłem się, że mama Nicka chciała tutaj mieć swój, na tej najprawdopodobniej najgorszej dzielnicy na terenie Nowego Jorku. No, na terenie przedmieść Nowego Jorku.  Nie zmienia to jednak faktu, że na najgorszej. Byłem tutaj chyba tylko raz, więc to był mój drugi i miałem nadzieję, że ostatni. Zauważyłem jakąś ciężką i dużą łopatę, leżącą w krzakach sięgających mi do pasa. Miałem zamiar obejść ją i pójść dalej przed siebie, ale coś mnie tknęło i omijając pokrzywy, złapałem ją za rączkę i przerzuciłem przez ramię. Takim sposobem w jednej dłoni chwytałem prawie pełną butelkę wody, a drugą ręką trzymałem nielekką łopatę.
  Nie wiem, może trzeba będzie zakopać czyjeś zwłoki, na przykład Tomlinsona.
  Zaśmiałem się kpiąco pod nosem.
  Pokonałem ostatnią kępę kujących krzaków i zauważyłem Liama z Niallem. Chciałem zawołać, że już wróciłem, ale w ostatniej chwili, gdy już otwierałem usta, zauważyłem resztę osób.
  I omal nie padłem na zawał.
  W lekkim rozkroku przed nimi stał dosyć wysoki facet. Wyglądał na dobrze zbudowanego. Miał granatową koszulę na krótki rękawek, spodnie z tysiącem wypchanych kieszonek, które kolorem podchodziły pod czarny, ale czarne jednak nie były; ciemne, ciężkie buty, idealne na takie warunki, w jakich teraz my wszyscy się znajdowaliśmy. To nie wszystko. Miał zawiązany pas z pokaźną kolekcją broni, kajdanek i innych rzeczy w tym stylu. No i jak na amerykańskiego policjanta przystało, miał również granatowoczarną czapkę i pistolet w ręku.
  Mężczyzna sięgnął do jednej kieszonki, z której wyciągnął krótkofalówkę.
- Potrzebuję pomocy, znalazłem Tomlinsona, tutaj, gdzie mówiłem, czyli...
  Nie zdążył dokończyć, bo z całej siły, którą przez ten czas zdążyłem w sobie uzbierać, walnąłem go ciężką łopatą prosto w głowę. Straciwszy przytomność, upadł na ziemię. Rzuciłem łopatę na ziemię obok wcześniej już butelki z piciem.
  Serce biło mi tak mocno, jakbym przynajmniej go przed chwilą zabił. Butem zepsułem krótkofalówkę, depcząc, wręcz skacząc po niej. Odwróciłem się w stronę chłopaków.
  Liam schylał się w kierunku Nialla, który uklęknął, mocno trzymał się za klatkę piersiową i oddychał ciężko. Był cały blady, co zresztą żadną nowością nie było.
  I dopiero gdy obydwoje się schylili czy uklękli, zobaczyłem, że nie jesteśmy sami.
  Tuż przed domkiem Nicka stała dwójka chłopaków.
  To był Zayn...
  ...i Tomlinson we własnej osobie.
  Zaczęliśmy mierzyć się wzrokami, a w mojej głowie, lub bardziej w sercu, obudziła się tłumiona wściekłość i okropna nienawiść do tego chłopaka.
  Moim jedynym celem, jedynym pragnieniem, które doprowadzało mnie do najprawdziwszej pasji, było zrobienie mu krzywdy.
  Zranić, uderzyć, zabić.
  Nigdy takiego czegoś nie czułem.
  Przede wszystkim: nie czułem się sobą.
  Rzuciłem się w jego kierunku jak wygłodzony lew.

Louis

  Nawet nie minęła sekunda, gdy znalazłem się w więzieniu.
  Gdy policjanci prowadzili mnie do celi.
  Czułem szydercze spojrzenia na sobie. Zresztą, one zawsze były, są i będą.
  Momentu, gdy stanąłem za zimnymi kratami, nie zapomnę do końca życia.
  Spojrzałem wtedy na swoje dłonie.
  Czy te dłonie mogły zabić? Czy były w stanie wyrządzić komuś krzywdę? Uderzyć? Wyciągnąć broń i z niej do kogoś strzelić? A potem czy były w stanie odkręcić kran i zmyć z siebie krew niewinnej osoby?
  Odpowiedź znałem i trzymałem się niej kurczowo przez całe swoje dotychczasowe życie.
  Nie.
  Nie byłem taki. Nie należałem do takich ludzi. Nie chciałem zepsuć siebie i swojego życia. To nie ja jestem zepsuty. To ten świat jest zepsuty i ja do niego zwyczajnie nie pasuję, bo nie jestem, do ciężkiej cholery, zepsuty!
  Ale mogłem się usprawiedliwiać tylko ścianie. Bo nikt mnie nie chciał słuchać.
  Nikt.
  Więzienie miało mnie zmienić. Zobojętnić. Zrobić ze mnie maszynę, która tylko je, śpi i chodzi do toalety.
  I mnie zmieniło. Ale nie na takiego człowieka.
