***
hope there's someone
who'll take care of me
when I die, will I go?
and hope there's someone
who'll set my heart free
rest alone when I'm tired
there's a ghost on horizon
when I go to bed
how will I fall asleep tonight?
how will I rest my head?
Sen o sprawiedliwości
Media uzyskały informacje o poprawie stanu zdrowia Louisa Tomlinsona, kontrowersyjnego symbolu amerykańskiej rewolucji, która wybuchła tuż po orzeczeniu sądu, że Tomlinson jest niewinny. Zostało mu wypłacone wysokie odszkodowanie, a prawdziwi zabójcy odsiadują dożywotni wyrok w więzieniu, ale czy to wystarczy, żeby zapanował spokój na ulicach Stanów Zjednoczonych, a ludzie byli pewni, że takie sytuacje już nigdy się nie powtórzą? Okazuje się, że nie. Cały świat żyje wypadkiem Tomlinsona, każdy chce poznać prawdę i powód, dla którego został prawie postrzelony na stacji benzynowej przy autostradzie w kierunku Manchesteru. Świadkowie twierdzą, że Louis nie był sam, a towarzyszył mu Zayn Malik, który również odegrał ważną rolę we współczesnej rewolucji na terenie USA.
Ludzie żyjący w Wielkiej Brytanii zaczynają się martwić, że rewolucja przejdzie również na wyspy brytyjskie, co wprowadziłoby chaos w każdej dziedzinie życia. Władze zapewniają jednak, że do niczego takiego nie dojdzie, ale obywatele tego pewni nie są, zwłaszcza po tym, jak na zaludnionym placu handlowym został zamordowany młody chłopak. Sprawca nie jest znany. Krążą domysły, że maczał w tym palce sam Tomlinson, ponieważ również był tam obecny. Nie można mu jednak aktualnie niczego zarzucić. Wszyscy jednak są zdania, że ten mężczyzna powinien opuścić Wielką Brytanię ze względu na zagrożenie rozszerzenia się rewolucji.
Aktualny stan polityczny USA do najlepszych nie należy- niedawno na wolność został wypuszczony Joel Zatzmichen, mężczyzna próbował parę lat temu zabić prezydenta, skończyło się to niepowodzeniem. Amerykanie obawiają się tej decyzji i jednocześnie są dodatkowo zmotywowani do obalenia aktualnych rządów.
Dla USA Today
Joseph Sammuel.
(Nie)kolorowych snów!
Właściwie to dlaczego wszyscy tak zachwycają się tym młodym facetem, Louisem Tomlinsonem? Cóż, jego "kariera" nie zaczęła się zbyt dobrze- został oskarżony o trzy morderstwa. Nic specjalnego, prawda? Przecież codziennie giną ludzie. Niezwykłość tego wydarzenia polegała na tym, że rozprawa w tejże sprawie odbywała się nieco inaczej, niż powinna- oskarżony nie miał prawa do żadnej obrony, czyli tak naprawdę został postawiony przed faktem dokonanym. Jednak nikomu specjalnie z tego powodu smutno nie było, chcieli sprawiedliwości, czyli żeby go zamknąć i po kłopocie. Na parę lat sprawa ucichła, aż w końcu w mediach ukazały się nagrania z próby ucieczki Tomlinsona, chciał wylecieć do Wielkiej Brytanii z fałszywymi dokumentami (tak na marginesie, szacunek dla gościa: wciąż nikt nie wie, jakim cudem udało mu się uciec z więzienia, najprawdopodobniej ktoś wiedział o jego niewinności i mu pomógł). Sam wylot nie doszedł do skutku, ale policji jednak uciekł. Przez trzy miesiące ukrywał się, aż policja po dokładniejszym śledztwie wytropiła go i takim oto sposobem Tomlinson został złapany, ale nie sam- w towarzystwie innych chłopaków. Scena z Times Square stała się historyczną i teraz wszyscy się nią zachwycają, och, chcąc, nie chcąc, dobrze to rozegrał- wyglądał na naprawdę pewnego siebie, ale i na rozczarowanego. Hm, chyba też bym tak się czuł, ale facet rósł w oczach, pierwszy raz od paru lat miał prawo głosu. I co się okazało? Że jest niewinny, a co najlepsze- sędzia, który postawił mu wyrok, doskonale o tym wiedział. Ale po co sobie komplikować życie, prawda? Tuż po tym wydarzeniu Stany Zjednoczone dosłownie się zjednoczyły i stworzyły chaos, totalny syf i bałagan, byle wykopać beznadziejnych polityków ze swoich stanowisk. Czy to im się uda? Mówiąc szczerze, to myślę, że tak, Louis Tomlinson narobił niezłego bałaganu, ale nikt nie zaprzeczy, że ten bajzel był potrzebny.
