poniedziałek, 23 września 2013

DEAD: ALIVE- XVII

Louis

- Jak to jest z bohatera zamienić się w ofiarę?
- Czy zdaje sobie pan sprawę z tego, że pańska obecność naraża życie wielu ludzi?
- Jakie ma pan plany? W Stanach niedługo rozpoczną się wybory na prezydenta, czy weźmie pan w tym udział?
- Czy czuje się pan winny?
- Proszę pana, niech pan...
  Tłum dziennikarzy i ja jeden- to nie mogło się udać. Chociaż za mną stał Zayn, Niall, Liam i Harry, to ich obecność była nieodczuwalna. Poczułem się samotny, ta sytuacja przypominała mi moją pamiętną rozprawę- wszyscy nastawieni przeciwko tobie, może masz poru sojuszników, ale i oni nie są w stanie ci pomóc. Przyjaciela masz tylko teoretycznie, bo w praktyce się nie sprawdza.
  Zostałem zaatakowany ostrymi słowami, setkami pytań i jednyn, wielkim wrzaskiem. Nie wiedziałem, że moja obecność w szpitalu była aż tak wielką sensacją, że w ogóle ja byłem aż taką sensacją, nawet w Wielkiej Brytanii, która nie ma zasadniczo żadnych powiązań politycznych z USA.
  Blask fleszy zaczynał mnie już drażnić, ale nic nie mówiłem. Pierwszy raz dano mi prawo do wypowiedzenia się, a ja z tego nie skorzystałem. Stałem i jak zahipnotyzowany słuchałem coraz bardziej kontrowersyjnych pytań, padły nawet pojedyncze o moich rodzicach, gdzie są i czy się ze mną kontaktują.
  Czy zdaje sobie pan sprawę z tego, że pańska obecność naraża życie wielu ludzi?
  Dlaczego wzięliście go pod swoje skrzydła? Jest tylko wrzodem na dupie.
  Nie ma z niego żadnego pożytku.
  Louis Tomlinson, facet, który wykorzystał przyjaciół, żeby zdobyć sławę i przede wszystkim wolność.
- Dosyć tego - warknął ktoś za mną. To był Zayn, który z całej siły wepchnął mnie spowrotem do szpitala. - Wychodzimy tylnymi drzwiami, ktoś z personelu nas odprowadzi.
- Co za szczury! Wszędzie się wepchną.
- Nie dają nam spokoju od dwóch tygodni, bo czekają na Louisa.
  Chłopaki domyślili się, że przeżyłem szok i w drodze do tylnego wyjścia zdążyli zmienić temat rozmów dwa razy. To było takie sztuczne, że po paru minutach uciszyli się na dobre.
  Nie domyślili się jednak, że w mojej głowie zaczął powstawać desperacki plan, który prosił się o wcielenie go w życie. Z jednej strony była to zdrada przyjaciół i tak naprawdę samego siebie, ale czułem, że była to ostatnia deska ratunku.
  Rzeczywistość była taka: albo dożyję do swoich urodzin, albo nie.

Samantha

- Obudź się, jesteśmy chyba na miejscu.
  Wiecznie ironiczny ton głosu Arty'ego zadziałał na mnie natychmiastowo- uniosłam się na przednim siedzeniu jego samochodu, którego czule nazywał "Rangusiem" i rozejrzałam się po okolicy.
  Chłopak zatrzymał się na podjeździe dużego domu, który kiedyś musiał wyglądać naprawdę nieźle, ale po ostatniej wizycie nieproszonych gości, wyglądał, mówiąc delikatnie, niespecjalnie.
- Bardziej na widoku zaparkować nie mogłeś? - burknęłam pod nosem i wyszłam z samochodu, trzaskając drzwiami.
- Te, Sam, nie pozwalaj sobie. To ja jestem tutaj szefem!
- Prędzej Zatzmichen, a nie ty. Daj mi klucze.
- Klucze Rangusia czy tej brzydkiej chałupy?
- Brzydka? Czy ja wiem? - weszłam do ogrodu. - I bez żartów, po cholerę mi kluczyki do twojego jeżdżącego złomu?
- Nie wiedziałem, że "jeżdżące złomy" stoją za sto patyków. I tak nie masz prawa jazdy.
- Co nie znaczy, że nie potrafię kierować samochodami.
- Ta, jasne. Gdybyś potrafiła, to byś zdała egzamin od razu, a nie po pięciu nieudanych próbach dałaś sobie z tym spokój.
- Nie rozmawiajmy o moich egzaminach. Otwórz drzwi.
- Tutaj nawet nie trzeba nic otwierać, nikt nie wziął się za porządki. Okna wciąż potłuczone, syf taki, że głowa mała.
  W sumie chłopak ma rację.
  Bez słowa wspięłam się na parapet i prześlizgnęłam się przed potłuczone okno. Rozejrzałam się po pomieszczeniu: kiedyś musiała być to kuchnia, wnioskując po stojącej lodówce, piekarniku i blatach. Sceneria ta kojarzyła mi się z drugą, ewentualnie pierwszą wojną światową, kiedy ludzie musieli natychmiastowo opuszczać swoje domy, bo był nalot. Jeszcze niedawno tętniło tutaj życie, wszystko odbywało się w zwykłym, codziennym trybie, ale nawet w tej monotomii była namiastka czegoś niezwykłego, niepowtarzalnego.
- Ktoś tutaj był przed nami - odezwał się Arty, wchodząc po schodach na piętro.
- No co ty? - warknęłam. - Myślisz, że zostawiliby taki wypasiony dom i mnóstwo ważnych dla nich rzeczy, nie zabezpieczając tego wszystkiego? Tutaj może wejść każdy.
- Widocznie im nie zależy.
- Idiotami nie są i myślę, że doszli już do jakichś wniosków i postanowili stąd wyjechać. Na dobrą sprawę to nic ich tutaj nie trzyma.
- Jak myślisz, jaki podjęli następny krok?
- Nie obchodzi mnie to.
- Sam, dziewczyno, bierzesz udział w spisku przeciwko Tomlinsonowi, a nie bierzesz pod uwagę istotnych aspektów?
- Kretynie, mówiłam ci już milion razy, Joelowi zresztą też, że nie obchodzi mnie ani Louis, ani żaden chłopak z jego paczki. Nie obchodzi mnie ich życie ani historie rodzinne. Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie fakt, że zostałam niefajnie zaszantażowana przez tego grubego, ohydnego dziada.
- Godząc się na wzięcie udziału w zamachu na życie prezydenta kilkadziesiąt lat temu, wiedziałaś, na co się godzisz i doskonale znałaś Joela. Skąd teraz ta zmiana?
- Zmądrzałam.
- Bez żartów. To do ciebie niepodobne.
  Ignorując jego przesiąkniętą sarkazmem uwagę, usiadłam na chwilę na pufie, która stała na korytarzu, otworzyłam skórzaną teczkę i wyjęłam z niej laptopa. Otworzyłam go, włączyłam, wpisałam parę haseł zabezpieczających i podałam sprzęt Arty'emu.
- Sam z nim pogadaj. Wszystko zostało zabrane i nie ma żadnych śladów.
- Ślady zawsze są, ale głupie baby tego nie widzą - mruknął pod nosem i połączył się z Joelem na videorozmowę.
- Joel jest dziwny. Przecież FBI wciąż może mieć na niego oko, podsłuchiwanie videorozmów to dla nich nic trudnego. A mimo to wciąż jest pewny, że nic się takiego nie stanie - zauważyłam.
- Nie bez powodu wpisujesz tyle długich haseł, zanim ostatecznie zalogujesz się do systemu. Ma facet swoje sposoby. - Wzruszył ramionami.
  Otworzyłam drzwi do pokoju znajdującego się na końcu korytarza- był to do niedawna pokój Tomlinsona, wywnioskowałam to po panującej w nim anarchii.
- Arty? - odezwałam się. - Właściwie to dlaczego ty tu jesteś?
- Co? - nie zrozumiał i spojrzał na mnie uważnie.
- Wiem, że nie chcesz zabijać i ciebie też nie interesuje Tomlinson i cała ta zgraja chłopaków. Ciebie Joel nie zaszantażował, mogłeś odejść. To niesprawiedliwe.
- Sprawiedliwość jest niewygodna.
- Czyli chodzi ci tylko o to, że taki tryb życia jest po prostu wygodny? Znosisz Joela i jego nienormalne pomysły, spełniasz jego polecenia, bo tak jest ci na rękę?
- Dokładnie. - Wzruszył ramionami. Westchnęłam ciężko. - Poza tym, ty też nie masz się czym chwalić.
- Wiem.
- Gdybyś chciała, to już dawno byś z tym wszystkim skończyła.
- Co? Zatzmichen trzyma mnie tu siłą, gdybyś tylko...
- Daj spokój, Samantha. Szantaż nie jest usprawiedliwieniem. Bo co? Bo jak stąd pójdziesz, to twoja rodzina dowie się o twoim niecodziennym sposobie na zarabianie kasy? Bo może wsadzą cię do więzienia? I ty masz czelność mówić o sprawiedliwości? Sama postępujesz nie fair, moja droga Sam. Gdyby tak bardzo zależało ci na sprawiedliwości, to dawno byś już była w pudle, a twoi rodzice nie chcieliby się do ciebie przyznawać. Albo wręcz przeciwnie, byliby z ciebie dumni, bo twoje dawne działania można w sumie usprawiedliwić, wykorzystując dzisiejszy stan USA. Chciałaś zakończyć beznadziejne, polityczne działania, och, jak dumnie to brzmi, Samantha, żeńska kopia Tomlinsona! Może nawet nie poszłabyś do więzienia? Nawet rozprawy byś teraz nie miała, bo konstytucja się rozpadła. I na czym mógłby opierać się sędzia? Hm? Oszukujesz samą siebie. Chcesz sprawiedliwości? To wyjdź na światło dzienne i pokaż swoją szpetną duszę. Jeśli jednak dbasz tylko o swoje sprawy, tak jak ja, to siedź cicho na tym swoim kościstym tyłku i idź szukać ciekawych papierków Louisa dla Joela.
- Pomyśleć tylko, że kiedyś chciałeś iść do wojska i bić się w Afganistanie.
- No. Ale to byłoby zbyt męczące. I pewnie by mnie postrzelił jakiś Arab już pierwszego dnia wojny. Nie nadaję się na żołnierza.
- Ale masz jakąś wiedzę na ten temat.
- Mam. Idź szukać, bo połączyłem się z Joelem, zachowaj chociaż pozory, że chcesz pracować dla niego, leniwa dupo.
- On doskonale wie, że nie chcę z nim współpracować - warknęłam i odwróciłam się na pięcie, wkraczając do pokoju, w którym panował totalny chaos. Zbite szkło leżało na drewnianej podłodze, porozwalane meble, gdzieniegdzie leżały piórka, które wyleciały z pociętych poduszek.
- Hej, Joel, jesteśmy na miejscu - odezwał się Arty, a na jego twarzy pojawił się ten kretyński uśmieszek. Arty był przystojny tylko wtedy, kiedy szczerze, serdecznie się uśmiechał- czyli prawdę mówiąc, to rzadko pokazywał, jak hojnie obdarzyła go matka natura.
  Schyliłam się nad biurkiem i zaczęłam otwierać wszystkie szufladki, ale nic nie znalazłam. Tak samo było z komodą, szafką nocną, regałami i półkami, na których stały tylko książki o tematyce politycznej, wojennej i psychologicznej. Przewertowałam wszystkie, nie wyleciała z nich jednak żadna karteczka, ani żaden fragment tekstu nie został wyróżniony, co mogło by dać nam jakieś wskazówki. Uważnie spojrzałam za meble, pod meble, przejechałam wzrokiem po ścianach, szukając jakiegoś uwypuklenia czy czegoś w stylu ukrytego sejfu, ale nic z tych rzeczy. Pod syfem na podłodze również nic się nie kryło, w poduszkach nic nie zostało schowane.
- Tu nic nie ma - powiedziałam do Arty'ego.
- Szukaj uważniej, zawsze coś jest - skrzywił się.
- Mógłbyś zajrzeć do innych pokoi - zdenerwowałam się. - Na miejscu Tomlinsona też nie chowałabym niczego w swoim pokoju!
- Nie pomyślałaś o tym, że Louis przewidział, że będziemy tak myśleć i będziemy szperać po innych pokojach, a jego przeszukamy niedokładnie?
- Weź już nie wymyślaj - prychnęłam. Szłam w kierunku balkonu, kiedy potknęłam się o coś na podłodze. A właściwie... to o podłogę.
  Zaintrygowana ukucnęłam nad tym miejscem, podniosłam leżący na nim kawałek firanki i uważnie się przyjrzałam. Jeden panel podłogowy nie przylegał do sąsiednich tak jak wszystkie inne. Długim paznokciem podważyłam go, a on odskoczył. Moim oczom ukazał się mały schowek, w którym nie zmieściłoby się nic formatu A3. Leżał tam niewielki, ale za to gruby notes. Zerknęłam na Arty'ego, ale on skupił całą swoją uwagę na Joelu, więc nic nie mówiąc, wzięłam zeszyt do ręki i zaczęłam go wertować, a z wnętrza wypadło parę poskładanych kartek. Sięgnęłam po jedną.