  Chciałem walczyć. O siebie i o swój honor, który mi odebrano bez pozwolenia. Potraktowano mnie jak psa. I nawet tak się czułem. Jak pies. Skopana kupa sierści, która zdechnie za czyimiś drzwiami, za którymi jest zupełnie inny świat.

- Dlaczego nikt mnie nie chce słuchać? - to była jedna z wielu nocy w zakładzie karnym. Nie liczyłem, która to była. Nie obchodziło mnie to. Nie obchodziło mnie nic. Zimna noc, zimna podłoga, wszystko zimne, nawet ludzie, których współczesny świat pozbawił emocji. Szeptałem sam do siebie.
- Ludzie znają cię widocznie lepiej, niż tym sam - odezwał się ktoś. Przekręciłem głowę w stronę, z której dobiegł ten głos. Moje brwi powędrowały do góry, tak samo jak dłonie, którymi poprawiłem swoje włosy. 
- Ludzie mnie nie znają. - Powiedziałem do więźnia w celi obok. 
- I tu masz rację. Ale pomimo tego sądzą, że wiedzą o tobie wszystko. Dla nich jesteś otwartą księgą.

  Więzienie było jednym z miejsc, o których nawet bałem się myśleć. To była wręcz choroba, jakaś psychoza, fobia. Każdej jednej nocy wracało do mnie wspomnienie z tego piekła.
  Byłem duszą, która została źle osądzona przez Boga.

  Poznałem tego chłopaka. Jeśli miałbym być szczery, na jego widok serce zaczęło mi bić tak mocno, że obawiałem się o zawał. Miałem również niemiłe uczucie, że on też mnie rozpoznał. Z tą różnicą, że nie miał dobrych zamiarów, nawet jeśli pomógł mi, nam, w kwestii z tym przeklętym policjantem, którego uderzył z całej siły w głowę.
  I chociaż nie powinienem być zszokowany jego reakcją, to i tak byłem.
  Chłopak wpadł na mnie tak agresywnie, że nawet w jego oczach było widać to szaleństwo, które nim zawładnęło od stóp do głowy.
  Przewrócił mnie na ziemię, boleśnie upadłem na ziemię plecami. Zaczęliśmy się szarpać, starałem się wyswobodzić z jego żelaznego uścisku i chciałem znaleźć się poza zasięgiem jego dłoni, które chciały mnie chwycić za szyję. I to normalne z pewnością nie było.
  Złapałem gwałtownie haust powietrza, bo prawie mu się to udało. Chwycił mnie za szyję, a jego uścisk był coraz silniejszy, a mi zabrakło sił i tlenu.
  Zacząłem przymykać z wysiłku oczy, co nie było mądrym posunięciem, ale to było silniejsze ode mnie. Poczułem jeszcze większy ciężar na sobie; na lokowatego chłopaka wpadł Zayn i szarpiąc się z nim jak z wilczurem chorym na wściekliznę, siłą niedźwiedzia zepchnął go ze mnie i oplótł w pasie, tak, że tamten nie mógł wykonać żadnego groźnego ruchu.
  Podniosłem się i zacząłem gwałtownie łapać powietrze. Moja szyja okropnie mnie bolała, zresztą jak wszystko. Czułem się, jakby mi ktoś wykręcił kark, a ja wciąż magicznym sposobem siedział wśród żywych.
- Louis, ty skurwysynie - wycharczał mój niedoszły morderca. Spojrzałem na niego i bez słowa osunąłem się na ziemię, twarzą do podeptanej ziemi.
  Chciałem powstrzymać drgawki, które mną doszczętnie zawładnęły, ale bałem się, że wyjdzie na jaw mój stres i rozpacz, w którą nagle wpadłem. Byłem wściekły na Zayna, że zadzwonił po tego całego Liama, który też mnie chciał zabić. Być może również i ten blondyn, ale nie miał wystarczająco dużo sił. Widać było jak na dłoni, że jest z nim coś nie tak; był przeraźliwie chudy, wyglądał wręcz jak zapałka, oraz dostał jakiegoś zastanawiającego ataku, bo osunął się na ziemię jak marionetka i chwycił mocno za brzuch oraz za klatkę piersiową.
- Harry, przestań! - usłyszałem głos Zayna. Jego głos, może to mówiłem albo i nie, był jednym z najpiękniejszych dźwięków na tym świecie. Zawsze budził we mnie nadzieję. Ale nie tym razem. Teraz nic nie było w stanie mnie podnieść na duchu, wszystko było w czarnych kolorach i nie mogłem nic na to poradzić, chociaż tak bardzo chciałem. Tak bardzo chcę.
- Zayn, powiedz mi - do moich uszu doszedł dźwięk innego głosu- co on tu robi. Boże, Zayn, co...
- Nieważne, co on tu robi! - rzekomy Harry wtrącił się, wściekły. - Ważne, co zrobił!
- A co takiego zrobił?! - wydarł się Zayn. - Poza tym, że uciekł z więzienia, bo został niewinnie skazany?!
- Niewinnie?! Niewinnie?! On zabił, idioto! Zabił!