Dlatego wszyscy prawie dostali zawału, gdy dowiedzieli się, że ich Bóg w formie niedoszłego mordercy, został prawie zastrzelony przy autostradzie. Miał dużo szczęścia (jak zwykle) i zapadł w śpiączkę, a dzisiaj się z niej wybudził. Media dostają orgazmu, Lady Gaga pewnie poczuła konkurencję i niedługo wyjdzie nago na galę, bo wszystkie dziwne stroje już na sobie miała, a długo nie było o niej żadnych artykułów, a ludzie pierdolca, bo chcieliby mieć spokój, ale go tak łatwo nie dostaną. Zwłaszcza ci żyjący w USA. Chociaż oni nie narzekają, bo sami tego chcieli.
Tym nieco pesymistycznym akcentem kończę swoje wypociny, dopijam szybko kawę i wychodzę ze Starbucksa, bo nie daj Boże, zaraz ktoś podłoży rewolucyjną bombę i nie zdąże zanieść artykułu do swojego szefa.
George Hanes, The New York Times.
Nie wiedziałem, dlaczego obudziłem się ze łzami w oczach, albo coś mi się złego śniło i totalnie mnie rozbroiło, albo ledwo po obudzeniu coś zmusiło mnie do płaczu.
Nie wiedziałem, dlaczego ludzie biegali nade mną, jakbym umierał, czy cholera wie, co.
Nie wiedziałem, dlaczego przez sen słyszałem płacz Zayna, ale nie widziałem jego twarzy, jakbym był niewidomy. Czasami się tak czułem. Mogłem tylko słuchać, robiłem to godzinami.
Nie wiedziałem, dlaczego coś mnie mocno zabolało przez sen i poczułem, że tracę oddech. Głupie uczucie.
Nie wiedziałem, skąd brały się w mojej głowie krzyki. Nie wiedziałem też, dlaczego nie potrafiłem rozróżniać głosów. Wiedziałem, że je znałem, ale nie potrafiłem nic dokładniej sprecyzować. I to też było głupim uczuciem. Dla odmiany czułem się jak niewidomy idiota.
Nie wiedziałem i nie rozumiałem wielu rzeczy. Nie chciałem zadawać pytań, chciałem tylko odpowiedzi. Nie chciałem nic mówić, chciałem tylko słuchać. Pływałem we własnych myślach i emocjach, które stapiały się ze sobą i tworzyły nieznany mi ocean.
Czasem, nie wiedziałem skąd, jak i dlaczego, słyszałem głos Zayna i widziałem jego przerażoną twarz. A potem czułem ból, rozczarowanie i ogromny strach. Myślałem, że przedwczesna śmierć to ulga, ale to jeden, wielki szok, strach i chęć odwrotu. Najsmutniejsze jest to, że odwrotu już nie ma. W głowie przypominają się wszystkie rzeczy, które obiecaliśmy zrobić, ale stchórzyliśmy i i te wszystkie przysięgi, jedna po drugiej, złamaliśmy. Nieodpowiedzialne, tchórzliwe dupki.
Dlaczego człowiek docenia życie dopiero wtedy, kiedy jest o krok do jego zakończenia? Dlaczego zależy mu na każdym jednym oddechu, a kiedyś powtarzał, że śmierć byłaby dla niego najwygodniejsza? Ludzie twierdzą, że nie boją się śmierci i bez większego problemu ryzykują, ale dopiero na samej mecie dochodzi do nich, jakimi wielkimi tchórzami są. Bo pchanie się w ręce śmierci nie jest dowodem odwagi, tylko swojej własnej beznadziei i litości nad sobą. Ale można to powtarzać do znudzenia, ludzie będą wierzyć we własne teorie, a rozumieją swoje błędy wtedy, kiedy jest na to już za późno. Naszym zadaniem jest chyba wyciąganie ich z tego bagna, które potocznie jest nazywane znieczulicą. Przecież samobójcy to tak naprawdę egoistyczne dupki, które zostawiły swoich bliskich mając w głębokim poważaniu to, że dla nich świat się zawalił.
Ze snu wyrwał mnie duszący kaszel, tak mocny, że miałem wrażenie, że zaraz wypluję płuca, oczy zaszły mi łzami i poczułem, jak włosy na głowie stają mi na wszystkie strony świata, bo się naelektryzowały.
Była zimna noc, a przynajmniej zimna dla mnie, dostałem gęsiej skórki i miałem ochotę zakopać się w pościeli, odwrócić się na bok i zasnąć, ale pewne rzeczy były dla mnie przeszkodą. Po pierwsze- kroplówka, po drugie- męczył mnie paskudny kaszel i w ogóle czułem się beznadziejnie, po trzecie- byłem w szpitalu.