Louis, nie wiem, czy to przeczytasz, ale jeśli tak, to proszę Cię: odpowiedz mi. Co to w ogóle ma znaczyć? Dlaczego policja cię aresztowała? To znaczy... ja... rany, nie wiem, co powinienem napisać. Po prostu... Louis, jeśli mogę Ci pomóc, to nie bój się mnie o to zapytać, przecież dobrze wiesz, że zawsze pomogę.
Zayn

  Zmarszczyłam brwi.
- Co to jest? - mruknęłam, chwytając drugi zwitek papieru.
- Coś masz? - zapytał Arty.
- Nie.
- To po co tam klęczysz? Szukaj dalej.
- Dobra.

Louis, nie odpowiedziałeś. W sumie to niepotrzebna mi Twoja odpowiedź, bo nie tylko mnie interesują Twoje losy, ale cała Ameryka żyje faktem, że zabiłeś trzy dziewczyny.
Mam tyle pytań, że nawet nie chce mi się ich zadawać, bo i tak nie odpowiesz.
Wiesz kto.

Louis, nie pozwolono mi się z Tobą zobaczyć, nie mam nawet pewności, czy dostajesz te kartki, ale musisz wiedzieć, że o Tobie nie zapomniałem i chcę z Tobą porozmawiać.

Tomlinson, ty tępaku. Zapomniałeś, jaki mam adres? Nie wierzę telewizji ani prasie. Wierzę, że tego nie zrobiłeś. Przecież Ty nie potrafisz się nawet bić!!!

Louis. Żyjesz?

Lou, nie zapomnę Cię.

  Zayn wysyła mi kartki, a mi nikt nie pozwala odpowiedzieć. Ani pisemnie, ani słownie, czyli poprzez widzenie. W tym więzieniu w ogóle jest widzenie? Nie wiem. Dni są szare, bez wyrazu, nie widzę sensu w swoim istnieniu, w swoim życiu. Czuję się, jakbym był zakneblowany, nie mogę nic mówić. 
  Codzienna rutyna- wczesne wstawanie, jedzenie, jakieś roboty, godzina na świeżym powietrzu, jedzenie, siedzenie w celi albo na więziennym "boisku", jedzenie, kibel, spanie. Aha, zapomniałem jeszcze o wysłuchiwaniu bzdet chorych psychicznie ludzi. Gościu naprzeciwko mojej celi zabił swoje dzieci i żonę. Dlaczego? Bo się wkurzył, a alkohol dodał mu poweru. Zabawne.
  Więzienne żarty są przesycone cierpkością i seksualnymi podtekstami. Może umarłem, a to jest moje piekło?
  W tym więzieniu nie można ryczeć. Albo zleją cię "kumple" obok, albo strażnik. Ogólnie to więzienni strażnicy zazwyczaj są facetami niewyżytymi, którzy chcą wyładować frustrację rodzącą się z życiowego niepowodzenia na ludziach, którzy nie mają dobrej przeszłości i przyszłości też nie będą mieć. Ciągnie swój do swego. Jedyna różnica między strażnikiem więziennym a samym więźniem jest taka, że strażnik nie posunął się do złamania prawa. Chyba, że te prawo złamał, ale uszło mu to na sucho, bo ma znajomości. Na tym polega polityczny, amerykański paradoks. Równość wobec prawa istnieje tylko teoretycznie, jest wydrukowana na papierku, ale nikt nie dba o to, żeby wprowadzić te słowa w praktykę, dać im życie i rozwijać je. 
  Każdy dba o swoje interesy.

  Minął rok od ostatniego listu Zayna. Na jego miejscu też bym się nie zadawał z takim facetem, jakim jestem. 

  Moje drugie urodziny spędzone w więzieniu. Nie było tortu, świeczek ani wyśpiewanego "sto lat". Prezentem było dostanie z pięści w mordę.
  Tak z sympatii.
  Święta tutaj też nie istnieją. To jest drugi świat, zapomniany przez Boga.

  Za dwa tygodnie kończy się marzec. Uciekam...

  W tym miejscu wypisał się długopis. Schowałam kartki do notatnika wypchanego po brzegi zdjęciami, czyli tak naprawdę do starego albumu. Fotografie były różne, głównie (jak się domyśliłam) Tomlinsona i Zayna, którego rysy twarzy były bardzo charakterystyczne. Tak naprawdę to cała piątka tych chłopaków wepchnęła swoje zdjęcia do jednego albumu, żeby była taka pamiątka i symbol, że są jak rodzina.
  A ja należałam do grupy osób, która miała zwyczajnie rozbić tą rodzinę.
  Bez słowa owinęłam zeszyt marynarką, żeby nie zobaczył go Arty. Cicho zamknęłam schowek, kładąc na nim panel, wstałam i omijając leżące szkło, wyszłam z pokoju, trzymając pogniecioną marynarkę w objęciach.
- Nic? - upewnił się chłopak. Pokręciłam głową.
- Nic - potwierdziłam.
- Trudno. Spóźniliśmy się. Joel dał mi znać, że nasza wielka piątka wylatuje do Paryża, wyśledził ich ten nasz... eee... jak on miał na imię? Ten co dwa razy nie potrafił strzelić do...
- Wiem, o kogo ci chodzi - przerwałam mu. - Wylatują do Paryża, ta?
- No. Chłopak leci z nimi, żeby nie stracić ich z oczu, musimy być na bieżąco. Ty wracasz do USA, a ja w razie wypadku zostanę w Londynie.
- Kiedy wylatuję?
- Już dzisiaj wieczorem. Nic tutaj po tobie, jeśli Tomlinson będzie w Paryżu.
  Nawet się ucieszyłam wizją powrotu do Stanów. Czułam się tam swobodniej i bezpieczniej, zwłaszcza w Nowym Jorku, którego plan znałam na pamięć.
- A tobie nie jest zimno? - zauważył, że trzymam marynarkę w ręku, odsłaniając gołe ramiona, bo miałam jedynie bluzkę na ramiączka.
- Jest teraz w sam raz. Schowaj laptop do teczki i zawieź mnie do hotelu, muszę się spakować.
- Oczywiście - mruknął Arty. - A o tym zeszycie Joel nie musi wiedzieć - dodał, puszczając oczko. - No co? Nie patrz się tak na mnie, rób co chcesz, co mnie jakieś więzienne liściki Tomlinsona obchodzą. Twój problem.
- Dzięki. - Powiedziałam tylko i powoli zeszłam po schodach.
  Arty jednak potrafi być w porządku, o ironio.

