piątek, 1 listopada 2013

DEAD: ALIVE- XX

info o nowym blogu na końcu rozdziału


I had a dream about my old school
and she was there all pink and gold and glittering
I threw my arms around her legs
came to weeping

  Każdy z nas jest żołnierzem na wojnie. Walczy przez większość swojego życia i ku cały czas rosnącej irytacji, wciąż nie może wygrać, chociaż tak bardzo się stara. Chce poczuć się doceniony, chce zobaczyć swoją rodzinę, swoje dziecko, swoją matkę, chce usłyszeć od ojca: jesteś prawdziwym mężczyzną. Każdy ojciec chciałby takiego syna. Chce przestać się bać, że za minutę może paść martwy na ziemię, chce przestać się bać, że wszystkie pokładane w nim nadzieje prysną jak bańka, chce jak najlepiej, ale wszystko wychodzi źle, cały czas są jakieś utrudnienia. Albo siła wroga jest zbyt duża, albo to my jesteśmy za słabi. Najczęściej sprawdza się ta druga opcja. Jesteśmy za słabi. Nie ma przecież rzeczy niemożliwych, możemy wygrać każdą wojnę, tylko często nam się nie chce i opadamy bez sił na ziemię, czekając, aż ktoś łaskawie wpakuje nam kulkę z pistoletu w głowę. Na takie coś nie ma żadnego usprawiedliwienia. Zmęczenie nie jest powodem do poddania się. Prawdziwy żołnierz nie ma prawa czuć się zmęczonym.
  Teraz zastanów się, czy ty wygrywasz swoją wojnę, czy przegrywasz. Jeśli odpowiesz, że przegrywasz, pamiętaj o tym, że nigdy nie jesteś sam. Na wojnę nie wysyła się pojedynczo ludzi, tylko dużymi grupami, żeby każdy miał oparcie. To, czy z tego oparcia skorzystasz, zależy tylko od ciebie. Albo będziesz wolał walczyć sam i potem schowasz głowę w piasek, bo porażka zwaliła cię z nóg, albo poprosisz o pomoc. Pomoc to nie jest przecież oznaka słabości, pomoc to budowanie własnej osobowości, chęć stania się silniejszym i mądrzejszym. Pomoc sprawia, że jesteśmy bardziej samodzielni. Nie możesz paść na ziemię.
  Jeśli powiesz, że wygrywasz, możesz być z siebie dummy.

Then I heard your voice as clear as day
and you told me I should concentrate
It was all so strange
and so surreal
that a ghost should be so practical

  Louis był żołnierzem, który podobnie jak ludzie, co odpowiedzieli "przegrywam", chciał walczyć sam, pragnął udowodnić, że nie potrzebuje niczyjej pomocy. Jedna klęska nie przygniotła go do ziemi na tyle, żeby nie był w stanie się podnieść, ale z drugą nie miał szans.
  Był w bardzo złym stanie psychicznym i fizycznym, a powrót do Stanów jeszcze bardziej go przybił. Na dobrą sprawę to nie wiedział, co właściwie ma robić.
  Jego przyjaciele, którzy kupili bilety lotnicze do Nowego Jorku na następny dzień rano, też nie wiedzieli, co robić. Stracili z Louisem kontakt, a nawet nie mieli stuprocentowej pewności, że udał się do USA, bo mógł polecieć dosłownie wszędzie. Zayn z kapturem na głowie palił papierosa przed kamieniczką, opierał się o płotek i co chwilę sprawdzał, czy nie przyszła wiadomość od Nicki, Liam zakryty kocem gapił się tępo w telewizję i udawał, że zainteresował go jakiś bezsensowny talk show, Niall drzemał na fotelu, a Harry od chwili nerwowej rozmowy w kuchni, siedział zamknięty w swoim pokoju. Tak bardzo brakowało im tej piątej osoby, która w jakiś niewyjaśniony sposób wypełniała swoją obecnością coraz częściej zapadającą ciszę.
  Nikt nie wiedział, że Harry, nerwowo połykając słone łzy, zaczynał powoli kojarzyć fakty, ale wszystko to było dla niego tak nieracjonalne, że wolał siedzieć sam i nie pokazywać się nikomu, dopóki się nie opanuje.
  Zdawać by się mogło, że w związku z tym wydarzeniem wszystko stało się takie szare, bez wyrazu. Paryż od rana ukrywał się przed światem pod ciemnymi chmurami, a ludzie chowali się pod parasolami.
  Od czasu wylotu całej piątki, w Wielkiej Brytanii też zapadła cisza. Pod londyńskim szpitalem również wróciło wszystko do normy, tylko czasami przeszedł się tamtędy jakiś zagubiony dziennikarz, który liczył na ujawnienie się jakiejś prawdy. Jedynym stałym szpitalnym bywalcem był Arty, który i tak już miał zarezerwowany bilet lotniczy do Nowego Jorku- razem z Joelem doszedł do wniosku, że czekanie na jakieś wydarzenie w stylu powrotu kogoś z piątki na wyspy, nie ma żadnego sensu, bo bardziej się przyda w Ameryce.
  Każdy chciał poznać prawdę, już nie tylko dziennikarze, ale i normalni, przeciętni ludzie mieli tej sytuacji dość na tyle, że pragnęli wiedzieć coś więcej, odczuwali potrzebę odzyskania dawnego spokoju, mieli dość przypływu coraz to drastyczniejszych informacji o trwającej, dumnie nazwanej amerykańskiej rewolucji. Problem tkwił jednak w tym, że nikt nie wiedział, jaka jest ta prawda. Nawet sam Louis.

Samantha

- Hotel Belleclaire. - Powiedziałam sama do siebie, patrząc się w swoje odbicie w lustrze.
  Idealnie rozczesane ciemnorude, wręcz bordowe włosy leżały mi na ramionach, czekając na nawet najdelikatniejszy podmuch wiatru, byle zmienić swoją pozycję i mnie zdenerwować. Usta tradycyjnie pomalowane na czerwono. Z irytacją zauważyłam, że jedna kreska na powiece była namalowana wyżej, niż na lewej i za słabo przypudrowałam sobie nos, ale nie miałam już czasu i nawet chęci na podejście do torby i szukania kosmetyczki, bo stopy odmawiały mi już posłuszeństwa, chociaż się męczyły w wysokich czerwonych szpilkach dopiero dziesięć minut. Miałam na sobie czarną sukienkę- tubę z odsłoniętymi ramionami, a to wszystko po to, żeby przywitać Tomlinsona w hotelu.

- Hotel Belleclaire! - krzyknął Arty do telefonu. Tak głośno, że pomyśleć można, że stał tuż za mną, a nie, że siedział w samochodzie na wyspach brytyjskich.
- Skąd wiesz?! - zdenerwowałam się, wyrzucając wszystkie ciuchy ze swojej starej szafy. - Skąd wiesz, że mam tam iść?!
- Bo Joel mi tak mówił - burknął i rozłączył się. No tak. Jeśli Joel tak mówił, to musi w tym być jakieś ziarno prawdy.

- Poderwiesz Tomlinsona - Joel uderzył pięścią w biurko.
- Po co? - skrzywiłam się. - Joel, ty jesteś jeszcze głupszy, niż sądziłam.
  W wypowiedzianym przeze mnie zdaniu było tyle kłamstw, co prawdy.
  Gdy kroczyłam już przez Douglas Avenue, starałam się zrozumieć logikę Joela. Na marne.
  Jednocześnie czułam, że zbliża się spotkanie z moim byłym chłopakiem. Może ta wizja nie byłaby taka przerażająca, gdyby nie okoliczności tej wizyty. Na dobrą sprawę, to Harry przyleci do USA tylko po to, żeby zobaczyć trupa swojego przyjaciela, żeby obejrzeć do końca przedstawienie Joela, jego niezdrową chęć dojścia do władzy, jego fanatyzm na tym punkcie. A ja niewątpliwie stałam po stronie winnych tego wszystkiego, chociaż nie chciałam do tego doprowadzić. Od samego początku byłam temu wszystkiemu winna. Ale nikt mnie nie chciał słuchać. Albo to ja mówiłam za cicho, ale krzyczeć nie chciałam, bo zwrócenie na siebie uwagi też nie byłoby do końca dobrym pomysłem. Po prostu najlepszym wyjściem było słuchanie się Joela i wykonywanie jego poleceń, udawanie, że wszystko jest w porządku, chociaż w moim umyśle wszystko zaczynało się mieszać i czułam, że powoli tracę nad sobą kontrolę.
  Co tak naprawdę sprawiało, że ta "misja", a miałam podobnych wiele, wywoływała na mnie aż taki duży wpływ? Czy to był pierwszy raz, kiedy ktoś na moich oczach miał zginąć? Nigdy nic szczególnego nie odczuwałam, traktowałam to jak... taką inną, niezbyt dobrą pracę, ale jednak pracę. Oszukiwałam tylko samą siebie, że się do tego nadaję, że mam wystarczająco mocne nerwy.
  Czy to obecość Harry'ego Stylesa w tym wszystkim sprawiała, że wręcz trafiał mnie szlag, czy niewinność Tomlinsona? Czy w ogóle ta cała piątka, bezgranicznie sobie ufająca i ciesząca się swoją obecnością budziła we mnie niewyjaśnioną zazdrość i pożądania, żeby mnie też ktoś tak traktował?
  A może to Arty tak mieszał mi w głowie? Ten chłopak miał dobre serce, zawsze to wiedziałam, tylko sam nie wiedział, jak to dobro z siebie wydusić, pogrążał się, tonął. A ja nie mogłam mu w tym pomóc, chociaż chciałam.
  Pomoc. Może zwyczajnie chciałam pomóc Tomlinsonowi? Może chciałam dostać rozgrzeszenie za te wszystkie pośrednie utracenie niewinnych dusz?
  I chociaż w mojej głowie były pewne pomysły, jak z tego się uwolnić, to nie byłam w stanie zacząć je realizować, w pojedynkę nie dałabym rady. Na pomoc Arty'ego nie mogłabym do końca liczyć, chyba, że zagwarantowałabym mu bogate życie, a przecież taka gwarancja już z góry skazana była na porażkę.

  Nie miałam pojęcia, skąd Joel wiedział, że Louis przyjedzie akurat do tego hotelu, ale mówiąc szczerze, zaczynało mnie to już trochę przerażać. Zatzmichen zawsze miał jakieś problemy psychiczne i chyba od urodzenia stwarzał jakieś niebezpieczeństwo, odpychał od siebie ludzi, błądził w labiryncie zwanym "życie" sam. Ale jego nienawiść do tego młodego, tak naprawdę słabego chłopaka, który całkiem przypadkowo wywołał polityczną lawinę, była tak naprawdę bezpodstawna, zwłaszcza, że Tomlinson wcale nie chciał sprawować władzy w USA, na litość boską, on nawet nie chciał tu mieszkać! Jedynym jego problemem było to, że za bardzo się wszystkim przejmował i gdyby nie to, to najprawdopodobniej pożyłby parę dni dłużej, bo nie odczuwałby tak nagłej potrzeby powrotu do Stanów.
  W hotelowej recepcji pracował pomocnik Joela, więc w pewnej chwili usłyszałam jego wołanie. Westchnęłam zrezygnowana, odłożyłam gazetę na ławę, po czym podeszłam na cholernie wysokich obcasach do Petera, bo tak miał na imię ten facet. Miał z dwadzieścia pięć lat, był czarnoskóry i zaskakująco sympatyczny jak na kogoś, kto pracował dla takiego psychola jak Joel.
- Przyjechał. Idź pod hotel, no i wiesz. - Powiedział i rzucił mi klucz do pokoju hotelowego Louisa.

the only solution was to stand and fight

  Stanęłam przed wejściem do hotelu, serce biło mi stanowczo zbyt szybko. Dlaczego? Miałam stanąć twarzą w twarz z chłopakiem, który za parę godzin umrze. Cholera, może nawet za parę minut. Co gorsza- nie wiedział o tym, mógł się tylko domyślać. To naprawdę może wywołać dziwny wpływ na człowieka. Zaczęłam się delikatnie rozglądać, czy czasem zaraz z któregoś samochodu ktoś nie wyskoczy i nie strzeli do Tomlinsona, albo coś w tym stylu. Spodziewałam się dosłownie wszystkiego.
  Chłopak wyszedł z taksówki. Biała koszula, czarna marynarka, podwinięte jeansy, czarne trampki, postawiona grzywka.
  Przecież to chłopak, jakich wiele na tym świecie! Wyróżniał się od innych tylko tym, że częściej pojawiał się w gazetach. Louis to też człowiek, też ma uczucia, też ma prawo do normalnego życia.
  Poczułam chęć podejścia do niego i złapania go za rękę, a potem do wepchnięcia go spowrotem do taksówki i krzyknięcia: wracaj stamtąd, skąd przyleciałeś, ty debilu! Ale było za późno. Samochód odjechał, pracownik hotelu złapał walizki, a sam Louis już mnie mijał, lecz w samą porę się opamiętałam.
- Louis! - krzyknęłam. Gdy zobaczyłam, jak się odwrócił i zaczął mnie badać wzrokiem, poczułam, jak moje policzki zaczynają się nieznośnie rumienić. - Panie Tomlinson, ehm, witam w hotelu Belleclaire! - uśmiechnęłam się sztucznie i podałam mu rękę, którą wcześniej wytarłam o sukienkę. - Zostałam wyznaczona do odprowadzenia pana do pokoju.
- ... ach.
- Możemy sobie mówić na "ty"? Byłoby mi lepiej.
- Bez problemu.
- Jak się leciało, Louis? - spróbowałam rozpocząć rozmowę i chociaż stworzyć pozory, że jestem sympatyczną i atrakcyjną dziewczyną. Ale chyba moje nerwy było widać jak na dłoni, bo chłopak nie odpowiedział, za to wciąż badawczo mi się przyglądał.
- Dobrze się czujesz...
- ... Samantha - przerwałam. - Mam na imię Samantha.
- Dobrze się czujesz, Samantha?
- Doskonale - odparłam. Zaczęliśmy wchodzić po schodach na czwarte piętro.
- Nie wygodniej by było windą?
- Nie! - odpowiedziałam zbyt szybko i zbyt głośno. No tak. Joel zadowolony nie będzie. - Więc, jak się leciało do Nowego Jorku? - powtórzyłam swoje pytanie.
- Zwyczajnie. Na lotnisku prawie zjedli mnie dziennikarze.
- To pewnie świetne uczucie!
- Tak. To najlepsze uczucie na świecie, gdy nie dają ci spokoju jacyś obcy ludzie.
- Takie są skutki sławy.
- Sławy? - powtórzył. Wyczułam w jego głosie rosnącą irytację. Niedobrze. - Zacznijmy od tego, że nie chciałem być sławny.
- Ale...
- Chciałem się tylko bronić, a ludzie to zinterpretowali po swojemu, jak zwykle.
- Widziałam cię wtedy na Times Square - powiedziałam, sama nie wiedząc, po co. Byłam wtedy z Arty'm w samochodzie. Korek i jeden wielki hałas. Wtedy mi nawet nie przeszła przez głowę myśl, że znowu będę pracować z Joelem i że będe musiała zabić tego chłopaka, a raczej przyczynić się do jego śmierci. Znowu spojrzałam na Louisa, który coś do mnie mówił, ale go nie słuchałam. W pewnym momencie poczułam, że tracę siły i wpadłam na ścianę.
- Mówiłem, że coś jest nie tak - mruknął zniecierpliwiony. - Daj mi klucz, sam znajdę swój pokój.
  Bez słowa wcisnęłam mu do dłoni klucz.
- Może cię odprowadzić na parter, do recepcji? Chyba i tak powinienem załatwić papierkowe formalności?
- Jesteś sławnym gościem, nawet nie mielibyśmy czelności cię o to prosić. Idź, dam sobie radę - machnęłam ręką, wręcz bojąc się na niego spojrzeć.
  Louis zniknął w głębi korytarza, a ja wciąż nie mogłam opanować swojego zdenerwowania.