Ja, amerykański heros, siedziałem w szpitalnym łóżku, wyglądając jak idiota, z tłustymi włosami, z worami pod oczami i z dziwnym uczuciem w żołądku, coś pomiędzy głodem, a chęcią zwymiotowania, ale nie byłem głodny, a wymiotować w sumie też nie chciałem. Nie potrafiłem określić swojego nastroju. Zresztą, byłem usprawiedliwiony.
Tak było cały czas- budziłem się, zasypiałem, budziłem, wzdychałem ciężko, łapałem zaniepokojone spojrzenia pielęgniarek, zasypiałem, po paru minutach wracałem do świata żywych, tak cały czas. Aż pewnego razu, wciąż była to noc, tradycyjnie ze snu wyrwał mnie kaszel, ale nie byłem sam.
Z prawej strony gdzieś na wysokości mojej dłoni leżał chłopak, twarz schował w poduszce, ktoś okrył go kocem. Włączyłem lampkę stojącą na szafce nocnej.
- Ha... - zacząłem mówić, ale ponownie zaatakował mnie kaszel- zacząłem dusić się jak pięćdziesięcioletni palacz.
Chłopak westchnął i odwrócił głowę na drugi bok, jego lokowata czupryna zakryła całą poduszkę.
Podniosłem się lekko na łóżku i delikatnie pociągnąłem poduszkę.
- Kiedyś chciałem cię zabić. - Odezwał się niespodziewanie, nie zmieniając nawet swojej pozycji, nie ruszył się ani o milimetr. - Nie wiem, jakbym z tym żył. Ale najprawdopodobniej też bym się zabił. Siedzenie w więzieniu to w sumie jest psychiczna kara, a nie fizyczna. Siedziałbym całe dnie w pomieszczeniu o bodajże ośmiu metrach kwadratowych i moje przypuszczenia powoli by mnie zżerały od środka. Pewnie krzyczałbym przez sen, a goście z celi obok śmialiby się, że jestem ciotą. W sumie jestem. Siedzę tutaj i czekam, aż się znowu obudzisz, zaryczany i wkurzony na cały świat. Wystarczył mi widok półmartwego przyjaciela, żeby świat się popsuł w jednym momencie. Ale komu ja to mówię? Przecież ty masz o wiele więcej doświadczeń życiowych za sobą, siedzenie w szpitalu to błahostka.
- To mnie można nazwać ciotą, a nie ciebie. Gdybym był w waszej sytuacji, to nie siedziałbym w szpitalu, tylko łaził po mieście, po jakichś kanałach i wrzeszczał, że to nie jest fair.
- Bo to nie jest fair.
- Harry, pokaż mi swoją twarz.
Harry przełknął ciężko ślinę i powoli uniósł głowę. Jego włosy poprzylepiane były do twarzy, która była cała wilgotna od łez. Zarumieniony, z drgającą wargą i z plastrem na czole Styles, patrzył mi się prosto w oczy, a pięści zaciskały się boleśnie z całych sił.
- Louis, czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak to jest widzieć swojego przyjaciela tak naprawdę pierwszy raz od tygodnia? - jego głos załamał się. Nie wiedziałem co powiedzieć i zachciało mi się niemęsko ryczeć, ale to chyba nie było teraz istotne. Styles poderwał się i uścisnął mnie z całej siły, chowając twarz w mojej szyi.
- Ja nie widziałem Zayna od paru lat, ale wrócił. - Odparłem, opierając głowę na jego ramieniu. - Przyjaciele nigdy nas nie opuszczają.
- A ty chciałeś? Chciałeś to zrobić? Opuścić?
Westchnąłem.
- Harry, powinienem odejść.
- Dam ci znać, jeśli będę miał cię dość. Wtedy sobie pójdziesz.
4 dni potem,
Harry.
- Lou, zjedz tą cholerną zapiekankę do końca i spadamy, dobra? Rzygam już tym szpitalnym smrodem, a ty modlisz się nad tym żarciem.
- Louis może ma jakiś rytuał.
- Ta, modlę się.
- Super sprawa, że tak zagorzale wierzysz w Boga, ale kończ jeść.
- Zayn, nie bądź taki niemiły, Louis siedział tu prawie dwa tygodnie- tydzień spał, drugi tydzień nagadał się za wszystkie lata.
- I odespał się za wszystkie lata.
Spojrzałem ukradkiem na Louisa. Siedział już w swoich normalnych ciuchach na skórzanej sofie przy stoliku, na którym leżał na talerzu kawałek zapiekanki. Potem mieliśmy jechać do hotelu, następnie do domu, który został wysprzątany tylko w pięćdziesięciu procentach, a potem na lotnisko, bo mieliśmy zamiar wylecieć do Paryża, do ciotki Liama.
