piątek, 1 listopada 2013

DEAD: ALIVE- XX

info o nowym blogu na końcu rozdziału


I had a dream about my old school
and she was there all pink and gold and glittering
I threw my arms around her legs
came to weeping

  Każdy z nas jest żołnierzem na wojnie. Walczy przez większość swojego życia i ku cały czas rosnącej irytacji, wciąż nie może wygrać, chociaż tak bardzo się stara. Chce poczuć się doceniony, chce zobaczyć swoją rodzinę, swoje dziecko, swoją matkę, chce usłyszeć od ojca: jesteś prawdziwym mężczyzną. Każdy ojciec chciałby takiego syna. Chce przestać się bać, że za minutę może paść martwy na ziemię, chce przestać się bać, że wszystkie pokładane w nim nadzieje prysną jak bańka, chce jak najlepiej, ale wszystko wychodzi źle, cały czas są jakieś utrudnienia. Albo siła wroga jest zbyt duża, albo to my jesteśmy za słabi. Najczęściej sprawdza się ta druga opcja. Jesteśmy za słabi. Nie ma przecież rzeczy niemożliwych, możemy wygrać każdą wojnę, tylko często nam się nie chce i opadamy bez sił na ziemię, czekając, aż ktoś łaskawie wpakuje nam kulkę z pistoletu w głowę. Na takie coś nie ma żadnego usprawiedliwienia. Zmęczenie nie jest powodem do poddania się. Prawdziwy żołnierz nie ma prawa czuć się zmęczonym.
  Teraz zastanów się, czy ty wygrywasz swoją wojnę, czy przegrywasz. Jeśli odpowiesz, że przegrywasz, pamiętaj o tym, że nigdy nie jesteś sam. Na wojnę nie wysyła się pojedynczo ludzi, tylko dużymi grupami, żeby każdy miał oparcie. To, czy z tego oparcia skorzystasz, zależy tylko od ciebie. Albo będziesz wolał walczyć sam i potem schowasz głowę w piasek, bo porażka zwaliła cię z nóg, albo poprosisz o pomoc. Pomoc to nie jest przecież oznaka słabości, pomoc to budowanie własnej osobowości, chęć stania się silniejszym i mądrzejszym. Pomoc sprawia, że jesteśmy bardziej samodzielni. Nie możesz paść na ziemię.
  Jeśli powiesz, że wygrywasz, możesz być z siebie dummy.

Then I heard your voice as clear as day
and you told me I should concentrate
It was all so strange
and so surreal
that a ghost should be so practical

  Louis był żołnierzem, który podobnie jak ludzie, co odpowiedzieli "przegrywam", chciał walczyć sam, pragnął udowodnić, że nie potrzebuje niczyjej pomocy. Jedna klęska nie przygniotła go do ziemi na tyle, żeby nie był w stanie się podnieść, ale z drugą nie miał szans.
  Był w bardzo złym stanie psychicznym i fizycznym, a powrót do Stanów jeszcze bardziej go przybił. Na dobrą sprawę to nie wiedział, co właściwie ma robić.
  Jego przyjaciele, którzy kupili bilety lotnicze do Nowego Jorku na następny dzień rano, też nie wiedzieli, co robić. Stracili z Louisem kontakt, a nawet nie mieli stuprocentowej pewności, że udał się do USA, bo mógł polecieć dosłownie wszędzie. Zayn z kapturem na głowie palił papierosa przed kamieniczką, opierał się o płotek i co chwilę sprawdzał, czy nie przyszła wiadomość od Nicki, Liam zakryty kocem gapił się tępo w telewizję i udawał, że zainteresował go jakiś bezsensowny talk show, Niall drzemał na fotelu, a Harry od chwili nerwowej rozmowy w kuchni, siedział zamknięty w swoim pokoju. Tak bardzo brakowało im tej piątej osoby, która w jakiś niewyjaśniony sposób wypełniała swoją obecnością coraz częściej zapadającą ciszę.
  Nikt nie wiedział, że Harry, nerwowo połykając słone łzy, zaczynał powoli kojarzyć fakty, ale wszystko to było dla niego tak nieracjonalne, że wolał siedzieć sam i nie pokazywać się nikomu, dopóki się nie opanuje.
  Zdawać by się mogło, że w związku z tym wydarzeniem wszystko stało się takie szare, bez wyrazu. Paryż od rana ukrywał się przed światem pod ciemnymi chmurami, a ludzie chowali się pod parasolami.
  Od czasu wylotu całej piątki, w Wielkiej Brytanii też zapadła cisza. Pod londyńskim szpitalem również wróciło wszystko do normy, tylko czasami przeszedł się tamtędy jakiś zagubiony dziennikarz, który liczył na ujawnienie się jakiejś prawdy. Jedynym stałym szpitalnym bywalcem był Arty, który i tak już miał zarezerwowany bilet lotniczy do Nowego Jorku- razem z Joelem doszedł do wniosku, że czekanie na jakieś wydarzenie w stylu powrotu kogoś z piątki na wyspy, nie ma żadnego sensu, bo bardziej się przyda w Ameryce.
  Każdy chciał poznać prawdę, już nie tylko dziennikarze, ale i normalni, przeciętni ludzie mieli tej sytuacji dość na tyle, że pragnęli wiedzieć coś więcej, odczuwali potrzebę odzyskania dawnego spokoju, mieli dość przypływu coraz to drastyczniejszych informacji o trwającej, dumnie nazwanej amerykańskiej rewolucji. Problem tkwił jednak w tym, że nikt nie wiedział, jaka jest ta prawda. Nawet sam Louis.