- Louis Tomlinson nigdy nikogo nie zabił!
  Krzyk Zayna zawisł w powietrzu.
- Skąd ta pewność? Może nie znasz swojego... przyjaciela? - wypluł te słowa chłopak w lokach, nie szczędząc jadu.
- Przyjaciela. Dobry mi przyjaciel.
- Liam, nie po to do ciebie zadzwoniłem, żebyś teraz go atakował.
- Zayn, widziałem twoje stare zdjęcia i zdążyłem sobie wszystko poskładać w jedną całość. Jestem na ciebie wściekły.
- Ufasz mi?
- Ufałem.
  Na te słowo odwróciłem twarz od ziemi i spojrzałem na chłopaka, który miał na imię widocznie Liam. Stał przed Zaynem i wpatrywał się we mnie, jakby był głodnym tygrysem, a ja jego ofiarą.
  Niezdarnie zacząłem zbierać się z ziemi i strzepałem z włosów grudki ziemi.
- Pozwoliłem Zaynowi zadzwonić po ciebie tylko dlatego, że wiedziałem, iż Zayn tobie ufa. A zaufania Zayna nie da się zdobyć tak łatwo - odezwałem się. - Znam się z Zaynem praktycznie całe życie... Liam. Kontakt się urwał, a prawda jest taka...
- Nie podchodź do mnie! - przerwał mi szorstko.
- ...prawda jest taka, że twoje informacje na mój temat są gówno warte.
  Zapadła cisza. Harry się nie wierzgał, ale Zayn wciąż zachowywał czujność i nawet nie rozluźnił swojego uścisku.
- Wrobiono mnie, Liam. To nie ja zabiłem te trzy dziewczyny. Nie mógłbym. Nie byłbym w stanie. Nie miałem żadnego powodu do zabójstwa, a nawet gdybym miał, to i tak bym tego nie zrobił. Myślisz, że jestem szczęśliwym człowiekiem? Że więzienie to była słuszna kara? Że prasa i media mówią o mnie tylko prawdę, żadnych plot? Nikt mnie nie chciał słuchać. Nikt. Nigdy. Dopiero teraz Zayn do mnie wrócił, jak na prawdziwego przyjaciela przystało. On wierzy w to, co mówię i chce mi pomóc. I nie pozwolę sobie kolejny raz na takie traktowanie, Liam. Nie zasłużyłem sobie.
  Chłopak patrzył się na mnie tak uważnie i badawczo, że poczułem się wręcz skrępowany, ale nie zamierzałem odwrócić swojego wzroku.
  Zza Liama wstał blondyn i chwiejnym, wolnym krokiem zaczął do nas podchodzić, trzymając się za swój bok. Znowu się spiąłem, czekając na atak z jego strony.
  Ale nie zrobił tego.
  Podszedł do mnie najbliżej z wszystkich, oczywiście nie licząc Zayna. Ba, stanął ze mną twarzą w twarz. Na jego malował się spokój i pewność siebie.
- Wierzę ci, Louis. - Powiedział tylko.
- Niall, czy ty... - odezwał się oburzony Liam, ale blondyn mu przerwał:
- Liam, postaw się w jego sytuacji. Trochę empatii nie zaszkodzi.
- Czy ty robisz sobie jaja?! Facet nas zabije przy pierwszej lepszej okazji! - krzyknął Harry.
- To jest, kurwa, paranoja! - Zayn gwałtownie poderwał się na równe nogi, odrzucając w tył Harry'ego. - Liam, Louis jest moim przyjacielem. Od dzieciństwa. Rozumiesz to? Świetnie, więc zrozum jeszcze jeden fakt: obydwoje doskonale się znamy i wiem, że Louis nigdy, ale to nigdy nikogo nie zabił. Nigdy! Czy jesteś w stanie poczuć potęgę tego jednego wyrazu? Tego słowa? N-i-g-d-y! Poprosiłem cię o pomoc, wyciągnąłem do ciebie rękę w zrozpaczonym geście, a ty mnie odpychasz. Wrobiłeś mnie. I teraz nie wiem, co zrobić, Liam. Równie dobrze możesz współpracować z policją, albo nie stracić zaufania, które sobie u mnie wypracowałeś. Byłeś, jesteś dla mnie autorytetem. Ty też miałeś badziewne życie, a zachowujesz się, jakby wszystko u ciebie było w różowych barwach. Tak nie jest, Payne. Witaj we współczesnym świecie, obudziłeś się już, czy nowojorski klimat cię doszczętnie otumanił? Louisa wrobiono, i żeby dowiedzieć się, kto to zrobił i dlaczego, potrzebujemy pomocy kogoś, kto wie, co robi i ma poukładane w głowie. I wiem, że taką osobą jesteś ty, Liam. Czy mi pomożesz?
- Ja w to wchodzę - powiedział błyskawicznie Niall i stanął pewnie obok mnie.
- Robię to tylko ze względu na ciebie, Zayn - Liam ścisnął usta w wąską kreskę. Wszyscy spojrzeliśmy na Harry'ego, który siedział w krzakach.