- Co teraz zrobicie? - mama Liama stała naprzeciwko nas, w wysokich szpilkach i marynarce. Wylatywała już do USA, bo z Nicki było już wszystko w porządku i miała pojechać w końcu do tego cholernego Manchesteru, tym razem bez żadnych problemów i przeszkód, Louis za dwa dni miał zostać wypisany ze szpitala, a my...
No właśnie.
- Mamo, nie jesteśmy dziećmi, damy radę - odparł zasępiony Liam.
- Każdy człowiek jest dzieckiem. Liam, myślisz, że to tak wszystko zostawię? Zadajecie się z Tomlinsonem, to z góry jest skazane na niebezpieczeństwo.
- Głupoty, same głupoty.
- Tak czy inaczej, nie zgadzam się na wasz powrót do domu. Przynajmniej teraz.
- To co masz zamiar zrobić?
- Powinniście odpocząć. Cała wasza piątka. Nicki jedzie do Manchesteru na tydzień, potem wraca do USA. Za półtora tygodnia jest Wigilia.
Zapadła cisza. Wszyscy spojrzeli na Liama, jakby był jakimś generałem, od którego wszystko zależy.
- Na litość boską, nie wiem, co robić! - jęknął.
- Istnieje pewna opcja... - pani zawahała się przez chwilę - ale nie wiem, czy to wypali. To znaczy, z samą ciotką problemów nie będzie, z tego co wiem, to popiera Louisa w politycznych sprawach, ale...
- Proponujesz nam krótkie wakacje w Paryżu u ciotki?
- No tak.
Liam odwrócił się do nas.
- Mamy jakieś wyjście? - spytał. - Do świąt będziemy siedzieć w Paryżu?
- A mamy inne wyjście? - powtórzył ironicznie Zayn. - Dla mnie to nie problem, mogę lecieć.
- Jeśli Zayn, to nasza trójka też - wzruszył ramionami Niall, powtórzyłem ten gest.
- Dobra - mruknął Liam. - Dzwoń do niej.
- Harry, nie gap się tak na mnie.
- Ouch. Przepraszam. Zamyśliłem się. - Mruknąłem i odwróciłem wzrok. Louis przyglądał mi się uważnie.
- Wszystko okej?
Jęknąłem w myślach: zadawał to pytanie milion razy dziennie. Wszystko okej? Wszystko dobrze? Czy coś się stało? Stało się, do cholery, a tak na marginesie, to wyjazd do ciotki Liama mi się nie uśmiechał.
Wizja zbliżających się świąt Bożego Narodzenia również nie była specjalnie zachwycająca. Wszędzie były jakieś mikołaje, renifery, elfy, śnieżynki i inne tego typu bzdety. Może jednak nie same święta mnie martwiły, ale fakt, że zbliżały się urodziny Louisa. Nasze aktualne okoliczności nie sprzyjały świętowaniu, ale... czy Louis nie zasługiwał na odrobinę szczęścia?
Przypomniałem sobie rozmowę Zayna i Liama na kacu, przed tym wszystkim, gdy wysłałem Nialla i Louisa do sklepu po picie- Malik proponował ściągnięcie rodziców Louisa. Wyraziłem zgodę, że to całkiem dobry pomysł, ale im bliżej do realizacji tego planu, tym bardziej zaczynałem rozumieć, że to z góry skazane jest na porażkę i zawód Louisa. To znaczy może nie zawód, bo nic nie wiedział o naszych planach, ale nie oszukujmy się- święta bez rodziny nie są prawdziwymi świętami. I nie mam na myśli "rodziny" w formie przyjaciół, tylko tą prawdziwą- rodzice, dziadkowie, wujkowie... Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o rodzinie Louisa, ale nigdy nie chciał o niej opowiadać, bo pewnie nie miał zbyt kolorowo. To znaczy, nie mieszkał w jakiejś patologi, ale jednak nie było idealnie, jeśli rodzice postanowili tak naprawdę wydziedziczyć własnego syna.
- Jest w porządku - rzekłem, uśmiechając się. Ale czy to był prawdziwy uśmiech?
Louis nie czuł się dobrze, to było widać jak na dłoni. Co z tego, że fizycznie miał się prawie idealnie, jeśli jego dusza była w kawałkach, które nie mogły się poskładać? Czuł się winny i najchętniej cały czas siedziałby cicho, byle nikt nie skupiał na nim swojej uwagi, tak jakby naprawdę... odszedł.