Liam

  Nawet nie wiedziałem, że Heathrow jest takie ogromne- doszedłem do tego wniosku, siedząc już czterdzieści minut, czekając na odprawę. Czerwone krzesło zaczynało mnie denerwować, więc często wstawałem i spacerowałem między stanowiskami obsługi klienta, stoiskami na ulotki i tablicami informującymi o przylotach i wylotach samolotów.
  Louis wygodnie rozłożył się na trzech krzesłach i czytał gazety, Harry zaglądał mu przez ramię i najprawdopodobniej też śledził wzrokiem pojedyncze artykuły, Niall wpatrywał się w wielkie okno, a właściwie była to szklana ściana, słuchał muzyki przez słuchawki i wystukiwał stopą rytm, natomiast Zayn bazgrał coś po jakimś zeszycie. Wydawać się mogło, że tylko ja byłem taki niecierpliwy.
- O której jest odprawa? - zapytałem się dziesiąty raz o to samo.
- Siedemnasta pięć - odpowiedzieli jednocześnie Zayn, Louis i Harry. Niall pewnie nawet nie usłyszał pytania.
- Usiądź na tyłku, Liam - ziewnął Harry. - Weź jakąś gazetę.
- Nie mam humoru do czytania - burknąłem, ale usiadłem naprzeciwko nich. - W ogóle nie mam humoru do niczego.
- Prześpisz się w samolocie - odezwał się Zayn.
- Taaa, dwie-trzy godziny spania mi nie wystarczą.
- To odpoczniesz w Paryżu.
- Najpierw trzeba dostać się do tego Paryża. Ej, Liam, twoja ciotka mieszka na przedmieściach, czy w centrum? - zabrał głos Niall, który wepchnął słuchawki do kieszeni bluzy.
- Centrum.
- Coś bez entuzjazmu jesteś.
- Dlaczego miałbym się cieszyć? Półtora tygodnia u wiecznie marudzącej ciotki? To ma sprawić, że będę pełen entuzjazmu?!
- A ty co powiesz, Lou? - Styles szturchnął chłopaka w ramię.
- Też mi się nie chce tam lecieć - powiedział. - Nic mi się nie chce.
- Boję się, że podróż źle wpłynie na jego samopoczucie - Zayn zmarszczył brwi.
- Wpłynęłoby, jeśli miałbym siedzieć w samolocie z dziesięć godzin. Ale to będą maksymalnie trzy godziny. Nie róbcie dramatu, dobra?
- Zostałeś prawie postrzelony z mojej winy, byłeś w śpiączce, a ja mam nie robić dramatu. Trzymajcie mnie, bo zaraz zrobię mu kolejny dramat, ale z twarzy.
- Zayn, do ciężkiej cholery, rozmawialiśmy na ten temat. - Louis podniósł się, rzucił gazetę na stolik i podszedł do Malika. - Mamy mnóstwo problemów na głowie, a jeśli masz zamiar dodatkowo użalać się nad sobą i rozpamiętywać przeszłość, to wiedz, że w niczym mi, nam nie pomożesz.
- Z Nicki też rozmawiałeś, co?
- A co to ma do rzeczy?
- Nic. - Zayn wyszczerzył się. - Coś mi mówi, że Louis Tomlinson odzyskuje siły.
- Zaraz mi te siły opadną, bo widzę nadchodzącą dziennikarkę.
  W tym samym momencie rozległ się głos kobiety informujący o rozpoczętej odprawie dla ludzi, którzy wylatują do Paryża.
- Spadamy stąd - rzucił Lou, złapał swoje bagaże i poszedł.
- Mówiłeś coś, że Lou odzyskuje siły? - mruknąłem do Zayna. Malik przewrócił oczami.
- Ta. Tylko żeby nie pozbył się nadmiaru energii w zły sposób.
- No właśnie. - Westchnąłem.

cdn

zostaw komentarz! (;






piątek, 20 września 2013

DEAD: ALIVE- XVI

Chyba nikt nie będzie zdziwiony, gdy powiem, że rozdziały będą raz na tydzień i nie w czwartki, tylko raczej na weekend. Nie wiem, czy kolejne przeprosiny mają sens, ale nie mam na to żadnego wpływu, mam dom i naukę na głowie, często nawet nie mam czasu, żeby włączyć kompa, co zresztą widać doskonale po mojej aktywności na Twitterze. I w dodatku mój plan lekcji jest tak debilnie ułożony, że każdego dnia mam ciężkie przedmioty, które po prostu wymagają systematycznej nauki, nie mogę zawalić sprawy. Mam nadzieję, że zrozumiecie. A tak na dobrą sprawę to też powinniście coś wiedzieć i sądzę, że rozdziały w piątki wieczór są dobrą opcją, bo każdy z nas ma teraz milion spraw na głowie. A pisanie rozdziału jest bardzo czasochłonne, jeśli ktoś do tego przykłada się tak jak ja. Dlatego nie dziwcie się też, że cały czas proszę o komentarze, bo to jest taka... nagroda, że doceniacie fakt, że wciąż piszę. Oczywiście, że to moje hobby i w ogóle, ale w trybie życia, jaki teraz prowadzę, to nawet czas na hobby jest ograniczony :)

***

hope there's someone
who'll take care of me
when I die, will I go?

and hope there's someone
who'll set my heart free
rest alone when I'm tired

there's a ghost on horizon
when I go to bed
how will I fall asleep tonight?
how will I rest my head?


Sen o sprawiedliwości
  Media uzyskały informacje o poprawie stanu zdrowia Louisa Tomlinsona, kontrowersyjnego symbolu amerykańskiej rewolucji, która wybuchła tuż po orzeczeniu sądu, że Tomlinson jest niewinny. Zostało mu wypłacone wysokie odszkodowanie, a prawdziwi zabójcy odsiadują dożywotni wyrok w więzieniu, ale czy to wystarczy, żeby zapanował spokój na ulicach Stanów Zjednoczonych, a ludzie byli pewni, że takie sytuacje już nigdy się nie powtórzą? Okazuje się, że nie. Cały świat żyje wypadkiem Tomlinsona, każdy chce poznać prawdę i powód, dla którego został prawie postrzelony na stacji benzynowej przy autostradzie w kierunku Manchesteru. Świadkowie twierdzą, że Louis nie był sam, a towarzyszył mu Zayn Malik, który również odegrał ważną rolę we współczesnej rewolucji na terenie USA.
  Ludzie żyjący w Wielkiej Brytanii zaczynają się martwić, że rewolucja przejdzie również na wyspy brytyjskie, co wprowadziłoby chaos w każdej dziedzinie życia. Władze zapewniają jednak, że do niczego takiego nie dojdzie, ale obywatele tego pewni nie są, zwłaszcza po tym, jak na zaludnionym placu handlowym został zamordowany młody chłopak. Sprawca nie jest znany. Krążą domysły, że maczał w tym palce sam Tomlinson, ponieważ również był tam obecny. Nie można mu jednak aktualnie niczego zarzucić. Wszyscy jednak są zdania, że ten mężczyzna powinien opuścić Wielką Brytanię ze względu na zagrożenie rozszerzenia się rewolucji.
  Aktualny stan polityczny USA do najlepszych nie należy- niedawno na wolność został wypuszczony Joel Zatzmichen, mężczyzna próbował parę lat temu zabić prezydenta, skończyło się to niepowodzeniem. Amerykanie obawiają się tej decyzji i jednocześnie są dodatkowo zmotywowani do obalenia aktualnych rządów.
Dla USA Today
Joseph Sammuel.

(Nie)kolorowych snów!
  Właściwie to dlaczego wszyscy tak zachwycają się tym młodym facetem, Louisem Tomlinsonem? Cóż, jego "kariera" nie zaczęła się zbyt dobrze- został oskarżony o trzy morderstwa. Nic specjalnego, prawda? Przecież codziennie giną ludzie. Niezwykłość tego wydarzenia polegała na tym, że rozprawa w tejże sprawie odbywała się nieco inaczej, niż powinna- oskarżony nie miał prawa do żadnej obrony, czyli tak naprawdę został postawiony przed faktem dokonanym. Jednak nikomu specjalnie z tego powodu smutno nie było, chcieli sprawiedliwości, czyli żeby go zamknąć i po kłopocie. Na parę lat sprawa ucichła, aż w końcu w mediach ukazały się nagrania z próby ucieczki Tomlinsona, chciał wylecieć do Wielkiej Brytanii z fałszywymi dokumentami (tak na marginesie, szacunek dla gościa: wciąż nikt nie wie, jakim cudem udało mu się uciec z więzienia, najprawdopodobniej ktoś wiedział o jego niewinności i mu pomógł). Sam wylot nie doszedł do skutku, ale policji jednak uciekł. Przez trzy miesiące ukrywał się, aż policja po dokładniejszym śledztwie wytropiła go i takim oto sposobem Tomlinson został złapany, ale nie sam- w towarzystwie innych chłopaków. Scena z Times Square stała się historyczną i teraz wszyscy się nią zachwycają, och, chcąc, nie chcąc, dobrze to rozegrał- wyglądał na naprawdę pewnego siebie, ale i na rozczarowanego. Hm, chyba też bym tak się czuł, ale facet rósł w oczach, pierwszy raz od paru lat miał prawo głosu. I co się okazało? Że jest niewinny, a co najlepsze- sędzia, który postawił mu wyrok, doskonale o tym wiedział. Ale po co sobie komplikować życie, prawda? Tuż po tym wydarzeniu Stany Zjednoczone dosłownie się zjednoczyły i stworzyły chaos, totalny syf i bałagan, byle wykopać beznadziejnych polityków ze swoich stanowisk. Czy to im się uda? Mówiąc szczerze, to myślę, że tak, Louis Tomlinson narobił niezłego bałaganu, ale nikt nie zaprzeczy, że ten bajzel był potrzebny. 
  Dlatego wszyscy prawie dostali zawału, gdy dowiedzieli się, że ich Bóg w formie niedoszłego mordercy, został prawie zastrzelony przy autostradzie. Miał dużo szczęścia (jak zwykle) i zapadł w śpiączkę, a dzisiaj się z niej wybudził. Media dostają orgazmu, Lady Gaga pewnie poczuła konkurencję i niedługo wyjdzie nago na galę, bo wszystkie dziwne stroje już na sobie miała, a długo nie było o niej żadnych artykułów, a ludzie pierdolca, bo chcieliby mieć spokój, ale go tak łatwo nie dostaną. Zwłaszcza ci żyjący w USA. Chociaż oni nie narzekają, bo sami tego chcieli. 
  Tym nieco pesymistycznym akcentem kończę swoje wypociny, dopijam szybko kawę i wychodzę ze Starbucksa, bo nie daj Boże, zaraz ktoś podłoży rewolucyjną bombę i nie zdąże zanieść artykułu do swojego szefa.
George Hanes, The New York Times.