Samantha

- Hotel Belleclaire. - Powiedziałam sama do siebie, patrząc się w swoje odbicie w lustrze.
  Idealnie rozczesane ciemnorude, wręcz bordowe włosy leżały mi na ramionach, czekając na nawet najdelikatniejszy podmuch wiatru, byle zmienić swoją pozycję i mnie zdenerwować. Usta tradycyjnie pomalowane na czerwono. Z irytacją zauważyłam, że jedna kreska na powiece była namalowana wyżej, niż na lewej i za słabo przypudrowałam sobie nos, ale nie miałam już czasu i nawet chęci na podejście do torby i szukania kosmetyczki, bo stopy odmawiały mi już posłuszeństwa, chociaż się męczyły w wysokich czerwonych szpilkach dopiero dziesięć minut. Miałam na sobie czarną sukienkę- tubę z odsłoniętymi ramionami, a to wszystko po to, żeby przywitać Tomlinsona w hotelu.

- Hotel Belleclaire! - krzyknął Arty do telefonu. Tak głośno, że pomyśleć można, że stał tuż za mną, a nie, że siedział w samochodzie na wyspach brytyjskich.
- Skąd wiesz?! - zdenerwowałam się, wyrzucając wszystkie ciuchy ze swojej starej szafy. - Skąd wiesz, że mam tam iść?!
- Bo Joel mi tak mówił - burknął i rozłączył się. No tak. Jeśli Joel tak mówił, to musi w tym być jakieś ziarno prawdy.

- Poderwiesz Tomlinsona - Joel uderzył pięścią w biurko.
- Po co? - skrzywiłam się. - Joel, ty jesteś jeszcze głupszy, niż sądziłam.
  W wypowiedzianym przeze mnie zdaniu było tyle kłamstw, co prawdy.
  Gdy kroczyłam już przez Douglas Avenue, starałam się zrozumieć logikę Joela. Na marne.
  Jednocześnie czułam, że zbliża się spotkanie z moim byłym chłopakiem. Może ta wizja nie byłaby taka przerażająca, gdyby nie okoliczności tej wizyty. Na dobrą sprawę, to Harry przyleci do USA tylko po to, żeby zobaczyć trupa swojego przyjaciela, żeby obejrzeć do końca przedstawienie Joela, jego niezdrową chęć dojścia do władzy, jego fanatyzm na tym punkcie. A ja niewątpliwie stałam po stronie winnych tego wszystkiego, chociaż nie chciałam do tego doprowadzić. Od samego początku byłam temu wszystkiemu winna. Ale nikt mnie nie chciał słuchać. Albo to ja mówiłam za cicho, ale krzyczeć nie chciałam, bo zwrócenie na siebie uwagi też nie byłoby do końca dobrym pomysłem. Po prostu najlepszym wyjściem było słuchanie się Joela i wykonywanie jego poleceń, udawanie, że wszystko jest w porządku, chociaż w moim umyśle wszystko zaczynało się mieszać i czułam, że powoli tracę nad sobą kontrolę.
  Co tak naprawdę sprawiało, że ta "misja", a miałam podobnych wiele, wywoływała na mnie aż taki duży wpływ? Czy to był pierwszy raz, kiedy ktoś na moich oczach miał zginąć? Nigdy nic szczególnego nie odczuwałam, traktowałam to jak... taką inną, niezbyt dobrą pracę, ale jednak pracę. Oszukiwałam tylko samą siebie, że się do tego nadaję, że mam wystarczająco mocne nerwy.
  Czy to obecość Harry'ego Stylesa w tym wszystkim sprawiała, że wręcz trafiał mnie szlag, czy niewinność Tomlinsona? Czy w ogóle ta cała piątka, bezgranicznie sobie ufająca i ciesząca się swoją obecnością budziła we mnie niewyjaśnioną zazdrość i pożądania, żeby mnie też ktoś tak traktował?
  A może to Arty tak mieszał mi w głowie? Ten chłopak miał dobre serce, zawsze to wiedziałam, tylko sam nie wiedział, jak to dobro z siebie wydusić, pogrążał się, tonął. A ja nie mogłam mu w tym pomóc, chociaż chciałam.
  Pomoc. Może zwyczajnie chciałam pomóc Tomlinsonowi? Może chciałam dostać rozgrzeszenie za te wszystkie pośrednie utracenie niewinnych dusz?
  I chociaż w mojej głowie były pewne pomysły, jak z tego się uwolnić, to nie byłam w stanie zacząć je realizować, w pojedynkę nie dałabym rady. Na pomoc Arty'ego nie mogłabym do końca liczyć, chyba, że zagwarantowałabym mu bogate życie, a przecież taka gwarancja już z góry skazana była na porażkę.