Była jeszcze jedna, ważna rzecz. Louis nie wiedział o tym, że został prawie zabity przez Nicka. Niall chciał mu o tym powiedzieć, ale Liam w porę go uciszył. Potem stwierdził, że taka wiedza nie jest potrzebna Louisowi do szczęścia, wręcz przeciwnie, pogorszy jego stan. Podskórnie czułem, że Louis też o czymś nam nie mówił i żaden z nas nie był fair, ale... ale to wszystko nie miało już sensu, ilekroć się o tym myślało, tym bardziej się oszukiwało, że o pewnych sprawach po prostu się nie mówi, co jest totalną głupotą, ale bałem się o Louisa, tak samo jak on o nas. Każdy był zmartwiony, spięty i nikt nie czuł się swobodnie. Przyjęliśmy, że śpiączka Louisa i wydarzenia, które miały miejsce w szpitalu, to temat tabu, koniec kropka.
Co wiedzieliśmy o tej całej niezwykle kretyńskiej sytuacji?
- Daj kartkę, Lou, napiszę ci wszystko.
Patrzyłem, jak Niall bazgroli po kartce.
a) zaatakowało nas ZR, czyli Zatzmichen's Revolution.
b) zaatakowano siostrę Liama, to raczej nie przypadek.
c) chciano cię zabić drugi raz, drugi, bo pierwszy był na placu, kiedy zabito tego chłopaka. to miałeś być ty.
d) nikt nie wie po co, kto i jaki to ma sens, ale słabo to widzę.
- Super, Niall, twój optymizm po prostu czuć na kilometr! - warknąłem.
- Po co mamy się okłamywać? Znowu jestem powodem problemów, wy ryzykujecie swoje życie, a...
- Bla, bla, bla. Louis, idź spać. Zaczynasz gadać pierdoły.
- Nie idź spać! - krzyknąłem. - Ile można śnić?!
- Najgłupsze jest to, że nic mi się nie śniło i nie śni.
- Mam to gdzieś. Chcesz kawę na pobudzenie?
- Harry, to nie ma sensu! - Pewnego wieczoru wściekły Zayn podszedł do mnie i szarpnął mnie za ramię. - Wyjdziemy ze szpitala i dam sobie rękę uciąć, że następnego dnia znowu coś się stanie! Ten wyjazd do Paryża to dobra sprawa, Londyn nie jest bezpieczny, a zwłaszcza USA!
- No dobra, ale przecież nikt nie chce wracać do USA - zdziwiłem się.
- Weź zacznij myśleć, zaraz święta, jak myślisz, do kogo wpadniemy na Wigilię?
- Wątpię, żebyśmy polecieli do mamy Liama - szybko zaprzeczyłem, ale sam zacząłem wątpić we własne słowa. - Zresztą, dlaczego teraz poruszasz ten temat? - potrząsnąłem głową.
- Dlaczego? Człowieku, stoimy w martwym punkcie. Louis się obudził dwa dni temu, wiemy tylko tyle, że za kolejne dwa polecimy do Paryża, do ciotki Liama. Potem będzie Wigilia i polecimy do USA, co jest istnym samobójstwem! Chcą zabić Louisa, to zasrane ZR śledzi nasz każdy krok!
- Zayn, zaczynam się ciebie bać, gadasz jak jakiś...
- Staram ci się wytłumaczyć to, czego nie rozumiesz, do cholery!
- Ale po co się unosisz, człowieku?!
- Bo jak polecimy do USA to Louis, kurwa, zostanie zabity! - wrzasnął i odszedł, zatrzaskując drzwi od hotelowego pokoju za sobą.
cdn
piosenka, której tekst został użyty na początku rozdziału - > Hope There's Someone <
Dlaczego człowiek docenia życie dopiero wtedy, kiedy jest o krok do jego zakończenia? Dlaczego zależy mu na każdym jednym oddechu, a kiedyś powtarzał, że śmierć byłaby dla niego najwygodniejsza? Ludzie twierdzą, że nie boją się śmierci i bez większego problemu ryzykują, ale dopiero na samej mecie dochodzi do nich, jakimi wielkimi tchórzami są. Bo pchanie się w ręce śmierci nie jest dowodem odwagi, tylko swojej własnej beznadziei i litości nad sobą. Ale można to powtarzać do znudzenia, ludzie będą wierzyć we własne teorie, a rozumieją swoje błędy wtedy, kiedy jest na to już za późno. Naszym zadaniem jest chyba wyciąganie ich z tego bagna, które potocznie jest nazywane znieczulicą. Przecież samobójcy to tak naprawdę egoistyczne dupki, które zostawiły swoich bliskich mając w głębokim poważaniu to, że dla nich świat się zawalił.
Ze snu wyrwał mnie duszący kaszel, tak mocny, że miałem wrażenie, że zaraz wypluję płuca, oczy zaszły mi łzami i poczułem, jak włosy na głowie stają mi na wszystkie strony świata, bo się naelektryzowały.
Była zimna noc, a przynajmniej zimna dla mnie, dostałem gęsiej skórki i miałem ochotę zakopać się w pościeli, odwrócić się na bok i zasnąć, ale pewne rzeczy były dla mnie przeszkodą. Po pierwsze- kroplówka, po drugie- męczył mnie paskudny kaszel i w ogóle czułem się beznadziejnie, po trzecie- byłem w szpitalu.