  Nie wiedziałem, dlaczego obudziłem się ze łzami w oczach, albo coś mi się złego śniło i totalnie mnie rozbroiło, albo ledwo po obudzeniu coś zmusiło mnie do płaczu.
  Nie wiedziałem, dlaczego ludzie biegali nade mną, jakbym umierał, czy cholera wie, co.
  Nie wiedziałem, dlaczego przez sen słyszałem płacz Zayna, ale nie widziałem jego twarzy, jakbym był niewidomy. Czasami się tak czułem. Mogłem tylko słuchać, robiłem to godzinami. 
  Nie wiedziałem, dlaczego coś mnie mocno zabolało przez sen i poczułem, że tracę oddech. Głupie uczucie. 
  Nie wiedziałem, skąd brały się w mojej głowie krzyki. Nie wiedziałem też, dlaczego nie potrafiłem rozróżniać głosów. Wiedziałem, że je znałem, ale nie potrafiłem nic dokładniej sprecyzować. I to też było głupim uczuciem. Dla odmiany czułem się jak niewidomy idiota.
  Nie wiedziałem i nie rozumiałem wielu rzeczy. Nie chciałem zadawać pytań, chciałem tylko odpowiedzi. Nie chciałem nic mówić, chciałem tylko słuchać. Pływałem we własnych myślach i emocjach, które stapiały się ze sobą i tworzyły nieznany mi ocean. 
  Czasem, nie wiedziałem skąd, jak i dlaczego, słyszałem głos Zayna i widziałem jego przerażoną twarz. A potem czułem ból, rozczarowanie i ogromny strach. Myślałem, że przedwczesna śmierć to ulga, ale to jeden, wielki szok, strach i chęć odwrotu. Najsmutniejsze jest to, że odwrotu już nie ma. W głowie przypominają się wszystkie rzeczy, które obiecaliśmy zrobić, ale stchórzyliśmy i i te wszystkie przysięgi, jedna po drugiej, złamaliśmy. Nieodpowiedzialne, tchórzliwe dupki.
  Dlaczego człowiek docenia życie dopiero wtedy, kiedy jest o krok do jego zakończenia? Dlaczego zależy mu na każdym jednym oddechu, a kiedyś powtarzał, że śmierć byłaby dla niego najwygodniejsza? Ludzie twierdzą, że nie boją się śmierci i bez większego problemu ryzykują, ale dopiero na samej mecie dochodzi do nich, jakimi wielkimi tchórzami są. Bo pchanie się w ręce śmierci nie jest dowodem odwagi, tylko swojej własnej beznadziei i litości nad sobą. Ale można to powtarzać do znudzenia, ludzie będą wierzyć we własne teorie, a rozumieją swoje błędy wtedy, kiedy jest na to już za późno. Naszym zadaniem jest chyba wyciąganie ich z tego bagna, które potocznie jest nazywane znieczulicą. Przecież samobójcy to tak naprawdę egoistyczne dupki, które zostawiły swoich bliskich mając w głębokim poważaniu to, że dla nich świat się zawalił.

  Ze snu wyrwał mnie duszący kaszel, tak mocny, że miałem wrażenie, że zaraz wypluję płuca, oczy zaszły mi łzami i poczułem, jak włosy na głowie stają mi na wszystkie strony świata, bo się naelektryzowały.
  Była zimna noc, a przynajmniej zimna dla mnie, dostałem gęsiej skórki i miałem ochotę zakopać się w pościeli, odwrócić się na bok i zasnąć, ale pewne rzeczy były dla mnie przeszkodą. Po pierwsze- kroplówka, po drugie- męczył mnie paskudny kaszel i w ogóle czułem się beznadziejnie, po trzecie- byłem w szpitalu.
  Ja, amerykański heros, siedziałem w szpitalnym łóżku, wyglądając jak idiota, z tłustymi włosami, z worami pod oczami i z dziwnym uczuciem w żołądku, coś pomiędzy głodem, a chęcią zwymiotowania, ale nie byłem głodny, a wymiotować w sumie też nie chciałem. Nie potrafiłem określić swojego nastroju. Zresztą, byłem usprawiedliwiony.
  Tak było cały czas- budziłem się, zasypiałem, budziłem, wzdychałem ciężko, łapałem zaniepokojone spojrzenia pielęgniarek, zasypiałem, po paru minutach wracałem do świata żywych, tak cały czas. Aż pewnego razu, wciąż była to noc, tradycyjnie ze snu wyrwał mnie kaszel, ale nie byłem sam.
  Z prawej strony gdzieś na wysokości mojej dłoni leżał chłopak, twarz schował w poduszce, ktoś okrył go kocem. Włączyłem lampkę stojącą na szafce nocnej.
- Ha... - zacząłem mówić, ale ponownie zaatakował mnie kaszel- zacząłem dusić się jak pięćdziesięcioletni palacz.
  Chłopak westchnął i odwrócił głowę na drugi bok, jego lokowata czupryna zakryła całą poduszkę.
  Podniosłem się lekko na łóżku i delikatnie pociągnąłem poduszkę.
- Kiedyś chciałem cię zabić. - Odezwał się niespodziewanie, nie zmieniając nawet swojej pozycji, nie ruszył się ani o milimetr. - Nie wiem, jakbym z tym żył. Ale najprawdopodobniej też bym się zabił. Siedzenie w więzieniu to w sumie jest psychiczna kara, a nie fizyczna. Siedziałbym całe dnie w pomieszczeniu o bodajże ośmiu metrach kwadratowych i moje przypuszczenia powoli by mnie zżerały od środka. Pewnie krzyczałbym przez sen, a goście z celi obok śmialiby się, że jestem ciotą. W sumie jestem. Siedzę tutaj i czekam, aż się znowu obudzisz, zaryczany i wkurzony na cały świat. Wystarczył mi widok półmartwego przyjaciela, żeby świat się popsuł w jednym momencie. Ale komu ja to mówię? Przecież ty masz o wiele więcej doświadczeń życiowych za sobą, siedzenie w szpitalu to błahostka.
- To mnie można nazwać ciotą, a nie ciebie. Gdybym był w waszej sytuacji, to nie siedziałbym w szpitalu, tylko łaził po mieście, po jakichś kanałach i wrzeszczał, że to nie jest fair.
- Bo to nie jest fair.
- Harry, pokaż mi swoją twarz.
  Harry przełknął ciężko ślinę i powoli uniósł głowę. Jego włosy poprzylepiane były do twarzy, która była cała wilgotna od łez. Zarumieniony, z drgającą wargą i z plastrem na czole Styles, patrzył mi się prosto w oczy, a pięści zaciskały się boleśnie z całych sił.
- Louis, czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak to jest widzieć swojego przyjaciela tak naprawdę pierwszy raz od tygodnia? - jego głos załamał się. Nie wiedziałem co powiedzieć i zachciało mi się niemęsko ryczeć, ale to chyba nie było teraz istotne. Styles poderwał się i uścisnął mnie z całej siły, chowając twarz w mojej szyi.
- Ja nie widziałem Zayna od paru lat, ale wrócił. - Odparłem, opierając głowę na jego ramieniu. - Przyjaciele nigdy nas nie opuszczają.
- A ty chciałeś? Chciałeś to zrobić? Opuścić?
  Westchnąłem.
- Harry, powinienem odejść.
- Dam ci znać, jeśli będę miał cię dość. Wtedy sobie pójdziesz.

4 dni potem,
Harry.

- Lou, zjedz tą cholerną zapiekankę do końca i spadamy, dobra? Rzygam już tym szpitalnym smrodem, a ty modlisz się nad tym żarciem.
- Louis może ma jakiś rytuał.
- Ta, modlę się.
- Super sprawa, że tak zagorzale wierzysz w Boga, ale kończ jeść.
- Zayn, nie bądź taki niemiły, Louis siedział tu prawie dwa tygodnie- tydzień spał, drugi tydzień nagadał się za wszystkie lata.
- I odespał się za wszystkie lata.
  Spojrzałem ukradkiem na Louisa. Siedział już w swoich normalnych ciuchach na skórzanej sofie przy stoliku, na którym leżał na talerzu kawałek zapiekanki. Potem mieliśmy jechać do hotelu, następnie do domu, który został wysprzątany tylko w pięćdziesięciu procentach, a potem na lotnisko, bo mieliśmy zamiar wylecieć do Paryża, do ciotki Liama.

- Co teraz zrobicie? - mama Liama stała naprzeciwko nas, w wysokich szpilkach i marynarce. Wylatywała już do USA, bo z Nicki było już wszystko w porządku i miała pojechać w końcu do tego cholernego Manchesteru, tym razem bez żadnych problemów i przeszkód, Louis za dwa dni miał zostać wypisany ze szpitala, a my...
  No właśnie.
- Mamo, nie jesteśmy dziećmi, damy radę - odparł zasępiony Liam.
- Każdy człowiek jest dzieckiem. Liam, myślisz, że to tak wszystko zostawię? Zadajecie się z Tomlinsonem, to z góry jest skazane na niebezpieczeństwo.
- Głupoty, same głupoty.
- Tak czy inaczej, nie zgadzam się na wasz powrót do domu. Przynajmniej teraz.
- To co masz zamiar zrobić? 
- Powinniście odpocząć. Cała wasza piątka. Nicki jedzie do Manchesteru na tydzień, potem wraca do USA. Za półtora tygodnia jest Wigilia.
  Zapadła cisza. Wszyscy spojrzeli na Liama, jakby był jakimś generałem, od którego wszystko zależy. 
- Na litość boską, nie wiem, co robić! - jęknął.
- Istnieje pewna opcja... - pani zawahała się przez chwilę - ale nie wiem, czy to wypali. To znaczy, z samą ciotką problemów nie będzie, z tego co wiem, to popiera Louisa w politycznych sprawach, ale...
- Proponujesz nam krótkie wakacje w Paryżu u ciotki?
- No tak.
  Liam odwrócił się do nas.
- Mamy jakieś wyjście? - spytał. - Do świąt będziemy siedzieć w Paryżu?
- A mamy inne wyjście? - powtórzył ironicznie Zayn. - Dla mnie to nie problem, mogę lecieć.
- Jeśli Zayn, to nasza trójka też - wzruszył ramionami Niall, powtórzyłem ten gest.
- Dobra - mruknął Liam. - Dzwoń do niej.