- I tak mamy do pogadania, przez ciebie i tak moje życie jest spieprzone, więc nie mam nic do stracenia.
- Świetnie! - Zayn wyglądał na zadowolonego z siebie, ale zaraz jego twarz stała się znowu poważna. - Od teraz nie toczymy między sobą żadnych wojen i musimy pomóc Louisowi. - Wyciągnął przed siebie rękę. - Liam?
  Liam, co prawda z wahaniem, położył swoją dłoń na dłoni Zayna. To samo zrobił Niall, ale z tą różnicą, że pewnie i z entuzjazmem. Po chwili Harry wygrzebał się z krzaków i z jakimś liściem między palcami, położył swoją dłoń na dłoni Nialla. Zayn spojrzał na mnie wyczekująco.
  Z bijącym jak młot sercem w piersi, przełykając ciągle nerwowo ślinę, moja drżąca dłoń dopasowała się do czterech pod spodem.
- A teraz... - Zayn wpatrzył się w jakiś punkt przy bramie na pole - zacznie się adrenalina. Gliny.

czwartek, 4 kwietnia 2013

XIX

Następny dzień

Nicki
  
  Śniłam o wszystkim i o niczym. Przez moją głowę przewijały się wszystkie postacie, które znałam, również i te, z którymi kontakt nieszczęśliwie się urwał; sceny, które budziły we mnie strach i różne wątpliwości. Tak czy siak, nie spałam spokojnie, bo chociaż sytuacje w mojej głowie szybko się przesuwały, jakby się wstydziły tym, że były niesamowicie nudne i nieważne, lecz jednak zostawiały po sobie strach w głowie osoby, którą tej nocy chciały odwiedzić.
  Jeszcze senna, otworzyłam oczy i mechanicznie zaczęłam je wycierać, żeby pozbyć się śpiochów. Do końca jednak rozbudziła mnie postać brata, który nieśmiało i cicho wepchnął się do mojego pokoju, delikatnie przymykając drzwi.
  Powstrzymałam głębokie westchnięcie. Czułam żal do Liama i doskonale wiedziałam, że on to zdążył wyczuć. Wyprostowałam się nieco i zaczęłam palcami czesać splątane kosmyki włosów, których nie cierpiałam.
- Nicki... - zaczął mówić, ale zamilkł. Zacisnął swoje wargi i pięści.
- Liam... - odezwałam się, przerywając milczenie. - Jestem zła na ciebie.
- Wiem. - Powiedział tylko i usiadł na końcu mojego łóżka. Wpatrywał się uparcie w swoje dłonie, jakby sobie sam z nich wróżył.
  Zapadła cisza. Chłopak przeniósł swój wzrok na segregatory, które leżały porozrzucane po mojej prawej stronie łóżka. Były tam materiały na projekt z historii, który musiałam koniecznie zaliczyć.
- Zebrałaś już wszystkie potrzebne rzeczy? - kiwnął w ich stronę. Przytaknęłam. - Ouch... miałem ci pomóc.
- Ale tego nie zrobiłeś - dodałam posłusznie. - Liam... dlaczego mi nic...
- Dobrze wiesz, dlaczego - przerwał mi, odpowiadając. - Byłem zły i równocześnie zmęczony. Sprawą ze Stylesem, z Niallem, z Zaynem i w dodatku twoje wieczne narzekania, chęć dążenia do celu. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo to jest w stanie zirytować, zwłaszcza wtedy, kiedy człowiek ma postrzępione nerwy?
- Teraz już wiem - mruknęłam. - Myślałam, że mi ufasz.
- To nie jest tak - wzdychnął. - Nie chciałem tracić czasu na tłumaczenie tej popapranej sytuacji kolejnej osobie.
- Ale wiesz, że bym ci pomogła, prawda? Potraktowałeś mnie tak, jakbym była wrzodem na dupie.
- Nicki!
- Liam!
- Nie masz prawa tak mówić, rozumiesz mnie?
- Przestałam cię rozumieć od dawna. Nie jesteś tym starym Liamem, panie Payne.
- W to nie zaprzeczę- sarknął.
  Sięgnął po jeden z dużych segregatorów i zaczął przeglądać jego zawartość.
- Wiesz co, mam wrażenie, że niedługo zobaczę cię z pistoletem.
  Spojrzał na mnie tak groźnie, jakbym przed chwilą przynajmniej zastrzeliła jego szczeniaka.
- Odnosisz złe wrażenie! - prawie wypluł te słowa.
- Co u Nialla? - zmieniłam temat, związując swoje włosy w kok.
- Dzisiaj będzie w domu, pójdziemy razem z nim po Zayna, tak jak chciałaś.
- I wzorowo - uśmiechnęłam się lekko. - To dosyć zaskakujące, nie powinni Horana już teraz wypuszczać.
  Liam wzruszył ramionami.
- Szpital to złe miejsce dla niego.
- Dlaczego? - zdziwiłam się. - To Mount Sinai.
- I co z tego, że Mount Sinai? Mount Sinai, Mount Sinai! Niall nie pasuje do szpitalnej scenerii i tyle. Dodając fakt, że prawie by tam umarł.