Nicki

- Co?! - krzyknęłam do telefonu.- Żartujesz sobie?
- Nie - jęknął Zayn. - Louis jest w Nowym Jorku.
- Skąd masz pewność, że jest tutaj? Przecież mógł polecieć wszędzie!
- Nicki, jestem pewny, że jest w USA. Poza tym, wczoraj...
- Co się wczoraj stało?
  Zayn nic nie mówił.
- Zayn! - zirytowałam się. - No mów!
- Louis chyba słyszał moją i Harry'ego rozmowę.
- I co mu mówiłeś?
- Mówiłem, że Louis się zachowuje jak debil i my też przez niego powoli dostajemy szału i że dłużej już tak nie pociągniemy. Mógł to źle zinterpretować, bo chodziło mi o to, że nie mówi nam o wszystkim i przez to są...
- Wiem, o co ci chodziło - przerwałam mu. - Ale... na litość boską, Zayn, przecież Louis chyba nie jest aż taki...
- Sęk w tym, że jest. Louis od długiego czasu siedzi cicho, żyje w swoim świecie. Nie mówi nam o wszystkim i za bardzo się wszystkim przejmuje. Czuje się winny za to wszystko, co się dzieje w USA i co gorsza, sądzi, że przez niego i my będziemy mieć problemy.
- Ale...
- I to nie pierwszy raz, kiedy palnąłem coś głupiego. Wtedy na parkingu też... Jezu, jakim ja jestem...
- Siedź cicho, Zayn, ty nic źle nie mówisz. To Louis wszystko źle odbiera.
- Ale czy ty nie zdajesz sobie sprawy z tego, że on pewnie już jest w Nowym Jorku i ci dziwni ludzie, którzy cały czas za nim latają, mają go jak na talerzu?
- Nie do końca - uśmiechnęłam się. - Przecież ja tu jestem.
- Nicki!
- Zayn, chyba nie sądzisz, że będę tutaj bezczynnie siedzieć?
- Nawet nie próbuj nic sama robić.
- Sprawdzę chociaż w jakim hotelu jest. Czy w ogóle jest w hotelu.
- Jak to chcesz niby zrobić? Chcesz odwiedzić wszystkie hotele w mieście i pytać się w recepcji, czy jest tam Tomlinson? Nawet ci nie podadzą informacji, bo jest zasada ochrony danych osobowych.
- Wbrew pozorom to nie jest takie trudne. Wystarczy przejść się po najpopularniejszych ulicach Nowego Jorku. Zaufaj mi.
- Ufam ci, Nicki - westchnął. - Ale niepotrzebnie się narażasz.
- Chcę wam pomóc. Czy się zgodzisz, czy nie- i tak zrobię swoje.
- To akurat wiem - odparł posępnie. Roześmiałam się.
- O której jutro mam się was spodziewać?
- Gdzieś o czternastej twojego czasu, bo samolot mamy wcześnie rano. Ale nie przyjeżdżaj po nas na lotnisko, przyjedziemy do ciebie.
- W porządku. To do jutra.
- Dobranoc, Nicki.
  Rozłączyłam się i odłożyłam telefon na szafkę obok łóżka. Zgasiłam lampkę i wygodnie się ułożyłam, ale plan zaśnięcia pokrzyżował mi sms. Chcąc, nie chcąc, musiałam znowu podnieść się i odczytać wiadomość.

Od: Nick
Musimy pogadać. Masz jutro czas?

cdn

***

Mam pewne plany co do nowego bloga, ale nie jestem pewna, czy byłby to dobry pomysł. Żadne ff, raczej coś dla ludzi, którzy lubią czytać wypociny sfrustrowanej naszymi realiami dziewczyny. Moim celem byłoby wręcz zmuszenie do spojrzenia na pewne sprawy z innej perspektywy, byłoby pewnie dosyć kontrowersyjnie i bezpośrednio, ale koncepcja na dobrą sprawę jest ciekawa. Dajcie znać, co o tym myślicie!

tekst piosenki: Florence & the Machine- Only if for a night


sobota, 19 października 2013

DEAD: ALIVE- XIX

Loguję się na bloggera zasadniczo tylko w weekendy, kiedy piszę i publikuję kolejny rozdział Deada i w ogóle organizuję bloga i wiecie, jakie uczucie jest najlepsze? Że Wy, czytelnicy, doskonale wiecie, że rozdziały są zazwyczaj w weekendy, a i tak odwiedzacie tego bloga z poczuciem, że nowości nie ma. Nawet nie macie pojęcia, jak Was kocham.

***

  Zasada numer jeden: nie ma rzeczy niemożliwych. Gdybyś się naprawdę uparł, to za jakąś godzinę siedziałbyś w samolocie na Malediwy. Inną sprawą byłyby konsekwencje napadu i kradzieży pieniędzy, ale prędzej czy później ta podróż na Malediwy by się odbyła. Brzmi z deka bezsensownie, ale to ma drugie dno. Poza tym, przecież życie jest zbyt krótkie, żeby ciągle się ograniczać. Tak powie większość ludzi.
  Więc dlaczego są te ograniczenia? Dlaczego ludzie postępują tak głupio wobec siebie i cały czas tworzą kolejne blokady? Dlaczego egoizm potrafi tak zniszczyć ludzi? Bo czy jest jakaś sprawiedliwość w tym, że ktoś sobie leci pięćdziesiąty raz samolotem i to do pracy, bo mieszka na drugim końcu świata, a ktoś ledwo uzbiera pieniądze na bilet? Głupie jest, że to wszystko zrobił człowiek. Mówimy, że to my jesteśmy z każdej strony ograniczani, ale to samo robimy w stosunku do innych, całkowicie nieświadomie. Ale nawet o tym nie myślimy, bo człowiek zazwyczaj sądzi, że jest bezkarny i że to wszyscy się na niego uwzięli. 
  Ktoś kiedyś powiedział, że Bóg przy tworzeniu pierwszej kobiety i pierwszego mężczyzny nie zdawał sobie sprawy, co właśnie robi. Nie wiedział, że jedna rasa ludzka potrafi tak psuć świat, który przecież kiedyś był całkowicie poukładany, nie było tego całego bałaganu. Być może ta osoba miała rację. Być może Bóg teraz łapie się za głowę i sam nie wie, co się dzieje na tej dziwnej, pełnej sprzeczności planecie. Być może jego przeciwnik, diabeł, zaciera ręce z uciechy na ten widok.
  Albo ani Bóg, ani diabeł nie istnieją. Może są to zwykłe motywacje do prowadzenia lepszego trybu życia, do bycia dobrym człowiekiem. 
  Ale jednak te kwestie, chociaż interesujące, mające wielu nachalnych, wścibskich fanów na karku, nie mają logicznego wyjaśnienia. 
  Człowiek rozumny. Czy nazwa istoty, którą jesteśmy, jest do końca prawdziwa? Przecież gdyby człowiek był rozumny, mądry, to by nie popełniał głupstw, nie czyniłby złych rzeczy. Ale jednak to robi. Kradnie. Zabija. Poniekąd dobrzy ludzie też kradną i zabijają, bo zmusiło ich do tego życie, inni źli ludzie.
  A taki żołnierz, który nosi broń w kieszeni? Którego dusza jest pobrudzona innymi duszami jego ofiar? Jest dobrym człowiekiem, czy złym? Czy może być kopią Adama, czy nie?
  A może Joel Zatzmichen nie jest złym człowiekiem? Może gdzieś w środku jego umysłu jest chęć naprawienia tego zepsutego świata? Może to tylko pozory? 
  Może Tomlinson ma więcej na sumieniu niż Zatzmichen, pomimo faktu, że do nikogo nie strzelił z pistoletu? Może Joel został przez niego sprowokowany? Naiwność i idealizm Louisa zirytowały go na tyle, że postanowił doprowadzić pewne kwestie do jasności? Przecież Tomlinson też mógł zaleźć komuś porządnie za skórę. Mógł kiedyś zrobić coś, o czym nikt nie wie, ale gdyby o tym powiedział, straciłby ludzi, którzy jako ostatni wciąż mu ufali i wierzyli w jego dobroć. 
  Louis Tomlinson był w trakcie łamania swojej obietnicy, która kołatała mu w głowie podczas opuszczania USA parę lat temu. Walczył ze swoją fobią, która osiągnęła ekstremalne wielkości. Bił się z myślami, z własnymi nerwami, wytykał sam sobie błędy, obrażał swoją osobę. Przełykał ciężko ślinę, dłonie wycierał w czarną marynarkę, starannie dopasowaną do białej koszuli i podwiniętych jeansów. Pokazał paszport, cierpliwie słuchał, jak ludzie wokół niego cicho szeptali "Patrz, to on. To Tomlinson". Ze stoickim spokojem zauważał swoją postać na okładkach gazet trzymanych przez ludzi. Bez nerwów ciągnął za sobą swoją czarną walizkę na kółkach.
  Ale gdy stanął idealnie pośrodku wielkiego, nowojorskiego lotniska, gdy zobaczył wielki napis nad drzwiami "Miłego pobytu w Nowym Jorku!", jego serce biło tak mocno, zaczął się tak przeraźliwie bać, że miał ochotę wyjąć z portfela pieniądze, kupić bilet powrotny do Paryża i wrócić do chłopaków. W ciągu jednej doby odbył dwie podróże samolotem, wyglądał na potwornie zmęczonego i zestresowanego. Ludzie nawet nie ukrywali faktu, że na niego zerkali, robili mu zdjęcia, mrużyli oczy, jakby nie byli pewni, czy czasem zaraz nie wyjmie pistoletu z kieszeni i nie zacznie strzelać. Albo czy ktoś go zaraz nie zabije. I chyba ta druga opcja była najbardziej prawdopodobna i myśl ta zdążyła go ocucić na tyle, że zdołał głęboko odetchnąć i chociaż trochę uspokoić tętno. 
  I właśnie wtedy Louis przełamał swoją największą barierę. Dokonał czegoś, co teoretycznie uważane było za niemożliwe. Ale przecież mówione już było, że nie ma rzeczy niemożliwych. Stał na terytorium tak bardzo znienawidzonych Stanów Zjednoczonych z niemiłym uczuciem deja vu. 
  Parę lat temu też tu był, z tą różnicą, że chciał uciec i prawie by mu się to udało, ale rozpoznali go nieodpowiedni do konspiracji ludzie. Wtedy jego największym sukcesem była ucieczka policji. Parę godzin potem na płycie tego samego lotniska pierwszy raz stanął Zayn Malik. Wyszedł z odprawy i zobaczył Nicki, jego aktualną dziewczynę, oraz Liama, jego przyjaciela. Jakiś miesiąc potem spotkał się z Louisem. Oto przykład tego, jak bardzo przeplatają się ze sobą ludzkie życia. Ktoś wyżej doskonale sobie wszystko planuje.
  Jak można było się domyśleć, do Louisa zaczęli podchodzić pierwsi dziennikarze. Chłopak odruchowo spojrzał się za siebie- zawsze stał za nim Harry, Zayn, Liam i Niall. Ale nie tym razem. Wtedy pierwszy raz od dłuższego czasu poczuł się, jakby Zayn jeszcze wcale go nie znalazł. Bo może faktycznie tak było? Może Zayn wcale nie odnalazł tego Louisa, którego chciał? Malik chciał odzyskać dawnego, wesołego przyjaciela, a nie chłopaka, który całe dnie milczy, czasem z niewiadomych przyczyn ma szkliste oczy. Tym razem też tak było, ale Louis w porę się opamiętał, bo otaczało go kółeczko wścibskich ludzi zadających pytania. Ich głosy mieszały się i razem uderzały w chłopaka, który malał w oczach, tracił siły. 
  W pewnej chwili ruszył do przodu, starając się kroczyć pewnie i szybko. Nic nie mówił. Zaciskał nerwowo wargi, jedna ręka ciągnęła walizkę, a drugiej pięść zacisnęła się mocno. 
- Ochrona! - wrzasnął, coraz bardziej się wściekając. Zjawiła się zaskakująco szybko. Tłum dziennikarzy zaczął się powiększać coraz bardziej, dołączyli się ludzie, którzy znudzeni czekaniem na samolot, postanowili pooglądać sobie Tomlinsona na żywo. Louis postanowił skorzystać z tego, że grupka mężczyzn w niebieskich kombinezonach próbowała uspokoić i jednocześnie wyprosić ludzi z kamerami i mikrofonami z terenu lotniska. 
  Odetchnął z ulgą, gdy poczuł świeży powiew powietrza na swojej rozgrzanej i zarumienionej z nerwów twarzy.
- Ain't got no cash, ain't got no style, ain't got no girl to make you smile, but don't worry! Be happy!
  Louis spojrzał na czarnoskórego, niskiego faceta, siedzącego na zimnym bruku przy wyjściu z lotniska. Śpiewał piosenkę i grał na gitarze, przed sobą położył rozwiniętą chusteczkę higieniczną, a na niej kamień, żeby nie pofrunęła. Miał ledwo parę centów i jednego dolara. 
- Co się pan gapisz? - odezwał się niespodziewanie, przestając grać. Poprawił szarą czapkę na łysej głowie. - Tak bardzo polubił pan mój śpiew? Hę?
  Louis nic nie odpowiedział, nawet się nie ruszył. Wpatrywał się tylko w żebraka, a w głowie miał kompletną pustkę. 
- Zaraz, zaraz! Ja pana kojarzę!
- Domyślam się - wycedził jednak Lou.
- Proszę, proszę, Louis... Tomlinson! Ale ubaw! Boże święty, co za kabaret!
  Chłopak stojący bezruchu i nieczujący nawet mrozu, nie potrafił określić, czy śmiech żebraka był radosny, czy ironiczny.
- Widzisz pan, jakie ludzie prowadzą nędzne życie? Muszę grać na zajebanej od jakiegoś nieszczęśnika i w dodatku rozwalonej gitarze i drzeć mordę, żeby uzbierać na piwo.
- Piwo? - powtórzył.
- No. Bo rozgrzewa. Ale co możesz o tym wiedzieć, co? Pan ma tyle tysiaków, że sobie dupę nimi podciera. Polityk jebany.
- Nie jestem politykiem. - Powiedział Louis, ignorując przekleństwa czarnoskórego mężczyzny.
- Ale pan nim będzie. 
- Nawet do świąt nie dożyję - mruknął i wyjął portfel, ale powstrzymał go ponowny śmiech żebraka.
- Panie, nie chcę twoich dolarów. W dupie mam pańskie dolary. Chcę Bugatti, zapas piwa, dom i kobietę. Ale i tak jestem szczęśliwy. Bo... jak to było w tej piosence? In every life we have some trouble, but when you worry you make it double, so don't worry. Be happy!
  Louis i tak schylił się do mężczyzny i pod kamieniem położył pięćdziesiąt dolarów. Nie oczekiwał słowa takiego jak "dziękuję", nie oczekiwał niczego. Przez chwilę słuchał, jak żebrak śpiewa cierpkim, ironicznym tonem głosu. 
- Uważaj, żeby nikt ci tego nie ukradł, jak ty komuś gitarę - mruknął. Chwycił za walizkę i powoli zaczął iść w kierunku parkingu dla taksówek.
  Louis był całkowicie roztrzęsiony, a krótka rozmowa z biedakiem jeszcze bardziej go rozbiła. Chłopak nie potrafił zrozumieć, dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe. Dlaczego pod lotniskiem żebrak śpiewa piosenkę o byciu szczęśliwym? Dlaczego nie miał pieniędzy na to cholerne Bugatti, już nie mówiąc o tym, że gdyby nie on, to nie kupiłby i tego głupiego piwa? Dlaczego ludzie są tak nieczuli?
  Do Louisa dotarło, jak źle się działo na tym świecie. I co w tym wszystkim było najgorsze? A to, że to my, ludzie, do tego doprowadzamy. Z dnia na dzień jeszcze bardziej bałaganimy nasz świat! To przez nas są żebracy i bogacze, którzy mają wszystkich w głębokim poważaniu. Chociaż teoretycznie nie ma feudalizmu, to tak naprawdę mało kto traktuje wszystkich równo. Gdzie jest ta cholerna demokracja? Równość wobec prawa? W ogóle równość wszystkich ludzi? Dlaczego ludzie mają czelność oceniać innych?
  Możemy zadawać sobie te wszystkie pytania, możemy chcieć coś zmienić, ale i tak będziemy stać w martwym punkcie, bo wystarczy nam jedna porażka, żeby machnąć ręką, powiedzieć, że zrobi to za nas ktoś inny, ktoś lepszy i odejść, poddać się! To jest najgorsza rzecz, jaką możemy zrobić: poddać się! Bo może to właśnie w nas ktoś pokłada nadzieje, może to w nas jest coś, czego innym ludziom brakuje! A nawet nie może, ale na pewno: my wszyscy powinniśmy się razem dopełniać i ignorować nasze wady, bo one zawsze będą, perfekcja nie istnieje. Ale zawsze można spróbować, żeby zapanowała. Tylko nam się nie chce. Musi dojść do skrajnej sytuacji, człowiek musi wpaść w fobię, przejść załamanie psychiczne, żeby zrozumieć pewne kwestie. I to jest debilne, bezsensowne. Zabijamy samych siebie. Zabijamy ten świat. To cud, że w ogóle istniejemy. 

