Louis
- Intrygujesz mnie, wiesz?
Mój głos przeciął ciszę niczym sztylet i zginął gdzieś w nocnych otchłaniach, które krążyły wokół mnie i Harry'ego, jakby chciały nas do siebie zagarnąć, ale miały jednak pewne, nieznane nam obawy. Staliśmy pośrodku dużego placu przed opuszczonym szpitalem psychiatrycznym, który w nocnej scenerii wyglądał niezbyt miło, byłem pewien, że gdybym był sam, nie odważyłbym się na nocleg w takim otoczeniu, chociaż nie byłem jakoś szczególnie strachliwy. Sytuacje, jakie miały miejsce w moim życiu, a przynajmniej do tego momentu, zahartowały mnie na tyle, że nawet w ekstremalnych sytuacjach nie poddawałem się strachu i byłem w stanie myśleć racjonalnie. Gdyby nie to, najprawdopodobniej albo bym siedział w więzieniu, albo leżałbym zakopany w trumnie na jakimś obskurnym miejscu, jak to.
- Co masz na myśli mówiąc, że jestem dla ciebie intrygujący? - chłopak w lokach zadając mi pytanie, nawet się nie odwrócił w moją stronę. Za to ja wpatrywałem się w niego ze szczególną uwagą, tak, że nawet delikatne poruszenie kosmyków jego włosów nie uszło mi jej. - To zabrzmiało trochę gejowsko.
- Z jednej strony udajesz twardego i nieustraszonego faceta, ale tak naprawdę jesteś w stanie się rozbeczeć. Tu i teraz. Bo prawda jest taka, że to wszystko zaczyna cię przerastać - odparłem, ignorując jego uwagę wypowiedzianą z sarkazmem, jednocześnie oblizując zaschnięte usta. - I nie próbuj kłamać, bo od razu wyczuję, jeśli będziesz próbował wcisnąć mi jakiś kit.
- A ja mam taki problem, że jesteś zamkniętą księgą. Z twojej twarzy nie da się nic wyczytać. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy to, co mówisz, jest prawdą.
- Myślę, że jest to mój plus - uśmiechnąłem się, ale to przypominało raczej parodię mojego starego, szczerego uśmiechu. Po chwili zniknął on z mojej twarzy jak kreda wytarta z tablicy.
- Dla mnie minus. Bardzo duży minus. - Chłopak odwrócił się do mnie twarzą, tak, że dzieliły nas praktycznie jakieś mizerne centymetry. Jego lokowata grzywka, na której leżał niedbale szary kaptur od bluzy, zasłoniła jego oczy. Zauważyłem z niesmakiem, że chłopak trochę mnie przewyższał, chociaż byłem i tak lepiej zbudowany od niego.
- To, co opowiedziałem o tamtej imprezie, jest prawdą. Od ciebie teraz zależy, czy zechcesz w to uwierzyć, czy nie.
- Masz na to jakiś dowód?
- Cóż, patrząc na to wszystko z racjonalnej perspektywy, nie mam. Mogę tylko kogoś postawić do pionu i dać mu do zrozumienia, że to wszystko jest niesamowicie kiepskim żartem.
- A ja mam.
- Dowód przeciwko mnie? - uniosłem brew i uśmiechnąłem się figlarnie, nie mogąc się przed tym powstrzymać.
- Mam dowód na to, że jesteś niewinny. Albo na to, że to akurat nie ty zabiłeś te trzy dziewczyn, a to zmienia postać rzeczy.
Teraz to Styles uniósł swoją brew.
- Zdziwiony? - wymruczał.
- Nawet bardzo. Zważywszy na to, że parę godzin temu byłeś w pewnej gotowości mnie zabić.
- Przepraszam za tamto, ale działałem pod wpływem impulsu.
- Nigdy nie powinno się działać pod wpływem impulsu.
- Teraz już wiem. Ale trudno się przed tym powstrzymać.
- Bo to jest impuls.
- Chcesz zobaczyć ten dowód?
- Jeśli jest warty mojej uwagi, nawet bardzo.
- Wszystko, co mówię, robię czy znajduję, jest warte każdej uwagi - stwierdził i wyjął z kieszeni swojej bluzy jakąś poszarpaną kartkę, a w zasadzie jej jedną czwartą- tak bardzo była potargana. Bez słowa podał mi ją.
Moim oczom ukazała się część listy, która umieszczona została w którejś ze starych gazet porozrzucanych na terenie opuszczonej placówki. Nie była to jednak jakaś nieważna, totalnie wyrwana z kontekstu lista zakupów czy coś. Był to spis, niepełny jednak, bo reszta była wyrwana, nazwisk ludzi, którzy zarejestrowani zostali w tym szpitalu psychiatrycznym, ale uciekli po strzelaninie w świat.
Sue Singh
Andy Chapman
Martin Hunt
Tim Scott
Elisabeth Foster
Victoria Murphy
Catherine Barnes
Damien Miller
Trish Robinson
Chris Campbell
Sophie Shaw
Lucas Khan
- W czym to ma mi pomóc? - spojrzałem na Harry'ego.
- Znasz Chrisa Campbella? - odezwał się złowrogim tonem, jakby właśnie zamierzał kogoś udusić.
- Chris?
- Szkolny gwiazdor, niewyżyty człowiek. Dziewczyny ubiegają się za nim jak tanie dziwki, on je tak traktuje. Nie wie, co to respekt, przyjaźń i inne emocje tego typu. Dla niego rozwiązaniem różnych spraw jest uniesienie pięści i wycelowanie nią w twarz.
Słuchałem uważnie chłopaka, na którego twarzy zaczęła się malować szczera nienawiść.
- W szkole znęcał się nad Niallem, który, szczerze mówiąc, został źle potraktowany przez każdego z nas. Osamotniony, chory, a w dodatku z tym psychopatą na karku. Nikt nie wiedział, dlaczego Chris taki jest. Był. Wszystko jedno. Tacy ludzie nie mają szans na zmianę.
- Mówisz o tym... - otworzyłem usta ze zdumienia, a w mojej głowie wszystkie wspomnienia zaczęły wirować jak jakieś tornado. Wszystko zaczęło w końcu układać się w taki jeden zestaw, znalazłem puzzel, bez którego nie mógłbym do końca ułożyć całej układanki w jedną sensowną całość.
Osunąłem się bezwładnie na ziemię, kurczowo trzymając zwitek papieru, który dał mi Harry.
Jakie to wszystko było proste, a zarazem skomplikowane. Jasne jak słońce, a zarazem tak ciemne, że nawet najbardziej niebezpieczny drapieżnik straciłby czujność i pewność w takich egipskich ciemnościach.
Schowałem twarz w dłoniach, które zaraz powędrowały na głowę, w celu wyrwania włosów, jakby należały do prawdziwego szaleńca z tej placówki obok, a potem zaczęły gubić się gdzieś na ziemi, wyrywając zgniłą trawę. Przygryzłem boleśnie wargę, żeby nie zacząć krzyczeć. Oczy natychmiast zapełniły mi się łzami.
Ale nie były to łzy rozpaczy czy wielkiego smutku. To były łzy czystej wściekłości.
- Louis.
Harry Styles pierwszy raz odezwał się do mnie bezpośrednio po imieniu. Nie powiedział "Tomlinson", nie zerkał gdzieś obok. Spoglądał twardo na mnie i powiedział "Louis", tak po prostu.
Ukucnął przede mną i prawą dłonią delikatnie złapał mnie za podbródek, tak, żebym mógł spoglądać swoimi załzawionymi oczami bezpośrednio na niego.
- Znasz Chrisa Campbella. - Nie było to pytanie czy jakiś wyrzut. Zwyczajne stwierdzenie wypowiedziane pewnym tonem głosu.
- Znam - przełknąłem ciężko ślinę i przymknąłem oczy, a w rezultacie łzy spłynęły mi po policzkach.
- Skąd? - kolejne ciche pytanie. Zmarszczyłem brwi, starając się odświeżyć swoją pamięć jeszcze lepiej, dokładniej niż dotąd. Chciałem, musiałem pokonać taką blokadę w moim własnym umyśle, która nie pozwalała mi dojść do pewnych informacji, które tam spokojnie tkwiły i czekały, aż w końcu będę w stanie do nich dotrzeć i wyciągnąć odpowiednie wnioski.
- Zniknął równie szybko, jak się pojawił. W Bradford. Może nie zniknął tak szybko, bo siedział tam chyba z tydzień, niedaleko mnie. Wakacje. Kręciła się wokół niego jakaś dziewczyna, potem się okazało, że jego. Była, cóż, fajna. Ładna. Mądra. Potem byliśmy razem.
- Że co? - Harry nie zrozumiał na początku, aż po paru minutach przetrawił wszystkie nowo zdobyte informacje w swojej głowie. Uniósł zaskoczony brwi.
- To moja wina, Harry - wyszeptałem, zamykając ponownie oczy. - Teraz już rozumiem. To ja jestem za to wszystko winien. To ja wywołałem lawinę. Zemsta.
- Nie! - przerwał mi ostro, z nerwów wbijając paznokcie w moją brodę. Syknąłem i się od niego odsunąłem. Harry usiadł naprzeciwko mnie. - Louis, to jakaś masakra.
- Co ty nie powiesz? - zironizowałem. Chłopak potrząsnął lokami.
- Teraz już nie mam żadnych wątpliwości. Chris jest schizofrenikiem. Padło na ciebie. Na nas.
- Harry, chyba nie chcesz powiedzieć, że Chris Campbell to ten Chris Campbell, uciekł z psychiatryka i bezproblemowo toczy sobie życie w wielkim mieście, chociaż szukano ludzi takich jak on.
- Strzelanina była w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym, listopad. Był dzieciakiem. Boże, on miał ledwo rok, najwyraźniej wykryto u niego jakąś chorobę, albo go podrzucono, nie wiem, do cholery! Ale ktoś mu pomógł, albo go znalazł, najprawdopodobniej jego współcześni rodzice, którzy go adoptowali. Chorego. I albo nie wiedzą, że chłopak jest chory psychicznie, albo namieszali w papierach.
- Nie, to niemożliwe, Harry. Tu coś nie pasuje - potrząsnąłem głową.
- Ja mam inną wersję wydarzeń - odezwał się ktoś. Odwróciliśmy się w stronę Nialla, który widocznie cały czas stał oparty o mur i nas słuchał, a my nawet nie zauważyliśmy jego obecności. Chłopak ostrożnie usiadł obok nas i zaczął mówić.
- Wiecie, dlaczego Chris się nade mną znęcał?
- Bo masz anoreksję? - zasugerował Harry, na co uniosłem zaskoczony brwi. Anoreksja. No tak, to wszystko wyjaśnia.
- Gówno go obchodziła moja anoreksja. To przez moją matkę.
- Nie rozumiem - mruknąłem.
- Kiedyś Chris pochodził z biednej rodziny, Louis. A ja, cóż, mi nigdy niczego nie brakowało, biorąc pod uwagę aspekty materialne oczywiście. Dorabiał brzdękając pod sklepami na gitarze, kiepsko mu to szło, ludzie kasy nie dawali. Moja matka też nie miała zamiaru mu pomóc, sprawa oczywista, a gdy Chris się do mnie odezwał, również nie kryła swojego niezadowolenia i dezaprobaty. Zaczęła krzyczeć, żebym nie zadawał się z marginesem społecznym, do którego mentalnie Chrisa zaliczała. Nawet się słowem odezwać nie zdążyłem, zostawiłem Chrisa na kruchym, cienkim lodzie. To dostatecznie wyjaśnia jego nienawiść do mnie.
- Czyli, że... - Harry starał się to wszystko poskładać.
- Czyli, że Chris faktycznie miał zdiagnozowaną jakąś chorobę w tak młodym wieku. Wzięli go do jakiegoś dziecięcego oddziału w tej placówce. Podczas strzelaniny uratował go ktoś i dobrze go zakamuflował, minęło z dziesięć lat, o sprawie każdy zapomniał, wtedy jego opiekun umarł, Chris trafił do domu dziecka, a tam zaadoptowało go małżeństwo: matka i ojciec, który zyskał wysoką posadę w policji. Na pewno zorientował się, że to ten Campbell, ale duma nie pozwalała mu na wycofanie adopcji czy stwierdzenie głośno, że jego dziecko ma chorobę psychiczną. Do dziś Chrisowi wiedzie się dobrze, bo ma wokół siebie taką osłonkę, która chroni go przed ludźmi, którzy nie mają zielonego pojęcia o jego chorobie, co jednak nie świadczy, że ma profesjonalną opiekę lekarską. Jego choroba najprawdopodobniej jest zaawansowana, matka wciska mu różne magiczne miksturki, które tylko pozornie dają oczekiwane skutki.
Zapadła cisza. Niall zaczął się śmiać, ale wyszedł z tego raczej ironiczny chichot.
- Zabawne jest to, jak nas połączył los - powiedział. - Niby przypadek, a jednak nie do końca.
- Chris na mnie się uwziął, ponieważ odbiłem mu dziewczynę, z normalnym facetem by się to wyjaśniło, no ale...
- ... ale Chris ma akurat schizofrenię - podpowiedział mi Harry. Pokiwałem głową.
- W zemście wkopał mnie w te całe morderstwa.
- I ma na celu zabicie mnie - odezwał się ponownie Niall. Równocześnie z Harrym podniosłem wzrok na niego. - Nie patrzcie się tak na mnie, podjął już jedną próbę. Gdyby nie Liam, byłbym martwy. W szpitalu. Chris dostał wazonem w łeb, spadł na schodach, Payne zyskał na czasie i wyrwawszy z jego ręki broń, zablokował jego ruchy swoim własnym ciałem.
- Dlaczego Chris Campbell chce cię zabić? Jego nienawiść spowodowana tamtą sytuacją, jest aż tak wielka? - zapytał się Harry, uśmiechając się posępnie.
- Tu chodzi o coś innego. Chris czuje się teraz zagrożony. Wie, że odnowiłem kontakt z Liamem, do którego wprowadził się Zayn, przyjaciel Louisa Tomlinsona. Liam, który dowiedział się wszystkiego od Zayna, mógł z kolei mi wszystko opowiedzieć, a ja przecież w każdej chwili jestem w stanie iść z tą sprawą na policję, a potem do sądu - Niall uśmiechnął się triumfalnie.
- Czyli trzymamy Chrisa w garści?
- Nie do końca - odparłem. - Musimy mieć solidne dowody przeciwko Chrisowi. To - podniosłem kawałek listy zbiegów- nie jest w stanie nam całkowicie pomóc, chociaż jest teraz cenną rzeczą. A nawet najcenniejszą, jaką teraz posiadamy. Musimy znaleźć coś, co będzie żelaznym dowodem na moją niewinność. Na naszą niewinność - poprawiłem się, kładąc nacisk na słowo "naszą". - Harry, ty miałeś takiego pecha, że byłeś na tamtejszej imprezie.
- To naprawdę wyglądało, jakbyś zabił tamtą dziewczynę. Z którą zdążyłem się zapoznać - dodał ponuro. - A teraz policja sądzi, że ci pomagałem. I że Zayn również.
- Policja nie wie zbyt wielu rzeczy - wtrącił się farbowany blondyn.
- Campbell dobrze sobie radzi, jak na faceta chorego psychicznie.
- No właśnie. Jest chory psychicznie. Jego mózg działa inaczej, niż nasze. Odwrotnie. Ma inny światopogląd. Nasze umysły są przystosowane do nudnej codzienności, byle co jest w stanie nas powalić na kolana.
- Chcę tylko powiedzieć, że jestem mega osłabiony - Niall złapał się za swój brzuch.
- To prawda. Niall musi koniecznie coś zjeść, bo naprawdę straci przytomność - Harry przygryzł wargę.
- Dzisiaj ktoś poleci do sklepu, jakieś drobniaki mamy - wzruszyłem ramionami i spojrzałem na sporawą bramę stojącą przed dziedzińcem, na którym teraz siedzieliśmy. Zauważyłem jakiś ruch. Zmrużyłem oczy.
Aż podskoczyłem w miejscu na dźwięk donośnego szczekania jakiegoś psa. Miałem zamiar to zignorować, w końcu nie powinien dziwić mnie fakt, że w nocy szczeka sobie jakiś pies, no bo co innego ma robić? Miauczeć? Dopiero wtedy powinienem się zdziwić.
Przypomniałem sobie jednak, że znajdujemy się na totalnym odludziu, na dzielnicy, gdzie człowiek nawet boi się przechodzić, chociaż całkiem niedaleko jest tętniący życiem dnie i noce, Manhattan.
Przekląłem pod nosem i zerwałem się na równe nogi.
- To psy tropiące! - wysyczałem wściekle. - Budzić Zayna i Liama! Natychmiast!
Liam
Zawsze bałem się snów.
Dziwne, prawda? Może przerażało mnie w nich to, że tak naprawdę nikt nie ma zielonego pojęcia, skąd one właściwie się biorą. Wędrówki dusz, czy co? Nasze drugie życie? Wcielenie?
Bałem się zasypiać, bo śniły mi się zazwyczaj niemiłe rzeczy. Być może był to rezultat nieszczęśliwego dzieciństwa, tego, że bardzo często musiałem oglądać poranioną twarz swojej własnej siostry i słuchać jej przeraźliwego krzyku czy płaczu.
Sny ranią. Nawet, jeśli są przyjemne.
To jest tylko chwilowa przyjemność. Byle szmer zdoła cię z niej wypuścić, budzisz się rozczarowany na tym beznadziejnym świecie, gdzie otaczają cię egoiści i ludzie, których celem jest zranić i dopiąć swego, nic więcej.
Po co więc komu sny? Nie mają żadnych zalet. Wywołują skołowanie, smutek albo strach, jakbyśmy nie mieli już dostatecznie wielu obaw w świecie normalnym. A może to jest na odwrót? Może to, co robimy " w dzień", jest snem? Może te wszystkie dziwne rzeczy, które nam się niby tylko śnią, są prawdą? Albo może w naszym ciele żyją dwie, zupełnie różne osoby: wtedy, gdy my śpimy, one się budzą i widzimy, co robią w snach? I tak na odwrót?
Dlatego sądzę, że sny są całkowicie zbyteczne. Nie mogę się w nich dopatrzeć żadnych zalet. Zasypiamy, gdy jesteśmy smutni, źli czy wtedy, gdy nasze życiowe problemy nas dobijają, zwalają na kolana. Chcemy to wszystko chwilowo rzucić. Ale gdy się budzimy, wcale nie jest lepiej. Tak naprawdę to zmarnowaliśmy czas, bo niczego nie wymyśliliśmy. Nie dopatrzyliśmy się wyjścia z jakiejś sytuacji, wciąż nie wiemy, jak postąpić, co zrobić, co powiedzieć, na co wydać ostatnie pieniądze: na przeżycie, czyli jedzenie, czy na rachunki, bo mamy komornika na karku. Boimy się. Musimy sobie wszystko wymierzać. A sny w żadnym calu nam w tym nie pomagają.
Sny to wada działania naszego mózgu. I jakby tego było mało, budzą naszą irytację, gdy nie chcą nadejść.
Sny potrafią nawet zabić. Wierzycie w to? Dopatrujemy się ich znaczeń, kiedy tak naprawdę to zwykła bitwa myśli i wspomnień z danego okresu. My jednak uparcie twierdzimy, że ten klucz, który nam się przyśnił, ma jakieś ukryte znaczenie. Żyjemy w niepewności, bo myślimy, że zaraz nas rozjedzie samochód, tak samo jak w niedawnym śnie. I pogrążeni w tych myślach, przechodzimy nieuważnie przez ulicę i faktycznie wjeżdża w nas samochód.
O, ironio.
To było do przewidzenia, że nie zasnę w opuszczonym psychiatryku, chociaż na parę minut traciłem świadomość. W sumie to cały czas jej nie miałem, do mojego umysłu dochodziły tylko jakieś pojedyncze szmery czy głosy, tylko minimalnie odczuwałem, że ktoś mnie szturcha, byłem całkowicie otumaniony. W dodatku cały czas myślałem o swojej siostrze, która na sto procent siedzi teraz w moim pokoju i myśli, co się mogło ze mną stać. Czy w ogóle jeszcze żyję. Albo domyśliła się, że mam inny plan, o którym nic jej nie powiedziałem, jak zresztą o wielu innych rzeczach i jest na mnie wściekła. Moja mama pewnie poinformowała już policję i zrobiła się mega "papa", bo okazało się, że w naszym domu mieszka również Zayn, który przecież utrzymywał kontakty z mordercą Tomlinsonem!
Nic nie szło po naszej myśli, wszystko uciekło spod kontroli, a jakby jeszcze tego wszystkiego było mało, istniała przecież taka postać, jaką jest matka Nialla, która pewnie zdążyła w tym krótkim czasie postawić na nogi całą nowojorską siedzibę policji, a dodatkowo, jak się domyśliłem, był szum w szpitalu, bo Niall miał wrócić na badania o określonej godzinie, ale jednak tego nie zrobił (swoją drogą, Niall również dobrze się nie czuł i bałem się, że może coś mu się stać, jego organizm rozpaczliwie potrzebował substancji odżywczych).
Słowem mówiąc- jest źle. A nawet bardzo.
Do świata żywych przywrócił mnie Harry. Tak, Styles stał nade mną i niedelikatnie mną targał, jakbym był maskotką. Niezadowolony otworzyłem oczy i zacząłem je leniwie pocierać, aż w końcu do mojego mózgu dotarła wiadomość, że policja trafiła na nasz trop. A właściwie to psy policyjne.
Zerwałem się z Zaynem na równe nogi i całą piątką zaczęliśmy biec przez szpital, szukając drugiego, tylnego wyjścia. Gdy je znaleźliśmy, wyskoczyliśmy z budynku i z terenu opuszczonej placówki, zaczęliśmy rozglądać się po dzielnicy rozciągającej się przed nami. Parę ulic dalej był już jakiś minimalny ruch, który był dopiero kroplą wody w oceanie w porównaniu do Manhattanu, do którego mieliśmy się udać, według planu ułożonego wczoraj.
- Co robimy? - odezwał się Zayn i spojrzał uważnie na Louisa rozglądającego się na wszystkie boki.
- Potrzebujemy samochodu - odparł. - Takim sposobem szybciej znajdziemy się na Manhattanie.
- Samochodu? Patrz, tam stoi jakiś! - zironizowałem i wskazałem palcem jakąś pojedynczą hondę.
- Dobre oko, Liam! - Louis poklepał mnie po ramieniu. - Biegniemy!
Spojrzałem się na niego jak na skończonego idiotę.
- To była ironia! - krzyknąłem.
- Całkowicie niepotrzebna!
- Ty chcesz... ukraść samochód? - zapytałem się, z wątpliwościami.
- Liam, masz coś jeszcze do stracenia? - Louis zatrzymał się i odwrócił do mnie tak nagle, że na niego wpadłem.
- Nie. W sumie nie - stwierdziłem, po chwili wahania.
- No właśnie. Policja nas goni - kiwnął głową na scenerię za moim plecami.
Odwróciłem się za siebie i zauważyłem dużego owczarka niemieckiego w zabawnym kubraczku, w jaki odziewany jest każdy pies z policji, jako jej znak rozpoznawczy.
Westchnąłem ciężko i zacząłem doganiać chłopaków, którzy byli o parę metrów dalej ode mnie.
cdn
Popaprane, co? Łapiecie się?