środa, 30 stycznia 2013

informacja!

Ostatnio stało się coś dziwnego, mianowicie mój blog został usunięty. Najprawdopodobniej ktoś włamał się na moje bloggerowskie konto. Na szczęście Google wysłało mi kod weryfikacyjny na telefon i wszystko jest już okej, nie chce mi się już wnikać w szczegóły tego, ale to jest co najmniej dziwne, więc radziłabym Wam, jeśli posiadacie na bloggerze blogi, zmienić hasła, bo to mnie naprawdę zastanawia, gdyż wczoraj do późna w nocy zmieniałam wygląd tego bloga, a rano nie mogłam już ani się zalogować, a nikt nie mógł na tą stronę wejść, bo okazało się, że blog rzekomo usunęłam.
Dzięki za przeczytanie,
@ladycatherinex3

PS. Nie martwcie się, cały czas pamiętam o tym blogu, więc nie musicie mi przypominać na twitterze, że nie dodałam rozdziału, ale dziękuję za pamięć i za chęć do czytania :)

poniedziałek, 28 stycznia 2013

VI

Liam

  Byłem kompletnie załamany sytuacją, jaka miała miejsce przed paroma sekundami. Prawdopodobnie gdyby nie przyjazd karetki i przybiegnięcie nauczycieli na czele z pielęgniarką, kto wie, co by Chrisowi odwaliło. Nigdy nie lubiłem tego gościa, był nieprzewidywalny i zachowywał się jak typowy narcyz, na których widok chce się po prostu rzygać. Włosy postawione na żel, firmowe ubrania, buty i plecak, a co gorsza, większość społeczeństwa płci żeńskiej leci na takich idiotów. Co jest jeszcze bardziej irytujące, on łamie im serca, a te, jakby tego nie przewidziały, rozpaczają i najchętniej rzuciłyby się z mostu. Dodają na Facebooka zdjęcia przedstawiające ich twarze z rozmazanym tuszem do rzęs, a w opisie jakieś filozofie życiowe. Potem przechodzą etap "Mam was wszystkich w dupie", czyli dziewczyna ze złamanym sercem zamienia się w totalną buntowniczkę, która słucha rapu, ubiera dresy swojego grubego wujka, ma czarne paznokcie, kolczyk w brwi i pomalowane końcówki włosów. Potem przechodzi fazę "Jestem szczęśliwa", to znaczy, że idzie na imprezę, upija się do nieprzytomności, zalicza jakiegoś innego faceta, pisze oczywiście na Facebooku, że "noc była udana"- tak właśnie wygląda stan "pozerwaniowy" typowej, pustej dziewczyny. Starałem się w pewnym sensie "wychować" swoją siostrę, Nicki, na dziewczynę na poziomie, a nie na taką puszczalską, pustą kretynkę. Gdy jeszcze przeżywaliśmy koszmar u swojego ojca, myślę, że byłem (może i nadal jestem) dla niej nie tylko bratem, ale takim tatą. Mamy ze sobą dobry kontakt, kiedy ona ma jakiś problem, zawsze zwraca się do mnie, chociaż ma też swoje towarzystwo i przyjaciółki, a ja mam swoje. Niektórzy mówią, że nigdy nie widzieli, żeby jakieś rodzeństwo było ze sobą tak zgrane. W sumie to nie wyobrażam sobie życie bez Nicki, bycie jedynakiem musi być... dziwne. Jestem już przyzwyczajony, że gdy wracam ze szkoły do domu, to ona siedzi w salonie z laptopem na kolanach i je zupkę chińską, bo zanim mama wróci z pracy i zrobi porządny obiad, to miną jeszcze dobre dwie-trzy godziny. Nie muszę za nią chodzić, żeby wiedzieć, co robi. Nicki zawsze ma swój plan dnia, ogólnie mówiąc to jest dziewczyną ułożoną i zorganizowaną. Ona pewnie też wie, co robię, a nawet z czego odrabiam lekcje, bo swoje plany znamy na pamięć. Nie musimy cały czas ze sobą rozmawiać, między nami nie istnieje krępująca cisza. Oczywiście nie znaczy to, że się nigdy nie kłócimy, bo to jest przecież nierealne. Często są jakieś sprzeczki o domowe pierdoły czy coś. Ale to nic takiego. Odchodzi to w niepamięć po dwóch minutach.
  A teraz doszedł jeszcze Zayn. Nie powiem- chłopak trochę zmienił nasz plan dnia, wprowadził takie delikatne spięcie. Ja go od razu zaakceptowałem, czułem, że połączyła nas podoba, trudna sytuacja rodzinna, ale widać, że Malik nie cierpi litości, współczucia również, jest twardy, ale nie znaczy, że jest pozbawiony zupełnie empatii czy coś. Został dobrze wychowany, nawet mama mówiła jeszcze przed jego przeprowadzką do nas, że zapamiętała go jako dobrego, kulturalnego człowieka, który ma wpojone wszelkie zasady grzeczności i szacunek do kobiet zwłaszcza. Przepuszcza je w drzwiach, nawet je im otwiera, otwiera im również te od samochodu. W dzisiejszym świecie szukać ze świecą takich jak Malik.
  Jednak często Zayn był powodem moich rozmyślań, bo widać było, że chłopak coś usilnie próbuje ukryć i jest w tej kwestii wręcz irytująco uparty. Być może jest to coś, co nie daje mu spokojnie spać po nocach. Często z nim przebywam w domu, w końcu jesteśmy chłopakami w tym samym wieku, mieszkamy pod tym samym dachem, pewne sytuacje nas ironicznie połączyły. Zayn lubi dużo mówić, ale zgrabnie omija jeden temat, zmienia go.
  Jest to temat o jego dawnych znajomych, jeszcze tych z UK.
  Tymczasem dwójka dobrze umięśnionych facetów z karetki kładło nieprzytomnego Nialla na nosze. Pielęgniarka mówiła zdenerwowanym tonem głosu, że kontaktowała się już dawno z jego rodzicami w sprawie poważnej choroby syna. Bo anoreksja to jest poważna sprawa. Tłumaczyła im, że albo coś z tym zrobią, udadzą się do szpitala, zapiszą go na terapię, do psychologa, zaopiekują się sprawą przybrania na jego wadze, albo poinformuje opiekę społeczną, bo rodzice są nieodpowiedzialni i nie mają zamiaru niczego zrobić z poważną chorobą syna, a anoreksja zbiera potężne żniwo, zwłaszcza wśród nastolatków.
- Chris miał pecha, że dzisiaj w naszej szkole roi się od gliniarzy - mruknął ponuro Nick, odprowadzając Horana wzrokiem, a w zasadzie jego ciało, bo jego dusza, tak jakby to ująć, oderwała się na chwilę i uciekła w swoją stronę.
- To dobrze! - odwrócił się Martin. - Wreszcie dostanie po dupie.
- Wiecie, dlaczego Niall zachorował na anoreksję? - odezwała się Nicki, pierwszy raz od dłuższego czasu. Zapewniła pielęgniarkę, że Chris nic jej nie zrobił i nie odniosła żadnych obrażeń, a to wszystko dzięki mnie, bo zwabiły mnie głosy ludzi, a gdy zobaczyłem, co się wyprawia, od razu zareagowałem. Uspokojona pielęgniarka odetchnęła i oddaliła się od nas, wycierając papierowym ręcznikiem pot z czoła.
- No bo jest przeraźliwie chudy - odparł tępo Martin. Gdy zauważył, że nikogo tym tekstem nie rozśmieszył, wzdychnął.
- Nigdy nie zobaczyłem, na serio nigdy, żeby cokolwiek jadł - dodał Nick.
- Ale zastanawia mnie sam powód jego chudnięcia - zirytowała się Nicki.
- Może się czymś stresował przez dłuższy czas, poza tym chyba każdy zauważył, że nagle stracił wszystkich znajomych, a przecież każdy z nas pamięta wesołego Horana - wzruszyłem ramionami. To prawda. Jeszcze dwa lata temu Niall był prawdziwą duszą towarzystwa, każdy go znał, on każdego. Z tej dobrej, pozytywnej strony. Trzymał jakoś poziom w nauce, z tego co wiem, to rodzice mu ufali pod każdym względem. Bo faktycznie, dawny Niall budził zaufanie. Aż nagle, jakiś rok temu, coś się stało, urwało, Niall Horan całkowicie się zmienił i przeraźliwie schudł, a tego przyczyny nikt nie znał.
- Wiecie co? - odezwał się Nick. Wszyscy na niego spojrzeli. - Jak odzyska przytomność, powinniśmy pójść do niego. Do szpitala.
  Nastąpiła cisza. Każdy musiał przetrawić jego słowa.
  Po chwili każdy z nas zaczął wolno potakiwać głową.
- Szkoda, że wcześniej nikt nie wpadł na pomysł, żeby z nim porozmawiać - powiedziałem cicho. Poczułem się naprawdę głupio, i chyba nie tylko ja. Każdy z nas wlepił wzrok w podłogę, jakbyśmy zostali właśnie ochrzanieni przez mamy, bo przyłapały nas na podkradaniu ciastek przed obiadem.