Harry

- Styles, wstawaj, ciocia Liama robi śniadanie. 
- Nie śpię przecież - mruknąłem, podnosząc się na łóżku. Przetarłem oczy i mój wzrok wyostrzył się na tyle, że zdołałem zobaczyć Nialla w miarę wyraźnie. Stał przy drzwiach i rzucił we mnie poduszką. - Uspokój się, kretynie. Poduszka w twarz niekoniecznie jest potrzebna na pobudkę, dobra?
  Niall tylko się roześmiał i wyszedł z pokoju, tradycyjnie nie zamykając za sobą drzwi. To była jedna z paru wad Nialla: nie zamykał za sobą drzwi. Nie wiedziałem, czy miał już taki głupi nawyk, czy mu się nie chciało, czy zapominał, czy może było to przyzwyczajenie z domu, ale cholernie mnie to irytowało. Rano jednak nie byłem w stanie się denerwować. Wstałem z łóżka, założyłem skarpety, chwyciłem bluzę leżącą na podłodze i wyszedłem z pokoju. 
- Hej, Harry - usłyszałem głos Zayna.
- Co ty taki... ogarnięty? - zdziwiłem się. - Ostatni się obudziłem?
- Niezupełnie. Louis jeszcze śpi. Niall do niego zaglądał godzinę temu, podobnie jak do ciebie. Nie chciał go jeszcze budzić, bo powiedział, że należy mu się porządny sen.
- A mi to niby się nie należy? - oburzyłem się. - Louis wyspał się w szpitalu.
- Nie wspominaj o szpitalu - mruknął Malik. 
- Ups. Przepraszam.
- Pisałem z Nicki. 
- Kiedy?
- Dzisiaj wysłała mi SMSa. Napisała, że u niej wszystko w porządku i że jest w Manchesterze, ale jutro jednak wraca do domu.
- Tak szybko? 
- Widzisz, nikt nie ma humoru do imprez - westchnął. - Ostatnio wszystko zrobiło się takie smutne i pesymistyczne, co?
- Dziwisz się?
- No nie, ale... rany, kiedy my w końcu będziemy mogli normalnie żyć? 
- I tak najgorzej z nas wszystkich ma Louis.
- Taaa. Teoretycznie tak.
  Weszliśmy do kuchni, w której siedział przy stole Liam i Niall mieszający swoją kawę z mlekiem. Ciocia Liama postawiła talerz z tostami, po czym złapała torebkę i powiedziała:
- Liam wie wszystko co i jak, czujcie się jak u siebie, ja idę do pracy. - Ucałowała nas każdego w czoło, uśmiechnęła się i chwyciwszy niebieski płaszcz, wyszła z domu.
- Kochaną masz ciotkę, Liam - rzekłem i złapałem jednego tosta. 
- Jak ma gości, to jest miła. Idę obudzić Louisa, bo nie lubi zimnej kawy - odparł Liam i poszedł na górę, przeskakując przez stopnie.
- Louis lubi zimną kawę - zaprzeczyłem. 
- A ty skąd wiesz? - zapytał Zayn, siorbiąc swoją. 
- Bo dałem mu kiedyś gorącą, to powiedział, że woli, jak ostygnie. Zresztą, nieważne.
- Przecież Louisa tu nie ma! - wrzasnął nagle Liam, tak głośno i niespodziewanie, że każdy z nas podskoczył na krześle.
- Jak to nie ma?! - zirytował się Niall. - Przecież widziałem rano, jak śpi!
- To nie był Louis, kretynie! - w drzwiach pojawił się wściekły Liam. - To była poduszka zakryta pościelą!

cdn


   


piątek, 11 października 2013

DEAD: ALIVE- XVIII

Cześć! Chyba zauważyliście, że zrobiłam sobie krótką przerwę, ale myślę, że było mi to potrzebne. Jeden tydzień byłam chora, zasmarkana i nawet mówić nie mogłam, więc siedziałam te siedem dni w domu, przykuta do łóżka, ale w takim stanie wena nie jest zbyt łaskawa. Drugi tydzień miałam kompletnie zawalony, domyślacie się, dlaczego- zaległości, a właściwie to ich nadrabianie. No właśnie. Plus wyjazdy do ortodonty, bo ja, sierota, zrobiłam sobie coś z aparatem. Słowem mówiąc, czasu brak, chęci też. Dzisiaj jednak znalazłam te dwie godziny dla Was. Mam nadzieję, że to docenicie. Ach, i prosiłabym o komentarze, żeby chociaż dzisiaj było więcej, wiecie, tak urodzinowo, haha. ILY.