- Harry, nie gap się tak na mnie.
- Ouch. Przepraszam. Zamyśliłem się. - Mruknąłem i odwróciłem wzrok. Louis przyglądał mi się uważnie.
- Wszystko okej?
  Jęknąłem w myślach: zadawał to pytanie milion razy dziennie. Wszystko okej? Wszystko dobrze? Czy coś się stało? Stało się, do cholery, a tak na marginesie, to wyjazd do ciotki Liama mi się nie uśmiechał.
  Wizja zbliżających się świąt Bożego Narodzenia również nie była specjalnie zachwycająca. Wszędzie były jakieś mikołaje, renifery, elfy, śnieżynki i inne tego typu bzdety. Może jednak nie same święta mnie martwiły, ale fakt, że zbliżały się urodziny Louisa. Nasze aktualne okoliczności nie sprzyjały świętowaniu, ale... czy Louis nie zasługiwał na odrobinę szczęścia?
  Przypomniałem sobie rozmowę Zayna i Liama na kacu, przed tym wszystkim, gdy wysłałem Nialla i Louisa do sklepu po picie- Malik proponował ściągnięcie rodziców Louisa. Wyraziłem zgodę, że to całkiem dobry pomysł, ale im bliżej do realizacji tego planu, tym bardziej zaczynałem rozumieć, że to z góry skazane jest na porażkę i zawód Louisa. To znaczy może nie zawód, bo nic nie wiedział o naszych planach, ale nie oszukujmy się- święta bez rodziny nie są prawdziwymi świętami. I nie mam na myśli "rodziny" w formie przyjaciół, tylko tą prawdziwą- rodzice, dziadkowie, wujkowie... Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o rodzinie Louisa, ale nigdy nie chciał o niej opowiadać, bo pewnie nie miał zbyt kolorowo. To znaczy, nie mieszkał w jakiejś patologi, ale jednak nie było idealnie, jeśli rodzice postanowili tak naprawdę wydziedziczyć własnego syna.
- Jest w porządku - rzekłem, uśmiechając się. Ale czy to był prawdziwy uśmiech?
  Louis nie czuł się dobrze, to było widać jak na dłoni. Co z tego, że fizycznie miał się prawie idealnie, jeśli jego dusza była w kawałkach, które nie mogły się poskładać? Czuł się winny i najchętniej cały czas siedziałby cicho, byle nikt nie skupiał na nim swojej uwagi, tak jakby naprawdę... odszedł.
  Była jeszcze jedna, ważna rzecz. Louis nie wiedział o tym, że został prawie zabity przez Nicka. Niall chciał mu o tym powiedzieć, ale Liam w porę go uciszył. Potem stwierdził, że taka wiedza nie jest potrzebna Louisowi do szczęścia, wręcz przeciwnie, pogorszy jego stan. Podskórnie czułem, że Louis też o czymś nam nie mówił i żaden z nas nie był fair, ale... ale to wszystko nie miało już sensu, ilekroć się o tym myślało, tym bardziej się oszukiwało, że o pewnych sprawach po prostu się nie mówi, co jest totalną głupotą, ale bałem się o Louisa, tak samo jak on o nas. Każdy był zmartwiony, spięty i nikt nie czuł się swobodnie. Przyjęliśmy, że śpiączka Louisa i wydarzenia, które miały miejsce w szpitalu, to temat tabu, koniec kropka.
  Co wiedzieliśmy o tej całej niezwykle kretyńskiej sytuacji?

- Daj kartkę, Lou, napiszę ci wszystko.
  Patrzyłem, jak Niall bazgroli po kartce.

a) zaatakowało nas ZR, czyli Zatzmichen's Revolution.
b) zaatakowano siostrę Liama, to raczej nie przypadek.
c) chciano cię zabić drugi raz, drugi, bo pierwszy był na placu, kiedy zabito tego chłopaka. to miałeś być ty.
d) nikt nie wie po co, kto i jaki to ma sens, ale słabo to widzę.

- Super, Niall, twój optymizm po prostu czuć na kilometr! - warknąłem.
- Po co mamy się okłamywać? Znowu jestem powodem problemów, wy ryzykujecie swoje życie, a...
- Bla, bla, bla. Louis, idź spać. Zaczynasz gadać pierdoły.
- Nie idź spać! - krzyknąłem. - Ile można śnić?!
- Najgłupsze jest to, że nic mi się nie śniło i nie śni.
- Mam to gdzieś. Chcesz kawę na pobudzenie?

- Harry, to nie ma sensu! - Pewnego wieczoru wściekły Zayn podszedł do mnie i szarpnął mnie za ramię. - Wyjdziemy ze szpitala i dam sobie rękę uciąć, że następnego dnia znowu coś się stanie! Ten wyjazd do Paryża to dobra sprawa, Londyn nie jest bezpieczny, a zwłaszcza USA!
- No dobra, ale przecież nikt nie chce wracać do USA - zdziwiłem się.
- Weź zacznij myśleć, zaraz święta, jak myślisz, do kogo wpadniemy na Wigilię?
- Wątpię, żebyśmy polecieli do mamy Liama - szybko zaprzeczyłem, ale sam zacząłem wątpić we własne słowa. - Zresztą, dlaczego teraz poruszasz ten temat? - potrząsnąłem głową.
- Dlaczego? Człowieku, stoimy w martwym punkcie. Louis się obudził dwa dni temu, wiemy tylko tyle, że za kolejne dwa polecimy do Paryża, do ciotki Liama. Potem będzie Wigilia i polecimy do USA, co jest istnym samobójstwem! Chcą zabić Louisa, to zasrane ZR śledzi nasz każdy krok!
- Zayn, zaczynam się ciebie bać, gadasz jak jakiś...
- Staram ci się wytłumaczyć to, czego nie rozumiesz, do cholery!
- Ale po co się unosisz, człowieku?!
- Bo jak polecimy do USA to Louis, kurwa, zostanie zabity! - wrzasnął i odszedł, zatrzaskując drzwi od hotelowego pokoju za sobą.
cdn

piosenka, której tekst został użyty na początku rozdziału - > Hope There's Someone <