- Co?! - krzyknęłam, a szczotka, którą przed chwilą wyjęłam z szuflady szafki nocnej, spadła na podłogę.
- Gdybym nie zauważył Chrisa, który nagle pojawił się w szpitalu z pistoletem, to Niall leżałby teraz parę pięter niżej, w kostnicy.
  Wpatrywałam się w niego bez słowa, z otwartymi ustami.
- Jezu, nie patrz się tak na mnie. Wyszliśmy na szpitalny korytarz, byłem ja, Martin i Niall. Oni ze sobą rozmawiali, a ja się totalnie wyłączyłem z tej konwersacji. Zauważyłem, że na schodach czaił się Chris, tak, ten sam, co go pobił w szkole, nie patrz się tak, błagam! Popchnąłem ich na podłogę, Chris strzelił w telewizor, rzuciłem w niego szklanym, ciężkim wazonem, dostał w głowę, spadł na schodach i wtedy doskoczyłem do niego, wyrwałem mu z ręki broń i go powstrzymałem. Potem policja się nim zajęła.
  Zaczęłam kręcić głową, nie wierząc.
- To jakieś jaja! - krzyknęłam oburzona. - Ten Chris jest... jest...
- Pojebany? - podpowiedział Liam.
- To zbyt delikatne słowo. Po prostu ten facet potrzebuje psychiatry, ja... ja... ja nie wiem, co powiedzieć!
- Niall też wtedy nie wiedział. Wyglądał jak fontanna.
- Wiecie, dlaczego Chris...
- Nie - ponownie mi przerwał, kręcąc przecząco głową. - Myślę, że Niall ma jakieś domysły, ale je zna tylko on, nikt inny. I... i wątpię, żeby chciał nam cokolwiek powiedzieć.
- Nie ufa nam do końca, prawda? - szepnęłam. Liam wstał i stanął nade mną.
- Nicki, a co byś zrobiła na jego miejscu? Przyjaciele, znajomi zostawiają cię, wpadasz w anoreksję spowodowaną depresją, masz rąbniętą matkę i nie masz do kogo gęby otworzyć, a wszyscy przypominają sobie o tobie dopiero wtedy, gdy leżysz w szpitalu z powodu pobicia?
- To cud, że w ogóle chce z nami rozmawiać - odparłam cicho.
- Bo widzi, że się staramy odbudować nasze więzi. I myślę, że w tym nie ma żadnego fałszu.
- Oczywiście, że nie - burknęłam.
- A teraz, Nicki... pomożesz mi ze Stylesem, prawda? Przyniosę do pokoju śniadanie i potem pójdziemy po Nialla. W trójkę spotkamy się z czwartym Zaynem.
- I wrócicie? Razem? Bez żadnych odniesionych szkód? - upewniłam się.
- Przyjaciele zawsze do siebie wracają, zapamiętaj to. - Uśmiechnął się leciutko Liam, po czym ucałował mnie w czoło i wyszedł z pokoju, cicho przymykając drzwi.

Niall

- Jestem z siebie zadowolona. Kolejny raz odniosłam sukces! Kto to widział: strzelanina w szpitalu, gdzie leży mój chory na anoreksję syn? Widzi pan, ten szpital to jeden wielki syf. Wielkie mi Mount Sinai! Nawet mój mąż wyśmiał mnie przez telefon. Powiedział, że jestem świetną matką, szczerze mówiąc, to też tak myślę!
- Mount Sinai to dobr...
- A ma pan syna? Córkę? Żonę?
- Mam... córkę.
- A żona?
- Żony nie mam.
- Dlaczego?
- Myślę, że to nie pani sprawa, z całym szacunkiem oczywiście.
- W sumie, to nie obchodzi mnie to nawet! Chociaż podejrzewam, że to pewnie z powodu, że zwyczajnie z panem nie wytrzymała, to wieczne ględzenie faktycznie denerwuje człowieka!
- Moja żona umarła na raka.
- Och! To pewnie z tych nerwów!
- Gada pani głupoty.
- To pan jest jedną, wielką głupotą. Jak można spaść na aż takie dno? Taksówkarz? Pfu!
  Samochód zatrzymał się, zapiszczały hamulce. Westchnąłem głęboko.
- Niech pani wysiada.
- Czy dojechaliśmy już na miejsce? - moja mama zaczęła gorączkowo rozglądać się po osiedlu.
- Prawie tak. Resztę zaliczy pani pieszo.
- Żądam dojazdu pod sam dom, wydaje mi się, że to pańska praca!
- Nie pozwolę sobie na ubliżanie. Pani płaci i wysiada.
- Nie mam zamiaru...
  Bez słowa wyszedłem z taksówki i głośno trzaskając drzwiami, podążyłem w stronę domu, który był w zasadzie takim zastępczym, bo nasz prawdziwy był na Manhattanie. O wiele bardziej wolałem ten, do którego właśnie szedłem. Był dosyć duży, przestronny i bogato zdobiony, czego szczerze mówiąc nie cierpiałem, bo był taki... zimny. Nieprzytulny. Tak naprawdę to ten dom został wybudowany z dwóch powodów: gdy przyjeżdżali do nas goście, to właśnie w nim odbywały się różne imprezy, garden-party i grille, ale też mieliśmy psa husky, do którego codziennie doglądał wynajęty weterynarz. Cóż, czego człowiek nie zrobi dla kilkudziesięciu dolarów...