***

Charles de Gaulle International Airport, Paryż
Niall

  Jakby nie spojrzeć, całe moje życie składało się z paradoksów. Jedne były mniejsze, drugie większe, ale wszystkie tak samo bezsensowne, ale przecież takie są paradoksy. Największym jest fakt, że zadaję się z Tomlinsonem, osobą, którą kiedyś uważałem za mordercę i nie miałem za grosz szacunku w stosunku do niego. Kolejnym paradoksem było to, że stałem, jakby nigdy nic, na płycie paryskiego lotniska. Pierwszy raz byłem w Paryżu, w ogóle we Francji, więc była to dla mnie dziwna sytuacja, bo teoretycznie były to takie małe wakacje, ale jednak każdy z całej naszej piątki wiedział, że w każdym momencie może coś się stać i należało brać dosłownie wszystko pod uwagę, nawet takie coś, jak podłożenie bomby. Może i brzmi to trochę dziwnie i desperacko, ale jeśli ktoś próbuje zabić człowieka, to i takie coś nie jest dla niego niczym specjalnym, prawda?
  Sam lot trwał jakieś dwie godziny, które upłynęły zaskakująco szybko, jedynie zostawiłem swoje słuchawki na odprawie w Londynie, ale zdążyłem już oswoić się z myślą, że najprawdopodobniej nigdy ich już nie zobaczę, ale to nieistotne. W samolocie wydarzyło się coś conajmniej dziwnego. Do Louisa podszedł jakiś chłopak, na oko w naszym wieku, czyli nie za młody i nie za stary (skromnie mówiąc) i poprosił go o autograf. Louis był już tak znudzony tym całym szumem wokół jego osoby, że na dobrą sprawę nawet nie przyjrzał się swojemu "fanowi", westchnął, uśmiechnął się sztucznie, wymazał kartkę jakimiś niezgrabnymi literami i facet odszedł. Chciałem powiedzieć, że coś tutaj nie gra i że to było conajmniej dziwne, ale nie chciałem ponownie znosić humorów Louisa. Szczerze mówiąc, to zaczynał mnie on powoli przerażać, nic nie mówił, a jak już się odzywał, to mówił cicho i zdecydowanie zbyt spokojnie. Myślał, myślał, myślał, ciągle coś analizował. Gdy Zayn poruszał ten temat, że powoli się od nas oddala, Lou zaczynał się denerwować, więc Malik zazwyczaj machał ręką, wzruszał ramionami i trochę obrażony odchodził. Ale Louis chyba zawsze taki był. To znaczy, kiedyś bardziej tryskał energią i optymizmem, lecz teraz było inaczej. Pobyt w szpitalu i krótka śpiączka, w ogóle cały ten wypadek po drodze do Manchesteru, dał mu mocno w kość i to wcale nie w pozytywnym sensie. Stał się ponury, a jego realizm niebezpiecznie zbliżał się do granicy z pesymizmem.
  Wszyscy szliśmy za Liamem, ze spuszczonymi głowami, zmęczeni i bladzi, jedynie sam Payne miał w sobie na tyle energii, że był w stanie złapać taksówkę i powiedzieć kierowcy, na jaką ulicę ma jechać. Samo lotnisko nie było w Paryżu, tylko w Roissy-en-France, niewielkiej miejscowości obok paryskiego centrum, dlatego jazda trwała jakieś dobre dwadzieścia minut.
  Ciotka Liama, szczerze mówiąc, mieszkała w ładnej okolicy. Nie były to przedmieścia, ale też nie samo centrum, była to jedna z mniej zatłoczonych uliczek ze skromnymi, ale za to zadbanymi i zachęcająco wyglądającymi kamienicami. Stanęliśmy na chodniku naprzeciwko oszklonej bordowej werandy. Harry z nieodgadnionym wyrazem twarzy spojrzał na odjeżdżającą taksówkę, Zayn stał obok Louisa i wpatrywał się w niego, ja stałem i z zaciekawieniem oglądałem, jak ciocia Payne'a ozdobiła werandę, a było to zrobione dosyć... hm, oryginalnie. Na szybach wisiały legendarne łapacze snów, kolorowe sznurki z doczepianymi pięknymi piórami, w kącie stał czerwony, słomiany fotel, a na drewnianej podłodze leżał ręcznie robiony kolorowy dywanik.
- Twoja ciocia to wszystko sama robiła? - spytałem. Liam posłał mi zabijające spojrzenie, którego nie zrozumiałem. - O co ci chodzi? Mnie się to podoba, w końcu coś innego, a nie cały czas nowojorski modern, ile można?
- Moja ciocia jest dosyć specyficzna, ale jest całkowicie w porządku. Jej wadą jest niespotykana upierdliwość, dlatego... hm, Louis... nie zdenerwuj się zbyt mocno. Coś podskórnie czuję, że czeka cię najdłuższy wywiad w całym życiu.
  Louis tylko machnął obojętnie ręką.
  Liam otworzył drzwi do werandy i zapukał do właściwych drzwi wejściowych, też pomalowanych na bordowo, więc wszystko ładnie się ze sobą komponowało. Minęły dobre trzy minuty, zanim otworzyły się, a w drzwiach pojawiła się uśmiechnięta kobieta.
- O Boże! Liam! - krzyknęła i objęła chłopaka. - Jak ja cię dawno nie widziałam. Matko święta, jak ty szybko rośniesz, ile ty masz już lat? Dwadzieścia?
- Dwadzieścia cztery - uściślił, uśmiechając się. Po chwili odwrócił się do nas. - Ehm, ciociu, poznaj moich kumpli. Blondyn to Niall, obok niego Zayn, ten w lokach to Harry, a obok niego Louis.
- Pan Louis? - zdumała się. - Och, miło pana mi... widzieć. W ogóle wszystkich mi was miło widzieć, ale pan Tomlinson to prawdziwa...
- Niech mi pani mówi po imieniu - odezwał się Lou błagalnie. - I niech mnie pani nie traktuje jak tego Tomlinsona z telewizji, bo to jakaś porażka.
- Masz rację, porażka - pokiwałą głową. - To znaczy, porażką jest ta cała sytuacja, ale nie pa... ty, Louis.
- Mniejsza z tym - wtrącił się Liam. - Możemy już wejść?
- Jasne, właźcie do środka.
  Sięgnąłem po swoją walizkę i powoli weszliśmy po schodkach, przeszliśmy przez niewielką, ale za to niesamowicie wyglądającą werandę, aż w końcu zamknięto za nami drzwi wejściowe.
  Dom wyglądał nieziemsko, jak na małą kamienicę, to wszystko, przynajmniej na pierwszy rzut oka, zostało świetnie urządzone. Podłoga była drewniana i w większości zakryta różnymi dywanami, które niby do siebie nie pasowały i tworzyły totalny nieład, ale jeśli bliżej się przyjrzało, komponowały się prawie idealnie. Naprzeciwko samego wejścia był kominek zrobiony z szarych kamieni, oczywiście się palił, po obu jego stronach stały pufki i małe stoliki ze stertą gazet.
  Powiesiłem swój płaszcz i powoli wszedłem do niewielkiego salonu.
  W oczy rzucała się gigantyczna sofa, przysięgam, zmieściłoby się na niej z dziesięć osób. Obok stała ława pokryta bordową serwetą, na której odciśnięte były ślady po kubku. Niewielki telewizor po drugiej stronie, dwa szerokie regały z książkami i przede wszystkim dużo obrazów oraz półek na ścianach. Obrazy nie przedstawiały żadnych widoków, były to raczej dzieła nawiązujące do kubizmu. Na suficie wisiał duży żyrandol, na parapecie przy oknie zasłoniętym ciemną roletą stała nieduża lampka i zdjęcia w ramkach, a pod tym parapetem stała pufka, na niej koc, brudny od kociej sierści.
- Mam kota - odezwała się ciocia Liama, łapiąc moje pytające spojrzenie. - Teraz pewnie siedzi u mnie w sypialni, bo nie lubi gości. Ale cóż, będzie musiał was wytrzymać przez ponad dwa tygodnie! - klasnęła entuzjastycznie dłońmi.
- Ze schroniska czy kupiony?
- Zwierząt nie powinno się kupować - od razu zrobiła się poważna. - Jeśli miałabym jakieś brać, to tylko schronisko. Ale w przypadku mojego kota, to go dostałam od sąsiadki, której kotka okociła piątkę małych, no i nie wiedziała, co z nimi zrobić. Więc jednego przygarnęłam.
- To miło z pani strony - zauważyłem.
- Liam! Usiądźcie wszyscy w salonie, ledwo chodzicie, przecież widzę. Dostaniecie coś do picia i jedzenia, a potem się rozpakujecie w pokojach, pójdziecie się myć i spać, bo macie takie wory pod oczami, że aż wstyd ludziom się pokazywać.
  Zaśmiałem się cicho. Liam miał całkowitą rację, jego ciotka była oryginalną osobą, ale to była zdecydowanie jej pozytywna cecha. Była dosyć pulchna i niska, miała legginsy w azteckie wzory, białą koszulę, wisiorek na szyi, bransolety z muliny na dłoniach i japonki na stopach. Długie blond włosy, grzywkę zawijała za ucho, usta malowała bordową szminką, powieki ciemnym cieniem, a policzki dosyć intensywnym różem. Znowu można by pomyśleć, że nic do siebie nie pasuje, ale to wszystko świetnie ze sobą współgrało. Ciocia Liama wyglądała na naprawdę sympatyczną.
  Z kuchni wyszedł Liam, a za nim nieco zakłopotany Zayn i Louis. Harry zdążył się rozłożyć na sofie w salonie.
- Niall, chcesz jabłko? - spytał Payne i usiadł na kociej pufie.
- Nie siadaj tutaj, debilu, to miejsce wyznaczone dla kota. Chcesz mieć kłaki na dupie? - zauważyłem.
- I tak pewnie ma - mruknął Styles.
- Mów za siebie - Liam rzucił jabłkiem w Harry'ego. Ten spojrzał na niego spode łba i teatralnie ugryzł kawałek czerwonego owoca.
- Wszystko tutaj jest czerwone - Zayn rozejrzał się po pokoju.
- Ale przytulnie - wzruszyłem ramionami. - Louis, co o tym sądzisz?
- Ja? - Louis wydawał się być wyrwany z zamyślenia. - Ja... no, hm, jest ładnie.
- Daj spokój, Niall. Nie widzisz, że chłopak ledwo żyje? Louis, naprawdę powinieneś iść się kiwnąć - rzekł Zayn.
- Każdy z nas powinienen iść spać.
- Jest dopiero osiemnasta!
- Zanim umyjesz swoją zakłaczoną dupę, Liam, to miną trzy godziny - Harry zaczął się głupio śmiać, aż w pewnej chwili zachłysnął się skórką od jabłka.
- Ciocia! Pomóc ci? - krzyknął Payne. - I tak pomogę - mruknął. Wstał z pufki i poszedł do kuchni.
- Wiecie co? - Louis podniósł się z sofy. - Ja pójdę już spać.
- Nie jesz nic? - zdziwiłem się.
- Nie jestem głodny. Chcę tylko spać.
- Chodź, pokażę ci twój pokój - Liam położył wiklinową tackę z kubkami i talerzem z ciastkami na ławie. Lou bez słowa chwycił swoją torbę i zaczął wchodzić po schodach za Liamem.
- Nie martwi was to? - Harry podniósł się, słysząc, że nadchodzi ciocia Liama, więc wolał usiąść kulturalniej, niż miał to w zwyczaju.
- Ale co? - Zayn zmarszczył brwi.
- Louis jest całkowicie rozbity!
- Harry, jak ty byś się czuł, gdyby...
- Skończ zadawać pytania, Zayn. Zacznij działać! - syknął Styles. - Nie czułbym się najlepiej i z jednej strony go rozumiem, ale przecież nie może cały czas się nad sobą użalać, a my klepać go pocieszająco po plecach, zwłaszcza, że ludzie z ZR chcą go załatwić!
- Czy ty aby nie przesadzasz, Harry?
- Czy wy sobie robicie ze mnie jaja?!
- Nie. Sądzę, że ty też jesteś zmęczony i zaczynasz dramatyzować.
- Gówno prawda.
- Co się dzieje? - Liam zeskoczył z przedostatniego stopnia na podłogę. - O czym mówicie?
- Louis dostaje bzika, a my szału, bo zachowuje się jak debil! - odpowiedział Harry. - On nie chce nam o niczym mówić!
- A o czym może nam mówić, jak wszystkie fakty są już nam znane?! Tego, co siedzi mu w głowie i co aktualnie czuje, nawet nie da się opisać.
- A pieprzysz głupoty, Zayn.
- Harry ma rację - odezwał się Liam. - Tak dłużej nie może być.
- Wiecie co? Niczego dzisiaj nie wymyślicie, wasze mózgi działają coraz oporniej - westchnąłem. Sięgnąłem po ciastko i rzuciłem je Harry'emu. - Jedz. Przyda ci się trochę węglowodanów.

Louis

  Gdy tylko Liam pokazał mi mój pokój, zatrzasnąłem za nim drzwi i oparłem się o nie ciężko, nasłuchując kroków kumpla. Gdy usłyszałem, że jest już na parterze i zostałem w końcu sam, westchnąłem i opadłem na łóżko. Świeża pościel leżała po jego lewej krawędzi, ale nie chciało mi się nawet sięgnąć po poduszkę.
  Byłem zmęczony. Nie, zmęczenie to słowo, które nie określało zbyt dobrze mojego samopoczucia, byłem taki senny, że czasem myliłem to uczucie z wręcz umieraniem, powolnym traceniem świadomości. Bo najprawdopodobniej tą jakże cenną świadomość traciłem. Gubiłem się w tym, co dzieje się wokół mnie, robiłem wszystko mechanicznie, odpowiadałem na różne pytania tak samo, nie wygłaszałem satysfakcjonujących stwierdzeń. Wszystko mnie męczyło- śmiechy, obelgi, pochwały, krytyka, poproszenie o autograf, kamera, flesze, przyjaciele, pytania o samopoczucie, jakby nie wiedzieli, że czuję się źle. Z jednej strony chciałem to powtarzać, żeby podkreślić, jak cholernie źle ze mną jest, ale to zmęczenie mi na to nie pozwalało. Wolałem odpowiedzieć "tak" i mieć święty spokój, nie irytować ludzi swoim zachowaniem, chociaż i tak to robiłem. Toczyłem zaciętą wojnę ze swoim umysłem, ze swoimi wspomnieniami, myślami, ale przede wszystkim z rzeczywistością, która powolutku zaczynała mnie zwalać z nóg, podstawiać haki, publicznie wyśmiewać.
  Tyle w nas sprzeczności, człowiek jest najdziwniejszą istotą na całym świecie. Logiczne myślenie tak naprawdę jest nierealne. Wiemy o sobie tak mało...
  Coś zasyczało. Trochę zirytowany podniosłem głowę. Poczułem, że coś dotyka mojej stopy.
- Kot. - Powiedziałem sam do siebie. - To jest kot. Gruby, włochaty kot.
  W rzeczy samej, kot ułożył się obok poduszki leżącej obok moich stóp i najwyraźniej nic nie robił sobie z mojej obecności. Typowe. Nawet kot miał mnie w głębokim poważaniu.
  Zmusiłem się do wstania z łóżka i wypakowania spodni dresowych, w których miałem zamiar spać. W mojej torbie panował totalny chaos, wszystko wciskałem po kolei na ostatnią chwilę, więc żeby dokopać się do spodni, musiałem wszystko wyrzucić na podłogę. Chwyciłem spodnie i otworzyłem drzwi.
  Stanąłem na korytarzu i rozejrzałem się, próbując się domyślić, gdzie jest łazienka. Iść się myć i spać- jedyna dla mnie przyjemna perspektywa.
- Louis dostaje bzika, a my szału, bo zachowuje się jak debil!
  Natychmiast się zatrzymałem.
- Pieprzysz głupoty, Zayn.
- Tak dłużej nie może być!
- Ups - mruknąłem ponuro.
  Przypomniałem sobie sytuację przy autostradzie, słowa Zayna, wypowiedziane pod wpływem gwałtownych emocji, ale za to całkowicie prawdziwych emocji. Przecież jasne było, że to wszystko działo się przeze mnie. Na litość boską, urodziłem się całkowitym tchórzem i przez to ginęli niewinni ludzie.
  Najbardziej chyba bolesny w tym wszystkim był fakt, że moi przyjaciele też tak sądzili.
  Tchórz.
  Zgiń.
  Powinieneś nie żyć. Chcą ciebie martwego.
  Poczułem, że czas zamienić mój plan w rzeczywistość.

cdn

poniedziałek, 23 września 2013

DEAD: ALIVE- XVII

Louis

- Jak to jest z bohatera zamienić się w ofiarę?
- Czy zdaje sobie pan sprawę z tego, że pańska obecność naraża życie wielu ludzi?
- Jakie ma pan plany? W Stanach niedługo rozpoczną się wybory na prezydenta, czy weźmie pan w tym udział?
- Czy czuje się pan winny?
- Proszę pana, niech pan...
  Tłum dziennikarzy i ja jeden- to nie mogło się udać. Chociaż za mną stał Zayn, Niall, Liam i Harry, to ich obecność była nieodczuwalna. Poczułem się samotny, ta sytuacja przypominała mi moją pamiętną rozprawę- wszyscy nastawieni przeciwko tobie, może masz poru sojuszników, ale i oni nie są w stanie ci pomóc. Przyjaciela masz tylko teoretycznie, bo w praktyce się nie sprawdza.
  Zostałem zaatakowany ostrymi słowami, setkami pytań i jednyn, wielkim wrzaskiem. Nie wiedziałem, że moja obecność w szpitalu była aż tak wielką sensacją, że w ogóle ja byłem aż taką sensacją, nawet w Wielkiej Brytanii, która nie ma zasadniczo żadnych powiązań politycznych z USA.
  Blask fleszy zaczynał mnie już drażnić, ale nic nie mówiłem. Pierwszy raz dano mi prawo do wypowiedzenia się, a ja z tego nie skorzystałem. Stałem i jak zahipnotyzowany słuchałem coraz bardziej kontrowersyjnych pytań, padły nawet pojedyncze o moich rodzicach, gdzie są i czy się ze mną kontaktują.
  Czy zdaje sobie pan sprawę z tego, że pańska obecność naraża życie wielu ludzi?
  Dlaczego wzięliście go pod swoje skrzydła? Jest tylko wrzodem na dupie.
  Nie ma z niego żadnego pożytku.
  Louis Tomlinson, facet, który wykorzystał przyjaciół, żeby zdobyć sławę i przede wszystkim wolność.
- Dosyć tego - warknął ktoś za mną. To był Zayn, który z całej siły wepchnął mnie spowrotem do szpitala. - Wychodzimy tylnymi drzwiami, ktoś z personelu nas odprowadzi.
- Co za szczury! Wszędzie się wepchną.
- Nie dają nam spokoju od dwóch tygodni, bo czekają na Louisa.
  Chłopaki domyślili się, że przeżyłem szok i w drodze do tylnego wyjścia zdążyli zmienić temat rozmów dwa razy. To było takie sztuczne, że po paru minutach uciszyli się na dobre.
  Nie domyślili się jednak, że w mojej głowie zaczął powstawać desperacki plan, który prosił się o wcielenie go w życie. Z jednej strony była to zdrada przyjaciół i tak naprawdę samego siebie, ale czułem, że była to ostatnia deska ratunku.
  Rzeczywistość była taka: albo dożyję do swoich urodzin, albo nie.