piątek, 13 września 2013

DEAD: ALIVE- XV

  Harry Styles stał przy automacie do kawy, jak zwykle o tej porze. Picie tego napoju o takiej późnej godzinie nie było zbyt rozsądne, ale Harry siedział w szpitalu do dwudziestej trzeciej, czasem nawet do północy, co nie spotkało się z zadowoleniem pielęgniarek, ale co one na dobrą sprawę miały do gadania? Przecież Styles był przyjacielem sławnego Tomlinsona, to i na takie przywileje mógł sobie pozwolić.
  Harry był chodzącym kłębkiem nerwów. Zanim prychniesz pod nosem, że każdy był postawiony w tak beznadziejnej sytuacji, że nie było to pod żadnym względem dziwne i nie tylko Styles był nieźle wkurzony, uprzedzę Cię jednym- Styles od początku był inny, śmiem twierdzić, że nawet trochę dziwny, tylko trudne jest sprecyzowanie, czy ta jego dziwność była pozytywna, czy negatywna. Harry czuł po kościach, że ten chłopak, który leżał w śpiączce, odwrócił jego życie do góry nogami. I tutaj znowu nie wiadomo, co stwierdzić- czy jego życie stało się lepsze, czy jeszcze gorsze niż było. Chłopak z burzą loków na głowie najbardziej z całej czwórki polubił Louisa, co było zadziwiające, zważywszy na to, że chciał go zabić. Nieprawdopodobne skutki mają niedomówienia i kłamstwa, prawda? Ludzie są tacy obłędni, że pastwiąc się na jednej osobie, mogą sprawić, że nie tylko ta jedna osoba zostanie pokrzywdzona i wprowadzona w paskudny błąd i potem trzeba cudze głupoty samemu naprawiać, co jest najbardziej irytującą i mega totalnie niesprawiedliwą rzeczą na świecie- ponosić winę za kogoś innego.
  Harry cały czas chodził zamyślony, był nieobecny, miał huśtawki nastroju. Raz z nerwów zachował się niezbyt męsko (ale czy to jest istotne?)- usiadł obok Zayna, uścisnął go i zwyczajnie się popłakał. Zdumiony Malik w pierwszej chwili chciał go odepchnąć zdezorientowanym gestem, ale w chwilę się opamiętał i go przytulił, wzdychając ciężko, jakby wiedział, co on czuje. Następnego dnia Styles był zły jak osa i z Zaynem się pokłócił, a ostre słowa Zayna, że "szuka sobie worka treningowego, żeby wyładować swoją frustrację" sprawiły, że chłopak wyszedł z sali, a potem ze szpitala i skierował się na plac niedaleko hotelu. Patrzył, jak jakieś dzieciaki chichoczą i biegają na torze przeszkód na placu zabaw. Zastanawiał się, czy on też tak robił i czy w okresie dzieciństwa też tak mało wiedział o otaczającym go świecie. Dzieci są niesamowite, ich kreatywność, ufność i pozytywne myślenie zwala z nóg. Tak właściwie, to kiedy ten optymizm się kończy? Kiedy człowiek, patrząc na szklankę do połowy napełnioną wodą, myśli, że przecież połowa szklanki jest pusta, a nie, że aż połowa jest napełniona piciem? Kiedy z nosa spadają te różowe okulary? Kiedy jest ten moment, kiedy ktoś ucina nam skrzydła i ciężko opadamy na ziemię i widzimy ją już zupełnie inaczej? Kiedy pierwszy raz rozumiemy, co tak naprawdę znaczy: jest źle, jest bardzo źle, jest cholernie źle?
  Myśl pozytywnie. Uśmiechaj się. Tylko jak to robić, kiedy wokół ciebie wszystko się psuje i wali? Twój mur obronny budowany od dzieciństwa zostaje zburzony? Ile można wysłuchiwać czyjegoś płaczu, ile można samemu płakać? Ile można nosić na swojej twarzy ten obrzydliwy, sztuczny, automatyczny uśmiech?! Stwarzanie pozorów jest dobre tylko przez krótką chwilę, ale nie przez miesiące. Przecież człowiek nie jest maszyną, każdy z nas czuje ból, smutek, strach, przerażenie, ściska nam się żołądek, łzawią nam oczy, zaciskają nam się wargi, paznockie wbijają się w ręce, byle nie reagować, byle obojętnie przejść obok, i tak każdy ma ciebie gdzieś. Nie masz dla kogo być sobą, bo nikt nie lubi twojej naturalnej odsłony. Wiesz dlaczego? Bo najprawdopodobniej nikt jej nigdy nie widział. Jesteś spięty, jeżysz się na widok osób, których nie lubisz, to widać jak na dłoni, kogo się darzy sympatią, a kogo by się wręcz zabiło na miejscu. Prawda boli, ale nikt nie przepada za spiętymi, skupionymi tylko na sobie ludźmi. Jasna sprawa, że są takie osoby, które nie zasługują naszej uwagi ani przez minutę, ale większości ludzi tak naprawdę nie znamy, tak samo jak ty mówisz, że ciebie nikt nie zna. Naszym największym błędem jest to, że nie pozwalamy innym ludziom nas poznać i w rezultacie wszyscy są spięci i już nie wiedzą, kim tak naprawdę są i jak powinni reagować w niektórych sytuacjach. Tak rodzi się znieczulica i obojętność. Nie możesz twierdzić, że każdy ma cię gdzieś, jeśli ty sam masz innych w głębokim poważaniu. Musisz się otworzyć, to działa w dwie strony. Nie zapominajmy też, że każdy ma wady, ty również. Nie można wszystkich wrzucać do jednego worka twierdząc, że te osoby i tak są durne, więc nie ma sensu się z nimi zadawać. Wypominasz w myślach ich chwile słabości, momenty, w których zachowali się niefajnie. Ale były też takie chwile, kiedy spojrzałeś na kogoś i pomyślałaś, że w sumie to on nie jest taki zły, jak się wydaje. Łatwo powiedzieć, że społeczeństwo schodzi na psy, jest w tym ziarno prawdy, ale nie zapominaj o jednym: ty też do tego społeczeństwa należysz i tacy ludzie jak ty powinni je ratować, a nie stać z boku i milczeć.
  To Harry Styles wbrew pozorom przeszedł największą metamorfozę. Z egoistycznego kolesia zamienił się w chłopaka, który wręcz zbyt dużo myślał o innych i w pewnej chwili nie zdołał unieść ciężaru przesadnej empatii. Po czasie zobaczył, kto jest warty jego uwagi, a kto nie. I do jakiego wniosku doszedł? Że najbardziej zależy mu na osobie, której kiedyś nienawidził, nonsens. Wystarczyło parę rozmów z mężczyzną, który siedział w więzieniu długi czas, odsiadywał niesprawiedliwy wyrok, a gdy chciał zabrać głos, znowu mu nie pozwolili i musiał się ukrywać. Louis Tomlinson, znienawidzony przez wielu ludzi chłopak, stał się inspiracją i symbolem sprawiedliwości. Gdyby cały czas milczał, wciąż siedziałby w więzieniu, Styles błądziłby w fałszywym towarzystwie, Niall chorowałby na anoreksję i byłby osamotniony, Liamowi nikt by nie przemówił do rozsądku, że były przyjaciel go potrzebuje, bo przeżywa dramat, Zayn wciąż czułby się jak intruz w domu Nicki i jej brata i w dodatku myśl o Louisie nie dawałaby mu spokoju i powoli go zabijała. Jedna osoba potrafi tyle zmienić. Jedna osoba potrafi zrobić potężną rewolucję na amerykańską, a potem europejską, azjatycką, aż w końcu światową skalę. I nie chodzi tutaj tylko o rewolucję w polityce. Rewolucja przeszła również w zaśmieconych przez stereotypy i rutynę sercach ludzi. Ty też powinieneś wyjść z cienia. Zawsze najgorsze są początki- kto pierwszy wyjdzie przed szereg? Zaufaj osobie na górze, która rozpisała sobie już twój życiorys i bądź tym ochotnikiem, jednym z pierwszych. Rozpocznij swoją własną rewolucję.
  Harry nawet bał się myśleć, ile zostawił pieniędzy w automacie do gorącej czekolady, herbaty i kawy, chciało mu się już wymiotować tym brązowym piciem, którego zapachu powoli nienawidził. Ale nie chciał zasnąć, chciał być czujny, gdyby coś go ominęło, nie darowałby tego sobie. Irytował tym przede wszystkim Zayna, który następnego ranka miał zostać wypisany ze szpitala- warczał na Stylesa, żeby poszedł spać i żeby następnego dnia był stuprocentowo przytomny, ale Harry tylko przewracał oczami i nic sobie z uwag przyjaciela nie robił. Była dwudziesta druga, Malik spał, Nicki również, Liam poszedł ze swoją mamą najprawdopodobniej do baru z fast foodem żeby coś zjeść, Niall zapewnie siedział w hotelowym pokoju i albo sprawdzał coś na laptopie, albo spał, wszystko jedno. Jedynie Harry wciąż stał na szpitalnym korytarzu i czasem łapał zaniepokojone spojrzenia pielęgniarek.
- Panie Styles, lepiej będzie dla pańskiego zdrowia, jeśli pan już pójdzie spać i przestanie pić tyle kawy, zwłaszcza późnym wieczorem.
- Wie pan, że od kawy można dostać raka?
  Ale Harry tylko uśmiechał się przez łzy i siadał przy stoliku, przeglądał dziesiąty raz te same gazety, uczył się tekstów artykułów na pamięć, wstawał po kolejne kubki kawy albo do toalety. Czasem rozlegał się dźwięk sygnalizujący nadejście nowej wiadomości tekstowej, ale ignorował to, bo doskonale wiedział, że napisał albo Niall, albo Liam, a ich smsy były zawsze tej samej treści: Harry, kretynie, przyłaź do hotelu w tej chwili, albo sam do ciebie pójdę, czego byś nie chciał. Jednak nie przyszedł ani Niall, ani Liam- doskonale wiedzieli, że Harry należy do ludzi, którzy są uparci i jeśli Styles zechce spać-nie spać w szpitalu, to tak zrobi, koniec kropka.

- Panie Styles? Proszę pana?
  Och, litości.
- Zasnął pan na fotelu, chyba czas najwyższy pójść do kolegów przespać się i rano wrócić. Nie sądzi pan?
  Burknąłem coś w odpowiedzi i zły na siebie szybko wstałem, ignorując nieznośny fakt, że bolała mnie głowa i szyja, bo źle się ułożyłem.
- Może tak zrobię - wzruszyłem ramionami, chociaż wcale nie było mi to obojętne.
- Jest jeszcze jedna sprawa - pielęgniarka miała zacięty wyraz twarzy.
- Dobra, kapuję. Nie będę już spał w szpitalu i denerwował pielęgniarek.
- Nie o to chodzi - pokręciła głową. - Pan Tomlinson obudził się jakieś... dwie godziny temu.
- Co?!
  Spojrzałem zdezorientowany na blondynkę, a serce podeszło mi do gardła. Przypomniałem sobie smak obrzydliwej, czarnej kawy ze szpitalnego automatu i zacząłem się martwić, że zaraz zwymiotuję na podłogę, która niedawno była zdezynfekowana.
- Dlaczego nikt mnie nie obudził?!
- Sęk w tym, że pan jeszcze nie spał. Nie mogliśmy pana zawołać, bo konieczne było przeprowadzenie badań, a pan by nam tego nie ułatwił.
  Ale ja już jej nie słuchałem, zapominając o rozsądku wpadłem do salki Louisa. Część urządzeń została odłączona, wyglądał lepiej bez kabelków i wbitych w niego igieł.
- Boże, Louis!
  Ale Louis miał wciąż zamknięte powieki.
- Przecież on wciąż śpi! - wrzasnąłem. - Louis wciąż śpi!
- W rzeczy samej, z tą różnicą, że to nie jest śpiączka, tylko normalny sen.
- Spał parę dni, obudźcie go! Na litość boską, muszę...
  Poczułem, jak ktoś silnie odciąga mnie od przyjaciela, więc insynktownie poderwałem się do przodu, ale nie miało to dobrego skutku.
- Mówiłam, że to zły pomysł - mruknął ktoś.
- Proszę skontaktować się z resztą chłopaków.
- Do cholery, niech ktoś w końcu zrobi coś z tymi dziennikarzami, stoją pod szpitalem dniami i nocami, czy policja tego nie widzi?!
  Wszystko mi się mieszało, nie wiedziałem, kto co mówi, co robi, dlaczego mnie odepchnięto i dlaczego zachciało mi się wymiotować. Wyczulone pielęgniarki szybko zareagowały i nie zwróciłem kawy na podłogę. Zrobiło się cholernie głośno, zbiegły się wszystkie pielęgniarki z dyżurki, para lekarzy, w niektórych salkach zapaliły się światła. Cisza nocna została przerwana. Leżałem na kolanach na zimnych kafelkach, pochylając się nad miską i spazmatycznie oddychając, w pewnym momencie zrobiło mi się tak zimno, że zacząłem się okropnie trząść.
- Panie Styles?
  Ktoś kaszlnął, jęknął, znowu zaczął się krztusić. Szpital to przerażające, wręcz obrzydliwe miejsce. Można nazwać je apartamentem śmierci, naprawdę. Gra w papier, kamień i nożyce z Bogiem i jeśli wygra, to wybiera sobie kolejną ofiarę, patrząc z zadowoleniem na ludzkie łzy i żałobę.
  Ktoś naprawdę zaczął się krztusić, nie był to przyjemny dźwięk. Wtedy przypomniałem sobie, jak kiedyś Louis się zakrztusił colą i męczył się przez bite pięć minut.
  I również pięć minut minęło zanim zrozumiałem, że to właśnie on się krztusił.