Ja, amerykański heros, siedziałem w szpitalnym łóżku, wyglądając jak idiota, z tłustymi włosami, z worami pod oczami i z dziwnym uczuciem w żołądku, coś pomiędzy głodem, a chęcią zwymiotowania, ale nie byłem głodny, a wymiotować w sumie też nie chciałem. Nie potrafiłem określić swojego nastroju. Zresztą, byłem usprawiedliwiony.
Tak było cały czas- budziłem się, zasypiałem, budziłem, wzdychałem ciężko, łapałem zaniepokojone spojrzenia pielęgniarek, zasypiałem, po paru minutach wracałem do świata żywych, tak cały czas. Aż pewnego razu, wciąż była to noc, tradycyjnie ze snu wyrwał mnie kaszel, ale nie byłem sam.
Z prawej strony gdzieś na wysokości mojej dłoni leżał chłopak, twarz schował w poduszce, ktoś okrył go kocem. Włączyłem lampkę stojącą na szafce nocnej.
- Ha... - zacząłem mówić, ale ponownie zaatakował mnie kaszel- zacząłem dusić się jak pięćdziesięcioletni palacz.
Chłopak westchnął i odwrócił głowę na drugi bok, jego lokowata czupryna zakryła całą poduszkę.
Podniosłem się lekko na łóżku i delikatnie pociągnąłem poduszkę.
- Kiedyś chciałem cię zabić. - Odezwał się niespodziewanie, nie zmieniając nawet swojej pozycji, nie ruszył się ani o milimetr. - Nie wiem, jakbym z tym żył. Ale najprawdopodobniej też bym się zabił. Siedzenie w więzieniu to w sumie jest psychiczna kara, a nie fizyczna. Siedziałbym całe dnie w pomieszczeniu o bodajże ośmiu metrach kwadratowych i moje przypuszczenia powoli by mnie zżerały od środka. Pewnie krzyczałbym przez sen, a goście z celi obok śmialiby się, że jestem ciotą. W sumie jestem. Siedzę tutaj i czekam, aż się znowu obudzisz, zaryczany i wkurzony na cały świat. Wystarczył mi widok półmartwego przyjaciela, żeby świat się popsuł w jednym momencie. Ale komu ja to mówię? Przecież ty masz o wiele więcej doświadczeń życiowych za sobą, siedzenie w szpitalu to błahostka.
- To mnie można nazwać ciotą, a nie ciebie. Gdybym był w waszej sytuacji, to nie siedziałbym w szpitalu, tylko łaził po mieście, po jakichś kanałach i wrzeszczał, że to nie jest fair.
- Bo to nie jest fair.
- Harry, pokaż mi swoją twarz.
Harry przełknął ciężko ślinę i powoli uniósł głowę. Jego włosy poprzylepiane były do twarzy, która była cała wilgotna od łez. Zarumieniony, z drgającą wargą i z plastrem na czole Styles, patrzył mi się prosto w oczy, a pięści zaciskały się boleśnie z całych sił.
- Louis, czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak to jest widzieć swojego przyjaciela tak naprawdę pierwszy raz od tygodnia? - jego głos załamał się. Nie wiedziałem co powiedzieć i zachciało mi się niemęsko ryczeć, ale to chyba nie było teraz istotne. Styles poderwał się i uścisnął mnie z całej siły, chowając twarz w mojej szyi.
- Ja nie widziałem Zayna od paru lat, ale wrócił. - Odparłem, opierając głowę na jego ramieniu. - Przyjaciele nigdy nas nie opuszczają.
- A ty chciałeś? Chciałeś to zrobić? Opuścić?
Westchnąłem.
- Harry, powinienem odejść.
- Dam ci znać, jeśli będę miał cię dość. Wtedy sobie pójdziesz.
4 dni potem,
Harry.
- Lou, zjedz tą cholerną zapiekankę do końca i spadamy, dobra? Rzygam już tym szpitalnym smrodem, a ty modlisz się nad tym żarciem.
- Louis może ma jakiś rytuał.
- Ta, modlę się.
- Super sprawa, że tak zagorzale wierzysz w Boga, ale kończ jeść.
- Zayn, nie bądź taki niemiły, Louis siedział tu prawie dwa tygodnie- tydzień spał, drugi tydzień nagadał się za wszystkie lata.
- I odespał się za wszystkie lata.
Spojrzałem ukradkiem na Louisa. Siedział już w swoich normalnych ciuchach na skórzanej sofie przy stoliku, na którym leżał na talerzu kawałek zapiekanki. Potem mieliśmy jechać do hotelu, następnie do domu, który został wysprzątany tylko w pięćdziesięciu procentach, a potem na lotnisko, bo mieliśmy zamiar wylecieć do Paryża, do ciotki Liama.
- Co teraz zrobicie? - mama Liama stała naprzeciwko nas, w wysokich szpilkach i marynarce. Wylatywała już do USA, bo z Nicki było już wszystko w porządku i miała pojechać w końcu do tego cholernego Manchesteru, tym razem bez żadnych problemów i przeszkód, Louis za dwa dni miał zostać wypisany ze szpitala, a my...
No właśnie.
- Mamo, nie jesteśmy dziećmi, damy radę - odparł zasępiony Liam.
- Każdy człowiek jest dzieckiem. Liam, myślisz, że to tak wszystko zostawię? Zadajecie się z Tomlinsonem, to z góry jest skazane na niebezpieczeństwo.
- Głupoty, same głupoty.
- Tak czy inaczej, nie zgadzam się na wasz powrót do domu. Przynajmniej teraz.
- To co masz zamiar zrobić?
- Powinniście odpocząć. Cała wasza piątka. Nicki jedzie do Manchesteru na tydzień, potem wraca do USA. Za półtora tygodnia jest Wigilia.
Zapadła cisza. Wszyscy spojrzeli na Liama, jakby był jakimś generałem, od którego wszystko zależy.
- Na litość boską, nie wiem, co robić! - jęknął.
- Istnieje pewna opcja... - pani zawahała się przez chwilę - ale nie wiem, czy to wypali. To znaczy, z samą ciotką problemów nie będzie, z tego co wiem, to popiera Louisa w politycznych sprawach, ale...
- Proponujesz nam krótkie wakacje w Paryżu u ciotki?
- No tak.
Liam odwrócił się do nas.
- Mamy jakieś wyjście? - spytał. - Do świąt będziemy siedzieć w Paryżu?
- A mamy inne wyjście? - powtórzył ironicznie Zayn. - Dla mnie to nie problem, mogę lecieć.
- Jeśli Zayn, to nasza trójka też - wzruszył ramionami Niall, powtórzyłem ten gest.
- Dobra - mruknął Liam. - Dzwoń do niej.
- Harry, nie gap się tak na mnie.
- Ouch. Przepraszam. Zamyśliłem się. - Mruknąłem i odwróciłem wzrok. Louis przyglądał mi się uważnie.
- Wszystko okej?
Jęknąłem w myślach: zadawał to pytanie milion razy dziennie. Wszystko okej? Wszystko dobrze? Czy coś się stało? Stało się, do cholery, a tak na marginesie, to wyjazd do ciotki Liama mi się nie uśmiechał.
Wizja zbliżających się świąt Bożego Narodzenia również nie była specjalnie zachwycająca. Wszędzie były jakieś mikołaje, renifery, elfy, śnieżynki i inne tego typu bzdety. Może jednak nie same święta mnie martwiły, ale fakt, że zbliżały się urodziny Louisa. Nasze aktualne okoliczności nie sprzyjały świętowaniu, ale... czy Louis nie zasługiwał na odrobinę szczęścia?
Przypomniałem sobie rozmowę Zayna i Liama na kacu, przed tym wszystkim, gdy wysłałem Nialla i Louisa do sklepu po picie- Malik proponował ściągnięcie rodziców Louisa. Wyraziłem zgodę, że to całkiem dobry pomysł, ale im bliżej do realizacji tego planu, tym bardziej zaczynałem rozumieć, że to z góry skazane jest na porażkę i zawód Louisa. To znaczy może nie zawód, bo nic nie wiedział o naszych planach, ale nie oszukujmy się- święta bez rodziny nie są prawdziwymi świętami. I nie mam na myśli "rodziny" w formie przyjaciół, tylko tą prawdziwą- rodzice, dziadkowie, wujkowie... Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o rodzinie Louisa, ale nigdy nie chciał o niej opowiadać, bo pewnie nie miał zbyt kolorowo. To znaczy, nie mieszkał w jakiejś patologi, ale jednak nie było idealnie, jeśli rodzice postanowili tak naprawdę wydziedziczyć własnego syna.
- Jest w porządku - rzekłem, uśmiechając się. Ale czy to był prawdziwy uśmiech?
Louis nie czuł się dobrze, to było widać jak na dłoni. Co z tego, że fizycznie miał się prawie idealnie, jeśli jego dusza była w kawałkach, które nie mogły się poskładać? Czuł się winny i najchętniej cały czas siedziałby cicho, byle nikt nie skupiał na nim swojej uwagi, tak jakby naprawdę... odszedł.