Samantha

- Obudź się, jesteśmy chyba na miejscu.
  Wiecznie ironiczny ton głosu Arty'ego zadziałał na mnie natychmiastowo- uniosłam się na przednim siedzeniu jego samochodu, którego czule nazywał "Rangusiem" i rozejrzałam się po okolicy.
  Chłopak zatrzymał się na podjeździe dużego domu, który kiedyś musiał wyglądać naprawdę nieźle, ale po ostatniej wizycie nieproszonych gości, wyglądał, mówiąc delikatnie, niespecjalnie.
- Bardziej na widoku zaparkować nie mogłeś? - burknęłam pod nosem i wyszłam z samochodu, trzaskając drzwiami.
- Te, Sam, nie pozwalaj sobie. To ja jestem tutaj szefem!
- Prędzej Zatzmichen, a nie ty. Daj mi klucze.
- Klucze Rangusia czy tej brzydkiej chałupy?
- Brzydka? Czy ja wiem? - weszłam do ogrodu. - I bez żartów, po cholerę mi kluczyki do twojego jeżdżącego złomu?
- Nie wiedziałem, że "jeżdżące złomy" stoją za sto patyków. I tak nie masz prawa jazdy.
- Co nie znaczy, że nie potrafię kierować samochodami.
- Ta, jasne. Gdybyś potrafiła, to byś zdała egzamin od razu, a nie po pięciu nieudanych próbach dałaś sobie z tym spokój.
- Nie rozmawiajmy o moich egzaminach. Otwórz drzwi.
- Tutaj nawet nie trzeba nic otwierać, nikt nie wziął się za porządki. Okna wciąż potłuczone, syf taki, że głowa mała.
  W sumie chłopak ma rację.
  Bez słowa wspięłam się na parapet i prześlizgnęłam się przed potłuczone okno. Rozejrzałam się po pomieszczeniu: kiedyś musiała być to kuchnia, wnioskując po stojącej lodówce, piekarniku i blatach. Sceneria ta kojarzyła mi się z drugą, ewentualnie pierwszą wojną światową, kiedy ludzie musieli natychmiastowo opuszczać swoje domy, bo był nalot. Jeszcze niedawno tętniło tutaj życie, wszystko odbywało się w zwykłym, codziennym trybie, ale nawet w tej monotomii była namiastka czegoś niezwykłego, niepowtarzalnego.
- Ktoś tutaj był przed nami - odezwał się Arty, wchodząc po schodach na piętro.
- No co ty? - warknęłam. - Myślisz, że zostawiliby taki wypasiony dom i mnóstwo ważnych dla nich rzeczy, nie zabezpieczając tego wszystkiego? Tutaj może wejść każdy.
- Widocznie im nie zależy.
- Idiotami nie są i myślę, że doszli już do jakichś wniosków i postanowili stąd wyjechać. Na dobrą sprawę to nic ich tutaj nie trzyma.
- Jak myślisz, jaki podjęli następny krok?
- Nie obchodzi mnie to.
- Sam, dziewczyno, bierzesz udział w spisku przeciwko Tomlinsonowi, a nie bierzesz pod uwagę istotnych aspektów?
- Kretynie, mówiłam ci już milion razy, Joelowi zresztą też, że nie obchodzi mnie ani Louis, ani żaden chłopak z jego paczki. Nie obchodzi mnie ich życie ani historie rodzinne. Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie fakt, że zostałam niefajnie zaszantażowana przez tego grubego, ohydnego dziada.
- Godząc się na wzięcie udziału w zamachu na życie prezydenta kilkadziesiąt lat temu, wiedziałaś, na co się godzisz i doskonale znałaś Joela. Skąd teraz ta zmiana?
- Zmądrzałam.
- Bez żartów. To do ciebie niepodobne.
  Ignorując jego przesiąkniętą sarkazmem uwagę, usiadłam na chwilę na pufie, która stała na korytarzu, otworzyłam skórzaną teczkę i wyjęłam z niej laptopa. Otworzyłam go, włączyłam, wpisałam parę haseł zabezpieczających i podałam sprzęt Arty'emu.
- Sam z nim pogadaj. Wszystko zostało zabrane i nie ma żadnych śladów.
- Ślady zawsze są, ale głupie baby tego nie widzą - mruknął pod nosem i połączył się z Joelem na videorozmowę.
- Joel jest dziwny. Przecież FBI wciąż może mieć na niego oko, podsłuchiwanie videorozmów to dla nich nic trudnego. A mimo to wciąż jest pewny, że nic się takiego nie stanie - zauważyłam.
- Nie bez powodu wpisujesz tyle długich haseł, zanim ostatecznie zalogujesz się do systemu. Ma facet swoje sposoby. - Wzruszył ramionami.
  Otworzyłam drzwi do pokoju znajdującego się na końcu korytarza- był to do niedawna pokój Tomlinsona, wywnioskowałam to po panującej w nim anarchii.
- Arty? - odezwałam się. - Właściwie to dlaczego ty tu jesteś?
- Co? - nie zrozumiał i spojrzał na mnie uważnie.
- Wiem, że nie chcesz zabijać i ciebie też nie interesuje Tomlinson i cała ta zgraja chłopaków. Ciebie Joel nie zaszantażował, mogłeś odejść. To niesprawiedliwe.
- Sprawiedliwość jest niewygodna.
- Czyli chodzi ci tylko o to, że taki tryb życia jest po prostu wygodny? Znosisz Joela i jego nienormalne pomysły, spełniasz jego polecenia, bo tak jest ci na rękę?
- Dokładnie. - Wzruszył ramionami. Westchnęłam ciężko. - Poza tym, ty też nie masz się czym chwalić.
- Wiem.
- Gdybyś chciała, to już dawno byś z tym wszystkim skończyła.
- Co? Zatzmichen trzyma mnie tu siłą, gdybyś tylko...
- Daj spokój, Samantha. Szantaż nie jest usprawiedliwieniem. Bo co? Bo jak stąd pójdziesz, to twoja rodzina dowie się o twoim niecodziennym sposobie na zarabianie kasy? Bo może wsadzą cię do więzienia? I ty masz czelność mówić o sprawiedliwości? Sama postępujesz nie fair, moja droga Sam. Gdyby tak bardzo zależało ci na sprawiedliwości, to dawno byś już była w pudle, a twoi rodzice nie chcieliby się do ciebie przyznawać. Albo wręcz przeciwnie, byliby z ciebie dumni, bo twoje dawne działania można w sumie usprawiedliwić, wykorzystując dzisiejszy stan USA. Chciałaś zakończyć beznadziejne, polityczne działania, och, jak dumnie to brzmi, Samantha, żeńska kopia Tomlinsona! Może nawet nie poszłabyś do więzienia? Nawet rozprawy byś teraz nie miała, bo konstytucja się rozpadła. I na czym mógłby opierać się sędzia? Hm? Oszukujesz samą siebie. Chcesz sprawiedliwości? To wyjdź na światło dzienne i pokaż swoją szpetną duszę. Jeśli jednak dbasz tylko o swoje sprawy, tak jak ja, to siedź cicho na tym swoim kościstym tyłku i idź szukać ciekawych papierków Louisa dla Joela.
- Pomyśleć tylko, że kiedyś chciałeś iść do wojska i bić się w Afganistanie.
- No. Ale to byłoby zbyt męczące. I pewnie by mnie postrzelił jakiś Arab już pierwszego dnia wojny. Nie nadaję się na żołnierza.
- Ale masz jakąś wiedzę na ten temat.
- Mam. Idź szukać, bo połączyłem się z Joelem, zachowaj chociaż pozory, że chcesz pracować dla niego, leniwa dupo.
- On doskonale wie, że nie chcę z nim współpracować - warknęłam i odwróciłam się na pięcie, wkraczając do pokoju, w którym panował totalny chaos. Zbite szkło leżało na drewnianej podłodze, porozwalane meble, gdzieniegdzie leżały piórka, które wyleciały z pociętych poduszek.
- Hej, Joel, jesteśmy na miejscu - odezwał się Arty, a na jego twarzy pojawił się ten kretyński uśmieszek. Arty był przystojny tylko wtedy, kiedy szczerze, serdecznie się uśmiechał- czyli prawdę mówiąc, to rzadko pokazywał, jak hojnie obdarzyła go matka natura.
  Schyliłam się nad biurkiem i zaczęłam otwierać wszystkie szufladki, ale nic nie znalazłam. Tak samo było z komodą, szafką nocną, regałami i półkami, na których stały tylko książki o tematyce politycznej, wojennej i psychologicznej. Przewertowałam wszystkie, nie wyleciała z nich jednak żadna karteczka, ani żaden fragment tekstu nie został wyróżniony, co mogło by dać nam jakieś wskazówki. Uważnie spojrzałam za meble, pod meble, przejechałam wzrokiem po ścianach, szukając jakiegoś uwypuklenia czy czegoś w stylu ukrytego sejfu, ale nic z tych rzeczy. Pod syfem na podłodze również nic się nie kryło, w poduszkach nic nie zostało schowane.
- Tu nic nie ma - powiedziałam do Arty'ego.
- Szukaj uważniej, zawsze coś jest - skrzywił się.
- Mógłbyś zajrzeć do innych pokoi - zdenerwowałam się. - Na miejscu Tomlinsona też nie chowałabym niczego w swoim pokoju!
- Nie pomyślałaś o tym, że Louis przewidział, że będziemy tak myśleć i będziemy szperać po innych pokojach, a jego przeszukamy niedokładnie?
- Weź już nie wymyślaj - prychnęłam. Szłam w kierunku balkonu, kiedy potknęłam się o coś na podłodze. A właściwie... to o podłogę.
  Zaintrygowana ukucnęłam nad tym miejscem, podniosłam leżący na nim kawałek firanki i uważnie się przyjrzałam. Jeden panel podłogowy nie przylegał do sąsiednich tak jak wszystkie inne. Długim paznokciem podważyłam go, a on odskoczył. Moim oczom ukazał się mały schowek, w którym nie zmieściłoby się nic formatu A3. Leżał tam niewielki, ale za to gruby notes. Zerknęłam na Arty'ego, ale on skupił całą swoją uwagę na Joelu, więc nic nie mówiąc, wzięłam zeszyt do ręki i zaczęłam go wertować, a z wnętrza wypadło parę poskładanych kartek. Sięgnęłam po jedną.

Louis, nie wiem, czy to przeczytasz, ale jeśli tak, to proszę Cię: odpowiedz mi. Co to w ogóle ma znaczyć? Dlaczego policja cię aresztowała? To znaczy... ja... rany, nie wiem, co powinienem napisać. Po prostu... Louis, jeśli mogę Ci pomóc, to nie bój się mnie o to zapytać, przecież dobrze wiesz, że zawsze pomogę.
Zayn

  Zmarszczyłam brwi.
- Co to jest? - mruknęłam, chwytając drugi zwitek papieru.
- Coś masz? - zapytał Arty.
- Nie.
- To po co tam klęczysz? Szukaj dalej.
- Dobra.

Louis, nie odpowiedziałeś. W sumie to niepotrzebna mi Twoja odpowiedź, bo nie tylko mnie interesują Twoje losy, ale cała Ameryka żyje faktem, że zabiłeś trzy dziewczyny.
Mam tyle pytań, że nawet nie chce mi się ich zadawać, bo i tak nie odpowiesz.
Wiesz kto.

Louis, nie pozwolono mi się z Tobą zobaczyć, nie mam nawet pewności, czy dostajesz te kartki, ale musisz wiedzieć, że o Tobie nie zapomniałem i chcę z Tobą porozmawiać.

Tomlinson, ty tępaku. Zapomniałeś, jaki mam adres? Nie wierzę telewizji ani prasie. Wierzę, że tego nie zrobiłeś. Przecież Ty nie potrafisz się nawet bić!!!

Louis. Żyjesz?

Lou, nie zapomnę Cię.

  Zayn wysyła mi kartki, a mi nikt nie pozwala odpowiedzieć. Ani pisemnie, ani słownie, czyli poprzez widzenie. W tym więzieniu w ogóle jest widzenie? Nie wiem. Dni są szare, bez wyrazu, nie widzę sensu w swoim istnieniu, w swoim życiu. Czuję się, jakbym był zakneblowany, nie mogę nic mówić. 
  Codzienna rutyna- wczesne wstawanie, jedzenie, jakieś roboty, godzina na świeżym powietrzu, jedzenie, siedzenie w celi albo na więziennym "boisku", jedzenie, kibel, spanie. Aha, zapomniałem jeszcze o wysłuchiwaniu bzdet chorych psychicznie ludzi. Gościu naprzeciwko mojej celi zabił swoje dzieci i żonę. Dlaczego? Bo się wkurzył, a alkohol dodał mu poweru. Zabawne.
  Więzienne żarty są przesycone cierpkością i seksualnymi podtekstami. Może umarłem, a to jest moje piekło?
  W tym więzieniu nie można ryczeć. Albo zleją cię "kumple" obok, albo strażnik. Ogólnie to więzienni strażnicy zazwyczaj są facetami niewyżytymi, którzy chcą wyładować frustrację rodzącą się z życiowego niepowodzenia na ludziach, którzy nie mają dobrej przeszłości i przyszłości też nie będą mieć. Ciągnie swój do swego. Jedyna różnica między strażnikiem więziennym a samym więźniem jest taka, że strażnik nie posunął się do złamania prawa. Chyba, że te prawo złamał, ale uszło mu to na sucho, bo ma znajomości. Na tym polega polityczny, amerykański paradoks. Równość wobec prawa istnieje tylko teoretycznie, jest wydrukowana na papierku, ale nikt nie dba o to, żeby wprowadzić te słowa w praktykę, dać im życie i rozwijać je. 
  Każdy dba o swoje interesy.

  Minął rok od ostatniego listu Zayna. Na jego miejscu też bym się nie zadawał z takim facetem, jakim jestem. 

  Moje drugie urodziny spędzone w więzieniu. Nie było tortu, świeczek ani wyśpiewanego "sto lat". Prezentem było dostanie z pięści w mordę.
  Tak z sympatii.
  Święta tutaj też nie istnieją. To jest drugi świat, zapomniany przez Boga.

  Za dwa tygodnie kończy się marzec. Uciekam...

  W tym miejscu wypisał się długopis. Schowałam kartki do notatnika wypchanego po brzegi zdjęciami, czyli tak naprawdę do starego albumu. Fotografie były różne, głównie (jak się domyśliłam) Tomlinsona i Zayna, którego rysy twarzy były bardzo charakterystyczne. Tak naprawdę to cała piątka tych chłopaków wepchnęła swoje zdjęcia do jednego albumu, żeby była taka pamiątka i symbol, że są jak rodzina.
  A ja należałam do grupy osób, która miała zwyczajnie rozbić tą rodzinę.
  Bez słowa owinęłam zeszyt marynarką, żeby nie zobaczył go Arty. Cicho zamknęłam schowek, kładąc na nim panel, wstałam i omijając leżące szkło, wyszłam z pokoju, trzymając pogniecioną marynarkę w objęciach.
- Nic? - upewnił się chłopak. Pokręciłam głową.
- Nic - potwierdziłam.
- Trudno. Spóźniliśmy się. Joel dał mi znać, że nasza wielka piątka wylatuje do Paryża, wyśledził ich ten nasz... eee... jak on miał na imię? Ten co dwa razy nie potrafił strzelić do...
- Wiem, o kogo ci chodzi - przerwałam mu. - Wylatują do Paryża, ta?
- No. Chłopak leci z nimi, żeby nie stracić ich z oczu, musimy być na bieżąco. Ty wracasz do USA, a ja w razie wypadku zostanę w Londynie.
- Kiedy wylatuję?
- Już dzisiaj wieczorem. Nic tutaj po tobie, jeśli Tomlinson będzie w Paryżu.
  Nawet się ucieszyłam wizją powrotu do Stanów. Czułam się tam swobodniej i bezpieczniej, zwłaszcza w Nowym Jorku, którego plan znałam na pamięć.
- A tobie nie jest zimno? - zauważył, że trzymam marynarkę w ręku, odsłaniając gołe ramiona, bo miałam jedynie bluzkę na ramiączka.
- Jest teraz w sam raz. Schowaj laptop do teczki i zawieź mnie do hotelu, muszę się spakować.
- Oczywiście - mruknął Arty. - A o tym zeszycie Joel nie musi wiedzieć - dodał, puszczając oczko. - No co? Nie patrz się tak na mnie, rób co chcesz, co mnie jakieś więzienne liściki Tomlinsona obchodzą. Twój problem.
- Dzięki. - Powiedziałam tylko i powoli zeszłam po schodach.
  Arty jednak potrafi być w porządku, o ironio.

