środa, 3 lipca 2013

DEAD: ALIVE- III

Samantha

  Nie miałam pojęcia, dlaczego ludzie od wieków sądzili, że Stany Zjednoczone to bogate państwo, w którym ludzie śpią na pieniądzach w pięknych domach pomalowanych białą farbą, przed którymi ciągną się gigantyczne ogrody z idealnie przystrzyżoną trawą, a na podjeździe naprzeciwko garażu stoi wielkie ferrari czy porsche. Tacy ludzie zazwyczaj są lekarzami albo mają wtyki w polityce, bo taka praca jest zawsze najbardziej opłacalna, i to nie tylko w USA. Tak naprawdę to najwięcej ludzi żyje w normalnych, przeciętnych, niczym nie wyróżniających się domach, na śniadania rodziny nie siedzą przy stołach obładowanych stosem jedzenia, dzieci nie mają wielkiego psa i kota, bo to równa się z różnym wydatkami, nastolatki nie mają różowych pokoi z garderobami większymi niż sam pokój, a chłopaki nie posiadają tysiąca komputerów i sto par szpanerskich Airmaxów. Nie każda ulica jest zadbaną aleją, nad którą wysokie drzewa tworzą pewnego rodzaju naturalny dach, nie wszędzie dojeżdża filmowy,  szkolny żółty autobus, nie wszędzie mija się uśmiechniętych ludzi czytających gazety podrzucane przez listonosza na rowerze każdego rana, z psami na smyczach. Tak samo nie każdy środek miasta to gigantyczne centrum, a z każdej strony są wieżowce dotykające kopułę nieba, nie ma tłumów, nie ma kolejek do Starbucksa, nie ma kobiet pospiesznie dygających się na szpilkach od Louboutina, jedzących croissanta i popijających letnie latte. Nie ma nic. Są smętne ulice, na których życie reprezentowane jest jedynie przez starszego mężczyznę, który czyta przed sklepem dziesiąty raz ten sam artykuł w The New York Times i USA Today.
  Wyjęłam z beżowej torebki średniego rozmiaru buty na obcasie i założyłam je, ściągając jednocześnie znoszone już balerinki. Rozczesałam włosy farbowane na bordowo, ułożyłam je na bok. Przejechałam po ustach szminką o tym samym kolorze.
- Niech się pan tutaj zatrzyma - odezwałam się do kierowcy taksówki, który rozglądał się zdezorientowany po okolicy, która dla mnie była znana w każdym szczególe, w odróżnieniu od niego. Z nerwów zapalił sobie już trzeciego papierosa, oczywiście przed tym pytając się mnie, czy nie przeszkadza mi ten gryzący w nozdrza dym. Wyjęłam portmonetkę i wyciągnęłam dwadzieścia dolarów. Wcisnęłam mu banknot do garści. - Reszty nie trzeba.
  Wyszłam z auta i nie patrząc się za siebie, ruszyłam prosto w stronę domu osoby, z którą byłam umówiona. Okolica nie była szczególnie zachwycająca, była to dosyć dobijająca dzielnica, jeśli chodzi o wygląd i atmosferę tu panującą. Wszystkie budynki miały szary, brudny odcień. Nie było chodników, a jeśli już, to w niezbyt dobrym stanie, więc musiałam iść zboczem ulicy, uważając, żebym nie wdepnęła obcasem w kałużę, które świetnie kamuflowały liście- poplamienie czarnych, opinających nogi sztruksów było ostatnią rzeczą, na którą miałam ochotę.
  Douglas Avenue. Idealnie.
  Obeszłam cały blok mieszkaniowy i zmuszona byłam iść lekko już wydeptaną ścieżką między drzewami. Wiał mocno wiatr, opadały na mnie resztki liści. Była typowa, jesienna pogoda- nieprzyjemna i deszczowa. Po paru minutach marszu spomiędzy drzew wychylił się niewielki dom, stojący na polanie. Nie był ładny, budził wręcz niechęć. Przed nim stało zaparkowane czarne porsche.
  Westchnęłam ciężko i poprawiłam włosy. Pokonałam cztery schodki i zapukałam do drzwi.