Harry

- Czy komisariat jest serio konieczny? - odezwałem się.
  Gliniarz siedzący obok prawie zabił mnie wzrokiem, więc uśmiechnąłem się kwaśno i się zamknąłem na dobre.
  Nie chcecie milej spędzić czasu, to nie, wasz problem!
  Byłem bardzo zirytowany, już nawet wkurzony. Jak to możliwe, że siedzę właśnie w starym policyjnym gruchocie, który ma mnie wysadzić pod komendą?!
  Poczułem wibrowanie w kieszeni.
- O Jezuuu - mruknąłem. Wyjąłem telefon komórkowy.
  13 nieodebranych połączeń.
- O w dupę, mama nic nie wie! - jęknąłem. - Zabije mnie, jak wrócę do domu!
- O ile wrócisz.
  Odwróciłem się w stronę policjanta.
- Co?
  Facet nie odpowiedział, był wyraźnie znudzony. Bawił się swoim pistoletem.
  Westchnąłem.
- Niech pan odłoży to, bo boję się, że niechcący odstrzeli mi pan głowę. Albo swoją męskość. Bo trzyma to pan w tym kierunku. No, wie pan.
  Złapałem jego uważne spojrzenie.
  Podniosłem szybko ręce:
- Hej! Nie weźcie mnie tylko za pedofila, czy coś! Jestem hetero! To znaczy, to nie ma nic do bycia pedofilem, ale...
- Masz prawo zachować milczenie - przerwał mi, zirytowany. Jednak ku mojej satysfakcji, odłożył broń.
- Ale nie muszę z niego korzystać - podchwyciłem temat. Po chwili pomachałem mu swoim telefonem. - Pan będzie tłumaczył mojej mamie, dlaczego nie odebrałem.
- A ty będziesz się jej tłumaczył, dlaczego nie przyznałeś się wcześniej policji, że miałeś styczność z Tomlinsonem i brałeś udział w morderstwie.
  Zatkało mnie.
- Nie miałem styczności z Louisem.
- Pewna osoba twierdzi inaczej.
- Kto?
- Och, przekonasz się.
  Powiedziawszy to, otworzył drzwiczki samochodu, a po chwili również i moje, po czym złapał mnie za ręce, zakuł je w okropnie wbijające się w skórę kajdanki i z dwójką gliniarzy z tyłu, zaprowadził mnie do budynku, w którym przesiadywała policja i służby specjalne.
- Weźcie to z moich rąk - powiedziałem, wkurzony sytuacją. - Nie jestem, kurwa, jakimś terrorystą.
  Wprowadzono mnie do jakiegoś zimnego pomieszczenia, które było podzielone na dwa mniejsze. W jednym były dwa krzesła i stół, a drugie było puste, miało tylko jedną, dużą szybę, żeby można było obserwować, co dzieje się w pokoju, gdzie najwidoczniej przesłuchiwano oskarżonych o coś ludzi. Ściany były szaro-czarne, podłoga została obłożona zimnymi, śliskimi kafelkami. Kazano mi usiąść na jakimś starym krześle, które okropnie zaskrzypiało. Śmierdziało wszędzie wilgocią. Z niesmakiem zauważyłem przyklejoną gumę do żucia pod ławką.
  Wzdrygnąłem się.
- Weźcie mi to ściągnijcie - syknąłem i potrząsnąłem kajdankami. - Na litość boską, nie mam żadnej broni, mam tylko cholerny telefon z nieodebranymi połączeniami od mamy, bardziej się boję jej niż was, nie umiem się bić, na karate poszedłem dwa razy i nic nie wyszło, nie umiem nawet przewrotu w tył zrobić...
  Policjant uciszył mnie gestem, sięgnął po jakiś kluczyk i odpiął mi kajdanki.
- A tylko coś zrób, to cię zapuszkuję tu na amen - szepnął mi do ucha. Przewróciłem oczami.
  Oparłem się o krzesło, prawie się na nim wywalając, bo okazało się, że jego jedna nóżka była wykrzywiona. Wyszedłem na lekkiego idiotę, ale założyłem swoją starą maskę na twarz i zacząłem udawać, że nic mnie nie obchodzi i że myślę tylko, żeby jak najszybciej stąd się wyrwać.
- Jeszcze w szkole przedstawiliśmy ci krótko sytuację, jaka wynikła - zaczął gadać facet, który usiadł na krześle naprzeciwko mnie. Nie był to policjant, przypominał raczej gościa z jakiegoś serialu w telewizji typu "Kryminalne zagadki Miami", czy jak to się tam nazywa. Był łysy. Ciekawe, jak to jest być łysym? - Od czasu ucieczki Tomlinsona zaczęliśmy dokładniejsze śledztwo. Nie chodzi tutaj tylko o same jego znalezienie, ale tak naprawdę niewiele wiemy o jego życiorysie. Niewiele wiemy o tym, co wydarzyło się dokładniej tamtej pamiętnej nocy, kiedy doszło do zamordowania pierwszej kobiety.
- Przepraszam, ale myślę, że to nie ja powinien tutaj siedzieć, bo nie wiem o tym człowieku nic! - zdenerwowałem się.
- Nie mamy żadnych zdjęć ani nagrań z kamer, bo one nie zostały zainstalowane w klubowej toalecie, gdzie miał miejsce ten mord, prawda. Ale nie byliście wtedy tam sami. Byli inni ludzie, których wyrzuciliście przed dokonaniem tego. Edwin, prowadź Dianę.
  Poproszony o małą przysługę, Edwin wyszedł na chwilę na korytarz, a po chwili wrócił, popychając lekko jakąś dziewczynę.
  Miała kruczoczarne włosy, dosyć długie, bo sięgały jej do samego pasa. Proste, ułożone, rozczesane, wręcz chciało je się dotknąć. Szczupła, wysoka dziewczyna, miała czarne trampki, nie były to jednak szpanerskie Converse, tylko zwyczajne, tanie buty. Miała również zawieszoną przez ramię dużą, szkolną torbę, wypchaną książkami i zeszytami. Jej luźna bluza w paski ześlizgnęła się z jednego ramiona. Prawa dłoń ozdobiona została pierścionkami, była trochę brudna od długopisu.
  Zwykła dziewczyna, nie wyglądała na taką, która mogła stwarzać jakieś zagrożenie czy coś. Wyglądała na dobrze wychowaną i skromną.
  Jednak chyba były to tylko pozory, skoro niby była na imprezie razem ze mną i z Tomlinsonem. Dobre żarty.
- Diana, powiedz mi, czy to ten chłopak, którego widziałaś na pamiętnej imprezie, podczas której zabito młodą dziewczynę?
  Diana odwróciła się do mnie. Zaczęła mnie ilustrować swoim wzrokiem. Miała też czarne oczy, które spoglądały na mnie trochę smutno, trochę obojętnie, a może nawet mściwie. Czasem miałem wrażenie, że chciała mi coś przekazać, pomóc mi czy coś w tym stylu. Ale parę sekund potem ogarnąłem, że raczej nie miała w swoich planach mi pomóc.
  O ile potrzebowałem jakiejś pomocy, bo przecież jestem niewinny.
- To on - powiedziała jednak, spokojnie. Zbyt spokojnie. Stanowczo.
- Co?! - krzyknąłem. Dziewczyna nie zaszczyciła mnie swoim wzrokiem. W jednym momencie ją znienawidziłem. Co ona pierdzieli za głupoty, do cholery?! - Co ty mówisz?!
- Był wtedy w toalecie z Louisem Tomlinsonem. Jego też widziałam. Wyganiali wszystkich z pomieszczenia, mieli noże.
  Serce zaczęło mi bić jak oszalałe, zacząłem się denerwować nie na żarty.
  Byłem nawet trochę... przerażony.
- Ona kłamie! - wrzasnąłem. Aż sam wystraszyłem się swojego krzyku. - Gada głupoty! Chce mnie wrobić!
- Uspokój się! - huknął policjant.
- Ale to nieprawda! DO KURWY NĘDZY!
  Wstałem z krzesła, które się za mną wywróciło. Roztrzęsiony chciałem podejść do dziewczyny, szarpnąć nią i dać jej do zrozumienia, że się myli. Nie miałem jednak takiej szansy, bo ten sam gliniarz znowu zakuł mi ręce w kajdanki.
- Usiądź na dupie, dobrze ci radzę.
- Ale ona kłamie! Nigdy nie zabiłbym żadnej dziewczyny! Przecież to Tomlinson trzymał ten nóż, tak?! Nie było tam mnie! Żadnych odcisków! Nic! Byłem na tej imprezie, piłem alkohol, ale nikogo nie zabiłem! Wyszedłem z niej o drugiej albo trzeciej w nocy czy tam nad ranem, jak kulturalny i cywilizowany facet!
  Łzy zaczęły mi lecieć z oczu. Poczułem się po prostu bezsilny, nie miałem żadnych szans. Dziewczyna mnie załatwiła po całemu.
- Diana, wyjdź.
- Dajcie mi numer jego matki.
  Straciłem kontakt z rzeczywistością.
  To było nie fair.
  Po prostu niesprawiedliwe!
  A wtedy mój rozum, albo właściwie jego ostatki, wymyśliły sobie, że na parę minut dadzą sobie spokój z wszelakim kontaktowaniem.
  Zemdlałem.

cdn

środa, 23 stycznia 2013

V

Zayn

  Byłem w tej szkole dopiero jeden dzień, więc kiepsko zapamiętałem, gdzie są poszczególne sale albo gabinety, a budynek ten był spory. Jednak gabinet dyrektora łatwo wbił mi się w pamięć, poza tym prawie zawsze jego pokój jest na parterze. A nawet jeśli bym nie wiedział, gdzie jest, to przecież wiszą na drzwiach odpowiednie informacje.
  Boże, Zayyyn, ogarnij się!
  Zastanawiałem się, czy zawsze tutaj jest tyle policjantów, czy tylko dzisiaj coś się wydarzyło. Ale w sumie, co mogłoby się stać? Liam by mi powiedział, zdążyłem mu zaufać, wydaje się być w porządku. Nicka dopiero poznałem, ale jeśli Payne się z nim przyjaźni, to musi to być facet na poziomie, a nie jakiś pijak pochodzący z patologicznej rodziny, czy coś w tym stylu. Rodzina Payne to nie byle co. Kiedyś tata mi o niej opowiadał. Podobno bardziej zahartowanej kobiety, niż pani Payne, nigdy w życiu nie widział.
  Kiedyś po głowie krążyły mi dosyć dziwne myśli, czy czasem tata nie był w niej zakochany, a w związku z moją mamą był z przymusu, z powodu dzieci. Ciekawe, jakby to się dalej potoczyło? Byłbym bratem Liama i Nicki, miałbym nazwisko Payne, już dawno mieszkałbym w Nowym Jorku.
  Nie chciałbym- powiem szczerze.
  Stanąłem przed drzwiami gabinetu dyrektora. Usłyszałem jakieś donośne głosy, nieco nerwowe.
  Cholera, a może Harry zrobił sobie ze mnie jaja? Przecież moje papiery wziął Nick, po co im jestem potrzebny?
  Szarpnąłem klamkę, nie chciało mi się czekać na łaskawe pozwolenie, żeby wejść. Zacisnąłem usta i zamknąłem za sobą drzwi, trochę zbyt głośno, niż planowałem.
  Dyrektorka była trochę gruba i czerwona na twarzy. Zastygła bezruchu, gdy mnie zobaczyła; jej ramiona zabawnie zatrzymały się w powietrzu, widocznie przeszkodziłem jej w jakiejś wypowiedzi, w trakcie której nie szczędziła gestykulacji. Miała koczek na środku głowy, niektóre kosmyki włosów opadały jej na twarz. Poprawiła swoją marynarkę.
- Podobno miałem tutaj przyjść- powiedziałem beznamiętnie, przyjmując mój ignorancki ton.
- W istocie - odparła. Podwinęła rękawy. Naprzeciwko niej stał gliniarz, w przeciwieństwie do niej był chudy jak patyk, przypominał wręcz wieszak na ubrania. Jego mundur wisiał na nim, totalnie bez życia. Nawet jego mały pistolet zginął gdzieś w nogawce.
  Zachciało mi się śmiać, bo policjant wyglądał po prostu żałośnie, ale wolałem nie wypaść ze swojej roli.
  W pomieszczeniu były jeszcze dwie osoby. Była szczupła sekretarka (jak mniemam), trzymająca dwie grube teczki z papierami, a obok niej siedziała na krześle druga kobieta, nieco starsza, miała czarne włosy i okulary na nosie.
- Zayn, miałeś być już na poprzedniej przerwie - dodała dyrektorka, wycierając wierzchem dłoni pot z jej czoła. Musiała być naprawdę zdenerwowana i zestresowana.
- No tak, Harry mi przekazał tą informację, ale zadzwonił dzwonek na lekcje, więc pomyślałem, że...
- Okej, stop - przerwała mi, nawet nie podniosła głosu. Za to ja uniosłem swoją brew.
- Więc, co się dzieje?
- Porozmawiamy gdzie indziej. Juliette, zwolnij nam gabinet! - zawołała zmęczonym głosem.
- Jak mam przeprowadzić dochodzenie, jak nie dacie mi nawet spokojnie porozmawiać?! - owa Juliette pokazała się w otwartych drzwiach. Za jej plecami była dwójka facetów.
  Też policjantów.
  Chryste, co to ma być?!
  Juliette zawołała chłopaka w lokach, który z grymasem na twarzy wyszedł razem z nią.
- Styles? - powiedziałem bezgłośnie. Byłem szczerze zaskoczony.
  Ale chyba bardziej zaskoczył mnie fakt, że miał zaszklone oczy.
- Będziesz miał przesrane - szepnął mi tylko na ucho, ale sekundę potem policjant brutalnie go wypchnął na korytarz szkolny.
- Zapraszam, Malik! - Juliette wskazała ręką pomieszczenie, gdzie stało długie biurko, za którym zdążyła już usiąść dyrektorka, mrucząc coś do policjanta, który zaczął buszować w jakiejś torbie.