  ... o które kłóciła się właśnie moja matka z taksówkarzem w samochodzie. Słyszałem jej wściekłe krzyki, żebym wracał, ale nawet nie odwróciłem się za siebie. Najwyżej więcej zapłaci, naprawdę miałem to gdzieś, jak zresztą ostatnim czasy większość rzeczy i spraw.
  Wyjąłem telefon  i zacząłem pisać SMS do Liama, że jestem prawie w domu. Po paru minutach mi odpowiedział, iż zjawi się tam za jakieś dziesięć minut.
  Wszedłem na swoją posesję i zamknąłem za sobą furtkę. Podreptałem chodnikiem w głąb dużego ogrodu, za dom, gdzie był szeroki taras, a przed nim basen. Zagwizdałem cicho i roześmiałem się na widok wilczura, który tylko z wyglądu sprawiał wrażenie groźnego; wybiegł z budy i wpadł z impetem na mnie, prawie wywracając na idealnie przystrzyżony trawnik.
- Cześć, Bear! - przywitałem się z nim, klepiąc go po głowie. - Stęskniłem się za tobą.
  Pies tylko usiadł przede mną na te słowa, merdając ogonem.
- Ty stara dupo, nawet się ze mną przyzwoicie nie przywitasz?
  Wstałem z klęczek i rozejrzałem się po ogrodzie. Podszedłem do wysokiego drzewa, pod którym leżała jakaś piszcząca, gumowa zabawka. Schyliłem się po nią.
- Aport, Bear! - krzyknąłem i rzuciłem ją w przeciwną stronę od psa, ale on tylko jeszcze bardziej zamachał ogonem i nic więcej nie zrobił.
- No dalej, Bear!
  Bear wstał, a we mnie zrodziła się nadzieja, że zrobi to, na co liczę. Ku mojej irytacji, pobiegł i schował się do budy.
- Nie? To nie! Jeszcze będziesz chciał wrócić do swoich młodocianych lat - mruknąłem i kopnąłem większy kamień, który z pluskiem wpadł do basenu i opadł na jego dno. - Nawet pies ma mnie gdzieś.
  Usiadłem na tarasie, na drewnianym parkiecie i zacząłem skubać jakiegoś wyrwanego z doniczki kwiatka.
  Jeszcze jakieś dwa lata temu obchodziłeś tutaj swoje urodziny, na które zjechała się połowa szkoły.
  Uśmiechnąłem się na to wspomnienie. To było coś! Wielki ogród i dom tylko dla mnie i dla moich znajomych. Jeszcze wtedy było dobrze. Nie byłem chory, nawet moja matka była trochę normalniejsza, sodówka wtedy jeszcze jej do głowy nie uderzyła, jak teraz. Lato, ciepła noc, chociaż niektórzy siedzieli w kocach, grill, podświetlany basen, muzyka i jedzenie, trochę alkoholu, ale było kulturalnie, w końcu nie zaprosiłem jakichś ćpunów czy pijaków. Wtedy potrafiłem cieszyć się tym, co mnie otacza.
  A teraz żałośnie siedzę sam na tarasie, niszczę kwiatka, odmarza mi tyłek w cieniu i tylko łapię swoje własne spojrzenia w odbiciu dużych, czystych okien. Założyłem kaptur szarej bluzy na głowę, żeby mnie nie owiewał niezbyt przyjemny wiatr.
  Sam nie wiem, ile czasu przesiedziałem w ogrodzie, na pewno nie było to krótkie dziesięć minut. Mojej matki jeszcze nie było; albo wciąż kłóciła się z taksówkarzem, albo ten się zdenerwował i wysadził ją na totalnym odludziu. Nie interesowało mnie to, mogłem całą wieczność tak przesiedzieć. Ale przeszkodził mi w tym Liam.
- Niall? Cześć.
  Spojrzałem na niego spode łba.
- Cześć - odparłem.
- Hej, Niall. - Usłyszałem drugi głos. Podniosłem głowę i wyszukałem wzrokiem drugą osobę.
- Harry Styles - wymruczałem, wpatrując się w niego. Zmrużyłem lekko oczy.
  Rozległo się szczekanie: Bear wyskoczył jak pocisk z budy i zaczął skakać wokół Stylesa.
- Czy on chce mnie ugryźć? - spytał niepewnie.
- Nie widział cię nigdy i się zmartwił, tyle. Bear! - zagwizdałem. - Zostaw go. Harry mnie nie zabije. Chyba. Mam taką nadzieję. Chociaż w sumie...
- Bez takich żartów, Niall - przerwał mi ostro Liam. Przewróciłem oczami, wstałem i złapałem Beara za obrożę. Niezadowolony uległ mi.