- Zayn. Zaaaayyyn. Zayn, otwórz te pieprzone oczy, no!
- Rany, czego ty znowu chcesz? - jęknąłem, przewracając się na bok. Moja wypowiedź zabrzmiała raczej jak "Rnyzeotywucesz".
- Zayn, proszę. Jest trzecia w nocy, Harry'ego nie ma.
  Westchnąłem i podniosłem się, próbując otworzyć powieki. Niall z workami pod oczami i z blond buszem na głowie stał nade mną, spodnie dresowe prawie mu zjechały z tyłka, a poza tym to wyglądał na naprawdę zmartwionego.
- Dzwoniłeś do niego? - zapytałem, wstając leniwie z łóżka i zapalając światło.
- Nie odbiera.
- Pewnie siedzi w szpitalu, dobrze wiesz, że zawsze wraca później niż my.
- Maksymalnie o pierwszej w nocy, tak, ale nie o trzeciej!
- Istnieje jeden sposób, żeby upewnić się, że Styles wciąż siedzi w szpitalu. Podaj mi mój telefon.
  Niall bez słowa odłączył telefon komórkowy od ładowarki i podał mi go. Wyszukałem kontakt do pielęgniarki, która udostępniła mi swój numer w razie wypadku. Teraz była taka sytuacja i musiałem to wykorzystać.
  Odebrała po czwartym sygnale.
- Halo? Uhm, dobry, eee, wieczór? - odezwałem się, chodząc po pokoju i szukając bluzy. - Tu Zayn Malik, eee, mam takie... jedno pytanie, bo...
- Coś się stało?
- Dobre pytanie - mruknąłem. - Czy jest tam gdzieś Harry?
  W słuchawce przez chwilę zapadła cisza. Kobieta odchrząknęła i zaczęła mówić.
- Ogólnie rzecz biorąc, to nie wie pan o jednej sprawie. Harry Styles tutaj śpi, fakt, ale również obudził się Louis Tomli...
  To mi wystarczyło.
- Niall, zbieraj się. Louis Tomlinson z łaski swojej się obudził. - Rzuciłem tylko, chwytając bluzę leżącą na fotelu.

cdn

komentarz-mój banan na twarzy, że doceniacie to, co piszę c:

sobota, 7 września 2013

DEAD: ALIVE- XIV

Długo nie było nic nowego, ale nie ma się co dziwić- szkoła. Chyba wiecie, co mam na myśli, często nawet nie włączam komputera, bo mi się nie chce i nawet nie mam na to czasu. Mam nadzieję, że to zrozumiecie i nie będziecie mnie poganiać, a cierpliwie czekać i przede wszystkim komentować, żeby wynagrodzić mi to, że jednak znajduję jakiś czas dla Was. :)

  Jesień tego roku była szczególnie nieprzyjemna, smutna, dołująca, wręcz depresyjna. Po prostu inna, obca, budząca podejrzliwość i sprawiająca, że człowiek nawet nie chciał wychodzić ze swojej nory w swoim domu. Wydawało się, że czas się zatrzymał, ludzie robią wszystko z przyzwyczajenia, popędzani przez rutynę. Wszystko stawało się wyblakłe i nudne, potrzebna była osoba, która byłaby w stanie wprowadzić coś nowego i świeżego, ale nikt nie chciał się zgłosić na ochotnika, każdy chował się pod kołdrę o coraz wcześniejszej porze. Ludzie chodzili po chodnikach bez ważniejszego celu, zgarbieni, schowani w płaszczach, czapkach i szalikach, zniknęli starzy ludzie, którzy w lato zawsze siedzieli w zadbanych parkach na drewnianych ławkach, czytający dzienniki i uśmiechający się do młodszych pokoleń, które mówiły im "dzień dobry". Taki drobny gest, a starszemu człowiekowi od razu cieplej na sercu, bo czy jest coś bardziej pocieszającego, niż oglądanie młodego, poukładanego człowieka, który za parę lat będzie nami się opiekował, zasiadając na jakimś politycznym stanowisku?
  Chociaż nie było jeszcze kalendarzowej zimy, któregoś popołudnia zaczął padać pierwszy śnieg, który zaraz się roztapiał, ale jednak było trochę inaczej i zimniej niż zwykle. Zima zawsze wprowadza coś innego, sprawia, że człowiek chociaż minimalnie budzi się ze swojego snu i zaczyna się leniwie rozglądać, bo śnieg oznacza, że zaraz przyjdzie wiosna. No, może nie zaraz, ale jest już bliżej niż dalej. A jej przyjście równa się z jakimiś nowościami i kiełkującą w nas nadzieją na lepszy rok, zaczynamy planować, bierzemy się za porządki, chcemy sobie wszystko poukładać i ponownie uwierzyć, że może być dobrze. W końcu za chmurą zawsze jest słońce. Do codziennej szarości w pewnej chwili zaczynają docierać pierwsze kolory. Człowiek zaczyna się uśmiechać. To takie nasze małe, osobiste niebo.
  Ludzie mówią, że po śmierci czeka na nas raj. Raj natomiast jest miejscem, które możemy sobie sami wybrać i będziemy się tam czuć najlepiej. Będziemy się uśmiechać z nieokreślonego powodu, proste słowa, które kiedyś nas irytowały, teraz będą dla nas przesycone satysfakcją, bo daliśmy radę i przeżyliśmy najgorsze. 
  Louis stwarzał skomplikowaną sytuację. Można powiedzieć, że już umarł, ale ktoś dobrze się zastanowił i zostawił go jeszcze na ziemi, bo nie zdążył wszystkiego pozałatwiać. I tak faktycznie było. 

- Sąd skazał Louisa Tomlinsona na dożywotnią karę więzienia za świadome zabicie trzech kobiet. Sprawę uważam za zamkniętą.
  Puknięcie drewnianego młotka mnie ocuciło i zrozumiałem, co tak naprawdę na mnie czeka. Albo co na mnie nie czeka, bo spędzenie reszty swojego życia za kratami nie było dobrą perspektywą.
- Przecież jestem niewinny - szepnąłem, ale nikt tego nie usłyszał, albo nie chciał już mnie nawet słuchać, co od długiego czasu mnie nie dziwiło, bo traktowano mnie jak śmiecia i juz powoli zaczynałem się tak czuć- czyli jak śmieć. Oglądałem swoje odbicie w lustrze i myślałem: czy ten chłopak naprawdę byłby w stanie zabić? Czy ten chłopak, który zawsze respektował kobiety, byłby w stanie którąś z nich zabić, nie martwiąc się o sumienie?
  Wychodzenie z sądu było najdziwniejszą rzeczą na świecie. Gdy tylko pokazałem się na schodach, oślepiły mnie flesze, moje oczy nie były przygotowane na tak intensywne światło. Chciałem podnieść dłoń i zakryć nią sobie oczy, w ogóle najlepiej założyłbym sobie worek na głowę i nie pokazywał się na tym świecie już nigdy więcej, bo to była jakaś jedna, wielka paranoja, to nie mogło dziać się naprawdę! Byłem tylko zwyczajnym nastolatkiem jakich wielu na tym świecie, poszedłem na imprezę, zalałem się w trupa a niedługo potem zostałem skazany na dożywocie. Policjant obok mnie jednak złapał moją rękę, gdy tylko próbowałem ją unieść, bo pomyslał, że mam zamiar uciec albo zrobić coś niezbyt mądrego. Tak, na pewno by mi się to udało.
  Z tłumu wyszedł Harry.
- Harry?
- Morderca - syknął i odszedł.
- Ale Harry, przecież wiesz, że to nie...
  Styles złapał za rękę kogoś z tłumu i brutalnie pociągnął- Zayn nawet się do mnie nie odwrócił.
- Zayn! Harry! Na litość boską, przecież...
  Odwróciłem się w stronę policjanta idącego po mojej lewej stronie i z przerażeniem zobaczyłem, że to był nikt inny, jak Niall Horan.
- Niall, puść...
- Dla ciebie "pan Horan", śmieciu - warknął i wcisnął mnie do radiowozu. Pojawił się też Liam i triumfalnie zatrzasnął mi drzwi furgonetki przed nosem.
- Boże, Liam! Liam! Przecież wy wszyscy wiecie, że to nie jest prawda! - wrzasnąłem, a do moich oczu napłynęły łzy.
  Więzienie, czeka mnie nic innego, jak więzienie.
- Louis Tomlinson już nikomu nie przeszkodzi.
- Louis Tomlinson trafi tam, gdzie jego miejsce.
- Louis Tomlinson jest gówno warty, nawet więzienie jest dla niego luksusem.
- Więzienie? Takich ludzi trzeba zabijać od razu, po co te rozprawy i szum?
  Rozejrzałem się po furgonetce, nie było żadnej szyby oprócz dwóch małych na drzwiach. I gaśnica stojąca w kącie. Chwyciłem ją i rzuciłem nią w szybę, która się stukła.
- Co on robi? Dlaczego w ogóle nikt z nim tam nie siedzi?! Zatrzymać samochód!
  Ich reakcja jednak była zbyt późna, bo drzwi zdążyłem rozwalić. Auto zwalniało, ale ja bez wahania wyskoczyłem na asfalt i wpadłem prawie pod koła jadącego za nami mercedesa, który zahamował z piskiem opon.
- Nikt nie będzie mnie tak traktować! - wrzasnąłem. Łzy leciały mi po policzkach i mieszały mi się z krwią, bo w wyniku bolesnego kontaktu z asfaltem porządnie się obiłem. Jakimś cudem wstałem, ale zaraz znowu spadłem, nic nie widziałem, nic już nie czułem. Dźwięki mi się rozmazywały.
- Louis Tomlinson powinien umrzeć.
- Louis Tomlinson sprawia wam tylko kłopoty, po jaką cholerę wzięliście go pod swoje skrzydła?
- Tomlinson? Ten nieudacznik?
- Zabić go.
- Twoje życie jest w moich rękach. Czuję się jak Bóg!
- Takie to proste.
- Taki słaby. Taki beznadziejny.
- No i masz. Louis Tomlinson umiera.
- Gdybym chciał, to byłbyś już dawno martwy.
- Nie - jęknąłem. - Nie.
- Nie, nic już go dobrego nie czeka, wiem to. Takich ludzi nic dobrego nie powinno nawet spotkać.

- NIE!