Nicki

- Masz zrobione ósme zadanie? - Gabryśka usiadła obok mnie, opierając się o ścianę.
- Jasne! - podałam jej zeszyt od chemii.
  Ruda dziewczyna, bardzo ładna zresztą, założyła swoje okulary w czarnych soczewkach na nos i zaczęła przepisywać notatki do swojego zeszytu, starannym pismem.
  Miałam zamiar, jak zawsze, przymknąć oczy i zatracić się w świecie muzyki house, puszczonej na fulla w słuchawkach, ale podszedł do mnie Martin, stary kumpel.
  Miał dosyć rozbawiony wyraz twarzy, ale wyglądał na leciutko zdenerwowanego.
- Dobry teatrzyk na pierwszym piętrze - powiedział, siadając po turecku naprzeciwko mnie. Zmarszczyłam brwi. Spojrzałam prosto w jego twarz.
- Co masz na myśli?
- Idź i zobacz. Brak mi słów.
- A ty nie idziesz?
- Już rzygam takim widokiem.
  Szczerze zainteresowana, podniosłam się i poprawiłam spodnie.
- Zeszyt oddam ci na lekcji - powiedziała Gabriela. Machnęłam ręką.
- Nie ma problemu.
  Skierowałam się w stronę schodów. Im niżej schodziłam, tym głośniejsze były wrzaski, głosy, śmiechy.
  Na środku korytarza stała pokaźna grupa ludzi, wpatrujących się w coś, co znajdowało się w środku.
  Zaczęłam się przepychać, ignorując przekleństwa czy bolesne szturchanie. Stanęłam na samym brzegu "widowni".
- Te, wstawaj, szkapo!
  Chris, szkolna gwiazda, czyli umięśniony brunet, mających setki wielbicielek, kopnął postać leżącą na podłodze. Tak mocno, że aż przeszły mnie ciarki.
  Rozejrzałam się, czy czasem gdzieś niedaleko nie ma nauczyciela, ale wszyscy zeszli z niewiadomych przyczyn na parter i skupili się w gabinecie dyrektorki.
  Blondyn leżący na zimnych płytkach nie poruszył się. Zauważyłam tuż obok jego głowy coś czerwonego.
  Zrobiło mi się słabo.
- Ej, on krwawi - odezwał się jakiś głupkowaty, niski chłopak.
  Chris zaczął rechotać i kopnął go w brzuch.
- Ty skurwysynie! - wydarłam się. Nie wiem, po co, ale pod wpływem nagłych emocji, które spiętrzyły się jak jakiś huragan, wybiegłam w stronę Chrisa i uderzyłam go w twarz z otwartej pięści.
  Chłopak zatoczył się do tyłu, oparł się ręką o ścianę, a drugą dłonią złapał się za twarz. Syknął coś, wściekły.
- A ty co? Bronisz swojego blondaska? - powiedział z jadem, powoli podchodząc do mnie.
- Rajcuje cię bicie? Dalej, daj mi w twarz, pokaż, jaki jesteś świetny. Na pewno wszyscy będą zachwyceni twoim poziomem inteligencji, który jest niższy od zera.
  Śmiało podeszłam do Chrisa, który jest wyższy ode mnie o głowę. A o sile nawet nie będę wspominać.
  Chris gwałtownie złapał mnie za szyję i przycisnął do ściany; splunęłam mu w twarz i zaczęłam się wierzgać. W tym samym momencie za jego plecami pojawił się Martin i Liam, którzy go pociągnęli do tyłu. Liam złapał go za brodę, Martin chwycił jego ręce. Był również Nick, który najpierw podbiegł do pokaleczonego blondyna, przy którym i tak stały już z trzy osoby. Chłopak podszedł do Liama i pomógł mu trzymać szkolnego gwiazdora.
- Bijesz dziewczyny? Jesteś taki męski - Liam splunął mu w twarz, jego paznokcie boleśnie zaczęły się wbijać w brodę faceta. Liam był serio wściekły, podobnie jak Martin czy Nick. - Spieprzaj od mojej siostry. Od Nialla też byś mógł, gnojku.
  Powiedziawszy to, puścił Chrisa, który miał krwawiące ranki na brodzie. Martin popchnął go w stronę rozchodzącego się tłumu.
- Nicki? Wszystko w porządku? - Liam podbiegł do mnie, oglądając badawczo moją szyję i twarz.
- Jest okej. Gdzie Zayn?
- U dyrektorki.
  Zaczęłam pocierać swoją szyję. Nadal czułam bolesny ucisk palców Chrisa. Musiałam zacząć głęboko oddychać, żeby dojść do siebie i opanować swoją wściekłość.
- Co to za blondyn? - odwróciłam się w stronę blondyna, do którego podbiegła wezwana już pielęgniarka i jakiś facet, najprawdopodobniej z karetki, która przyjechała parę minut temu.
- To Niall. Horan - odpowiedział Liam, spoglądając na leżącego.
- Jest prześladowany, bo ma anoreksję. - Martin wpatrywał się w niego.

Zayn

- Zayn, wiesz o sytuacji, jaka zaistniała niedawno na lotnisku, prawda?
  Dyrektorka bawiła się swoimi palcami, zagryzając wargę i robiąc się coraz bardziej purpurowa na twarzy. Dobrze, że siedziała, bo bałbym się, że za chwilę by zemdlała.
- Wiem... oglądałem wiadomości - odparłem, wahając się.
- Będzie dla ciebie najlepiej, jeśli będziesz mówił prawdę i tylko prawdę - policjant przejął pałeczkę, przesyłając dyrektorce zniecierpliwione spojrzenie.
- Znasz Louisa Tomlinsona? - spytał drugi gliniarz.
  Otworzyłem usta ze zdumienia.
  Jasne, że tak. To mój dawny przyjaciel, baranie.
- N... nnie - wyjąkałem. Moje zdolności aktorskie poszły się pieprzyć.
- Ostrzegałem - powiedział groźnie policjant.
- Ehm... co?
- Dopiero teraz przeprowadzono badania nad odciskami palców. Jak wiesz.... albo jak nie wiesz... Tomlinson zabił trzy kobiety. Pierwszą na imprezie, gdzie najprawdopodobniej był chłopak przed tobą, ten z lokami. Styles chyba. No, więc Tomlinson miał przy sobie telefon. Nowojorskie służby specjalne nie kwapiły się, żeby zdjąć odciski palców z jego przedmiotów, myśleli, że złapanie mordercy załatwia wszystko- wysapał wkurzony policjant. - Więc zdjęto te cholerne odciski palców z jego dotykowego telefonu, a tam były twoje. Twoje, Malik. Twoje i jego.
  Serce biło mi jak oszalałe. Zrobiło mi się sucho w ustach.
- Pytam się ostatni raz: znasz Louisa Tomlinsona? Co cię z nim łączyło? - facet pochylił się nade mną, poczułem jego oddech na swojej twarzy.


- Zayn, spójrz, jaki mam bajerancki telefon! - Louis pomachał mi nowym smartfonem przed oczami. Chwyciłem jego gadżet.
- Faktycznie, zajebisty.

  Przymknąłem oczy.
  W mojej głowie pojawił się Louis. Zawsze radosny, uśmiechnięty, szanujący kobiety. Nigdy nie podniósł na żadnej ręki, nigdy żadnej nie obraził, ba- każdą bronił. Nie byłem wtedy z nim na tej imprezie, czego nie mogę sobie wybaczyć, bo zawsze za dużo pił, gdy był na jakiejś sam. Tak było pewnie i tym razem. Uchlany od stóp do głowy został ofiarą jakiegoś paskudnego kawału, idealnie zaplanowanego.
  Dlatego czułem obowiązek obrony go.
- Znałem go - wyszeptałem.
  Zapadła cisza. Uniosłem powieki. Dyrektorka gapiła się na mnie, była szczerze zasmucona. Dwie babki obok niej nic nie mówiły, miały pokerowe twarze. Jedynie dwójka policjantów coś powiedziała między sobą, jeden wyjął telefon i też coś powiedział do osoby po drugiej stronie aparatu, ale zupełnie się wyłączyłem.
  Doszły do mnie jedynie słowa:
- Zayn Malik, jesteś pełnoletni? Jesteś. Pan pójdzie z nami.
  Wstałem. Dałem się wyprowadzić z pokoju i na korytarz. Lekcje się zaczęły. Była cisza, jedynie w klasach panował gwar. Ale to było takie... inne. Mieli mnie właśnie zapuszkować jak Louisa.
  Czułem dziwny spokój. Jakby mnie to wszystko w ogóle nie dotyczyło.
  Jeden policjant powiedział coś do drugiego, wyjęli swoje telefony, poczułem, że lekko zwolnili ucisk.
  Pomóż mi, Zayn!
  Impulsywnie wyrwałem się z ich sideł, najpierw stali jak wryci, dopiero po pięciu sekundach ruszyli się i zaczęli za mną biec. Ale ja już byłem przed szkołą, cudem nie wywaliłem się na schodkach, w krótkim rękawku, nie wiedząc gdzie, biegłem, zdając się na siebie i na swój telefon, który wbijał mi się boleśnie w kieszeni spodni.
  Gdziekolwiek jesteś Louis, wiedz, że ci pomogę.

cdn

piątek, 18 stycznia 2013

IV

Louis

- Louis, kochanie... Loooouuuuiiiissss...
- Louis, kurwa.
- A twój tata bije twoją mamuśkę.
- O cholercia, twoja mamusia dostanie po swojej pięknej twarzyczce.
  Pięcioletni już chłopiec, stojący przed swoim urodzinowym tortem, niebiesko-żółtym. Uczesane włoski. Żółta koszulka-golf, niebieskie, jeansowe szelki. Przypinki "I am 5!" i "It's my birthday today!".
  To były faktycznie jego urodziny. Czekał na nie długo. No, w zasadzie rok, ale takie dziecko liczy już dni godzinę po skończeniu swojej imprezy.
  Uśmiechał się. Jak zwykle.
- I won't come as much of a surprise to people to hear that I was always a very chatty kid and I liked to talk anyone we met on the street*
  Śmiech się urwał, jakby ktoś przymknął grającą pozytywkę.
- Tatusiu, ale co ty robisz?