- Niall, czy wszystko jest w porządku? - Styles zagryzł wargę. Uniosłem brwi.
- Jasne, dlaczego miałoby być źle? Gorzej i tak już być nie może. Fajnie, że tu jesteś, że sobie o mnie przypomniałeś. To już coś, to już może być argumentem, żebym mógł rzec, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku. Tak, Harry. Wszystko. Jest. Dobrze.
- Niall, nie możesz mnie osądzać...
- Nikogo nie osądzam. A zwłaszcza ciebie. Jesteś... nietykalny.
- Harry! Niall! - krzyknął Liam. - Jeżeli zaczniecie się tutaj kłócić, to obiecuję wam, że...
- Że co? - odezwałem się, równocześnie ze Stylesem.
- Po prostu będziecie mieć przerąbane. Niall, przejdziesz się z nami?
- Co? Masz na myśli spacer?
- Tak. Chcę ci coś pokazać, to znaczy, chcemy.
- Co takiego?
- Po prostu się z nami przejdź, przecież cię nie zjemy - burknął Harry. - Naprawdę nie masz ochoty na zwykłą, przyj... koleżeńską przechadzkę?
- W sumie, czemu nie? - odpowiedziałem pytaniem,ironizując. Podążyłem jednak chodnikiem w stronę furtki, machając na chłopaków. - Chodźcie! Bear, siedź, nie idziesz z nami.
- A twoja mama...
- Mam ją gdzieś, tak samo jak ona mnie. Prowadźcie.
  Liam westchnął i zatrzasnął bramkę. Przez chwilę szliśmy środkiem ulicy w milczeniu, każdy wpatrzony był w coś innego, co było dosyć niezręczne, jeśli miałbym być szczery.
  Odruchowo się odwróciłem za siebie i natychmiast zesztywniałem. Za nami szła czwórka dresiarzy. Szturchnąłem Stylesa w ramię, który spojrzał na mnie marszcząc brwi, ale również zerknął do tyłu. Brwi Liama powędrowały do góry.
- Kto to? - zapytał tylko.
- Kogo masz dokładniej na myśli? Bo tam jest czwórka facetów, nie jeden - zauważył Styles, nie zwalniając kroku. Poprawił swój kaptur.
- Czy to Chris? - Liam miał zacięty wyraz twarzy. Błyskawicznie się odwróciłem przed siebie, a serce zaczęło mi bić jak oszalałe. Chris. Chris. Chris.
- Nie, to nie on - chrząknąłem niepewnie. - To znaczy, nie ma go tam.
- Dlaczego miałby to być Chris? - Harry nie rozumiał. Liam spojrzał na niego.
- Nie czas na wyjaśnianie, Harry - powiedział. - Myślę, że tam Chrisa nie ma, ale w związku z bezpieczeństwem... i w ogóle... Nialla, moglibyśmy... przyspieszyć.
  Harry i ja jak na komendę od razu zaczęliśmy żwawiej kroczyć, starając się nie odwracać w kierunku podejrzanych typków, co było trudne, bo głowa sama się przekręcała w tamtą stronę.
  Harry i Liam, a właściwie tylko Liam, bo to on szedł na przodzie i kierował, zaprowadził nas na niezbyt przyjemne miejsce do spaceru. Trafiliśmy na dosyć obskurną uliczkę, niedaleko przez korony drzew przedzierały się stare bloki mieszkaniowe, wszędzie były rozsypane śmiecie, rozbite szklane butelki po piwie, śmierdziało wilgocią i dymem papierosowym, co tworzyło tak obrzydliwą mieszankę, że aż brało mnie na wymioty.
- Ładna okolica, naprawdę - powiedziałem tylko na to wszystko, wciskając nos w bluzę i garbiąc się jeszcze bardziej.
- To Kudan - odparł po chwili Liam.
- Kudan? - zdziwiłem się. - To istnieje taka dzielnica? O takiej nazwie?
- Dla mnie i Nicka- owszem.
- Zaskakujące - mruknąłem, ale nie usłyszał tego.
  Przeszliśmy przez opuszczony, niezadbany park, a przed nami rozpościerało się pole namiotowo-campingowe. Zatrzymaliśmy się przed bramą.
- Ja skoczę do tamtego sklepu - Harry skinął głową w stronę jakiegoś osiedlowego monopolowego.
- Leć. Będziesz wiedział, gdzie będziemy...
- Będę, bo sam kiedyś tu byłem - przerwał mu Styles. Bez słowa poszedł w stronę spożywczaka. Liam wyjął klucz i otworzył nią bramę. Gdy złapał moje zaskoczone spojrzenie, powiedział tylko:
- To nie moje, to Nicka. Każdy, kto ma tu domek campingowy, dostaje klucz, żeby iść dalej. To ma podobno chronić przed wandalami - prychnął. - Faktycznie. Wielka filozofia przejść przez bramę.
- Widzę, że masz w tym wprawę.
- Żebyś wiedział, Niall.
  Chłopak zamknął za nami bramę, z nieznośnym skrzypieniem. Wzdrygnąłem się.