Liam

  Cisza. Zapanowała okropna cisza. Nikt nic nie rozumiał, albo rozumiał zbyt dużo. Słowa nie potrafiły opisać tego, co z nami się właściwie działo.
  Gonitwa myśli i próba poukładania wszystkiego w umyśle, analiza bez końca, chęć usprawiedliwienia pewnych zachowań. Nic nie miało swojego początku i końca. Próbowaliśmy ułożyć puzzle, tylko, że żadna ich część do siebie nie pasowała, oszukiwaliśmy siebie, że może nam się uda. Sprawa była zbyt długo lekceważona i bagatelizowana, zbyt często wzruszaliśmy ramionami i powtarzaliśmy, że "jakoś to będzie".
  Pierwszy raz siedzieliśmy w sali Nicki i żaden z nas nic nie mówił, nie licząc Stylesa, który ze zmarszczonymi brwiami mruczał pod nosem czytając tekst piosenki śpiewanej przez dziwnych ludzi na placu. Zayn bujał się na krześle, gapiąc się w ścianę, Nicki na końcu pokoju leżała w swoim łóżku i skubała kawałek rogalika z dżemem w środku, Niall wpatrywał się w czubki swoich butów Nike i czasem wzdychał ciężko, zaciskał wargi. Ja oglądałem przez okno to, co działo się na zewnątrz. Ludzie przyjeżdżali samochodami albo do kogoś w odwiedziny, albo na badania, albo żeby kogoś odebrać. Podjeżdżały karetki, większość na sygnale, ktoś umierał, ktoś miał się dobrze, ktoś był szczęśliwy, ktoś płakał, ktoś się bał operacji, ktoś właśnie wyjeżdżał z bloku. Różnorodność. Codzienność. Ludzie są bardzo inspirujący i intrygujący. Ich problemy, odczucia, obawy, ich śmiech i radość, człowiek to niedokończony cud. Niedokończony, bo nosi w sobie wiele wad, ale przecież może je zmniejszyć, może je zwalczyć. Jeśli chce.
  Tak bardzo chciałem, żebyśmy już wyszli z tego szpitala, razem ze śmiejącym się Louisem. Tak bardzo chciałem, żeby Zayn się uśmiechnął, żeby Harry odetchnął z ulgą, a Niall znowu zaczął wszystkim poprawiać humor. Ale było inaczej.
  Próbowałem zrozumieć Nicka i jego zachowanie, ale nie byłem w stanie pojąć, dlaczego w ogóle to wszystko się stało, dlaczego ten chłopak, którego uważałem za swojego dobrego przyjaciela, zdradził mnie. Przecież pomógł mi i Harry'emu, o Horanie też nie zapomniał, ale jednak stało się, do cholery.
- To nie ma żadnego sensu. - Przerwał nagle ciszę Harry i cisnął kartki papieru na podłogę. - To był przypadek, wybrali pierwszą lepszą piosenkę, żeby narobić szumu i żebyśmy skupili się na tym, a nie na Louisie.
- Gówno prawda - burknął Niall. - Czy po tym wszystkim, co się stało, wciąż wierzysz w przypadki?
- Wierzę czy nie, trzeba te dwie kwestie odróżniać. I jestem pewny, że mam rację.
- A ja jestem pewny, że nie - Zayn wstał i schylił się po kartki leżące przy łóżku, na którym rozwalił się Styles.
- I'm waking up to ash and dust, I wipe my brow and I sweat my rust, I'm breathing in the chemicals?
- Wdycham chemikalia? Może to pioseka o ćpaniu? - mruknął zniecierpliwiony Harry. Niall przewrócił teatralnie oczami, a Zayn nawet nie słuchał sarkastycznych komentarzy Harry'ego.
- I'm waking up, I feel it in my bones, enough to make my systems blow, welcome...
- Welcome to the new age się powtarzało, a potem to "I'm radioactive" - dokończył Niall.
- W tej piosence jest coś o rewolucji - wzruszyła ramionami Nicki, westchnęła ciężko i zawinęła niedobrego rogala w chusteczkę higieniczną. - Liam, wyrzuć to do kosza, proszę.
  Bez słowa wziąłem do ręki zapakowanego rogalika i wyrzuciłem go do kosza.
- Z czym kojarzy ci się radioaktywność, Harry? - odwróciłem się do chłopaka z lokami. Harry wzruszył ramionami.
- Jak ktoś mówi o radioaktywności, to przed oczami mam wojnę i bomby.
- Czarnobyl - mruknął Zayn.
- Czarnobyl? Tak, masz rację, panie Malik, może atakują nas zmutowani ludzie, którym poprzestawiało się w DNA z powodu radioaktywnych, latających gówien w atmosferze?
- Zamknijcie się, proszę - przerwałem. - All systems go, the sun hasn't died, deep in my bones, straight from inside - przeczytałem na głos, zerkając Zaynowi przez ramię.
- Uprzejmie przypomnę, że wciąż nie wiemy, co znaczy skrót ZR. Wiele by to nam pomogło, a wy skupiacie się na jakichś badziewnych rymowankach.
- Albo się zamkniesz, albo zaczniesz pomagać, albo fora ze dwora - nie wytrzymał Niall. - Harry Styles, wiedz, że nienawidzę twojego ostatniego zachowania, znowu zaczynasz być tym Stylesem, który działał mi na nerwy, ilekroć go widziałem na szkolnym korytarzu.
- Przykro mi, Niall, ale nie mam zamiaru marnować czasu na interpretację piosenek niczym na lekcji angielskiego, kiedy mój przyjaciel jest martwy! - wrzasnął Styles.
- Kto powiedział, że Louis umarł, ty kretynie?! - krzyknął Zayn i podszedł do Harry'ego. - Nikt nie zginął z naszej piątki!
- Jeszcze nie! Poza tym, nie jest nas tylko pięciu!
- Harry, możesz główkować na temat ZR, a oni będą skupiać się na temacie tego tekstu - powiedziała spokojnie Nicki. - Ja też jestem pewna, że nie bez przyczyny akurat te słowa zostały wyśpiewane na placu. Według mnie brzmią jak jakaś przestroga i budzą niepokój oraz sprawiają, że człowiek staje się czujniejszy. Radioaktywność kojarzy się z czymś złym i budzącym przerażenie, tak samo jak było z Czarnobylem, ludzie wyjechali z tego miejsca, większość z nich zachorowała, w dużym procencie śmiertelnie, a zostało to spowodowane wybuchem. Wybuchy natomiast kojarzą się z wojną, wojna z rewolucją. To wszystko się ze sobą wiąże. To jest moja opinia.
- Co robił Louis? - odezwał się Niall. Wszyscy spojrzeli na niego. - Co robił Louis w swoim pokoju przed tym wszystkim? - powtórzył. - Zawsze siedział tam przez większość dnia.
- Zazwyczaj śledził sytuację w USA, obwiniał się za to, co się teraz tam dzieje, a kolorowo nie jest - odparł Zayn.
- A jak wygląda teraz sytuacja polityczna w Stanach?
- Ostatnio wypuścili jakiegoś faceta, który podobno wprowadził kiedyś sporo zamieszania, chciał zabić prezydenta, żeby nim zostać, ale nie udało mu się to. Nie dali mu dożywocia, tylko z trzydzieści lat, nie wiem, czy dobrze mówię, ale wiem, że wyrok ostatecznie został skrócony o parę lat. Teraz jest na wolności. Media dużo o tym trąbią.
- Jak ten facet ma na imię?
- Nie wiem, nie interesowały mnie te sprawy.
- Ja wiem. Joel Zatzmichen - odkaszlnął Harry. - Ale co to ma do rzeczy?
- Myślicie, że Zatzmichen się zmienił? - spytałem. Harry ponownie wzruszył ramionami.
- Jeśli ktoś chciał zabić prezydenta, bo tak rozpaczliwie chciał sprawować władzę w USA, to chyba prędko o tym nie zapomni.
- A co z aktualnym prezydentem Stanów?
- Szykują się wybory na nowego.
- Czyli kiepsko.
- Dla takiego Joela to pora idealna.
- No tak. Wybuchła rewolucja, jest chaos. Nikt nad niczym nie panuje.
- Niall, wyobraź sobie, że jesteś Joelem. - Zwróciłem się do kumpla. - Chcesz dojść do władzy i zbijać kokosy na rządach absolutnych, o których marzysz. Co robisz?
- No... to chyba... uhm, zacząłbym od... likwidowania osób, które są dla mnie zagrożeniem i poważną konkurencją.
- Kto byłby dla ciebie konkurencją?
- Nie wiem... Boże, ktoś, kto jest lubiany przez obywateli i o którym ciągle jest głośno, ludzie chcą o nim czytać, dziennikarze nie dają mu spokoju. I który, oczywiście, ma jakiś związek z polityką.
- Kto dzisiaj jest taką osobą? - rozejrzałem się po pokoju, patrząc na zamyślone twarze chłopaków. - No kto? Kto?!
- Louis Tomlinson - szepnął Harry i podniósł się ze swojego miejsca. - Joel zacząłby od eliminacji Louisa Tomlinsona. Teraz ma czas idealny, bo w USA trwa rewolucja i jeśli wszystko pójdzie po jego myśli, to niedługo wyspy brytyjskie również pogrążą się w chaosie, który przybędzie z Ameryki.
- Tekst Radioactive mówi o rewolucji. Ktoś jest gotowy na jej rozpętanie, ma plan i nie zamierza się poddać.
- Zatzmichen's Revolution - powiedział cicho Zayn.

  Podczas gdy czwórka zagubionych chłopaków próbowała dotrzeć do prawdy i ją przeanalizować, parę pokoi dalej również przebiegała kolejna rewolucja. Z tą różnicą, że chociaż gwałtownie, nagle, to cicho i na swój własny sposób spokojnie.
  Louis Tomlinson zawsze lubił zaskakiwać i obserwować, jak człowiek zmienia swój przerażony grymas w szczery uśmiech. Dlatego pewien fakt nie powinien nikogo zaskoczyć, ale i tak był dużą niespodzianką.
  Pielęgniarka właśnie zmieniała kroplówkę chłopakowi, gdy zauważyła, że jego powieka zaczęła drgać, a po paru minutach uniosła się.

cdn