- Nie!
  Podniosłem się gwałtownie. Zacząłem się spazmatycznie trząść.
  Stres?
  Strach?
  Może zwyczajnie było mi zimno?
  Podniosłem się z piachu. Boże, gdzie ja jestem?
  Upadłem.
  Chciałem powstrzymać łzy, ale nie dałem rady. Miałem tego dosyć. Ludzie myślą, że jestem mordercą. Wszyscy mnie opuścili. Rodzina, przyjaciele. Szkoda, że policja nie chce mnie też zostawić w spokoju.
  Czułem, że ten świat się chce mnie pozbyć. Jestem odmieńcem. Wyrzutkiem.
  Marginesem społecznym.
  O, tak.
  Wytarłem brudnymi dłońmi twarz. Bolało mnie wszystko. Co gorsza, nie miałem gdzie się podziać.
  Jak właściwie do tego doszło? Pamiętam tylko imprezę, na której doszło do jakiejś bijatyki, która przerodziła się w coś poważniejszego. Ludzie nachlani, naćpani, cholera wie, co jeszcze. Nie wiem nawet, dlaczego byłem w to wmieszany. Mam taką dziurę w pamięci. Ostatnia chwila to toaleta. Jakaś dziewczyna upadła na podłogę, inni zaczęli ją kopać, a ja stałem. Myślałem: "Co się, kurwa, dzieje?".
  Pojawił się jeszcze chłopak.
  Miał loki.
  Krzyczał coś do mnie, chyba był wściekły.
- Dlaczego stoisz, kretynie?! Pomóż jej, do ciężkiej cholery!
  Ale on nie mógł, bo dresiarze popchnęli go na drzwi toalety, które wypadły z zawiasów i razem z nimi sekundę potem znalazł się na zimnej, mokrej kafelkowej podłodze.
  A potem - bum! Dostałem w twarz. Zrobiło mi się czerwono przed oczami. Pamiętam ukłucie w ramię.
  I straciłem przytomność.
  A obudziłem się pod stopami gliniarza. Trzymałem nóż w ręce, leżałem obok pociętej i pobitej, martwej dziewczyny. A loczek, jak go nazwałem w myślach, bo go wtedy widziałem pierwszy raz w życiu, zniknął.
  Razem z moją ambitną przyszłością.
  Gdy umięśniony policjant wynosił mnie z miejsca mojej rzekomej zbrodni, zauważyłem kątem oka strzykawkę, leżącą na podłodze. Substancja, którą mi wstrzyknięto, musiała być jakaś otumaniająca.
  Coś w tym stylu.
  To była dziewczyna numer jeden.
  A numer dwa i trzy?
  Jak uciekłem z więzienia?
  Dlaczego nikt mi nie pomógł?
  Dlaczego, do kurwy nędzy?

Liam

- Obgryzasz paznokcie.
  Zayn spojrzał na mnie.
- Bo się denerwuję - rzucił szczerze.
  Stał, jak jakiś bóg, na szkolnym korytarzu, razem ze mną. Miał swoim starym zwyczajem włosy zaczesane do góry, rękawy też podwinięte, ukazujące jego tatuaże.
- Masz ich naprawdę sporo - zauważyłem dwa dni temu.
- To takie moje małe uzależnienie - odpowiedział, wyjmując paczkę papierosów z kieszeni swoich spodni.
- Chyba tylko nie jedno.
- To - potrząsnął paczką - jest karą.
- Za co?
- Za dużo by tu opowiadać. Może kiedy indziej. Jedyne, co mogę ci teraz powiedzieć, to fakt, że nikt mi miejsca w niebie nie zarezerwuje.
- Och - wykrztusiłem tylko. Sekundę potem mrugnął do mnie.
  Zayn Malik był niewątpliwie tematem hot dzisiejszego dnia. Oczywiście każda jedna dziewczyna na niego spoglądała, ale on żadnej swoim spojrzeniem nie zaszczycił. Przestępował z nogi na nogę. Czekaliśmy na Nicka, który po drodze wziął papiery Zayna.
- Cześć, Mulacie - rzucił, gdy już przyszedł. Podał mu rękę, uścisnęli sobie dłonie, a potem wręczył mu dokumenty; legitymacje i inne bzdety tego typu. - Chciałbym cię przed kimś ostrzec.
- O, przed kim? - podniósł swoje dosyć grube, czarne brwi.
- Mam dosyć walniętą siostrę. Wstała dzisiaj o piątej rano i robiła sobie loki, grzebała w szafie w poszukiwaniu jej żarówiasto różowej sukienki, którą zakłada, jak to mówi, "na specjalne okazje", a tą okazją jesteś ty, wmówiła sobie, że jesteście już parą.
- Co?
- Nick mówi prawdę. To kretynka.
- Nie wiem, co robi w takiej inteligentnej rodzinie, jaką tworzę ja i rodzice! Dlaczego masz blond pasemko - zmienił temat, zaciekawiony wpatrując się w fryzurę Malika.
- Och, to był zakład - machnął ręką. - Tylko mój problem polega na tym, że to pasemko zrobiłem sobie jakąś trwałą farbą, a nie zwykłą szamponetką.
- Zayn Malik, dyrektorka cię prosi do siebie.
  Między nas wstąpił Harry. Spojrzał badawczo na chłopaka, który tym samym wzrokiem zilustrował Stylesa. Mierzyli się tak swoimi oczami z dobre dwie minuty, kiedy w końcu Harry przeniósł swój wzrok na mnie.
- Miłego dnia, Payne.
- Milszego.
  Uśmiechnął się lekko, naprawdę leciutko, wręcz niewidocznie, odwrócił się na pięcie i odszedł.
  Czasem nie rozumiałem faceta. Raz był miły, wesoły i naprawdę w porządku, a raz zimniejszy, niż średnia temperatura na Antarktydzie. Nick, jakby czytał mi w myślach, wzruszył tylko ramionami.
- Geje są dziwni - mruknął tylko.
- Ten facet jest homo? - Zayn podchwycił temat.
- Nie. Tak mi się powiedziało. Bo w sumie nie zwraca uwagi na dziewczyny, a legnie do facetów.

Nicki

  Lekcja angielskiego ciągnęłaby się jak makaron spaghetti, ale Hannah jak zwykle dodała nam trochę rozrywki.
  Zajęcia trwały dobre już trzydzieści pięć minut, kiedy drzwi się z zamachem otworzyły, a w nich pojawiła się właśnie ona.
  Świeżo po solarium.
  Aż ściągnęłam słuchawkę z uszu, a wierzcie mi, nic nie jest w stanie mnie odciągnąć od słuchania Avicii'ego.
- Co to jest? - wyrwało się nauczycielce. Zmierzyła dziewczynę wzrokiem.
- To jest Hannah - potulnie odpowiedziała Kristen, kujonka, która siedziała tuż przed nią.
- Dziecko, czy ty widzisz, która jest godzina?
- Ups! - odparła tylko Hannah. Bez żadnych dodatkowych argumentów dotyczących jej spóźnienia, półgodzinnego, usiadła obok mnie.
- Weź spieprzaj stąd - syknęłam. Prawie udusiłam się zapachem jej perfum od Britney Spears.
- W dupie to mam, czy ci się podoba fakt, że posadziłam swój tyłek obok twojego.
- Mówisz bardzo niegramatycznie.
- W dupie to mam - powtórzyła. Zerknęłam na zegarek. Pięć minut. - To wszystko dla Zayna.
- Ups, chyba nie lubi takich plasticzków.
- Dlaczego mnie tak nienawidzisz?
- Och, spadaj stąd i tyle, może wtedy cię polubię.
- A poznasz mnie z nim?
- Z nim, czyli z kim?
- No, z tym Murzynem.
- CO?
  Hannah nie dosłyszała mojego miksu przekleństw pod adresem jej tępoty. W sumie zachciało mi się śmiać, a jednocześnie zrobiło mi się żal dziewczyny.
  Chciała być fajna i mądra i ładna przede wszystkim, ale jej nie wychodziło.
- A może z Liamem, co? - szepnęła mi do ucha. Odwróciłam się do niej twarzą, pokazałam jej środkowy palec i założyłam słuchawkę na ucho. W tym samym momencie rozległ się dzwonek na przerwę. Sprzątnęłam swoje książki z ławki i sięgnęłam po torbę.
  Hannah popędziła w kierunku drzwi.
- Jezu, ona nie założyła majtek - powiedział jeden chłopak, na imię miał Ed. Swoim komentarzem wzbudził salwę śmiechu. Ja również się roześmiałam, ale to był chyba bardziej smutny śmiech.
  No, bo czy istnienie takich pustych dziewczyn jak Hannah, nie jest dostatecznie smutne?