Liam

  Nawet nie wiedziałem, że Heathrow jest takie ogromne- doszedłem do tego wniosku, siedząc już czterdzieści minut, czekając na odprawę. Czerwone krzesło zaczynało mnie denerwować, więc często wstawałem i spacerowałem między stanowiskami obsługi klienta, stoiskami na ulotki i tablicami informującymi o przylotach i wylotach samolotów.
  Louis wygodnie rozłożył się na trzech krzesłach i czytał gazety, Harry zaglądał mu przez ramię i najprawdopodobniej też śledził wzrokiem pojedyncze artykuły, Niall wpatrywał się w wielkie okno, a właściwie była to szklana ściana, słuchał muzyki przez słuchawki i wystukiwał stopą rytm, natomiast Zayn bazgrał coś po jakimś zeszycie. Wydawać się mogło, że tylko ja byłem taki niecierpliwy.
- O której jest odprawa? - zapytałem się dziesiąty raz o to samo.
- Siedemnasta pięć - odpowiedzieli jednocześnie Zayn, Louis i Harry. Niall pewnie nawet nie usłyszał pytania.
- Usiądź na tyłku, Liam - ziewnął Harry. - Weź jakąś gazetę.
- Nie mam humoru do czytania - burknąłem, ale usiadłem naprzeciwko nich. - W ogóle nie mam humoru do niczego.
- Prześpisz się w samolocie - odezwał się Zayn.
- Taaa, dwie-trzy godziny spania mi nie wystarczą.
- To odpoczniesz w Paryżu.
- Najpierw trzeba dostać się do tego Paryża. Ej, Liam, twoja ciotka mieszka na przedmieściach, czy w centrum? - zabrał głos Niall, który wepchnął słuchawki do kieszeni bluzy.
- Centrum.
- Coś bez entuzjazmu jesteś.
- Dlaczego miałbym się cieszyć? Półtora tygodnia u wiecznie marudzącej ciotki? To ma sprawić, że będę pełen entuzjazmu?!
- A ty co powiesz, Lou? - Styles szturchnął chłopaka w ramię.
- Też mi się nie chce tam lecieć - powiedział. - Nic mi się nie chce.
- Boję się, że podróż źle wpłynie na jego samopoczucie - Zayn zmarszczył brwi.
- Wpłynęłoby, jeśli miałbym siedzieć w samolocie z dziesięć godzin. Ale to będą maksymalnie trzy godziny. Nie róbcie dramatu, dobra?
- Zostałeś prawie postrzelony z mojej winy, byłeś w śpiączce, a ja mam nie robić dramatu. Trzymajcie mnie, bo zaraz zrobię mu kolejny dramat, ale z twarzy.
- Zayn, do ciężkiej cholery, rozmawialiśmy na ten temat. - Louis podniósł się, rzucił gazetę na stolik i podszedł do Malika. - Mamy mnóstwo problemów na głowie, a jeśli masz zamiar dodatkowo użalać się nad sobą i rozpamiętywać przeszłość, to wiedz, że w niczym mi, nam nie pomożesz.
- Z Nicki też rozmawiałeś, co?
- A co to ma do rzeczy?
- Nic. - Zayn wyszczerzył się. - Coś mi mówi, że Louis Tomlinson odzyskuje siły.
- Zaraz mi te siły opadną, bo widzę nadchodzącą dziennikarkę.
  W tym samym momencie rozległ się głos kobiety informujący o rozpoczętej odprawie dla ludzi, którzy wylatują do Paryża.
- Spadamy stąd - rzucił Lou, złapał swoje bagaże i poszedł.
- Mówiłeś coś, że Lou odzyskuje siły? - mruknąłem do Zayna. Malik przewrócił oczami.
- Ta. Tylko żeby nie pozbył się nadmiaru energii w zły sposób.
- No właśnie. - Westchnąłem.

cdn

zostaw komentarz! (;






piątek, 20 września 2013

DEAD: ALIVE- XVI

Chyba nikt nie będzie zdziwiony, gdy powiem, że rozdziały będą raz na tydzień i nie w czwartki, tylko raczej na weekend. Nie wiem, czy kolejne przeprosiny mają sens, ale nie mam na to żadnego wpływu, mam dom i naukę na głowie, często nawet nie mam czasu, żeby włączyć kompa, co zresztą widać doskonale po mojej aktywności na Twitterze. I w dodatku mój plan lekcji jest tak debilnie ułożony, że każdego dnia mam ciężkie przedmioty, które po prostu wymagają systematycznej nauki, nie mogę zawalić sprawy. Mam nadzieję, że zrozumiecie. A tak na dobrą sprawę to też powinniście coś wiedzieć i sądzę, że rozdziały w piątki wieczór są dobrą opcją, bo każdy z nas ma teraz milion spraw na głowie. A pisanie rozdziału jest bardzo czasochłonne, jeśli ktoś do tego przykłada się tak jak ja. Dlatego nie dziwcie się też, że cały czas proszę o komentarze, bo to jest taka... nagroda, że doceniacie fakt, że wciąż piszę. Oczywiście, że to moje hobby i w ogóle, ale w trybie życia, jaki teraz prowadzę, to nawet czas na hobby jest ograniczony :)

***

hope there's someone
who'll take care of me
when I die, will I go?

and hope there's someone
who'll set my heart free
rest alone when I'm tired

there's a ghost on horizon
when I go to bed
how will I fall asleep tonight?
how will I rest my head?


Sen o sprawiedliwości
  Media uzyskały informacje o poprawie stanu zdrowia Louisa Tomlinsona, kontrowersyjnego symbolu amerykańskiej rewolucji, która wybuchła tuż po orzeczeniu sądu, że Tomlinson jest niewinny. Zostało mu wypłacone wysokie odszkodowanie, a prawdziwi zabójcy odsiadują dożywotni wyrok w więzieniu, ale czy to wystarczy, żeby zapanował spokój na ulicach Stanów Zjednoczonych, a ludzie byli pewni, że takie sytuacje już nigdy się nie powtórzą? Okazuje się, że nie. Cały świat żyje wypadkiem Tomlinsona, każdy chce poznać prawdę i powód, dla którego został prawie postrzelony na stacji benzynowej przy autostradzie w kierunku Manchesteru. Świadkowie twierdzą, że Louis nie był sam, a towarzyszył mu Zayn Malik, który również odegrał ważną rolę we współczesnej rewolucji na terenie USA.
  Ludzie żyjący w Wielkiej Brytanii zaczynają się martwić, że rewolucja przejdzie również na wyspy brytyjskie, co wprowadziłoby chaos w każdej dziedzinie życia. Władze zapewniają jednak, że do niczego takiego nie dojdzie, ale obywatele tego pewni nie są, zwłaszcza po tym, jak na zaludnionym placu handlowym został zamordowany młody chłopak. Sprawca nie jest znany. Krążą domysły, że maczał w tym palce sam Tomlinson, ponieważ również był tam obecny. Nie można mu jednak aktualnie niczego zarzucić. Wszyscy jednak są zdania, że ten mężczyzna powinien opuścić Wielką Brytanię ze względu na zagrożenie rozszerzenia się rewolucji.
  Aktualny stan polityczny USA do najlepszych nie należy- niedawno na wolność został wypuszczony Joel Zatzmichen, mężczyzna próbował parę lat temu zabić prezydenta, skończyło się to niepowodzeniem. Amerykanie obawiają się tej decyzji i jednocześnie są dodatkowo zmotywowani do obalenia aktualnych rządów.
Dla USA Today
Joseph Sammuel.

(Nie)kolorowych snów!
  Właściwie to dlaczego wszyscy tak zachwycają się tym młodym facetem, Louisem Tomlinsonem? Cóż, jego "kariera" nie zaczęła się zbyt dobrze- został oskarżony o trzy morderstwa. Nic specjalnego, prawda? Przecież codziennie giną ludzie. Niezwykłość tego wydarzenia polegała na tym, że rozprawa w tejże sprawie odbywała się nieco inaczej, niż powinna- oskarżony nie miał prawa do żadnej obrony, czyli tak naprawdę został postawiony przed faktem dokonanym. Jednak nikomu specjalnie z tego powodu smutno nie było, chcieli sprawiedliwości, czyli żeby go zamknąć i po kłopocie. Na parę lat sprawa ucichła, aż w końcu w mediach ukazały się nagrania z próby ucieczki Tomlinsona, chciał wylecieć do Wielkiej Brytanii z fałszywymi dokumentami (tak na marginesie, szacunek dla gościa: wciąż nikt nie wie, jakim cudem udało mu się uciec z więzienia, najprawdopodobniej ktoś wiedział o jego niewinności i mu pomógł). Sam wylot nie doszedł do skutku, ale policji jednak uciekł. Przez trzy miesiące ukrywał się, aż policja po dokładniejszym śledztwie wytropiła go i takim oto sposobem Tomlinson został złapany, ale nie sam- w towarzystwie innych chłopaków. Scena z Times Square stała się historyczną i teraz wszyscy się nią zachwycają, och, chcąc, nie chcąc, dobrze to rozegrał- wyglądał na naprawdę pewnego siebie, ale i na rozczarowanego. Hm, chyba też bym tak się czuł, ale facet rósł w oczach, pierwszy raz od paru lat miał prawo głosu. I co się okazało? Że jest niewinny, a co najlepsze- sędzia, który postawił mu wyrok, doskonale o tym wiedział. Ale po co sobie komplikować życie, prawda? Tuż po tym wydarzeniu Stany Zjednoczone dosłownie się zjednoczyły i stworzyły chaos, totalny syf i bałagan, byle wykopać beznadziejnych polityków ze swoich stanowisk. Czy to im się uda? Mówiąc szczerze, to myślę, że tak, Louis Tomlinson narobił niezłego bałaganu, ale nikt nie zaprzeczy, że ten bajzel był potrzebny. 
  Dlatego wszyscy prawie dostali zawału, gdy dowiedzieli się, że ich Bóg w formie niedoszłego mordercy, został prawie zastrzelony przy autostradzie. Miał dużo szczęścia (jak zwykle) i zapadł w śpiączkę, a dzisiaj się z niej wybudził. Media dostają orgazmu, Lady Gaga pewnie poczuła konkurencję i niedługo wyjdzie nago na galę, bo wszystkie dziwne stroje już na sobie miała, a długo nie było o niej żadnych artykułów, a ludzie pierdolca, bo chcieliby mieć spokój, ale go tak łatwo nie dostaną. Zwłaszcza ci żyjący w USA. Chociaż oni nie narzekają, bo sami tego chcieli. 
  Tym nieco pesymistycznym akcentem kończę swoje wypociny, dopijam szybko kawę i wychodzę ze Starbucksa, bo nie daj Boże, zaraz ktoś podłoży rewolucyjną bombę i nie zdąże zanieść artykułu do swojego szefa.
George Hanes, The New York Times.



  Nie wiedziałem, dlaczego obudziłem się ze łzami w oczach, albo coś mi się złego śniło i totalnie mnie rozbroiło, albo ledwo po obudzeniu coś zmusiło mnie do płaczu.
  Nie wiedziałem, dlaczego ludzie biegali nade mną, jakbym umierał, czy cholera wie, co.
  Nie wiedziałem, dlaczego przez sen słyszałem płacz Zayna, ale nie widziałem jego twarzy, jakbym był niewidomy. Czasami się tak czułem. Mogłem tylko słuchać, robiłem to godzinami. 
  Nie wiedziałem, dlaczego coś mnie mocno zabolało przez sen i poczułem, że tracę oddech. Głupie uczucie. 
  Nie wiedziałem, skąd brały się w mojej głowie krzyki. Nie wiedziałem też, dlaczego nie potrafiłem rozróżniać głosów. Wiedziałem, że je znałem, ale nie potrafiłem nic dokładniej sprecyzować. I to też było głupim uczuciem. Dla odmiany czułem się jak niewidomy idiota.
  Nie wiedziałem i nie rozumiałem wielu rzeczy. Nie chciałem zadawać pytań, chciałem tylko odpowiedzi. Nie chciałem nic mówić, chciałem tylko słuchać. Pływałem we własnych myślach i emocjach, które stapiały się ze sobą i tworzyły nieznany mi ocean. 
  Czasem, nie wiedziałem skąd, jak i dlaczego, słyszałem głos Zayna i widziałem jego przerażoną twarz. A potem czułem ból, rozczarowanie i ogromny strach. Myślałem, że przedwczesna śmierć to ulga, ale to jeden, wielki szok, strach i chęć odwrotu. Najsmutniejsze jest to, że odwrotu już nie ma. W głowie przypominają się wszystkie rzeczy, które obiecaliśmy zrobić, ale stchórzyliśmy i i te wszystkie przysięgi, jedna po drugiej, złamaliśmy. Nieodpowiedzialne, tchórzliwe dupki.
  Dlaczego człowiek docenia życie dopiero wtedy, kiedy jest o krok do jego zakończenia? Dlaczego zależy mu na każdym jednym oddechu, a kiedyś powtarzał, że śmierć byłaby dla niego najwygodniejsza? Ludzie twierdzą, że nie boją się śmierci i bez większego problemu ryzykują, ale dopiero na samej mecie dochodzi do nich, jakimi wielkimi tchórzami są. Bo pchanie się w ręce śmierci nie jest dowodem odwagi, tylko swojej własnej beznadziei i litości nad sobą. Ale można to powtarzać do znudzenia, ludzie będą wierzyć we własne teorie, a rozumieją swoje błędy wtedy, kiedy jest na to już za późno. Naszym zadaniem jest chyba wyciąganie ich z tego bagna, które potocznie jest nazywane znieczulicą. Przecież samobójcy to tak naprawdę egoistyczne dupki, które zostawiły swoich bliskich mając w głębokim poważaniu to, że dla nich świat się zawalił.