- Dzień dobry, Arty - uśmiechnęłam się ironicznie na widok wysokiego blondyna. Odwzajemnił uśmiech, z tą różnicą, że jego był bardziej szczery i sympatyczniejszy. Arty zawsze taki był- budził sympatię i zaufanie. Ale to były tylko pozory, potrafił być fałszywy, ironiczny i wredny, a w dodatku nie cierpiał słuchać tego, co do powiedzenia ma druga osoba. Dlatego nie ulegało wątpliwościom, że praca u Joela musiała być dla niego męczarnią. Patrząc obiektywnie, to przecież mógł w każdej chwili z niej zrezygnować i pójść na swoje, ale z natury był również leniwy, chociaż odwagi mu nie brakowało. U Joela miał schronienie i marne poczucie bezpieczeństwa, bo Zatzmichen był człowiekiem nieprzewidywalnym i impulsywnym. Ale Arty zawsze lubił ryzyko, spokojne życie do niego nie pasowało w żadnym stopniu. Co prawda, znał granice dobrego smaku i zawsze zachowywał swój poziom i honor, chociaż jeśli chodzi o poziom jego bycia, to już dawno spadł on do minus zero. To wszystko nie zmieniało jednak faktu, że był facetem cholernie przystojnym.
- Dzień dobry? Jest siedemnasta - zamknął za mną drzwi i zilustrował mnie wzrokiem tak, jakbym była manekinem. Zawsze tak robił, chcąc mnie zirytować. - Samantha jak zawsze z klasą. Szpilki, spodnie opinające tyłek, żakiecik, idealnie wyczesane włosy podchodzące pod rudy ocień, perfekcyjny makijaż. Szkoda tylko, że taka cięta i z trudnym charakterem.
- Wyraz "trudny" jest idealnym określeniem twojego charakteru.
- Mówiłem już, że masz brzydkie imię?
- Mówisz mi to za każdym razem, kiedy się spotykamy.
- Ostatnim razem widzieliśmy się przelotnie, ja kierowałem samochodem, a ty szłaś chodnikiem. To był Manhattan. Wtedy ci nic nie powiedziałem, bo byłaś tyłem do mnie. Zresztą, siedziałem w swoim porsche. Widziałaś, jaki świetny samochód? Jeśli chcesz, to mogę cię nim przewieźć.
- Gdzie Joel? - przerwałam mu, rozglądając się po salonie. Wszędzie były książki, gazety i walające się kartki papieru, gdzieniegdzie wystawały jakieś notesy, dokumenty, rachunki. Nawet w powietrzu czułam papier i tusz.
- Joel siedzi w swoim śmierdzącym pokoju na górze. Musisz wejść po schodach. Tylko ostrożnie, bo niektóre stopnie są dziurawe. Jak się na którymś, za przeproszeniem, wypierdolisz na tych szpilach, to będzie to ostatni raz, kiedy czułaś swoje kończyny.
- Zaprowadź mnie.
  Chłopak podszedł do mnie i zamaszyście wskazał rękoma na szerokie schody. Miał rację, nie były w najlepszym stanie. Chwyciłam się poręczy.
- Nic ci to nie da, bo się chwieje, może nawet pogorszyć sytuację - powiedział znużony i głośno ziewnął.
- Boże święty - mruknęłam. Przystanęłam i ściągnęłam obcasy. Zaczęłam wchodzić na boso. - Dlaczego wybraliście sobie to zdemolowane coś? Ten dom pewnie pamięta wczesne średniowiecze.
- Mi jest wszystko jedno. Joel kazał wziąć ten dom, to wziąłem.
- Wziąć?
- A co? Kupić? - prychnął. - Nie każdy jest taki kasiasty jak ty. Ta chałupa stała opuszczona jakieś dobre dziesięć lat. Idealna okolica, nikt nam nie przeszkadza i nikt się nie czepia, że siedzimy tu nielegalnie. Najprawdopodobniej mało kto wie o istnieniu tego domu, albo już o nim zapomniał.
- Nie jestem bogata - skrzywiłam się.
- Nie, w ogóle. Lubisz chyba bordowy, co?
- Dlaczego pytasz?
- Bo nawet paznokcie masz pomalowane na ten kolor. I u stóp, i u rąk.
- Bordowy odcień podkreśla kolor moich oczu. Są brązowe.
- Tak? - spojrzał na mnie, gdy stanęliśmy na szczycie schodów, a ja ubrałam buty. - Myślałem, że są niebieskie.
  Podążyliśmy korytarzem w prawą stronę, a ja próbowałam zignorować skrzypienie starej podłogi. Arty otworzył ostatnie drzwi na korytarzu.
- Joel, masz gościa - burknął i wykonał gest zapraszający mnie do środka. I tym razem zamknął za mną drzwi.
  Stanęłam naprzeciwko Zatzmichena. Był to człowiek nie młody i nie stary, niezbyt atrakcyjny. Szczerze mówiąc, to nawet wyraz twarzy miał niemiły. Był opryskliwy i przede wszystkim władczy. Zawsze nad wszystkim chciał sprawować kontrolę i rozkazywać. Była to chyba jedyna rzecz, jaką lubił. Tuż po tym, jak nie udał mu się zamach na prezydenta, postanowiłam, że zerwę z nim wszelkie kontakty, bo ponikąd byłam w to wmieszana- "usunęłam" paru ochroniarzy, więc również i ja miałam krew na dłoniach. Ale ku mojemu zdziwieniu, Joel ani mnie, ani Arty'ego nie wsypał. Nie pisnął o nas słówkiem, wziął wyrok tylko na siebie. Kolejnym zadziwiającym faktem było to, że nie skazano go na dożywocie, ale cóż, amerykańska polityka była bardzo słaba, dramatycznie beznadziejna, wręcz łamliwa.
  Ale jednak nie zerwałam z nim kontaktu i zastanawiałam się, co właściwie u niego jeszcze robię. Przecież nie byłam od nikogo zależna, zawsze robiłam to, co tylko ja chcę. Miałam kontakt z rodzicami, którzy byli przekonani, że pracuję w Starbucksie i dodatkowo dorabiam jako opiekunka dzieci, ale nigdy nawet nie zgłosiłam się do tej kawiarni, że chcę w niej pracować oraz nigdy nie zapytałam się starszych kobiet, czy szukają pomocy, jeśli chodzi o opiekę nad dzieckiem. Działałam ponad prawem. Co nie znaczy jednak, że nie miałam "normalnego" życia, prawda?
- Och, Samantha, jak miło cię widzieć! - Joel uśmiechnął się, a właściwie było to szczerzenie się, pokazując jednocześnie swoje braki zębów w szczęce. Nie odpowiedziałam, tylko zacisnęłam usta jeszcze bardziej. - Usiądź, kochanie, masz zamiar tak sterczeć w tych dziwnych butach?
  Powoli podeszłam bliżej biurka, a właściwie fotelu, który stał obok niego. Usiadłam na nim, kładąc torbę na kolanach.
- Powiedz, co u ciebie? Jak ci się powodzi? Gdzie pracujesz? Mamy tyle do opowiedzenia, prawda? Czyż nie? Arty, zrób damie kawę!
- Nie, dziękuję - przerwałam, nie patrząc nawet na Arty'ego. - Nie skorzystam.
- Nie? Przecież cię nie zatrujemy, dlaczego mielibyśmy to zrobić?
- Do sedna sprawy, panie Joel.
- Mów mi na "ty", dobrze?
- Joel.
- Myślę, że przez pewien czas zdążyłaś zaobserwować, jaki mam charakter...
  Prychnęłam, ale słuchałam dalej.
- Chyba źle zacząłem, zignorujmy to. Po prostu chciałbym, żebym tym razem zdobył władzę nad USA, która mi się należy. Bo poprzednim razem coś nie wyszło i musiałem ponieść odpowiedzialność i karę za czyjeś gapiostwo. Nie będę teraz tego rozkładał na współczynniki pierwsze, prawda? Czy to miałoby jakiś sens? Co było, to było, patrzmy w przyszłość, ale skupiajmy się najbardziej na współczesności.
- Do czego dążysz? - zmrużyłam oczy.
- Wszystkie dzienniki, wszystkie gazety, słowem mówiąc: cała prasa aż drży od ciągle pojawiającego się w artykułach, na nagłówkach, nazwiska: Tomlinson.
  Joel w hukiem wyłożył na biurko cały stos gazet takich jak USA Today, The New York Times, The Wall Street Journal, The Boston Globe i International Herald Tribune.
- Wiesz, o czym myślę, prawda?
  Wzięłam głęboki oddech i poprawiłam poduszkę, na której się opierałam.
- Nie zgadzam się.
  Moje słowa zawisły w powietrzu. Joel wpatrywał się we mnie, jakby nad czymś myślał, a Arty nie wydawał się być tą wypowiedzią szczególnie zaskoczony, a nawet i zainteresowany. Stał przy drzwiach, oparty o ścianę i czytał coś na telefonie, ale dobrze wiedziałam, że cały czas słucha tego, o czym rozmawiamy.
- Samantha, o ile mnie pamięć nie zawodzi, nie wsypałem cię ani Arty'ego, kiedy próba zabicia prezydenta była nieudana.
- Nie zgodzę się na żaden szantaż, rozumiesz?
- To nie jest żaden szantaż.
- Nie, wcale - odezwał się Arty, a na jego twarz wypłynął sarkastyczny uśmieszek. - Mówisz jej, że jeśli nie zgodzi się na wzięcie udziału w twojej nowej akcji pod tytułem "Zabić Louisa Tomlinsona", to pójdziesz do policji i podasz jej nazwisko, mówiąc, że pomogła ci zamordować najważniejszą osobę w państwie. To wcale nie jest szantaż, faktycznie.
- Naprawdę myślicie, że tak łatwo wam wybaczę te lata siedzenia na dupie w pierdlu? Bo o ile dobrze pamiętam, to wy zawiniliście, nie ja - wysyczał Zatzmichen i podniósł się ze swojego krzesła. - Dlatego dla waszego własnego dobra radziłbym, żebyście nie kwestionowali tej sprawy i po prostu się zgodzili.
- Mi to bez różnicy - Arty wzruszył ramionami i powrócił do swojej lektury na telefonie. Joel spojrzał na mnie.
- Nie pisałam się na takie coś! - fuknęłam, podnosząc się ze swojego miejsca. - Zgodziłam się na akcję z prezydentem, zastrzegając, że nic nie biorę na własną odpowiedzialność!
- Głupia dziewczyno, samo wzięcie udziału w morderstwie jest już odpowiedzialnością, nawet, jeśli tylko byś mnie podwiozła pod dom ofiary! Upiekło ci się raz, ale masz u mnie jednocześnie zaciągnięty dług wdzięczności! Albo pomożesz mi teraz, albo tobie już nikt nie pomoże. Bo tak naprawdę, jest to tylko kontynuacja, nic nowego.
  Wpatrywałam się w Joela, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Co ci Tomlinson zrobił? Przecież i tak wszyscy są podnieceni rewolucją i dążą do obalenia współczesnej władzy. Będą wybory i wtedy zaczniesz działać. Bez ofiar.
- Ofiary zawsze były, są i będą - wysyczał. - Myśl logicznie, idiotko. Kogo by wzięli na prezydenta?
- Nie każdy byłby chętny, żeby Louis był prezydentem. Na litość boską, przecież on też siedział w więzieniu!
- Niewinnie! Ludzie są wzruszeni jego niewinnością i historią, robią z niego patriotę i niesamowitego polityka! - wrzasnął. - Jest teraz jedyną przeszkodą na mojej drodze. Jedyną! Jest kolejnym punktem, który trzeba odhaczyć, rozumiesz?! I albo się zgadzasz, albo już jutro będziesz siedziała w pomarańczowym kombinezonie za kratami. Co wybierasz? Nie proszę cię o zgodę, tylko o pomoc.
- Pomoc?! Zabicie nazywasz pomocą?!
- Zabicie? Nie tobie zlecam zabicie Tomlinsona, głupia babo. Bo tak czy inaczej to zrobię. Z tobą, albo bez ciebie. Teraz to leży tylko w twoim interesie. Wybieraj. Nie uciekniesz ode mnie.
  Złapałam swoją torebkę i próbując opanować drżenie nóg, podeszłam do drzwi.
- Poza tym, zawsze daję wynagrodzenie - Joel wpatrywał się w widok za oknem. - Przecież wiesz, że Tomlinson koleguje się ze Stylesem, prawda? Harry Styles. Mówi ci to coś, prawda, złotko?
- Nie zmusisz mnie! - wrzasnęłam.
- Nikt cię nie zmusza. Ale Harry'ego kochałaś. On ciebie w sumie też. Chcesz, żeby był martwy? Albo martwy, albo w twoich objęciach. Znów będziecie razem. Żaden Tomlinson nie jest wam potrzebny.
- Jesteś największym skurwysynem na tej ziemi - wysyczałam. Popchnęłam Arty'ego i wyszłam z pokoju.
- Może i jestem. Ale lepiej jest być bogatym skurwysynem i z władzą, niż przeciętnym. Szarym. I samotnym.

Louis

  Dźwięk nagłego pęknięcia szklanki sprawił, że się wzdrygnąłem i jednocześnie ruszyłem, co wywołało irytację Zayna.
- Siedź spokojnie - mruknął i podłożył mi do oka wilgotną gąbkę. - Przytrzymaj ją i nie puszczaj przez pół godziny, bo w przeciwnym razie twoja twarz będzie opuchnięta.
- Już jest.
- To będzie w jeszcze gorszym stanie, wierz mi.
  Podniosłem się z sofy i wygodniej się ułożyłem, opierając łokieć na kolanie. Gdyby nie fakt, że trzymałem gąbkę przy policzku i oku, w które dostałem z pięści, to wyglądałoby to tak, jakbym płakał. Westchnąłem ciężko, oblizując zaschnięte wargi.
- Harry? Co mu...
- Trzymałem szklankę i zbyt mocno ją ścisnąłem.
- Pękła ci szklanka w dłoni?
- No ścisnąłem za mocno, to była jedna z tych z coca-coli, które łatwo można stłuc.
- I tak głęboko ci się to szkło w dłoń wbiło? Na litość boską, przecież usyfiłeś podłogę krwią, weź to nad zlew...
  Głos Harry'ego był szorstki, a Zayna zrezygnowany i zmęczony, chociaż dzień dopiero się zaczynał.
- Liam, podaj mi bandaż! - krzyknął. Liam był ewidentnie zły i nie chciał na tamten moment zawiązywać współpracy z kimkolwiek, ale wbrew swojej woli podniósł się z krzesła w jadalni i wszedł do łazienki, w której takie rzeczy, jak bandaże czy waciki, zawsze były. Cóż, również byłbym zły, gdybym zobaczył kogoś na własnym tarasie i został wyśmiany.
  Ale jeśli chodzi o brak wierzenia w cokolwiek, Payne nie był jedyną tego ofiarą.

- Nie podoba mi się to.
  Niall popychał mnie coraz silniej, sam narażając się na szturchania ze strony ludzi, którzy nie potrafili zatuszować swojej irytacji oraz zaskoczenia powstałą sytuacją. Bałem się. Taki strach pojawiał się we mnie rzadko, w mojej głowie przewijały się wspomnienia z różnych szokujących wydarzeń, publicznych strzelanin,  czy zamachów. Jeden, wielki stres, panika, wszystko, co najgorsze, zebrało się we mnie w jednej chwili. Gdyby nie Horan, stałbym tam jak idiota, zapomniałbym, jak się oddycha. Zbierałem dziwne spojrzenia ludzi, krzyk dziewczyny zastrzelonego chłopaka brzmiał już jak znudzona piosenka, grana codziennie w radiu co godzinę. Ludzi było coraz więcej, było coraz głośniej, albo mi się wydawało. Ruchy i ton przyjaciela był coraz bardziej nerwowy, jego gesty coraz bardziej natarczywe, a ja coraz bardziej i bardziej czułem się bezradny i jak czarna owca.
  Słyszałem, jak ludzie wokół mnie wymawiali moje nazwisko, które już chciałem zmienić, bo nie miałem siły ani ochoty go wysłuchiwać. Czasami miałem wrażenie, że nie jestem tym cholernym Tomlinsonem, że to jakiś rąbnięty gość, ale na pewno nie ja, to nie ja wywołałem cholerną, amerykańską rewolucję, to nie ja siedziałem w więzieniu połowę dotychczasowego życia, to nie ja błąkałem się po śmietnikach i to nie ja uciekałem przed policją, chowając się po ruinach szpitali psychiatrycznych. To nie ja jestem właścicielem tej dziwnej historii. To mnie nie dotyczy, do kurwy nędzy.
- I'm waking up to ash and dust, I wipe my brow and I sweat my rust, I'm breathing in the chemicals!
  Odwróciłem się w stronę, z której dochodził kobiecy głos. Był obłudnie piękny i głośny.
- Boże, idź! - Horan syknął mi do ucha, a ja się go posłuchałem.
- This is it, the apocalypse!
- I'm waking up, I feel it in my bones, enough to make my system blow.
- Welcome to the new age, welcome to the new age, I'm radioactive, radioactive!
  Czułem się, jakbym brał udział w scenie musicalu na żywo i nie było to miłe, wręcz przeciwnie, sprawiało, że coraz bardziej chciało mi się mdleć. Przed nami stała grupa młodych ludzi, mieli zakryte twarze czerwonymi i czarnymi chustami, na środku stała kobieta i mężczyzna. Ona śpiewała, on patrzył się prosto na mnie. Zacząłem się rozglądać i zauważyłem, że ludzie się od nas odsunęli, jakby się obawiali, że zaraz coś się znowu stanie. Takim sposobem ja i Niall staliśmy w tym wielkim kręgu, naprzeciwko dziwnej, przebranej grupy, którą widziałem pierwszy raz w życiu. Każdy jej członek śpiewał, był to wręcz wrzask. W pewnej chwili jeden, najwyższy chłopak, stanął pośrodku, wyciągnął zwinięty materiał, który okazał się być czerwoną flagą, na której widniały tylko dwie, czarne litery: ZR. Mężczyzna, trzymając rozciągniętą flagę, został podniesiony przez drugą osobę, tak, że nad naszymi głowami czerwona flaga trzepotała na wietrze. 
- I raise my flags, don my clothes, it's a revolution, I suppose.
  Dziewczyna przestała śpiewać, w odróżnieniu do reszty ludzi, którzy krzyczeli "Welcome to the new age". I wtedy wydarzyło się coś, co potem Niall określił punktem kulminacyjnym. Mężczyzna podszedł do mnie i z całej siły uderzył mnie z pięści w twarz. Upadłem na ziemię, ludzie zaczęli krzyczeć.
- I'm waking up, I feel it in my bones, enough to make my system blow, welcome to the new age, welcome to the new age, I'm radioactive, radioactive!
  Niall rzucił się na chłopaka, jakimś cudem omijając pięści zakapturzonego, pojawiła się policja, a mi zrobiło się czerwono przed oczami. Myślałem tylko o tym, czy znowu coś nieświadomie zrobiłem źle, nie tak, jak trzeba. 
  Hałas, hałas, niemiłosierny hałas i wrzask. Gdzieś w oddali wciąż słyszałem ich piosenkę i trzepot czerwonej jak krew flagi. 
- Pan nazywa się Louis Tomlinson, prawda? - policjant ukucnął nade mną, a z drugiej strony facet z pogotowia zmywał mi wciąż lecącą krew z nosa.
- Czy coś zrobiłem źle? - odezwałem się i odkaszlnąłem, bo mój głos był irytująco słaby. Zawsze, jak chciałem, żeby brzmiał silnie i stanowczo, było na odwrót.
- Myślę, że najlepiej by było, gdyby pan opuścił to miasto.
- Proszę? - otworzyłem oczy.
- Nikt nie każe panu tego robić, ale dla pańskiego dobra...
- Tam jest mój przyjaciel, Niall Horan. Proszę zająć się jego zdrowiem, bo chorował na anoreksję. - Przerwałem mu, podnosząc się. Ratownik podał mi jakiś materiał, w którym było coś zimnego. Kazał mi to przykładać do twarzy, po czym schował swoje rzeczy do walizki i odszedł pospiesznym krokiem. 
- Pański znajomy ma się bardzo dobrze. Mogę w czymś jeszcze pomóc?
- Oczywiście. Proszę pozbyć się tej dziwnej grupy ludzi.


- Tuż po tym, jak Louis i Niall wszedli do domu przez drzwi tarasowe, zauważyłem, że jeszcze ktoś był, na litość boską, on mnie też zauważył i uciekł! To wyglądało, jakby za nimi szedł, miał czerwono-czarny strój i...

- Liam, masz kaca, idź spać - Zayn pochylał się nad moją twarzą i mrużył oczy, gdy tylko przykładał mi do niej gąbkę. Nie odzywałem się nic, tak samo jak Niall, który po opowiedzeniu, co się stało, poszedł do swojego pokoju i trzasnął głośno drzwiami, na dowód swojej złości. Harry był również zły i gdy tylko usłyszał o tym, co się stało, poszedł do kuchni i nalał sobie do szklanki wody z kranu. Chwilę potem zbił szklankę. Zayn poszedł do niego, Liam praktycznie spał przy stole, a ja siedziałem na sofie, myśląc, co to, do cholery, było.

cdn

***

Radioactive, czyli pierwsza piosenka przewodnia drugiej części Deada (W pierwszej części były to Paradise, Charlie Brown i Raise Your Weapon, reszta inspiracji pod epilogiem, co zresztą wiecie).
Tak intensywnie myślę o fabule drugiej części, że dzisiaj śniło mi się, iż ktoś napisał komentarz krytykujący ją, bo w tym śnie wplątałam jakieś wampiry, wilkołaki i ufo, o matko, nieważne zresztą, ahahahahaha! Nie bójcie się, aż takiej ekstrawagancji nie będzie, lol2.
I znowu przygoda z Google Maps, cel podróży- Nowy Jork. Siedziałam w tym bite dwie godziny, żeby znaleźć dobrą ulicę, na której Arty i Joel mogliby mieć dom. Tak, Douglas Avenue istnieje, z tą różnicą, że tego domu, oczywiście, nie ma :>
Czy są jakieś detale, które Was irytują podczas czytania? Oczywiście nie patrząc na to, że dużo kwestii jeszcze nie roztrzygnięto i te tajemnice na pewno Was nurtują, no ale to w końcu opowiadanie, które się rozciąga na rozdziały, a nie, że w jednym napiszę wszystko i sprawa z głowy, bo czy by to miało jakiś sens? :d


12 komentarzy:

Unknown pisze...

Wow! Uwielbiam to opowiadanie! I jak dla mnie wszystko jest w nim wręcz idealne! Czekam na kolejny rozdział :)

xxJugis
http://more-than-one-direction.blogspot.com/

alekslloyd pisze...

Za kazdym razem zadziwiasz jeszcze bardziej.
Zastanawia mnie jedno: co ma wspólnego Samantha z Harry'm? To jest/będzie chyba,według mnie,istotne w tej części, bo,jak sam Joel powiedział, zabije Louisa, co wydaje mi się całkowicie bezsensu, ale ok.On jest przestępcą itp. Ja.. próbuję rozkminić,dlaczego ten koleś uderzył Tomlinsona. To dopiero jest irytujące.: że wiem,że go uderzył,ale nie wiem do końca dlaczego,ale poczekam. WARTO! hihi xd
Boże, skoro Radioactive jest piosenką przewodnią, to ja już się boję!
Um, jeszcze jedno- ZAJEBISTY ROZDZIAŁ (tak, wiem.zniszczyłam całą tę magię w tym czymś,co nazwałam komentarzem).-,-
Hm, wampiry, wilkołaki i ufo. byłoby z tego już jakieś fantasy-sci-fi-thiller w jednym. Hahahha xD
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział<3
Looove,xoxo

bizzlup pisze...

Z każdym rozdziałem coraz bardziej mnie zadziwiasz. Masz tak niesamowity talent, że sama nie wiem jak to ująć w jednym komentarzu. Twoja wyobraźnia wciaga, uzależnia. Szczerze? Dead'a wolę od np: Darka, czy Dangera. Ta historia miłosna jest wręcz mdła. A Twoje opowiadanie? Ma w sobie to, czego nie ma żadne inne- kryminał. Ten wątek nigdy, przenigdy mi się nie znudzi.

Teraz część poświęcona rozdziałowi.
Długość-idealna. Sam tekst- perfekcyjny. Bez żadnej literowki, błędu ortograficznego, stylistycznego czy interpunkcyjnego. W sumie, w pewien sposób przyzwyczaiłas nas do tego idealizmu, dopracowania. Dlatego Deada tak miło się czyta :).

Co mogę napisać na końcu. Chyba przeprosiny za tak krótki komentarz, niestety jestem na telefonie. Mimo, że nie komentuje pod każdym rozdziałem, jestem z Tobą od samego początku :). Jestem w pewnym sensie dumna z tego, jak Twój blog staje się coraz sławniejszy x Życzę Ci weny żebyś nie musiała korzystać z pomysłu z wampirami, duchami i UFO :D
Pozdrawiam ~Muuertoo <3
P.S. Czy Twoje opowiadanie jest już tłumaczone na inne jezyki?

Pompon pisze...

Uwielbiam to opowiadanie!
Jest najbardziej wciagające ze wszstkich! ;D

Natalia9954 pisze...

Co ma Samantha do Harrego i co to byli za ludzie? Tyle tajemnic... Mam nadzieję, że już niedługo się wyjaśnią :) Czekam na następny!
@Tuska54

Anonimowy pisze...

jaaaa ;o znów super.Jak zaczęłam czytać to nie byłam pewna czy to DEAD przez nowe postacie,ale jest super C: buźka , pollystylinson

Disneyland pisze...

Wow Da sie to opisac tylko tym slowem Po prostu nieziemsko!! I jeszcze wplatalas w opowadanie Radioactive (kocham ta piosenke) <3

Unknown pisze...

To niewiarygodne! Jak przedstawiłaś, tą sytuacje z Lou i "zespołem" (nie wiem, jak to nazwać). Tyle zagadek.. Co wspólnego ma Samantha z Harrym? Zastanawiające. Naprawdę mnie zadziwiasz.
Czekam na następnyxx
Ps:przepraszam, że ten komentarz jest taki um... za przeproszeniem do dupy. Mam zły tydzień. Następnym razem będzie lepszy.:)

coto jest pisze...

nie martw sie Louis ja też nie wiem co to było ... :P

Anonimowy pisze...

Nadal jest strasznie dużo niejasności, ale wierzę że niedługo wszystko się wyjaśni. Rozdział fajny. Pozdrawiam. :)

Anonimowy pisze...

lol2 - moja krew ;-;
agsyua już ani jednego nowego bohatera, bo się pogubię ;-;

Anonimowy pisze...

Ne odbierz tego zle, bo oczywiscie kocham Twoje opowiadania i podziwiam twoj talent, pomyslowosc i wszelkie uzdolnienia literackie, ktorych moge Ci pozazdroscic ale w niektorych miejscach znajduje jakies glupie bledy, ktore pewnie pojawily sie przy szybkim przepisywaniu, nie dziwie sie temu bo sama tez tak mam ze jak cos napisze, a potem jeszcze raz przeczytam to sie dziwie ze moglam napisac cos tak bez sensu. Oczywiscie chodzi o pojedyncze slowa czy kawalki zdan. Mysle ze jak przeczytasz dany rozdzial jeszcze raz to sama je znajdziesz.
Kocham twoje opowiadania mialam mala przerwe w czytaniu ale mam zamiar wszystko szybko nadrobic :)
@Zoffffia