  Nie miałam pojęcia, skąd Joel wiedział, że Louis przyjedzie akurat do tego hotelu, ale mówiąc szczerze, zaczynało mnie to już trochę przerażać. Zatzmichen zawsze miał jakieś problemy psychiczne i chyba od urodzenia stwarzał jakieś niebezpieczeństwo, odpychał od siebie ludzi, błądził w labiryncie zwanym "życie" sam. Ale jego nienawiść do tego młodego, tak naprawdę słabego chłopaka, który całkiem przypadkowo wywołał polityczną lawinę, była tak naprawdę bezpodstawna, zwłaszcza, że Tomlinson wcale nie chciał sprawować władzy w USA, na litość boską, on nawet nie chciał tu mieszkać! Jedynym jego problemem było to, że za bardzo się wszystkim przejmował i gdyby nie to, to najprawdopodobniej pożyłby parę dni dłużej, bo nie odczuwałby tak nagłej potrzeby powrotu do Stanów.
  W hotelowej recepcji pracował pomocnik Joela, więc w pewnej chwili usłyszałam jego wołanie. Westchnęłam zrezygnowana, odłożyłam gazetę na ławę, po czym podeszłam na cholernie wysokich obcasach do Petera, bo tak miał na imię ten facet. Miał z dwadzieścia pięć lat, był czarnoskóry i zaskakująco sympatyczny jak na kogoś, kto pracował dla takiego psychola jak Joel.
- Przyjechał. Idź pod hotel, no i wiesz. - Powiedział i rzucił mi klucz do pokoju hotelowego Louisa.

the only solution was to stand and fight

  Stanęłam przed wejściem do hotelu, serce biło mi stanowczo zbyt szybko. Dlaczego? Miałam stanąć twarzą w twarz z chłopakiem, który za parę godzin umrze. Cholera, może nawet za parę minut. Co gorsza- nie wiedział o tym, mógł się tylko domyślać. To naprawdę może wywołać dziwny wpływ na człowieka. Zaczęłam się delikatnie rozglądać, czy czasem zaraz z któregoś samochodu ktoś nie wyskoczy i nie strzeli do Tomlinsona, albo coś w tym stylu. Spodziewałam się dosłownie wszystkiego.
  Chłopak wyszedł z taksówki. Biała koszula, czarna marynarka, podwinięte jeansy, czarne trampki, postawiona grzywka.
  Przecież to chłopak, jakich wiele na tym świecie! Wyróżniał się od innych tylko tym, że częściej pojawiał się w gazetach. Louis to też człowiek, też ma uczucia, też ma prawo do normalnego życia.
  Poczułam chęć podejścia do niego i złapania go za rękę, a potem do wepchnięcia go spowrotem do taksówki i krzyknięcia: wracaj stamtąd, skąd przyleciałeś, ty debilu! Ale było za późno. Samochód odjechał, pracownik hotelu złapał walizki, a sam Louis już mnie mijał, lecz w samą porę się opamiętałam.
- Louis! - krzyknęłam. Gdy zobaczyłam, jak się odwrócił i zaczął mnie badać wzrokiem, poczułam, jak moje policzki zaczynają się nieznośnie rumienić. - Panie Tomlinson, ehm, witam w hotelu Belleclaire! - uśmiechnęłam się sztucznie i podałam mu rękę, którą wcześniej wytarłam o sukienkę. - Zostałam wyznaczona do odprowadzenia pana do pokoju.
- ... ach.
- Możemy sobie mówić na "ty"? Byłoby mi lepiej.
- Bez problemu.
- Jak się leciało, Louis? - spróbowałam rozpocząć rozmowę i chociaż stworzyć pozory, że jestem sympatyczną i atrakcyjną dziewczyną. Ale chyba moje nerwy było widać jak na dłoni, bo chłopak nie odpowiedział, za to wciąż badawczo mi się przyglądał.
- Dobrze się czujesz...
- ... Samantha - przerwałam. - Mam na imię Samantha.
- Dobrze się czujesz, Samantha?
- Doskonale - odparłam. Zaczęliśmy wchodzić po schodach na czwarte piętro.
- Nie wygodniej by było windą?
- Nie! - odpowiedziałam zbyt szybko i zbyt głośno. No tak. Joel zadowolony nie będzie. - Więc, jak się leciało do Nowego Jorku? - powtórzyłam swoje pytanie.
- Zwyczajnie. Na lotnisku prawie zjedli mnie dziennikarze.
- To pewnie świetne uczucie!
- Tak. To najlepsze uczucie na świecie, gdy nie dają ci spokoju jacyś obcy ludzie.
- Takie są skutki sławy.
- Sławy? - powtórzył. Wyczułam w jego głosie rosnącą irytację. Niedobrze. - Zacznijmy od tego, że nie chciałem być sławny.
- Ale...
- Chciałem się tylko bronić, a ludzie to zinterpretowali po swojemu, jak zwykle.
- Widziałam cię wtedy na Times Square - powiedziałam, sama nie wiedząc, po co. Byłam wtedy z Arty'm w samochodzie. Korek i jeden wielki hałas. Wtedy mi nawet nie przeszła przez głowę myśl, że znowu będę pracować z Joelem i że będe musiała zabić tego chłopaka, a raczej przyczynić się do jego śmierci. Znowu spojrzałam na Louisa, który coś do mnie mówił, ale go nie słuchałam. W pewnym momencie poczułam, że tracę siły i wpadłam na ścianę.
- Mówiłem, że coś jest nie tak - mruknął zniecierpliwiony. - Daj mi klucz, sam znajdę swój pokój.
  Bez słowa wcisnęłam mu do dłoni klucz.
- Może cię odprowadzić na parter, do recepcji? Chyba i tak powinienem załatwić papierkowe formalności?
- Jesteś sławnym gościem, nawet nie mielibyśmy czelności cię o to prosić. Idź, dam sobie radę - machnęłam ręką, wręcz bojąc się na niego spojrzeć.
  Louis zniknął w głębi korytarza, a ja wciąż nie mogłam opanować swojego zdenerwowania.

Nicki

- Co?! - krzyknęłam do telefonu.- Żartujesz sobie?
- Nie - jęknął Zayn. - Louis jest w Nowym Jorku.
- Skąd masz pewność, że jest tutaj? Przecież mógł polecieć wszędzie!
- Nicki, jestem pewny, że jest w USA. Poza tym, wczoraj...
- Co się wczoraj stało?
  Zayn nic nie mówił.
- Zayn! - zirytowałam się. - No mów!
- Louis chyba słyszał moją i Harry'ego rozmowę.
- I co mu mówiłeś?
- Mówiłem, że Louis się zachowuje jak debil i my też przez niego powoli dostajemy szału i że dłużej już tak nie pociągniemy. Mógł to źle zinterpretować, bo chodziło mi o to, że nie mówi nam o wszystkim i przez to są...
- Wiem, o co ci chodziło - przerwałam mu. - Ale... na litość boską, Zayn, przecież Louis chyba nie jest aż taki...
- Sęk w tym, że jest. Louis od długiego czasu siedzi cicho, żyje w swoim świecie. Nie mówi nam o wszystkim i za bardzo się wszystkim przejmuje. Czuje się winny za to wszystko, co się dzieje w USA i co gorsza, sądzi, że przez niego i my będziemy mieć problemy.
- Ale...
- I to nie pierwszy raz, kiedy palnąłem coś głupiego. Wtedy na parkingu też... Jezu, jakim ja jestem...
- Siedź cicho, Zayn, ty nic źle nie mówisz. To Louis wszystko źle odbiera.
- Ale czy ty nie zdajesz sobie sprawy z tego, że on pewnie już jest w Nowym Jorku i ci dziwni ludzie, którzy cały czas za nim latają, mają go jak na talerzu?
- Nie do końca - uśmiechnęłam się. - Przecież ja tu jestem.
- Nicki!
- Zayn, chyba nie sądzisz, że będę tutaj bezczynnie siedzieć?
- Nawet nie próbuj nic sama robić.
- Sprawdzę chociaż w jakim hotelu jest. Czy w ogóle jest w hotelu.
- Jak to chcesz niby zrobić? Chcesz odwiedzić wszystkie hotele w mieście i pytać się w recepcji, czy jest tam Tomlinson? Nawet ci nie podadzą informacji, bo jest zasada ochrony danych osobowych.
- Wbrew pozorom to nie jest takie trudne. Wystarczy przejść się po najpopularniejszych ulicach Nowego Jorku. Zaufaj mi.
- Ufam ci, Nicki - westchnął. - Ale niepotrzebnie się narażasz.
- Chcę wam pomóc. Czy się zgodzisz, czy nie- i tak zrobię swoje.
- To akurat wiem - odparł posępnie. Roześmiałam się.
- O której jutro mam się was spodziewać?
- Gdzieś o czternastej twojego czasu, bo samolot mamy wcześnie rano. Ale nie przyjeżdżaj po nas na lotnisko, przyjedziemy do ciebie.
- W porządku. To do jutra.
- Dobranoc, Nicki.
  Rozłączyłam się i odłożyłam telefon na szafkę obok łóżka. Zgasiłam lampkę i wygodnie się ułożyłam, ale plan zaśnięcia pokrzyżował mi sms. Chcąc, nie chcąc, musiałam znowu podnieść się i odczytać wiadomość.

Od: Nick
Musimy pogadać. Masz jutro czas?

cdn

***

Mam pewne plany co do nowego bloga, ale nie jestem pewna, czy byłby to dobry pomysł. Żadne ff, raczej coś dla ludzi, którzy lubią czytać wypociny sfrustrowanej naszymi realiami dziewczyny. Moim celem byłoby wręcz zmuszenie do spojrzenia na pewne sprawy z innej perspektywy, byłoby pewnie dosyć kontrowersyjnie i bezpośrednio, ale koncepcja na dobrą sprawę jest ciekawa. Dajcie znać, co o tym myślicie!

tekst piosenki: Florence & the Machine- Only if for a night


6 komentarzy:

coto jest pisze...

coz akcja sie uspokoila ale to taka cisza przed burza...

a co do nowego bloga to nie jestem pewna ... moglabys powiedziec cos bardziej konkretnie na ten temat??

Anonimowy pisze...

Jejkuuu jak mnie stresuje ta akcja:((( wszystko co napiszesz będzie świetne! jestem za! @pollystylinson

Anonimowy pisze...

jeju ale akcja, ciekawe co Nick chce od Zayna hm...
boże dobrze że wczoraj nie byłam wstanie doczytać tego rozdziału ( to wszystko przez film) i zrobiłam to teraz ale też w świetnym momencie bo po obejrzeniu SOML( dopiero znalazłam link który mi działał)i wiadomo ryczałam ;( ale mniejsza o to
@SexyKociak_xo

Anonimowy pisze...

Jak zwykle cudownie :D @Be_my_boyfriend

greaseblow pisze...

Cudowny rozdział. Jak zwykle. Kocham piosenkę, której fragment tu napisałaś.
Tak bardzo boję się o Louisa. Boże, przecież on jest w USA podany jak na tacy! Co za kretyn, co mu strzeliło do głowy?! Ja pierdole vdsfgdsyd. Dobrze, że chłopak od razu spierdolił od Samanthy haha. Kto wie co mogło się stać.
Zastanawia mnie, dlaczego Nick chce się spotkać, hm... :o
Kocham cię i dziękuję, że piszesz takie cudowne opowiadanie ♥
Pozdrawiam i życzę dużo weny!

W wolnej chwili zapraszam do siebie http://infinite-feelings-fanfiction.blogspot.com/ x

Swila pisze...

Wspaniale! Mam ochotę przeczytać już następny, czemu ty tak wspaniale piszesz?! Ehhh... pozdrawiam.


SPAM.
Skomentowałaś mój ostatni rozdział, a że niedawno dodałam kolejny, postanowiłam cię o tym powiadomić. Mam nadzieję, że tym razem również skomentujesz :)
http://ciemnosc-wciaz-sie-ukrywa.blogspot.com/