  Ze snu wyrwał mnie duszący kaszel, tak mocny, że miałem wrażenie, że zaraz wypluję płuca, oczy zaszły mi łzami i poczułem, jak włosy na głowie stają mi na wszystkie strony świata, bo się naelektryzowały.
  Była zimna noc, a przynajmniej zimna dla mnie, dostałem gęsiej skórki i miałem ochotę zakopać się w pościeli, odwrócić się na bok i zasnąć, ale pewne rzeczy były dla mnie przeszkodą. Po pierwsze- kroplówka, po drugie- męczył mnie paskudny kaszel i w ogóle czułem się beznadziejnie, po trzecie- byłem w szpitalu.
  Ja, amerykański heros, siedziałem w szpitalnym łóżku, wyglądając jak idiota, z tłustymi włosami, z worami pod oczami i z dziwnym uczuciem w żołądku, coś pomiędzy głodem, a chęcią zwymiotowania, ale nie byłem głodny, a wymiotować w sumie też nie chciałem. Nie potrafiłem określić swojego nastroju. Zresztą, byłem usprawiedliwiony.
  Tak było cały czas- budziłem się, zasypiałem, budziłem, wzdychałem ciężko, łapałem zaniepokojone spojrzenia pielęgniarek, zasypiałem, po paru minutach wracałem do świata żywych, tak cały czas. Aż pewnego razu, wciąż była to noc, tradycyjnie ze snu wyrwał mnie kaszel, ale nie byłem sam.
  Z prawej strony gdzieś na wysokości mojej dłoni leżał chłopak, twarz schował w poduszce, ktoś okrył go kocem. Włączyłem lampkę stojącą na szafce nocnej.
- Ha... - zacząłem mówić, ale ponownie zaatakował mnie kaszel- zacząłem dusić się jak pięćdziesięcioletni palacz.
  Chłopak westchnął i odwrócił głowę na drugi bok, jego lokowata czupryna zakryła całą poduszkę.
  Podniosłem się lekko na łóżku i delikatnie pociągnąłem poduszkę.
- Kiedyś chciałem cię zabić. - Odezwał się niespodziewanie, nie zmieniając nawet swojej pozycji, nie ruszył się ani o milimetr. - Nie wiem, jakbym z tym żył. Ale najprawdopodobniej też bym się zabił. Siedzenie w więzieniu to w sumie jest psychiczna kara, a nie fizyczna. Siedziałbym całe dnie w pomieszczeniu o bodajże ośmiu metrach kwadratowych i moje przypuszczenia powoli by mnie zżerały od środka. Pewnie krzyczałbym przez sen, a goście z celi obok śmialiby się, że jestem ciotą. W sumie jestem. Siedzę tutaj i czekam, aż się znowu obudzisz, zaryczany i wkurzony na cały świat. Wystarczył mi widok półmartwego przyjaciela, żeby świat się popsuł w jednym momencie. Ale komu ja to mówię? Przecież ty masz o wiele więcej doświadczeń życiowych za sobą, siedzenie w szpitalu to błahostka.
- To mnie można nazwać ciotą, a nie ciebie. Gdybym był w waszej sytuacji, to nie siedziałbym w szpitalu, tylko łaził po mieście, po jakichś kanałach i wrzeszczał, że to nie jest fair.
- Bo to nie jest fair.
- Harry, pokaż mi swoją twarz.
  Harry przełknął ciężko ślinę i powoli uniósł głowę. Jego włosy poprzylepiane były do twarzy, która była cała wilgotna od łez. Zarumieniony, z drgającą wargą i z plastrem na czole Styles, patrzył mi się prosto w oczy, a pięści zaciskały się boleśnie z całych sił.
- Louis, czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak to jest widzieć swojego przyjaciela tak naprawdę pierwszy raz od tygodnia? - jego głos załamał się. Nie wiedziałem co powiedzieć i zachciało mi się niemęsko ryczeć, ale to chyba nie było teraz istotne. Styles poderwał się i uścisnął mnie z całej siły, chowając twarz w mojej szyi.
- Ja nie widziałem Zayna od paru lat, ale wrócił. - Odparłem, opierając głowę na jego ramieniu. - Przyjaciele nigdy nas nie opuszczają.
- A ty chciałeś? Chciałeś to zrobić? Opuścić?
  Westchnąłem.
- Harry, powinienem odejść.
- Dam ci znać, jeśli będę miał cię dość. Wtedy sobie pójdziesz.

4 dni potem,
Harry.

- Lou, zjedz tą cholerną zapiekankę do końca i spadamy, dobra? Rzygam już tym szpitalnym smrodem, a ty modlisz się nad tym żarciem.
- Louis może ma jakiś rytuał.
- Ta, modlę się.
- Super sprawa, że tak zagorzale wierzysz w Boga, ale kończ jeść.
- Zayn, nie bądź taki niemiły, Louis siedział tu prawie dwa tygodnie- tydzień spał, drugi tydzień nagadał się za wszystkie lata.
- I odespał się za wszystkie lata.
  Spojrzałem ukradkiem na Louisa. Siedział już w swoich normalnych ciuchach na skórzanej sofie przy stoliku, na którym leżał na talerzu kawałek zapiekanki. Potem mieliśmy jechać do hotelu, następnie do domu, który został wysprzątany tylko w pięćdziesięciu procentach, a potem na lotnisko, bo mieliśmy zamiar wylecieć do Paryża, do ciotki Liama.

- Co teraz zrobicie? - mama Liama stała naprzeciwko nas, w wysokich szpilkach i marynarce. Wylatywała już do USA, bo z Nicki było już wszystko w porządku i miała pojechać w końcu do tego cholernego Manchesteru, tym razem bez żadnych problemów i przeszkód, Louis za dwa dni miał zostać wypisany ze szpitala, a my...
  No właśnie.
- Mamo, nie jesteśmy dziećmi, damy radę - odparł zasępiony Liam.
- Każdy człowiek jest dzieckiem. Liam, myślisz, że to tak wszystko zostawię? Zadajecie się z Tomlinsonem, to z góry jest skazane na niebezpieczeństwo.
- Głupoty, same głupoty.
- Tak czy inaczej, nie zgadzam się na wasz powrót do domu. Przynajmniej teraz.
- To co masz zamiar zrobić? 
- Powinniście odpocząć. Cała wasza piątka. Nicki jedzie do Manchesteru na tydzień, potem wraca do USA. Za półtora tygodnia jest Wigilia.
  Zapadła cisza. Wszyscy spojrzeli na Liama, jakby był jakimś generałem, od którego wszystko zależy. 
- Na litość boską, nie wiem, co robić! - jęknął.
- Istnieje pewna opcja... - pani zawahała się przez chwilę - ale nie wiem, czy to wypali. To znaczy, z samą ciotką problemów nie będzie, z tego co wiem, to popiera Louisa w politycznych sprawach, ale...
- Proponujesz nam krótkie wakacje w Paryżu u ciotki?
- No tak.
  Liam odwrócił się do nas.
- Mamy jakieś wyjście? - spytał. - Do świąt będziemy siedzieć w Paryżu?
- A mamy inne wyjście? - powtórzył ironicznie Zayn. - Dla mnie to nie problem, mogę lecieć.
- Jeśli Zayn, to nasza trójka też - wzruszył ramionami Niall, powtórzyłem ten gest.
- Dobra - mruknął Liam. - Dzwoń do niej.

- Harry, nie gap się tak na mnie.
- Ouch. Przepraszam. Zamyśliłem się. - Mruknąłem i odwróciłem wzrok. Louis przyglądał mi się uważnie.
- Wszystko okej?
  Jęknąłem w myślach: zadawał to pytanie milion razy dziennie. Wszystko okej? Wszystko dobrze? Czy coś się stało? Stało się, do cholery, a tak na marginesie, to wyjazd do ciotki Liama mi się nie uśmiechał.
  Wizja zbliżających się świąt Bożego Narodzenia również nie była specjalnie zachwycająca. Wszędzie były jakieś mikołaje, renifery, elfy, śnieżynki i inne tego typu bzdety. Może jednak nie same święta mnie martwiły, ale fakt, że zbliżały się urodziny Louisa. Nasze aktualne okoliczności nie sprzyjały świętowaniu, ale... czy Louis nie zasługiwał na odrobinę szczęścia?
  Przypomniałem sobie rozmowę Zayna i Liama na kacu, przed tym wszystkim, gdy wysłałem Nialla i Louisa do sklepu po picie- Malik proponował ściągnięcie rodziców Louisa. Wyraziłem zgodę, że to całkiem dobry pomysł, ale im bliżej do realizacji tego planu, tym bardziej zaczynałem rozumieć, że to z góry skazane jest na porażkę i zawód Louisa. To znaczy może nie zawód, bo nic nie wiedział o naszych planach, ale nie oszukujmy się- święta bez rodziny nie są prawdziwymi świętami. I nie mam na myśli "rodziny" w formie przyjaciół, tylko tą prawdziwą- rodzice, dziadkowie, wujkowie... Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o rodzinie Louisa, ale nigdy nie chciał o niej opowiadać, bo pewnie nie miał zbyt kolorowo. To znaczy, nie mieszkał w jakiejś patologi, ale jednak nie było idealnie, jeśli rodzice postanowili tak naprawdę wydziedziczyć własnego syna.
- Jest w porządku - rzekłem, uśmiechając się. Ale czy to był prawdziwy uśmiech?
  Louis nie czuł się dobrze, to było widać jak na dłoni. Co z tego, że fizycznie miał się prawie idealnie, jeśli jego dusza była w kawałkach, które nie mogły się poskładać? Czuł się winny i najchętniej cały czas siedziałby cicho, byle nikt nie skupiał na nim swojej uwagi, tak jakby naprawdę... odszedł.
  Była jeszcze jedna, ważna rzecz. Louis nie wiedział o tym, że został prawie zabity przez Nicka. Niall chciał mu o tym powiedzieć, ale Liam w porę go uciszył. Potem stwierdził, że taka wiedza nie jest potrzebna Louisowi do szczęścia, wręcz przeciwnie, pogorszy jego stan. Podskórnie czułem, że Louis też o czymś nam nie mówił i żaden z nas nie był fair, ale... ale to wszystko nie miało już sensu, ilekroć się o tym myślało, tym bardziej się oszukiwało, że o pewnych sprawach po prostu się nie mówi, co jest totalną głupotą, ale bałem się o Louisa, tak samo jak on o nas. Każdy był zmartwiony, spięty i nikt nie czuł się swobodnie. Przyjęliśmy, że śpiączka Louisa i wydarzenia, które miały miejsce w szpitalu, to temat tabu, koniec kropka.
  Co wiedzieliśmy o tej całej niezwykle kretyńskiej sytuacji?

- Daj kartkę, Lou, napiszę ci wszystko.
  Patrzyłem, jak Niall bazgroli po kartce.

a) zaatakowało nas ZR, czyli Zatzmichen's Revolution.
b) zaatakowano siostrę Liama, to raczej nie przypadek.
c) chciano cię zabić drugi raz, drugi, bo pierwszy był na placu, kiedy zabito tego chłopaka. to miałeś być ty.
d) nikt nie wie po co, kto i jaki to ma sens, ale słabo to widzę.

- Super, Niall, twój optymizm po prostu czuć na kilometr! - warknąłem.
- Po co mamy się okłamywać? Znowu jestem powodem problemów, wy ryzykujecie swoje życie, a...
- Bla, bla, bla. Louis, idź spać. Zaczynasz gadać pierdoły.
- Nie idź spać! - krzyknąłem. - Ile można śnić?!
- Najgłupsze jest to, że nic mi się nie śniło i nie śni.
- Mam to gdzieś. Chcesz kawę na pobudzenie?

- Harry, to nie ma sensu! - Pewnego wieczoru wściekły Zayn podszedł do mnie i szarpnął mnie za ramię. - Wyjdziemy ze szpitala i dam sobie rękę uciąć, że następnego dnia znowu coś się stanie! Ten wyjazd do Paryża to dobra sprawa, Londyn nie jest bezpieczny, a zwłaszcza USA!
- No dobra, ale przecież nikt nie chce wracać do USA - zdziwiłem się.
- Weź zacznij myśleć, zaraz święta, jak myślisz, do kogo wpadniemy na Wigilię?
- Wątpię, żebyśmy polecieli do mamy Liama - szybko zaprzeczyłem, ale sam zacząłem wątpić we własne słowa. - Zresztą, dlaczego teraz poruszasz ten temat? - potrząsnąłem głową.
- Dlaczego? Człowieku, stoimy w martwym punkcie. Louis się obudził dwa dni temu, wiemy tylko tyle, że za kolejne dwa polecimy do Paryża, do ciotki Liama. Potem będzie Wigilia i polecimy do USA, co jest istnym samobójstwem! Chcą zabić Louisa, to zasrane ZR śledzi nasz każdy krok!
- Zayn, zaczynam się ciebie bać, gadasz jak jakiś...
- Staram ci się wytłumaczyć to, czego nie rozumiesz, do cholery!
- Ale po co się unosisz, człowieku?!
- Bo jak polecimy do USA to Louis, kurwa, zostanie zabity! - wrzasnął i odszedł, zatrzaskując drzwi od hotelowego pokoju za sobą.
cdn

piosenka, której tekst został użyty na początku rozdziału - > Hope There's Someone <