  Zaczęliśmy krążyć między domkami campingowymi. Każdy, no, prawie każdy, był najprawdopodobniej zapomniany przez swojego dawnego właściciela, bo wyglądały po prostu okropnie, dlatego nietrudno było zauważyć ten należący do Nicka, a właściwie do jego rodziców.
  Zauważyłem również dwie postacie, które siedziały pod małą furtką jego domku. Wyglądało to dosyć dziwnie, bo bez problemu przeszłyby przez bramkę, a pomimo to tkwiły na piachu przed nią. Zerknąłem na Liama, który zmarszczył brwi i zmrużył oczy, jakby niedowidział.
- Och! - krzyknął tylko i raptownie się zatrzymał. Zrobiłem to samo. Na jego twarzy malował się po prostu szok. Jeden wielki szok.
  Tajemnicza dwójka wstała. Gdy zmrużyłem oczy, zauważyłem, że to była dwójka chłopaków, mieli typową, męską sylwetkę. Jeden był wyższy, drugi niższy. Ten wyższy miał kruczoczarne włosy z jedynie blond pasemkiem, które tworzyło dosyć zabawny kontrast. Zacząłem sobie przypominać, kto to jest. Zayn Malik, nowy chłopak ze szkoły.
   Jednak zagadką pozostawał dla mnie facet stojący obok niego, blady jak ściana, jego klatka piersiowa gwałtownie unosiła się i opadała, jakby przed minutą przebiegł kilometr na własnych nogach. Też miał niedbale zarzuconą na siebie bluzę i wysoko postawione włosy, nieco jaśniejsze, ale nie był blondynem, o nie, do tego było mu daleko.
  Nagle zesztywniałem i wydawać by się mogło, że świat stanął na miejscu. Nawet liście na drzewach nie zaszeleściły, zniknął wiatr, zniknęły duże ptaki, które odstraszały swoim upiornym krakaniem. Byłem tylko ja, zdumiony Liam stojący obok mnie i dwójka chłopaków naprzeciwko nas.
  Zayn Malik i...
- Tomlinson! - wydarł się nagle Liam. Na dźwięk jego krzyku aż podskoczyłem w miejscu, a to samo zrobił on.
  Zayn otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale...
- Ty morderco!
- Liam!
- Dlaczego on tu jest?! Jakim prawem tutaj stoi?!
  Zayn był zdesperowany.
- Liam, zamknij się na chwilę, błagam!
  Czasem sztuką jest wysłuchać kogoś, kto...
  ...hm, komu nie ufasz. Bo cokolwiek powie, to i tak mu nie uwierzysz.
- Zayn, ja...
  Porusz swoje sumienie.
- Spieprzaj stąd, zrozumiałeś? SPIEPRZAJ STĄD, TOMLINSON, BO OSOBIŚCIE CIĘ ZABIJĘ, KURWA!
  Zrób sobie rachunek sumienia.
 - Zamknij się, do ciężkiej cholery! - wydarłem się na Liama, łapiąc się gwałtownie za swoją klatkę piersiową, bo poczułem silne ukłucie, jakby ktoś wbił mi gwóźdź młotkiem.
- LIAM!
  Ktoś woła cię o pomoc, ale ty przed oczami widzisz tylko nieszczęścia, krzywdy wyrządzone tobie. Dlaczego miałbyś komuś pomóc, skoro sam tej pomocy nie otrzymałeś? Skoro nikt ci nie podał ręki, kiedy ty tonąłeś w swoim problemach, dlaczego ty miałbyś to robić? Dlaczego? Wytłumacz mi to, bo ja nie widzę w tym sensu.
  Lekcja pierwsza: życie nie ma sensu.
  No bo nie ma, prawda?
- Zayn, zrób coś!
  To niesprawiedliwe, mi nikt nie pomógł.
  Ty, ty, ty. Zawsze tylko ty i ty. Gdzie twoja empatia? Czy empatia dzisiaj w ogóle istnieje?
  Co to empatia?
  Co to jest, do ciężkiej cholery?
  Potrafimy czuć tylko s w ó j ból.
- Przecież on wpadł w jakąś furię!
  Przeraźliwy krzyk, który jest w stanie oszołomić najgorszego, nawet najbardziej bezuczuciowego człowieka.
  Nienawiść, nienawiść, nienawiść. Czy...
- ON CHCE MNIE ZABIĆ!
  Spojrzałem na Tomlinsona, który wyglądał...
  Wyglądał...
  Po prostu...
- Tak samo, jak ty zabiłeś te... te...
- Mam was! - krzyknął ktoś donośnie, ten mocny głos aż zadudnił w uszach. Odwróciliśmy się wszyscy, ale jeszcze przed tym zdążyliśmy usłyszeć mrożącą krew w żyłach groźbę.
- Niech ktoś z was się ruszy, a odstrzelę mu tyłek.
  Nie potrafiłem nic z tego zrozumieć.

cdn

***
 Pozwolę sobie dzisiaj użyć metody czytasz=komentujesz. Żałosne, wiem. Ale korci mnie, żeby dowiedzieć się, co czujecie przy czytaniu tego.