Harry

- Harreh, co dzisiaj robisz, hmm? - Amanda prawie leżała na moich kolanach.
- Co ty robisz? - syknąłem. Rozejrzałem się po klasie, ale wszyscy, dzięki Bogu, zajęci byli matematyką, a nauczyciel bazgrał coś po dzienniku, męcząc kolegę przy tablicy. Z nerwów powiedział, że tysiąc plus tysiąc to sto tysięcy.
- Kurczę, pomyliłem z mnożeniem - wystękał.
  Prawie takie same odgłosy wydawała Amanda.
- Nie umówię się z tobą - szepnąłem, już wkurzony.
- No, ale, ej...
  Poczochrała mi włosy. Nigdy nie traktuję tak dziewczyn, ale tym razem szarpnąłem jej rękę i nieco brutalnie odepchnąłem ją od siebie.
- Jutro siedzisz tam, nimfomanko - wskazałem pierwszą ławkę; ja siedziałem w ostatniej.
- Przecież tego chcesz.
  Położyłem głowę na ławce.
- Ja pierdole - przekląłem.
- Słyszałam. Nie będę tego brać tak dosłownie.
  Drzwi od klasy otworzył się.
  Stanął w nich policjant.
- Co się dzieje? - matematyk wstał i podszedł do niego. Felix, bo tak miał na imię chłopak, który dwadzieścia już minut stękał pod tablicą, wykorzystał fakt, że nauczyciel nie zwraca na niego uwagi, i zaczął pisać to, co dyktowali mu siedzący w pierwszych ławkach.
- Jak wiecie, ostatnio w Nowym Jorku dzieją się niezbyt dobre rzeczy. Mianowicie, policja szuka zbiega. Ma na imię Louis Tomlinson, jest starszy od was o dwa lata, niegdyś mieszkał również w tych terenach, więc istnieje prawdopodobieństwo, że utrzymywał jakieś kontakty z wami - mówił beznamiętnie gliniarz- chcemy się dowiedzieć o nim jak najwięcej, każda informacja jest cenna i pomaga nam go odszukanie, bo jest niewątpliwie bardzo niebezpieczny. Pytam się, czy ktoś kiedykolwiek z nim rozmawiał, widział się, może coś słyszał o nim, o czym inni ludzie nie słyszeli? Bądźcie szczerzy i poważni.
  Zapadła cisza. Nawet Felix przestał bazgrać równania na tablicy, które i tak były dla nas tyle zrozumiałe, co język chiński.
  Louis Tomlinson.
- Powtarzam: czy ktokolwiek go znał osobiście? Coś o nim wie?
  Wzdychnął, zniecierpliwiony i rozdrażniony, jakby znał jakiś fakt, a wszyscy uparli się, że nie powiedzą nic na ten temat.
- Więc mamy jeszcze jedno pytanie. Jest Harry Styles?
  Wszyscy odwrócili się w moją stronę. A mi prawie opadła szczęka.
- To ten w lokach, na końcu - matematyk wskazał na mnie palcem.
- Chodź, chłopcze. Musimy porozmawiać.
- Uhm...
  Niepewnie wstałem, lecz, co już leżało w mojej naturze, założyłem swoją maskę na twarz. W sumie czego miałbym się bać? Nie znam gościa, nigdy go nie widziałem, nie słyszałem jego głosu.
  Nic. Kompletnie. Zero.
  Wyszedłem z policjantem na korytarz, a tam stało jeszcze innych dwóch.
  Mimo, że nic mi nie groziło, teoretycznie bynajmniej, to miałem potworne deja vu.
  I moje przeczucia też nie były w porządku.
cdn
__________________________________________________________________________
*cytat pochodzący z książki Dare to Drean: Life as One Direction, zdanie z "pamiętnika" Louisa (ludzie nie będą zbyt zaskoczeni, gdy usłyszą, że byłem bardzo rozgadanym dzieckiem i lubiłem rozmawiać z każdym spotkanym na ulicy).

środa, 16 stycznia 2013

III

  Trzy dni potem, John F. Kennedy International Airport, 08:39

  Nicki
- Czegoś tutaj nie rozumiem - odezwałam się. Siedziałam razem z Liamem i mamą w kawiarni na nowojorskim lotnisku. Sięgnęłam po ciepły, papierowy kubek z kawą. - A co z jego siostrami? Zayn ma siostry, prawda?
- Jedną - uściśliła mama. - Druga umarła na białaczkę.
- Jezu - wzdrygnęłam się. - Zayn to spod nieszczęśliwej gwiazdy chyba jest. No więc, co z nią?
- Ona wyjechała na uniwersytet jakiś rok temu. Do Francji.
- Uhm.
  Liam męczył widelczykiem kawałek swojego ciasta. Minę miał niezbyt entuzjastyczną.
- Liam? Jeśli nie chcesz jeść, to pamiętaj, że siedzę tuż obok ciebie - szturchnęłam go. Przeniósł swój wzrok na mnie, widocznie wyrwałam go z rozmyślań. Bez słowa podsunął mi talerz, na którym położył widelec. - Hej, coś się stało? - spytałam ciszej.
- Absolutnie nic.
  Na szerokim korytarzu zaczął wychodzić tłum ludzi z drugiego, węższego. Najprawdopodobniej przy sprawdzaniu bagaży musiał zaistnieć jakiś problem, bo wyglądało to tak, że duża ilość osób została wstrzymana z powodu jednej i zrobił się mały korek.
  Ludzie zaczęli się rozchodzić. Bizneswomen, które kroczyły na niebotycznie wysokich obcasach, ciągnąc za sobą walizki, faceci w garniturach, dzieciaki, które wracały z wycieczki (pewnie z jakiejś szpanerskiej szkoły, w której kupno biletu lotniczego w cenie pięciuset dolarów to normalka), jakieś małżeństwa. Albo witali się z czekającą na nich rodziną, albo rozmawiali przez telefon, może niektórzy szli do innej odprawy, bo mają kolejny samolot, ale jedna postać przykuła moją uwagę.
  Dosyć wysoki chłopak, w czarnych jeansach, w czarnym t-shircie i z niedbale założoną jeansową koszulą, stał nieco z boku, rozglądając się na boki. Przygryzł nerwowo wargę, poprawił swoje kruczoczarne włosy (które, ku mojemu zdziwieniu, miały coś jasnego na przodzie) i wyjął z kieszeni dotykowy telefon. Dosyć sporą walizkę położył na podłodze.
- Ej, mamo - szepnęłam. - To Zayn?
  Mama podążyła za moim wzrokiem, kiedy jej telefon zadzwonił.
- To on - stwierdziłam, jakby sama do siebie.
- Dlaczego on ma blond pasemko na czarnych włosach? - Liam gapił się na niego.
- To Zayn! Zayn? O, Zayn, tu jesteśmy!... - mama krzyczała, chyba sama nie wiedziała, czy do telefonu, czy do Zayna, który zdezorientowany spoglądał na telefon, jakby był kosmitą i trzymał w ręku ziemskie, dziwne urządzenie. W końcu odwrócił się w naszą stronę. Albo mi się wydawało, albo delikatnie, wręcz niewidocznie, chcąc utrzymać swoją maskę na twarzy, uśmiechnął się.
  Jeśli tak, musiało to trwać dosłownie ułamek sekundy, bo chłopak, nadal trzymając telefon w garści, złapał walizkę i pociągnął ją po kółkach po parkiecie.
- Dzień dobry, eee, pani...
- Mów mi "mamo", Zaynie! - mama skakała wokół niego, raz czochrając mu wcześniej poprawione włosy, raz klepiąc po umięśnionym ramieniu, raz po policzku. W sumie chciało mi się śmiać na widok miny Zayna, który nie wiedział, co ze sobą począć.
- Mamo, opanuj się - mruknęłam do niej.
  Liam poprawił swoje czarne spodnie i podał Zaynowi rękę.
- Liam - uśmiechnął się. - Cześć.
- Cześć Liam, jestem, no, zresztą wiesz... - Zayn ujął rękę mojego brata. Uśmiechnął się. Ale znowu na krótko.
  Po chwili doszło do mnie, że i Zayn, i Liam na mnie patrzą.
- Ach, no więc, jestem Nicki - odezwałam się do chłopaka. Nie wiedząc, czy podać mu rękę czy zrobić cokolwiek innego, po prostu mu pomachałam, po czym wcisnęłam dłonie do kieszeń mojej pluszowej bluzy Adidasa.
- Zayn - odparł beznamiętnie.
  Poczułam rozczarowanie.
  Czy Zayn tylko udawał, czy nie miał zamiaru się ze mną spoufalać?

  17:34
  Liam

- Mogę wejść? - rozległo się pukanie do mojego pokoju.
- Jasne - odparłem.
  Malik wszedł, zamknął drzwi i oparł się o nie, zamykając oczy.
  Zaciekawiony odłożyłem na chwilę laptopa.
- Co jest?
- Macie bardzo miłą mamę, aczkolwiek...
- Wiem, o co ci chodzi, pogadam z nią - przerwałem mu współczującym tonem. - Doskonale wiem, jak potrafi być upierdliwa.
- To nie chodzi o to, tylko...
- Zayn, nie gryzę. Usiądź albo coś. Będziesz tu mieszkał, więc czuj się swobodnie.
  Przełknął ślinę. Rozwalił się na moim fotelu w zebrę.
- Właśnie o to chodzi, bo wiesz, po pewnym czasie chciałbym wynająć sobie jakieś mieszkanie albo coś. Nie chcę być na waszej łasce. Bo najprawdopodobniej gdyby nie mój... ojciec... to byście o mnie nawet nie słyszeli.
- Gdyby nie twój ojciec, to ja i Nicki byśmy nie żyli, bo nasz by nas zabił - przerwałem mu ponownie.
- Keep calm, Liam.
  Zapatrzył się przez chwilę w mecz lecący w telewizji.
- Mój pokój już był specjalnie umeblowany i w ogóle, nie?
- Tak, matka dostała świra na twoim punkcie.
- Nie wymagałem własnej wiszącej telewizji, potrójnego łóżka, wielkiej szafy, biało-czarnych ścian i innych równie nowoczesnych bzdet. Dla mnie równie niesamowity jest fakt, że w ogóle wasza mama mnie przyjęła.
- Zayn. Nie pieprz głupot.
  Zaśmiał się cicho.
- Idę się ogarnąć. Dzięki, Liam. Dobrze, że jesteś. Bo gdyby cię nie było, to nie zgodziłbym się na życie z dwoma zasadniczo obcymi kobietami.
- Nicki jest okej. Przyzwyczaiłbyś się.
  Wzruszył ramionami. Wyszedł.
  Uniosłem brwi do góry. Sięgnąłem po telefon i wysłałem szybkiego SMS-a do Nicka:
  Zayn mnie intryguje.
  Odpisał niemal natychmiast:

  Zaintrygowała cię jego osobowość, czy może arabska uroda?

 To, że ty często zachowujesz się jak homo, nie oznacza, że ja też muszę. Raczej to pierwsze.

 To przestałem się martwić. Będziesz jutro w szkole, prawda?

 Muszę.

  Odłożyłem telefon. Przełączyłem kanał w telewizji, bo dźwięk gwizdka sędziego zaczął mi już dobrze grać na nerwy. Włączyłem jakieś wiadomości i zamierzałem znowu przeczytać opracowanie szkolnej lektury, kiedy program telewizyjny przykuł moją uwagę.

  Dzisiaj, o godzinie piętnastej, na nowojorskim lotnisku JFK doszło do pewnego incydentu. Ochrona złapała więźnia, który jakimś sposobem uciekł z więzienia, sfałszował dokumenty i planował wylot do Europy, dokładniej do Wielkiej Brytanii. Jest to zabójca dokładnie trzech kobiet. Ani ochronie, ani policji nie udało się go ostatecznie złapać, ponieważ uciekł. Zabójca jest na wolności. Jeżeli ktoś go widział, proszę bezzwłocznie skontaktować się z policją.

  Na koniec pokazano zdjęcie zabójcy. Brązowe włosy, szare oczy, usta i wokół nich zmarszczki.
  Kiedyś musiał się często uśmiechać.

Zayn

  Siedziałem na podłodze, wzrok wlepiłem w wiadomości wieczorne.
  Gdybym znalazł się na tym lotnisku jakieś parę godzin później, zobaczyłbym swojego starego przyjaciela, który teraz ucieka przez policją, bo zabił (rzekomo) trzy kobiety.
- Louis, nie wydurniaj się - szepnąłem. Oczy zaszły mi łzami, które natychmiast powstrzymałem, bo ostatnio stanowczo zbyt dużo ich wypłynęło z moich oczu. Fakt, że straciłem tatę, dostatecznie mnie dobijał. A myśli, że jestem zdany tak naprawdę tylko na siebie, brutalnie mnie spoliczkował, walnął w twarz, popchnął i pociągnął na totalne dno.
  Dlatego postanowiłem, że będę miał pokerową twarz. I tyle.
  Przed panią Payne, przed Liamem, a przed tą całą Nicki zwłaszcza.
  Po co w ogóle z nią pisałem?
  Zacisnąłem pięści. Zaciągnąłem rękawy, żeby nikt nie zauważył mojego nadgarstka, całego w bliznach.
  Zbyt duży bałagan miałem teraz w głowie.
  Jestem w Nowym Jorku, za tydzień idę do nowej szkoły. Wszystko jest nowe, dosłownie wszystko.
  A myśl, że Louis, najbardziej pozytywna osoba, jaką kiedykolwiek znałem, znowu ma mega kłopoty, zdołowała mnie maksymalnie, jakbym już dostatecznie zdołowany nie był.
- Louis Tomlinson to zabójca. Louis zabójca. Zabójca Louis. No litości, te dwa słowa do siebie zupełnie nie pasują - mruczałem sam do siebie.
  Wstałem, ściągnąłem buty, spodnie i jeansową koszulę, po czym bez zbędnych ceregieli położyłem się na swoje łóżko, przykrywając się pościelą pokrytą motywem w zebrę.
- Do dupy, tato - szepnąłem. A potem zasnąłem.

czwartek, 10 stycznia 2013

II

  Dźwięk dzwoniącego telefonu zaczął mnie irytować po pięciu sekundach, a co było bardziej denerwujące, ani Liam, ani mama nie kwapili się, żeby odebrać. Westchnęłam ciężko i zeszłam ze schodów, złapałam słuchawkę zniecierpliwionym gestem i przytknęłam ją do ucha.
- Halo? - odezwałam się.
  Usłyszałam chrząknięcie. Rozmówca chyba nie wiedział, jak rozpocząć konwersację.
- Halo? - powtórzyłam tępo. - No kurde, co jest?
- Ehm, jestem, no, Zayn, z Bradford ten...
- Co?
- No nie wiem, czy kojarzysz, widziałaś mnie...
- Zayn?
- Ta.
- Ale... co? Przepraszam, ale...
- Jest tam obok ciebie mama?...
- No tak, ale co się...
- Mogłabyś mi ją podać do telefonu?
- Ale...
- Nicki. Proszę.
  Bez słowa podałam mamie słuchawkę. Wyglądała na szczerze zaskoczoną, podobnie jak Liam.
  Mama odezwała się, posłuchała przez chwilę, co mówił jej Malik, po czym poszła do innego pokoju. Zgaduję, że nie chciała, żebym słyszała z Liamem rozmowę, jaką toczyła.
  Usiadłam ciężko na jej miejscu.
- No, nie wierzę - mruknęłam, dłubiąc widelcem w sałatce.
  Nadal słyszałam głos tego chłopaka. Widziałam go ostatnio równe cztery lata temu, zapamiętałam go jako zasmuconego, ładnego nastolatka o oryginalnej urodzie, czy mógł się jakoś zmienić? Był uprzejmy, ale musiało się coś stać, bo mama nigdy nie wychodziła do drugiego pokoju podczas rozmowy telefonicznej.
  Liam jakby czytał mi w myślach.
- Bez jaj. Przywołaliśmy go myślami.
- Zawsze wierzyłam w telepatię.
- Nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę.
  Mama stanęła przed nami, trzymając wyłączony już telefon.
- Mamo? Jeśli powiesz, że ktoś umarł... - Liam wpatrywał się w nią podejrzliwie.
- Liam, nie chcę tego mówić, ale...
- Nie! - przerwałam jej. Byłam przerażona.
- Był wypadek...
- Kurwa - wymsknęło się Liamowi.
- Pojutrze Zayn będzie już z nami. Powiem wam szczerze, że nie obchodzi mnie, czy to zaakceptujecie, czy nie. Zayn będzie z nami mieszkał, bo został sam. Nie będę zwlekać. Bradford to niemiłe miejsce, Zayn stracił ojca, a ja prawdziwego przyjaciela. I wierzę, że patrzy teraz na mnie z góry i liczy na moją pomoc, jakiej on udzielił mi cztery lata temu.
  Chryste Panie, dwójka facetów w jednym domu! To nie może się skończyć dobrze!

  03:29.
- Kiepsko - mruknęłam sama do siebie. - Sobotnia noc, a ja siedzę przed laptopem. Zaraz wypalą mi się oczy.
  Postanowiłam złapać jakiś kontakt z Zaynem. Bardzo dobrze mogłam sobie wyobrazić, co czuje teraz ten chłopak.
  Wysłałam mu zaproszenie na Facebook'u i zaczęłam go obserwować na Twitterze. Wątpiłam, żeby był online o takiej dosyć nieludzkiej porze, pewnie spał.
  Poczułam pod poduszką wibracje. Dopadłam błyskawicznie telefonu, żeby zapobiec włączeniu się dzwonka.
  Dzwoniła do mnie Hannah.
- Co się stało, idiotko, że dzwonisz o mnie o tej porze? - powiedziałam, zamiast przywitania.
- Kretynko, chyba widzę, że spamujesz na Twitterze. Może mi powiesz, że to przez sen, co?
- Dobra - mruknęłam. - Co jest? Chyba nie powiesz mi, że o wpół do czwartej zadzwoniłaś do mnie, żeby snuć refleksje na temat swojego amerykańskiego życia?
- No, nie - odpowiedziała. Powstrzymałam śmiech. Prawda była taka, że Hannah była zbyt głupia i nie snuła żadnych refleksji nawet na angielskim.
  W zasadzie, po co się z nią koleguje? Pusta blondynka, jak zapomni o farbowaniu włosy, ma czarne jak smoła odrosty, ogólnie nie jest zbyt urodziwa.
  Czasami zapomni o zmyciu lakieru z paznokci. Fe.
- Słyszałam, że będziesz miała kolejnego brata! - niemal krzyknęła.
- Debilko, mam jednego brata. Liama.
- No, i on mi powiedział, że będziesz miała kolejnego! W twoim wieku! Zaaaaaayyyyynaaa! - wydarła się.
- Zamknij japę!
  Jezu.
  Wierzcie mi, bardziej miażdżącego psychikę człowieka nigdy nie znałam.
- To syn zmarłego przyjaciela mojej mamy. Fakt, będzie z nami mieszkał. Nie oznacza to jednak, że to jest mój brat, pustaku. I tak w ogóle, to nie wmawiaj mi, że Liam z tobą gadał - popukałam się w czoło, jakby siedziała tuż przede mną. - Jest zbyt inteligentny, żeby utrzymywać z tobą kontakty. Słowa z tobą nie zamienił. Może dwa lata temu, kiedy poprosił cię, żebyś przekazała Nickowi, żeby w końcu oddał mu dychę, którą dołożył mu na wypadzie na pizzę.
- Odbiorę to jako komplement. Powiedz mi, jaki on jest?!
- Kto?
- No Zayn! Zayn Meligh, czy jakoś tak.
- Malik, idiotko.
- Nie mów tak na mnie, kretynko.
- Wyłudziłaś to od Nicka, nie?
- Co?
- No zmusiłaś go, żeby ci powiedział, co się u nas kroi.
- Wymsknęło mu się.
- Ta, jasne.
- Ładny jest?
- Nick? Nie wiem, to ty jesteś jego siostrą - przedrzeźniałam się z Hannah.
- Bo się rozłączę.
- Bogu dzięki, rób to teraz.
- Spadaj - powiedziała, skończywszy rozmowę.
  Z satysfakcją spojrzałam na wyświetlacz swojego telefonu. Sześć minut bezsensownej rozmowy. Sześć minut zmarnowane.
  Nick, uważaj na słowa przy Hannah, bo masz nieco zrypaną siostrę i muszę wysłuchiwać jej paplania o czwartej w nocy. Nicki x
  Wysłałam tego SMS-a Nickowi. W tym samym momencie zauważyłam (1) Interactions na swoim Twitterze.
  @zaynmalik @nickipayne310  przepraszam za siebie i za niepotrzebny problem, wiesz o co mi chodzi, to związane z jutrem.
- O! - mruknęłam. - Chyba jednak nie tylko ja prowadzę nudne życie godne typowego no-life'a.

- Cholera, Hannah! Zabiję cię kiedyś!!!
  Byłem świadkiem kolejnej kłótni mojego przyjaciela Nicka i jego stukniętej siostry Hannah.
  To zawsze było interesującym widowiskiem. Rozsiadłem się na sporawym łóżku kumpla, przegryzałem popcornem, robiąc mały bałagan na jego pościeli, ale miałem w sumie to gdzieś. Skakałem z kanału na kanał w jego telewizji wiszącej na ścianie.
  Czasami nie wiedziałem, czy jestem u siebie w pokoju, w swoim domu, czy u Nicka, bo mamy prawie takie same. To był nasz układ. Pomalowaliśmy swoje pokoje na taki sam kolor, czyli szary, mamy podobne meble, również telewizory, akurat wyszło, że takie same, laptopy również, dywan, bla, bla. Widzicie, co się dzieje z człowiekiem, kiedy mu się nudzi?
  Masakra.
- Masakra - powtórzył Nick, jakby mi czytał w myślach. Było to jednak skierowane do jego siostry. - Odpisz Nicki, że przepraszam, bo nie mam nic na koncie - dodał kwaśno.
- W porząsiu - odparłem, wyjmując telefon z ręki.
  Nick przeprasza. 
- O, zostaw to, to w porządku horror - Nick szturchnął mnie tak, żeby pilot zsunął mi się z ręki.
- Nie lubię horrorów.
- Wiem. Ale ja lubię.
  Sarknąłem.
  Horrory. Miałem z nimi złe wspomnienia. Te z przeszłości, o których chciałbym zapomnieć.
  Niestety, czasem zakrwawiona twarz siostry wraca do mnie w koszmarach.
  Niech mój ojciec zgnije w więzieniu.
  Jak już tego nie zrobił.
  Pozdrów go ode mnie. Tak w ogóle, piszę z Zaynem.
  Twitter?
  Tak.
- Nick - popchnąłem przyjaciela. - Mogę na chwilkę skorzystać z twojego laptopa?
- Jasne - powiedział, plując popcornem.
- A, Nicki cię pozdrawia.
- Dziękuję. Napisz jej.
- Sam jej to napisz.
- Nie mam nic na koncie.
- Biedak.
  Zalogowałem się na Twittera. Wszedłem na konto swojej siostry. Faktycznie, zdążyła z Malikiem już dużo popisać.
- To ten Zayn? - Nick zajrzał mi przez ramię.
- Taaa - odparłem.
- Wydaje się być w porządku. Fajną bluzę ma - kiwnął na jego profilowe zdjęcie.
- Współczuję mu.
- Tak samo jak ja tobie.
- Co ja bym bez ciebie zrobił, Nick.
- Heeeej, chcę coś ogłosić! - nagle do pokoju weszła Hannah. Nie zwróciłem nawet na nią uwagi. Dziewczyna należała do grona osób, naprawdę niewielkiego, których naprawdę nie znosiłem.
- Wyjdź! - Nick odwrócił się błyskawicznie. - No wyjdź! Wróć, jak pozbędziesz się tych odrostów, wieśniaro.
- Też cię kocham, braciszku!
  Nick wydał nieartykułowane odgłosy.
- Nick, znasz adres Harry'ego Stylesa? - Hannah spojrzała na niego słodko.
  Nick zaczął się śmiać. Ni to śmiech ironiczny, ni wesoły.
- Po co ci Harry Styles?!
- Zaprosił mnie na randkę.
  Nie mogłem powstrzymać śmiechu. Harry Styles, dosyć popularny facet w szkole, leciały na niego chyba wszystkie dziewczyny. Loczki, ładne oczy, dołeczki w policzkach. Co najciekawsze, Harry nie okazywał zainteresowania żadną z nich. Niektóre myślały, że to prosty chłopak, który da się uwodzić. Cóż, chyba każda się zawiodła i popadła po nieudanej misji w kompleksy. Harry miał grupkę przyjaciół, do których należał między innymi Nick i trochę ja.
  Trochę.
  Bo w sumie nie znamy się tak dobrze, ale utrzymujemy ze sobą dobry kontakt.
- Kochaniutka, Harry nie chce się z tobą umówić. Coś ci się śniło. Stoisz przede mną w pidżamie w misie i zaraz wyskoczą ci cycki spod tej koszulki - Nick odpowiedział jej tym samym, słodkim tonem.
- Erotoman.
- Idź. Po prostu idź, do ciężkiej cholery. Daj spokój ludziom.

cdn

poniedziałek, 7 stycznia 2013

I

  Minęły równe cztery lata od ostatniego spotkania z ojcem. Liam dotrzymał danego mi słowa. Któregoś pięknego dnia, a datę nadal pamiętam, to był jedenasty marzec, ktoś mocno zapukał do drzwi. Ani ja, ani mój brat, a zwłaszcza nasz tradycyjnie nachlany ojciec, nie kwapił się, żeby otworzyć. Bo któż to mógł być? Żaden nasz znajomy nigdy nie przychodził do naszego domu. Albo to ja, razem z Liamem, bo nigdy nie puszczał mnie samej, do kogoś szliśmy, albo zazwyczaj siedzieliśmy w domu. Moje znajome zawsze się dziwiły, że jestem w stanie wytrzymać taką może zbyt natarczywą opiekę starszego o dwa lata brata. To nie było tak. Ja sama bałam się wracać do swojego własnego domu w nocy po imprezie. Cholera wiedziała, czy stary będzie tak nachlany, w ekstremalnych warunkach może i naćpany, że nie posunie się do czegoś znacznie gorszego niż zwykła pięść w twarz. Liam nie tylko był, jest moim bratem. To jest po prostu mój przyjaciel. Może warunki, do których musieliśmy się przystosować, sprawiły, że tak świetnie się ze sobą dogadujemy.
  Więc wracając do pamiętnego jedenastego marca- nikt nie zamierzał podejść do drzwi, żeby je otworzyć natarczywej osobie. Przez głowę przechodziły mi pojedyncze myśli: może to policja, komornik? W sumie bym się nawet cieszyła, gdyby przyszedł jakiś policjant. Zobaczyłby moje siniaki, które w dzień starannie ukrywałam pod makijażem, a już wieczorem moja cera wracała do fioletowej rzeczywistości. Zobaczyłby pijanego ojca. Zamknęliby go w więzieniu. A my moglibyśmy odetchnąć.
  Nie była to jednak policja. Ani komornik. Nikt z opieki społecznej.
  To była kobieta, która miała klucz do naszego domu. Ładne, brązowe włosy, szczupła twarz, kilka zmarszczek, usta lekko pomalowane błyszczykiem, schludne i czyste ubrania. Ładny beżowy płaszcz. Dopasowana torba i buty.
  To była mama.
  Stanęłam na schodach, nie wiedząc, co zrobić. Mama. Mogłam z nią pisać tylko listy. Gdy moi rodzice nie byli jeszcze rozwiedzeni, było dobrze. Nie brakowało pieniędzy. Mama pracowała, ojciec także. Chodziłam do szkoły z Liamem. Jednak kłócili się coraz częściej, częściej, częściej. Aż w końcu doszło do rękoczynów. To było chyba oczywiste, że silny mężczyzna miał znaczną przewagę nad kruchą kobietą. Mama syknęła do niego wtedy:
- Obiecuję ci, że zniszczę twoje życie. Zostaniesz sam. Bez dzieci, bez pieniędzy, bez nadziei. Wtedy twoja sielanka się skończy i poczujesz na własnej skórze, co to są kłopoty.
  To były jej ostatnie słowa do niego. Sprawa nie skończyła się na zwykłym rozwodzie. Brakowało pieniędzy mamie. I nie przewidziała paru rzeczy. Ojciec miał parę tysiaków, zaskórniaków, które trzymał na swoje potrzeby. Znalazł dobrego prawnika. Miał mnóstwo znajomości, a większość ludzi, z którymi spotykał się wieczorami przy wódce, prowadzili czarne interesy.
  Wkopali mamę.
  Wsadzili ją do więzienia.
  Za co?
  Siedziała tam dwa lata, skazali ją niewinnie, niczym w sensacyjnych filmach. Ani ja, ani Liam nie mogliśmy jej pomóc. Bo gdy mama odeszła, ojciec, pomimo triumfu, wpadł w sporą ilość nałogów. Powinien być szczęśliwy, ale tak się nie stało. Pił. Palił. Robił wszystko. Chodził na dziwki. Nie interesowały go potrzeby swoich dzieci. Prawda jest taka, że gdyby nie nasi znajomi, to leżelibyśmy już gdzieś w rynsztoku, martwi. Reszta rodziny odcięła się od nas.
  Albo poumierali na starość. Wszystko jedno.
  Również kontakt z mamą się skończył.
  Aż pewnego dnia stanęła w progu naszego domu.
  Zadbana, niby krucha, ale kobieta po przejściach, która ma zamiar załatwić tego gościa, siedzącego na kanapie przed nią, pijącego wino prosto z butelki.
  Potem po raz pierwszy od czterech lat usłyszałam jej głos.
- Liam, Nicki, pakujcie się. To koniec waszego, naszego koszmaru.
  Nie rozmawiała z ojcem, chociaż ten wpadł w furię, która stała się jeszcze większa, gdy nagle zza pleców mamy wystawił głowę chłopak. W zasadzie dwójka. Jeden- wysoki, dosyć stary, Mulat. Arabska uroda. Dobrze zbudowany facet. Stanął obok mamy i zasłonił ją lekko swoim ciałem. Powiedział coś do niego cicho, ale ostro; w jego gestach, w tonie jego głosu, tkwiła groźba.
  A drugi chłopak stał nieco bardziej za nim, widać było, że to jego syn. Kropka w kropkę przypominał jego. Również Mulat, kruczoczarne włosy, brwi. Nie wyglądał jednak tak groźnie, jak jego ojciec. W jego spojrzeniu był smutek, współczucie.Nic nie mówił. Tylko przy wyjściu moim i Liama z domu, wziął naszą mamę delikatnie za ramię.
  Kto to jest?
  Kto to był?

- Nicki, Liam- poznajcie Zayna.
  Zayn. Nie znałam jeszcze żadnego Zayna.
- Zayn Malik - uściślił.
  Zayn miał ładny uśmiech. I bardzo oryginalną urodę.

  Już nigdy nie wróciliśmy do Bradford, do naszego rodzinnego miasta. Przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku. Wszyscy ekscytowali się tym faktem. Nowy Jork! Nowy Jork! Dla mnie to nie robiło żadnego wrażenia. Życie nauczyło mnie dystansu. Cieszyć się mogłam dopiero wtedy, kiedy stanęłam na płycie nowojorskiego lotniska. Wtedy po raz pierwszy od czterech lat szczerze się uśmiechnęłam. Zaczęłam nowe życie. Nicki Payne w Nowym Jorku.
  To dosyć smutne, ale zerwałam wszelkie kontakty z Bradford. Może i to było moje rodzinne miasto, może zostawiłam tam dużo znajomych, ale powiedziałam im szczerze, że chcę raz na zawsze zapomnieć o tym mieście. Dla innych ludzi słowo Bradford kojarzy się ze zwyczajnym miastem, niektórzy tam byli, niektórzy mnie. Dla mnie Bradford to piekło, w którym zostawiłam prawdziwego diabła- mojego ojca.
  Zanim poszłam do nowojorskiej szkoły, minął dobry miesiąc. Dwa bite lata mama musiała zwlekać z odebraniem swoich dzieci od tyrana. Wyjaśniła nam, że od razu po wyjściu z więzienia chciała jechać taksówką po nas, ale prawnik, którego wynajęła tydzień po wyjściu z więzienia, powiedział jej, że to jest po prostu niemożliwe. Nie miała gdzie zagwarantować nam bezpieczeństwo.
  Ale pewnego wieczoru mama powiedziała mi i Liamowi, że cholernie tego żałuje. Stwierdziła, że za każdy policzek wymierzony przez ojca, powinniśmy ją sami uderzyć w twarz. Tym samym rozgniewała mnie
 i Liama. Bo to nie jest i nie była jej wina.