piątek, 13 września 2013

DEAD: ALIVE- XV

  Harry Styles stał przy automacie do kawy, jak zwykle o tej porze. Picie tego napoju o takiej późnej godzinie nie było zbyt rozsądne, ale Harry siedział w szpitalu do dwudziestej trzeciej, czasem nawet do północy, co nie spotkało się z zadowoleniem pielęgniarek, ale co one na dobrą sprawę miały do gadania? Przecież Styles był przyjacielem sławnego Tomlinsona, to i na takie przywileje mógł sobie pozwolić.
  Harry był chodzącym kłębkiem nerwów. Zanim prychniesz pod nosem, że każdy był postawiony w tak beznadziejnej sytuacji, że nie było to pod żadnym względem dziwne i nie tylko Styles był nieźle wkurzony, uprzedzę Cię jednym- Styles od początku był inny, śmiem twierdzić, że nawet trochę dziwny, tylko trudne jest sprecyzowanie, czy ta jego dziwność była pozytywna, czy negatywna. Harry czuł po kościach, że ten chłopak, który leżał w śpiączce, odwrócił jego życie do góry nogami. I tutaj znowu nie wiadomo, co stwierdzić- czy jego życie stało się lepsze, czy jeszcze gorsze niż było. Chłopak z burzą loków na głowie najbardziej z całej czwórki polubił Louisa, co było zadziwiające, zważywszy na to, że chciał go zabić. Nieprawdopodobne skutki mają niedomówienia i kłamstwa, prawda? Ludzie są tacy obłędni, że pastwiąc się na jednej osobie, mogą sprawić, że nie tylko ta jedna osoba zostanie pokrzywdzona i wprowadzona w paskudny błąd i potem trzeba cudze głupoty samemu naprawiać, co jest najbardziej irytującą i mega totalnie niesprawiedliwą rzeczą na świecie- ponosić winę za kogoś innego.
  Harry cały czas chodził zamyślony, był nieobecny, miał huśtawki nastroju. Raz z nerwów zachował się niezbyt męsko (ale czy to jest istotne?)- usiadł obok Zayna, uścisnął go i zwyczajnie się popłakał. Zdumiony Malik w pierwszej chwili chciał go odepchnąć zdezorientowanym gestem, ale w chwilę się opamiętał i go przytulił, wzdychając ciężko, jakby wiedział, co on czuje. Następnego dnia Styles był zły jak osa i z Zaynem się pokłócił, a ostre słowa Zayna, że "szuka sobie worka treningowego, żeby wyładować swoją frustrację" sprawiły, że chłopak wyszedł z sali, a potem ze szpitala i skierował się na plac niedaleko hotelu. Patrzył, jak jakieś dzieciaki chichoczą i biegają na torze przeszkód na placu zabaw. Zastanawiał się, czy on też tak robił i czy w okresie dzieciństwa też tak mało wiedział o otaczającym go świecie. Dzieci są niesamowite, ich kreatywność, ufność i pozytywne myślenie zwala z nóg. Tak właściwie, to kiedy ten optymizm się kończy? Kiedy człowiek, patrząc na szklankę do połowy napełnioną wodą, myśli, że przecież połowa szklanki jest pusta, a nie, że aż połowa jest napełniona piciem? Kiedy z nosa spadają te różowe okulary? Kiedy jest ten moment, kiedy ktoś ucina nam skrzydła i ciężko opadamy na ziemię i widzimy ją już zupełnie inaczej? Kiedy pierwszy raz rozumiemy, co tak naprawdę znaczy: jest źle, jest bardzo źle, jest cholernie źle?
  Myśl pozytywnie. Uśmiechaj się. Tylko jak to robić, kiedy wokół ciebie wszystko się psuje i wali? Twój mur obronny budowany od dzieciństwa zostaje zburzony? Ile można wysłuchiwać czyjegoś płaczu, ile można samemu płakać? Ile można nosić na swojej twarzy ten obrzydliwy, sztuczny, automatyczny uśmiech?! Stwarzanie pozorów jest dobre tylko przez krótką chwilę, ale nie przez miesiące. Przecież człowiek nie jest maszyną, każdy z nas czuje ból, smutek, strach, przerażenie, ściska nam się żołądek, łzawią nam oczy, zaciskają nam się wargi, paznockie wbijają się w ręce, byle nie reagować, byle obojętnie przejść obok, i tak każdy ma ciebie gdzieś. Nie masz dla kogo być sobą, bo nikt nie lubi twojej naturalnej odsłony. Wiesz dlaczego? Bo najprawdopodobniej nikt jej nigdy nie widział. Jesteś spięty, jeżysz się na widok osób, których nie lubisz, to widać jak na dłoni, kogo się darzy sympatią, a kogo by się wręcz zabiło na miejscu. Prawda boli, ale nikt nie przepada za spiętymi, skupionymi tylko na sobie ludźmi. Jasna sprawa, że są takie osoby, które nie zasługują naszej uwagi ani przez minutę, ale większości ludzi tak naprawdę nie znamy, tak samo jak ty mówisz, że ciebie nikt nie zna. Naszym największym błędem jest to, że nie pozwalamy innym ludziom nas poznać i w rezultacie wszyscy są spięci i już nie wiedzą, kim tak naprawdę są i jak powinni reagować w niektórych sytuacjach. Tak rodzi się znieczulica i obojętność. Nie możesz twierdzić, że każdy ma cię gdzieś, jeśli ty sam masz innych w głębokim poważaniu. Musisz się otworzyć, to działa w dwie strony. Nie zapominajmy też, że każdy ma wady, ty również. Nie można wszystkich wrzucać do jednego worka twierdząc, że te osoby i tak są durne, więc nie ma sensu się z nimi zadawać. Wypominasz w myślach ich chwile słabości, momenty, w których zachowali się niefajnie. Ale były też takie chwile, kiedy spojrzałeś na kogoś i pomyślałaś, że w sumie to on nie jest taki zły, jak się wydaje. Łatwo powiedzieć, że społeczeństwo schodzi na psy, jest w tym ziarno prawdy, ale nie zapominaj o jednym: ty też do tego społeczeństwa należysz i tacy ludzie jak ty powinni je ratować, a nie stać z boku i milczeć.
  To Harry Styles wbrew pozorom przeszedł największą metamorfozę. Z egoistycznego kolesia zamienił się w chłopaka, który wręcz zbyt dużo myślał o innych i w pewnej chwili nie zdołał unieść ciężaru przesadnej empatii. Po czasie zobaczył, kto jest warty jego uwagi, a kto nie. I do jakiego wniosku doszedł? Że najbardziej zależy mu na osobie, której kiedyś nienawidził, nonsens. Wystarczyło parę rozmów z mężczyzną, który siedział w więzieniu długi czas, odsiadywał niesprawiedliwy wyrok, a gdy chciał zabrać głos, znowu mu nie pozwolili i musiał się ukrywać. Louis Tomlinson, znienawidzony przez wielu ludzi chłopak, stał się inspiracją i symbolem sprawiedliwości. Gdyby cały czas milczał, wciąż siedziałby w więzieniu, Styles błądziłby w fałszywym towarzystwie, Niall chorowałby na anoreksję i byłby osamotniony, Liamowi nikt by nie przemówił do rozsądku, że były przyjaciel go potrzebuje, bo przeżywa dramat, Zayn wciąż czułby się jak intruz w domu Nicki i jej brata i w dodatku myśl o Louisie nie dawałaby mu spokoju i powoli go zabijała. Jedna osoba potrafi tyle zmienić. Jedna osoba potrafi zrobić potężną rewolucję na amerykańską, a potem europejską, azjatycką, aż w końcu światową skalę. I nie chodzi tutaj tylko o rewolucję w polityce. Rewolucja przeszła również w zaśmieconych przez stereotypy i rutynę sercach ludzi. Ty też powinieneś wyjść z cienia. Zawsze najgorsze są początki- kto pierwszy wyjdzie przed szereg? Zaufaj osobie na górze, która rozpisała sobie już twój życiorys i bądź tym ochotnikiem, jednym z pierwszych. Rozpocznij swoją własną rewolucję.
  Harry nawet bał się myśleć, ile zostawił pieniędzy w automacie do gorącej czekolady, herbaty i kawy, chciało mu się już wymiotować tym brązowym piciem, którego zapachu powoli nienawidził. Ale nie chciał zasnąć, chciał być czujny, gdyby coś go ominęło, nie darowałby tego sobie. Irytował tym przede wszystkim Zayna, który następnego ranka miał zostać wypisany ze szpitala- warczał na Stylesa, żeby poszedł spać i żeby następnego dnia był stuprocentowo przytomny, ale Harry tylko przewracał oczami i nic sobie z uwag przyjaciela nie robił. Była dwudziesta druga, Malik spał, Nicki również, Liam poszedł ze swoją mamą najprawdopodobniej do baru z fast foodem żeby coś zjeść, Niall zapewnie siedział w hotelowym pokoju i albo sprawdzał coś na laptopie, albo spał, wszystko jedno. Jedynie Harry wciąż stał na szpitalnym korytarzu i czasem łapał zaniepokojone spojrzenia pielęgniarek.
- Panie Styles, lepiej będzie dla pańskiego zdrowia, jeśli pan już pójdzie spać i przestanie pić tyle kawy, zwłaszcza późnym wieczorem.
- Wie pan, że od kawy można dostać raka?
  Ale Harry tylko uśmiechał się przez łzy i siadał przy stoliku, przeglądał dziesiąty raz te same gazety, uczył się tekstów artykułów na pamięć, wstawał po kolejne kubki kawy albo do toalety. Czasem rozlegał się dźwięk sygnalizujący nadejście nowej wiadomości tekstowej, ale ignorował to, bo doskonale wiedział, że napisał albo Niall, albo Liam, a ich smsy były zawsze tej samej treści: Harry, kretynie, przyłaź do hotelu w tej chwili, albo sam do ciebie pójdę, czego byś nie chciał. Jednak nie przyszedł ani Niall, ani Liam- doskonale wiedzieli, że Harry należy do ludzi, którzy są uparci i jeśli Styles zechce spać-nie spać w szpitalu, to tak zrobi, koniec kropka.

- Panie Styles? Proszę pana?
  Och, litości.
- Zasnął pan na fotelu, chyba czas najwyższy pójść do kolegów przespać się i rano wrócić. Nie sądzi pan?
  Burknąłem coś w odpowiedzi i zły na siebie szybko wstałem, ignorując nieznośny fakt, że bolała mnie głowa i szyja, bo źle się ułożyłem.
- Może tak zrobię - wzruszyłem ramionami, chociaż wcale nie było mi to obojętne.
- Jest jeszcze jedna sprawa - pielęgniarka miała zacięty wyraz twarzy.
- Dobra, kapuję. Nie będę już spał w szpitalu i denerwował pielęgniarek.
- Nie o to chodzi - pokręciła głową. - Pan Tomlinson obudził się jakieś... dwie godziny temu.
- Co?!
  Spojrzałem zdezorientowany na blondynkę, a serce podeszło mi do gardła. Przypomniałem sobie smak obrzydliwej, czarnej kawy ze szpitalnego automatu i zacząłem się martwić, że zaraz zwymiotuję na podłogę, która niedawno była zdezynfekowana.
- Dlaczego nikt mnie nie obudził?!
- Sęk w tym, że pan jeszcze nie spał. Nie mogliśmy pana zawołać, bo konieczne było przeprowadzenie badań, a pan by nam tego nie ułatwił.
  Ale ja już jej nie słuchałem, zapominając o rozsądku wpadłem do salki Louisa. Część urządzeń została odłączona, wyglądał lepiej bez kabelków i wbitych w niego igieł.
- Boże, Louis!
  Ale Louis miał wciąż zamknięte powieki.
- Przecież on wciąż śpi! - wrzasnąłem. - Louis wciąż śpi!
- W rzeczy samej, z tą różnicą, że to nie jest śpiączka, tylko normalny sen.
- Spał parę dni, obudźcie go! Na litość boską, muszę...
  Poczułem, jak ktoś silnie odciąga mnie od przyjaciela, więc insynktownie poderwałem się do przodu, ale nie miało to dobrego skutku.
- Mówiłam, że to zły pomysł - mruknął ktoś.
- Proszę skontaktować się z resztą chłopaków.
- Do cholery, niech ktoś w końcu zrobi coś z tymi dziennikarzami, stoją pod szpitalem dniami i nocami, czy policja tego nie widzi?!
  Wszystko mi się mieszało, nie wiedziałem, kto co mówi, co robi, dlaczego mnie odepchnięto i dlaczego zachciało mi się wymiotować. Wyczulone pielęgniarki szybko zareagowały i nie zwróciłem kawy na podłogę. Zrobiło się cholernie głośno, zbiegły się wszystkie pielęgniarki z dyżurki, para lekarzy, w niektórych salkach zapaliły się światła. Cisza nocna została przerwana. Leżałem na kolanach na zimnych kafelkach, pochylając się nad miską i spazmatycznie oddychając, w pewnym momencie zrobiło mi się tak zimno, że zacząłem się okropnie trząść.
- Panie Styles?
  Ktoś kaszlnął, jęknął, znowu zaczął się krztusić. Szpital to przerażające, wręcz obrzydliwe miejsce. Można nazwać je apartamentem śmierci, naprawdę. Gra w papier, kamień i nożyce z Bogiem i jeśli wygra, to wybiera sobie kolejną ofiarę, patrząc z zadowoleniem na ludzkie łzy i żałobę.
  Ktoś naprawdę zaczął się krztusić, nie był to przyjemny dźwięk. Wtedy przypomniałem sobie, jak kiedyś Louis się zakrztusił colą i męczył się przez bite pięć minut.
  I również pięć minut minęło zanim zrozumiałem, że to właśnie on się krztusił.

- Zayn. Zaaaayyyn. Zayn, otwórz te pieprzone oczy, no!
- Rany, czego ty znowu chcesz? - jęknąłem, przewracając się na bok. Moja wypowiedź zabrzmiała raczej jak "Rnyzeotywucesz".
- Zayn, proszę. Jest trzecia w nocy, Harry'ego nie ma.
  Westchnąłem i podniosłem się, próbując otworzyć powieki. Niall z workami pod oczami i z blond buszem na głowie stał nade mną, spodnie dresowe prawie mu zjechały z tyłka, a poza tym to wyglądał na naprawdę zmartwionego.
- Dzwoniłeś do niego? - zapytałem, wstając leniwie z łóżka i zapalając światło.
- Nie odbiera.
- Pewnie siedzi w szpitalu, dobrze wiesz, że zawsze wraca później niż my.
- Maksymalnie o pierwszej w nocy, tak, ale nie o trzeciej!
- Istnieje jeden sposób, żeby upewnić się, że Styles wciąż siedzi w szpitalu. Podaj mi mój telefon.
  Niall bez słowa odłączył telefon komórkowy od ładowarki i podał mi go. Wyszukałem kontakt do pielęgniarki, która udostępniła mi swój numer w razie wypadku. Teraz była taka sytuacja i musiałem to wykorzystać.
  Odebrała po czwartym sygnale.
- Halo? Uhm, dobry, eee, wieczór? - odezwałem się, chodząc po pokoju i szukając bluzy. - Tu Zayn Malik, eee, mam takie... jedno pytanie, bo...
- Coś się stało?
- Dobre pytanie - mruknąłem. - Czy jest tam gdzieś Harry?
  W słuchawce przez chwilę zapadła cisza. Kobieta odchrząknęła i zaczęła mówić.
- Ogólnie rzecz biorąc, to nie wie pan o jednej sprawie. Harry Styles tutaj śpi, fakt, ale również obudził się Louis Tomli...
  To mi wystarczyło.
- Niall, zbieraj się. Louis Tomlinson z łaski swojej się obudził. - Rzuciłem tylko, chwytając bluzę leżącą na fotelu.

cdn

komentarz-mój banan na twarzy, że doceniacie to, co piszę c: