piątek, 11 października 2013

DEAD: ALIVE- XVIII

Cześć! Chyba zauważyliście, że zrobiłam sobie krótką przerwę, ale myślę, że było mi to potrzebne. Jeden tydzień byłam chora, zasmarkana i nawet mówić nie mogłam, więc siedziałam te siedem dni w domu, przykuta do łóżka, ale w takim stanie wena nie jest zbyt łaskawa. Drugi tydzień miałam kompletnie zawalony, domyślacie się, dlaczego- zaległości, a właściwie to ich nadrabianie. No właśnie. Plus wyjazdy do ortodonty, bo ja, sierota, zrobiłam sobie coś z aparatem. Słowem mówiąc, czasu brak, chęci też. Dzisiaj jednak znalazłam te dwie godziny dla Was. Mam nadzieję, że to docenicie. Ach, i prosiłabym o komentarze, żeby chociaż dzisiaj było więcej, wiecie, tak urodzinowo, haha. ILY.

***

Charles de Gaulle International Airport, Paryż
Niall

  Jakby nie spojrzeć, całe moje życie składało się z paradoksów. Jedne były mniejsze, drugie większe, ale wszystkie tak samo bezsensowne, ale przecież takie są paradoksy. Największym jest fakt, że zadaję się z Tomlinsonem, osobą, którą kiedyś uważałem za mordercę i nie miałem za grosz szacunku w stosunku do niego. Kolejnym paradoksem było to, że stałem, jakby nigdy nic, na płycie paryskiego lotniska. Pierwszy raz byłem w Paryżu, w ogóle we Francji, więc była to dla mnie dziwna sytuacja, bo teoretycznie były to takie małe wakacje, ale jednak każdy z całej naszej piątki wiedział, że w każdym momencie może coś się stać i należało brać dosłownie wszystko pod uwagę, nawet takie coś, jak podłożenie bomby. Może i brzmi to trochę dziwnie i desperacko, ale jeśli ktoś próbuje zabić człowieka, to i takie coś nie jest dla niego niczym specjalnym, prawda?
  Sam lot trwał jakieś dwie godziny, które upłynęły zaskakująco szybko, jedynie zostawiłem swoje słuchawki na odprawie w Londynie, ale zdążyłem już oswoić się z myślą, że najprawdopodobniej nigdy ich już nie zobaczę, ale to nieistotne. W samolocie wydarzyło się coś conajmniej dziwnego. Do Louisa podszedł jakiś chłopak, na oko w naszym wieku, czyli nie za młody i nie za stary (skromnie mówiąc) i poprosił go o autograf. Louis był już tak znudzony tym całym szumem wokół jego osoby, że na dobrą sprawę nawet nie przyjrzał się swojemu "fanowi", westchnął, uśmiechnął się sztucznie, wymazał kartkę jakimiś niezgrabnymi literami i facet odszedł. Chciałem powiedzieć, że coś tutaj nie gra i że to było conajmniej dziwne, ale nie chciałem ponownie znosić humorów Louisa. Szczerze mówiąc, to zaczynał mnie on powoli przerażać, nic nie mówił, a jak już się odzywał, to mówił cicho i zdecydowanie zbyt spokojnie. Myślał, myślał, myślał, ciągle coś analizował. Gdy Zayn poruszał ten temat, że powoli się od nas oddala, Lou zaczynał się denerwować, więc Malik zazwyczaj machał ręką, wzruszał ramionami i trochę obrażony odchodził. Ale Louis chyba zawsze taki był. To znaczy, kiedyś bardziej tryskał energią i optymizmem, lecz teraz było inaczej. Pobyt w szpitalu i krótka śpiączka, w ogóle cały ten wypadek po drodze do Manchesteru, dał mu mocno w kość i to wcale nie w pozytywnym sensie. Stał się ponury, a jego realizm niebezpiecznie zbliżał się do granicy z pesymizmem.
  Wszyscy szliśmy za Liamem, ze spuszczonymi głowami, zmęczeni i bladzi, jedynie sam Payne miał w sobie na tyle energii, że był w stanie złapać taksówkę i powiedzieć kierowcy, na jaką ulicę ma jechać. Samo lotnisko nie było w Paryżu, tylko w Roissy-en-France, niewielkiej miejscowości obok paryskiego centrum, dlatego jazda trwała jakieś dobre dwadzieścia minut.
  Ciotka Liama, szczerze mówiąc, mieszkała w ładnej okolicy. Nie były to przedmieścia, ale też nie samo centrum, była to jedna z mniej zatłoczonych uliczek ze skromnymi, ale za to zadbanymi i zachęcająco wyglądającymi kamienicami. Stanęliśmy na chodniku naprzeciwko oszklonej bordowej werandy. Harry z nieodgadnionym wyrazem twarzy spojrzał na odjeżdżającą taksówkę, Zayn stał obok Louisa i wpatrywał się w niego, ja stałem i z zaciekawieniem oglądałem, jak ciocia Payne'a ozdobiła werandę, a było to zrobione dosyć... hm, oryginalnie. Na szybach wisiały legendarne łapacze snów, kolorowe sznurki z doczepianymi pięknymi piórami, w kącie stał czerwony, słomiany fotel, a na drewnianej podłodze leżał ręcznie robiony kolorowy dywanik.
- Twoja ciocia to wszystko sama robiła? - spytałem. Liam posłał mi zabijające spojrzenie, którego nie zrozumiałem. - O co ci chodzi? Mnie się to podoba, w końcu coś innego, a nie cały czas nowojorski modern, ile można?
- Moja ciocia jest dosyć specyficzna, ale jest całkowicie w porządku. Jej wadą jest niespotykana upierdliwość, dlatego... hm, Louis... nie zdenerwuj się zbyt mocno. Coś podskórnie czuję, że czeka cię najdłuższy wywiad w całym życiu.
  Louis tylko machnął obojętnie ręką.
  Liam otworzył drzwi do werandy i zapukał do właściwych drzwi wejściowych, też pomalowanych na bordowo, więc wszystko ładnie się ze sobą komponowało. Minęły dobre trzy minuty, zanim otworzyły się, a w drzwiach pojawiła się uśmiechnięta kobieta.
- O Boże! Liam! - krzyknęła i objęła chłopaka. - Jak ja cię dawno nie widziałam. Matko święta, jak ty szybko rośniesz, ile ty masz już lat? Dwadzieścia?
- Dwadzieścia cztery - uściślił, uśmiechając się. Po chwili odwrócił się do nas. - Ehm, ciociu, poznaj moich kumpli. Blondyn to Niall, obok niego Zayn, ten w lokach to Harry, a obok niego Louis.
- Pan Louis? - zdumała się. - Och, miło pana mi... widzieć. W ogóle wszystkich mi was miło widzieć, ale pan Tomlinson to prawdziwa...
- Niech mi pani mówi po imieniu - odezwał się Lou błagalnie. - I niech mnie pani nie traktuje jak tego Tomlinsona z telewizji, bo to jakaś porażka.
- Masz rację, porażka - pokiwałą głową. - To znaczy, porażką jest ta cała sytuacja, ale nie pa... ty, Louis.
- Mniejsza z tym - wtrącił się Liam. - Możemy już wejść?
- Jasne, właźcie do środka.
  Sięgnąłem po swoją walizkę i powoli weszliśmy po schodkach, przeszliśmy przez niewielką, ale za to niesamowicie wyglądającą werandę, aż w końcu zamknięto za nami drzwi wejściowe.
  Dom wyglądał nieziemsko, jak na małą kamienicę, to wszystko, przynajmniej na pierwszy rzut oka, zostało świetnie urządzone. Podłoga była drewniana i w większości zakryta różnymi dywanami, które niby do siebie nie pasowały i tworzyły totalny nieład, ale jeśli bliżej się przyjrzało, komponowały się prawie idealnie. Naprzeciwko samego wejścia był kominek zrobiony z szarych kamieni, oczywiście się palił, po obu jego stronach stały pufki i małe stoliki ze stertą gazet.
  Powiesiłem swój płaszcz i powoli wszedłem do niewielkiego salonu.
  W oczy rzucała się gigantyczna sofa, przysięgam, zmieściłoby się na niej z dziesięć osób. Obok stała ława pokryta bordową serwetą, na której odciśnięte były ślady po kubku. Niewielki telewizor po drugiej stronie, dwa szerokie regały z książkami i przede wszystkim dużo obrazów oraz półek na ścianach. Obrazy nie przedstawiały żadnych widoków, były to raczej dzieła nawiązujące do kubizmu. Na suficie wisiał duży żyrandol, na parapecie przy oknie zasłoniętym ciemną roletą stała nieduża lampka i zdjęcia w ramkach, a pod tym parapetem stała pufka, na niej koc, brudny od kociej sierści.
- Mam kota - odezwała się ciocia Liama, łapiąc moje pytające spojrzenie. - Teraz pewnie siedzi u mnie w sypialni, bo nie lubi gości. Ale cóż, będzie musiał was wytrzymać przez ponad dwa tygodnie! - klasnęła entuzjastycznie dłońmi.
- Ze schroniska czy kupiony?
- Zwierząt nie powinno się kupować - od razu zrobiła się poważna. - Jeśli miałabym jakieś brać, to tylko schronisko. Ale w przypadku mojego kota, to go dostałam od sąsiadki, której kotka okociła piątkę małych, no i nie wiedziała, co z nimi zrobić. Więc jednego przygarnęłam.
- To miło z pani strony - zauważyłem.
- Liam! Usiądźcie wszyscy w salonie, ledwo chodzicie, przecież widzę. Dostaniecie coś do picia i jedzenia, a potem się rozpakujecie w pokojach, pójdziecie się myć i spać, bo macie takie wory pod oczami, że aż wstyd ludziom się pokazywać.
  Zaśmiałem się cicho. Liam miał całkowitą rację, jego ciotka była oryginalną osobą, ale to była zdecydowanie jej pozytywna cecha. Była dosyć pulchna i niska, miała legginsy w azteckie wzory, białą koszulę, wisiorek na szyi, bransolety z muliny na dłoniach i japonki na stopach. Długie blond włosy, grzywkę zawijała za ucho, usta malowała bordową szminką, powieki ciemnym cieniem, a policzki dosyć intensywnym różem. Znowu można by pomyśleć, że nic do siebie nie pasuje, ale to wszystko świetnie ze sobą współgrało. Ciocia Liama wyglądała na naprawdę sympatyczną.
  Z kuchni wyszedł Liam, a za nim nieco zakłopotany Zayn i Louis. Harry zdążył się rozłożyć na sofie w salonie.
- Niall, chcesz jabłko? - spytał Payne i usiadł na kociej pufie.
- Nie siadaj tutaj, debilu, to miejsce wyznaczone dla kota. Chcesz mieć kłaki na dupie? - zauważyłem.
- I tak pewnie ma - mruknął Styles.
- Mów za siebie - Liam rzucił jabłkiem w Harry'ego. Ten spojrzał na niego spode łba i teatralnie ugryzł kawałek czerwonego owoca.
- Wszystko tutaj jest czerwone - Zayn rozejrzał się po pokoju.
- Ale przytulnie - wzruszyłem ramionami. - Louis, co o tym sądzisz?
- Ja? - Louis wydawał się być wyrwany z zamyślenia. - Ja... no, hm, jest ładnie.
- Daj spokój, Niall. Nie widzisz, że chłopak ledwo żyje? Louis, naprawdę powinieneś iść się kiwnąć - rzekł Zayn.
- Każdy z nas powinienen iść spać.
- Jest dopiero osiemnasta!
- Zanim umyjesz swoją zakłaczoną dupę, Liam, to miną trzy godziny - Harry zaczął się głupio śmiać, aż w pewnej chwili zachłysnął się skórką od jabłka.
- Ciocia! Pomóc ci? - krzyknął Payne. - I tak pomogę - mruknął. Wstał z pufki i poszedł do kuchni.
- Wiecie co? - Louis podniósł się z sofy. - Ja pójdę już spać.
- Nie jesz nic? - zdziwiłem się.
- Nie jestem głodny. Chcę tylko spać.
- Chodź, pokażę ci twój pokój - Liam położył wiklinową tackę z kubkami i talerzem z ciastkami na ławie. Lou bez słowa chwycił swoją torbę i zaczął wchodzić po schodach za Liamem.
- Nie martwi was to? - Harry podniósł się, słysząc, że nadchodzi ciocia Liama, więc wolał usiąść kulturalniej, niż miał to w zwyczaju.
- Ale co? - Zayn zmarszczył brwi.
- Louis jest całkowicie rozbity!
- Harry, jak ty byś się czuł, gdyby...
- Skończ zadawać pytania, Zayn. Zacznij działać! - syknął Styles. - Nie czułbym się najlepiej i z jednej strony go rozumiem, ale przecież nie może cały czas się nad sobą użalać, a my klepać go pocieszająco po plecach, zwłaszcza, że ludzie z ZR chcą go załatwić!
- Czy ty aby nie przesadzasz, Harry?
- Czy wy sobie robicie ze mnie jaja?!
- Nie. Sądzę, że ty też jesteś zmęczony i zaczynasz dramatyzować.
- Gówno prawda.
- Co się dzieje? - Liam zeskoczył z przedostatniego stopnia na podłogę. - O czym mówicie?
- Louis dostaje bzika, a my szału, bo zachowuje się jak debil! - odpowiedział Harry. - On nie chce nam o niczym mówić!
- A o czym może nam mówić, jak wszystkie fakty są już nam znane?! Tego, co siedzi mu w głowie i co aktualnie czuje, nawet nie da się opisać.
- A pieprzysz głupoty, Zayn.
- Harry ma rację - odezwał się Liam. - Tak dłużej nie może być.
- Wiecie co? Niczego dzisiaj nie wymyślicie, wasze mózgi działają coraz oporniej - westchnąłem. Sięgnąłem po ciastko i rzuciłem je Harry'emu. - Jedz. Przyda ci się trochę węglowodanów.

Louis

  Gdy tylko Liam pokazał mi mój pokój, zatrzasnąłem za nim drzwi i oparłem się o nie ciężko, nasłuchując kroków kumpla. Gdy usłyszałem, że jest już na parterze i zostałem w końcu sam, westchnąłem i opadłem na łóżko. Świeża pościel leżała po jego lewej krawędzi, ale nie chciało mi się nawet sięgnąć po poduszkę.
  Byłem zmęczony. Nie, zmęczenie to słowo, które nie określało zbyt dobrze mojego samopoczucia, byłem taki senny, że czasem myliłem to uczucie z wręcz umieraniem, powolnym traceniem świadomości. Bo najprawdopodobniej tą jakże cenną świadomość traciłem. Gubiłem się w tym, co dzieje się wokół mnie, robiłem wszystko mechanicznie, odpowiadałem na różne pytania tak samo, nie wygłaszałem satysfakcjonujących stwierdzeń. Wszystko mnie męczyło- śmiechy, obelgi, pochwały, krytyka, poproszenie o autograf, kamera, flesze, przyjaciele, pytania o samopoczucie, jakby nie wiedzieli, że czuję się źle. Z jednej strony chciałem to powtarzać, żeby podkreślić, jak cholernie źle ze mną jest, ale to zmęczenie mi na to nie pozwalało. Wolałem odpowiedzieć "tak" i mieć święty spokój, nie irytować ludzi swoim zachowaniem, chociaż i tak to robiłem. Toczyłem zaciętą wojnę ze swoim umysłem, ze swoimi wspomnieniami, myślami, ale przede wszystkim z rzeczywistością, która powolutku zaczynała mnie zwalać z nóg, podstawiać haki, publicznie wyśmiewać.
  Tyle w nas sprzeczności, człowiek jest najdziwniejszą istotą na całym świecie. Logiczne myślenie tak naprawdę jest nierealne. Wiemy o sobie tak mało...
  Coś zasyczało. Trochę zirytowany podniosłem głowę. Poczułem, że coś dotyka mojej stopy.
- Kot. - Powiedziałem sam do siebie. - To jest kot. Gruby, włochaty kot.
  W rzeczy samej, kot ułożył się obok poduszki leżącej obok moich stóp i najwyraźniej nic nie robił sobie z mojej obecności. Typowe. Nawet kot miał mnie w głębokim poważaniu.
  Zmusiłem się do wstania z łóżka i wypakowania spodni dresowych, w których miałem zamiar spać. W mojej torbie panował totalny chaos, wszystko wciskałem po kolei na ostatnią chwilę, więc żeby dokopać się do spodni, musiałem wszystko wyrzucić na podłogę. Chwyciłem spodnie i otworzyłem drzwi.
  Stanąłem na korytarzu i rozejrzałem się, próbując się domyślić, gdzie jest łazienka. Iść się myć i spać- jedyna dla mnie przyjemna perspektywa.
- Louis dostaje bzika, a my szału, bo zachowuje się jak debil!
  Natychmiast się zatrzymałem.
- Pieprzysz głupoty, Zayn.
- Tak dłużej nie może być!
- Ups - mruknąłem ponuro.
  Przypomniałem sobie sytuację przy autostradzie, słowa Zayna, wypowiedziane pod wpływem gwałtownych emocji, ale za to całkowicie prawdziwych emocji. Przecież jasne było, że to wszystko działo się przeze mnie. Na litość boską, urodziłem się całkowitym tchórzem i przez to ginęli niewinni ludzie.
  Najbardziej chyba bolesny w tym wszystkim był fakt, że moi przyjaciele też tak sądzili.
  Tchórz.
  Zgiń.
  Powinieneś nie żyć. Chcą ciebie martwego.
  Poczułem, że czas zamienić mój plan w rzeczywistość.

cdn

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Przerwa dobra rzecz. :)
Mój najukochańszy Lo stchórzy jeszcze bardziej? Posunąłby się do tego stopnia, by zrobić sobie coś złego? Chciałabym żeby chłopcy okazali mu swoje wsparcie. Bo jak na razie wpędzają go w poczucie winy :c
pozdrawiam
@stylesforgucci

Anonimowy pisze...

Jejku co nasz Louis kombinuje? Boję się :C Jeszcze raz najlepszego:* /pollystylinson

coto jest pisze...

co?? jaki plan?? louis o czym ty mowisz??

Anonimowy pisze...

Biedny Louis i wogóle co on do cholery kombintuje strach pomyśleć

Anonimowy pisze...

@SexyKociak._xo

greaseblow pisze...

Przepraszam, że ostatnio nie komentowałam rozdziałów. Staram się ogarnąć syf wokół siebie, ale słabo mi to idzie. Dobrze, że zdecydowałaś się na przerwę. Każdemu to czasami dobrze robi i każdy jej potrzebuje.
Tomlinson, weź do cholery ogarnij dupę. Masz kochanych przyjaciół, którzy się o ciebie troszczą. Chociaż z drugiej strony jego uczucia są całkowicie zrozumiałe. Mam nadzieję, że nie zrobi nic głupiego. Ale i tak mam takie przeczucie...
Kocham Cię. Kocham to opowiadanie, które jest tak cudowne, że nie potrafię tego sensownie opisać. Dziękuję, dobranoc. Nie no, żarcik.
Ale kończę już. Życzę ci kochana dużo weny i czekam na następny rozdział. x

W wolnej chwili zapraszam na prolog mojego nowego opowiadania.
http://infinite-feelings-fanfiction.blogspot.com/

Disneyland pisze...

No i znowu nie wiem co napisać... Po prostu brak mi słów. Jak zwykle GENIALNIE! Cudo :) Dziewczyno ja nie długo umrę na zawał.
Na sto procent znowu wpakują się w jakieś kłopoty i pewnie znowu stanie się coś czego za Chiny się nie będę spodziewać. A na dodatek Louis coś kombinuje... Nie no, super, świetnie... Ja naprawdę kiedyś wezmę i się przekręcę a na moim grobie będzie napisane "Umarła, bo czytała Dead'a"
Miłego pisania życzę ;*

Anonimowy pisze...

Świetny rozdział. Dopiero teraz uwiadomiłam sobie jak bardzo brakowało mi DEADa! Uwielbiam cię! xx