- Mamo, powiedz mi dokładniej, kto to ten Zayn? - zapytałam mamę, siadając do stołu. Była kolacja.
Pół roku po wyprowadzce do NYC. Czułam się jak ryba w wodzie, uzyskałam nowych znajomych, miałam mamę, brata, a również sama mama prowadziła jakieś życie towarzyskie. Było w porządku. Nie chciałam niczego już zmieniać. - Bo wiesz, teoretycznie wiem, że to syn tego szerokiego Pakistańczyka, bla, bla, ale nic poza tym.
- To dlaczego z nim nie rozpoczniesz sama rozmowy? - wtrącił się Liam.
- Facebook? Twitter? - prychnęłam. - Po co? Nie chcę z nim zaczynać jakiejś przyjaźni, po prostu ciekawi mnie jego osoba.
  Tym razem Liam prychnął.
- Głupia jesteś, plączesz się w tym, co mówisz - powiedział, ale puścił mi oczko. Sięgnął po sałatkę spoczywającą w misce na środku stołu.
  Pokazałam mu język.
- Zachowuj się - skarciła mnie mama. - Zayn mieszka w Bradford.
  Na sam wyraz "Bradford" przeszły mi ciarki po plecach. Fe!
- Ma się całkiem dobrze. Jego ojcu zawsze się powodziło, siedzi tam z siostrami.
- Ma mamę?
- Nie żyje. Ale ma normalnego ojca, odpowiedzialnego. Zayn jest samodzielny. I trochę jak Liam, czasem nadopiekuńczy.
- Zayn jest ładny - rzekłam, po chwili ciszy i zastanowienia. Popiłam łyk wody.
- Jezu - mruknął Liam. - Ja też jestem ładny, i co? Nigdy mi tego nie powiedziałaś. Nie zwracaj uwagi tak bardzo na wygląd, co?
- Bo jesteś moim bratem. Po co mam ci mówić, że jesteś ładny? Masz znajomą, niech ona ci to powtarza. I nie patrzę tylko na wygląd, tak po prostu stwierdziłam.
- Podasz mi sok? - zmienił temat. Bez zbędnego słowa sięgnęłam po karton stojący po mojej lewej stronie
 i podałam mu go.
- Dziękuję - mruknął.
- Ile Zayn ma lat?
- Jest w wieku Liama.
- Aha.
- A kim jest dla ciebie jego ojciec? - przejął pałeczkę Liam. Spojrzał na mamę.
- Przyjacielem. Dobrym przyjacielem. Bardzo dobrym przyjacielem.
  Wzruszyła ramionami. Widać jednak było, że ojciec Zayna nie jest dla niej taki obojętny, co dała do zrozumienia, a może raczej chciała dać, swoim wzruszeniem ramion.
- Zafundował mi prawnika po wyjściu z więzienia - dodała, nieco ciszej. - Gdyby nie on, nie byłoby nas tu. Wy bylibyście w Bradford, a ja martwa, bo rodzina o mnie zapomniała! - wbiła gniewnie widelec w sałatę.
- Aua! - szepnął Liam.
- Co?
- To nie ja, to sałata. Nieładnie tak brutalnie nadziać sałatę na widelca.
  Mimowolnie się roześmiałam.
- Pozmywasz, Liam? - zapytałam brata, wstając od stołu i zasuwając po sobie krzesło.
- Dobra. I tak już wiem, co chcesz zrobić - machnął ręką Liam.
  Uśmiechnęłam się. Liam zbyt dobrze mnie znał. Zbyt.
  Chciałam pójść do swojego pokoju na piętro, ale zatrzymał mnie dźwięk telefonu.
- Kto to? - spytałam.
- Nie do mnie - podniósł ręce do góry Liam.
- Do mnie tym bardziej - odezwała się mama.
  Spojrzeli na mnie.
- Jeśli nie do was, to do mnie już w ogóle nie.
- Więc kto?

sobota, 5 stycznia 2013

Prolog

  Trzask!
  Pusta butelka po piwie zamieniła się w szklane szczątki, które rozsiały się po całej powierzchni zimnych płytek w niewielkiej kuchni.
  Ten dźwięk automatycznie rozpoczynał serię niemiłych wspomnień w mojej głowie, z dzieciństwa. Chciałam od nich uciec. Ale myślałam i tak tylko o jednym.
  Spotka cię za to kara.
  Donośny dźwięk, ktoś stawiał ciężkie kroki na drewnianych schodach. Niektóre stopnie nieznośnie skrzypiały.
  Uciekaj, kretynko!
  Ściągnęłam pospiesznie swoje kapcie, żeby on nie mógł usłyszeć moich kroków. Na boso podążyłam w stronę drugich drzwi, które znajdowały się w kuchni i prowadziły bezpośrednio do garażu. To była jedyna droga ucieczki w tej lipnej sytuacji. Starałam się ominąć kawałki szkła, ale, jak zwykle, zbrakło mi szczęścia. Nadepnęłam gołą stopą prosto na sporawych wielkości kawałek.
  Poczułam ból, ale za nic nie mogłam krzyknąć. Musiałam stąd wyjść niezauważona. Nie ma tu mnie! Butelka musiała spaść sama.
  Tymczasem jego kroki były coraz bliżej.
  Otworzyłam drzwi, musiałam to zrobić wolno, żeby zapobiec skrzypieniu.
  Ale zapomniałam, że panuje tutaj przeciąg.
  Drzwi zamknęły się z hukiem.
- Jasna cholera!
  Strach i przerażenie zawładnęło mną. Znowu mi się oberwie. Raz za stłuczoną butelkę, dwa za próbę ucieczki. Trzy za kłamstwo. On zawsze wszystko uważał za kłamstwo. Chyba całe jego życie było jednym, wielkim, plugawym kłamstwem.
  Usiadłam w kącie za samochodem. Usłyszałam, że drzwi się otwierają. Zacisnęłam usta. Nie, nie będę płakać. Nie będę nic mówić. Nie dam mu tej satysfakcji, że doprowadził mnie do takiego stanu. Muszę być silna.
- Ach, tu jesteś.
  Tak bardzo nienawidziłam jego głosu. Nie spojrzałam na jego twarz. Widziałam tylko jego nogi tuż przede mną. Stare, wytarte już jeansy, pamiętające wiek prehistoryczny. Ale po co mu były nowe spodnie, ogólnie nowe ubrania? Zasiłek szedł na wódkę, piwo, wódkę, piwo, i tak ciągle. Normalka.
- Wiesz, co cię czeka, nie?
  Wiem zbyt dobrze. Ale nie mam zamiaru ci nic odpowiedzieć.
  Uniósł mnie za koszulkę, tak, że jego twarz była na równi z moją. Poczułam wstrętny zapach piwa. Okropność.
  Wymierzył mi policzek.
  Raz.
- Szklana butelka.
  Dwa.
- Próba ucieczki.
  Puścił mnie.
- Dlaczego mam taką nieporządną córkę?
  Spróbowałam zachować spokój. Mam w głębokim poważaniu wszystko, co wydobywa się z jego popękanych warg.
- Taka sama szmata, jak z matki. Jesteś nawet podobna do niej z twarzy. Tak samo brzydka. I nieporządna.
- Moja matka nie była szmatą.
- Zamknij się, kochaniutka.
  Splunęłam mu w twarz i odepchnęłam go.
  Rozpoczęła się mała szarpanina. Oczywiście nie było żadnych szans dla mnie. Znowu moja twarz była na wysokości jego, z tą różnicą, że trzymał mnie za gardło.
- Dziwka - syknął. Uderzył mnie mocno w twarz, po czym puścił na zimną podłogę. Wycofując się z kąta, niby przypadkowo dostałam od niego kopniaka w brzuch. Mamrocząc coś wściekle pod nosem, wyszedł, zamykając drzwi i zostawiając mnie samą w zimnym garażu, z krwawiącą wargą i bólem brzucha.
  Znowu jakieś wrzaski. Ktoś otworzył drzwi. Na litość boską, one niedługo wypadną z zawiasów.
- Nicki? Nicki!
  Jednak to nie ojciec.
  Gdy usłyszałam ten płaczliwy głos, łzy same mi poleciały z oczu, przepłynęły po policzkach, zmieszały się z krwią z rozciętej wargi i popłynęły, czerwone, gdzieś dalej.
  Mój brat, cały we łzach, z bezradną miną, wyjął z kieszeni dwie prawie podarte chusteczki i przytknął mi jedną z nich do krwawiącej wargi. Drugą wolną dłonią głaskał mnie po policzku i wycierał kciukiem lecące mi z oczu łzy.
- Ten skurwiel zamknął drzwi na klucz, matko kochana, co on ci znowu zrobił - pociągnął nosem. Nie cierpiałam patrzeć na jego łzy.
- Nie płacz, Liam - szepnęłam. On tylko pokręcił głową i bez żadnego następnego słowa, przytulił mnie mocno. Oparł się o ścianę, mnie nie wypuszczał.
- To już się niedługo skończy - powtarzał - niedługo wróci mama.
  I tak siedzieliśmy całą noc, słuchając kolejnych trzasków rozbijających się butelek.
cdn

________________________________________________________________
Siemson, jestem Kaśka, to w zasadzie mój trzeci blog, jeśli chcecie ogarnąć dwa poprzednie, looknijcie na moje bloggerowe konto. Jednak jest to pierwsze o 1D, myślę, że nie jest złe, bo pisałam takich mnóstwo, tylko nie publikowałam ich. To jest teoretycznie połączenie wszystkich moich imaginów, które powodowały płacz u koleżanek, które NIE są directionerkami, więc myślę, że będzie w sumie ciekawie. Komentarze, obserwatorzy, blablabla, tak, to wszystko wchodzi w grę i jest dla mnie cholernie ważne, więc nie pogardzę ani żadnym. Złapcie mnie na twitterze: @ladycatherinex3  ! :D