Była jeszcze jedna, ważna rzecz. Louis nie wiedział o tym, że został prawie zabity przez Nicka. Niall chciał mu o tym powiedzieć, ale Liam w porę go uciszył. Potem stwierdził, że taka wiedza nie jest potrzebna Louisowi do szczęścia, wręcz przeciwnie, pogorszy jego stan. Podskórnie czułem, że Louis też o czymś nam nie mówił i żaden z nas nie był fair, ale... ale to wszystko nie miało już sensu, ilekroć się o tym myślało, tym bardziej się oszukiwało, że o pewnych sprawach po prostu się nie mówi, co jest totalną głupotą, ale bałem się o Louisa, tak samo jak on o nas. Każdy był zmartwiony, spięty i nikt nie czuł się swobodnie. Przyjęliśmy, że śpiączka Louisa i wydarzenia, które miały miejsce w szpitalu, to temat tabu, koniec kropka.
Co wiedzieliśmy o tej całej niezwykle kretyńskiej sytuacji?
- Daj kartkę, Lou, napiszę ci wszystko.
Patrzyłem, jak Niall bazgroli po kartce.
a) zaatakowało nas ZR, czyli Zatzmichen's Revolution.
b) zaatakowano siostrę Liama, to raczej nie przypadek.
c) chciano cię zabić drugi raz, drugi, bo pierwszy był na placu, kiedy zabito tego chłopaka. to miałeś być ty.
d) nikt nie wie po co, kto i jaki to ma sens, ale słabo to widzę.
- Super, Niall, twój optymizm po prostu czuć na kilometr! - warknąłem.
- Po co mamy się okłamywać? Znowu jestem powodem problemów, wy ryzykujecie swoje życie, a...
- Bla, bla, bla. Louis, idź spać. Zaczynasz gadać pierdoły.
- Nie idź spać! - krzyknąłem. - Ile można śnić?!
- Najgłupsze jest to, że nic mi się nie śniło i nie śni.
- Mam to gdzieś. Chcesz kawę na pobudzenie?
- Harry, to nie ma sensu! - Pewnego wieczoru wściekły Zayn podszedł do mnie i szarpnął mnie za ramię. - Wyjdziemy ze szpitala i dam sobie rękę uciąć, że następnego dnia znowu coś się stanie! Ten wyjazd do Paryża to dobra sprawa, Londyn nie jest bezpieczny, a zwłaszcza USA!
- No dobra, ale przecież nikt nie chce wracać do USA - zdziwiłem się.
- Weź zacznij myśleć, zaraz święta, jak myślisz, do kogo wpadniemy na Wigilię?
- Wątpię, żebyśmy polecieli do mamy Liama - szybko zaprzeczyłem, ale sam zacząłem wątpić we własne słowa. - Zresztą, dlaczego teraz poruszasz ten temat? - potrząsnąłem głową.
- Dlaczego? Człowieku, stoimy w martwym punkcie. Louis się obudził dwa dni temu, wiemy tylko tyle, że za kolejne dwa polecimy do Paryża, do ciotki Liama. Potem będzie Wigilia i polecimy do USA, co jest istnym samobójstwem! Chcą zabić Louisa, to zasrane ZR śledzi nasz każdy krok!
- Zayn, zaczynam się ciebie bać, gadasz jak jakiś...
- Staram ci się wytłumaczyć to, czego nie rozumiesz, do cholery!
- Ale po co się unosisz, człowieku?!
- Bo jak polecimy do USA to Louis, kurwa, zostanie zabity! - wrzasnął i odszedł, zatrzaskując drzwi od hotelowego pokoju za sobą.
cdn
piosenka, której tekst został użyty na początku rozdziału - > Hope There's Someone <
7 komentarzy:
W pewnym stopniu znów rozgryźli Joela. Wspominał on, że chce sprowadzić Louisa do USA, a oni mieliby polecieć tam na Wigilię. I pewnie polecą, aby tam rozegrała się finalna scena opowiadania i..... jego koniec? :c ;_;
@stylesforgucci aka knyycio
Dzieki Bogu jak na razie nie jest az tak zle Boje sie ze nie dlugo stanie sie cos okropnego
Czekam na jakas akcje!
O rany dobrze że myślą co niektórzy, kurde jak pojadą to sen Nicki się sprawdzi
osz kurwa Paryż?!? teraz to mnie zaskocyłaś!!!
Jedyne co mnie tak jakby zdziwiło to ten artykuł z The New York Timesa, a konkretnie to czy w tej gazecie na prawdę mają taki styl pisania (taki bezpośredni ipt.)? A poza tym to rozdział fajny. Ciekawe jak Li, Zayn, Harry, Lou i Niall poradzą sobie z ZR. Czekam na ciąg dalszy. :) @Be_my_boyfriend
Rozdział jest niesamowity. Bardzo mi się podoba. Przepraszam, że tak krótko.
ily x
@alekslloyd
jest niesamowity.
serio x
Prześlij komentarz