piątek, 21 czerwca 2013

DEAD: ALIVE- I

  Rzeczy, które mogę i których nie mogę. Blokady są wszędzie. Fizyczne i psychiczne. Te psychiczne są chyba gorsze, bo jeśli ktoś nas złapie, złapie nasze ciało, po czasie zdołamy się wyswobodzić. Z psychicznego uścisku już nie jest tak prosto się wyplątać. Czasem graniczy to z cudem. W naszym umyśle jest taka skrzynka, do której wrzucamy myśli. Szczególne myśli. I nie chcemy, żeby ktoś zdołał do nich dotrzeć. Albo są to wstydliwe wspomnienia, o których chcielibyśmy zapomnieć. Ludzie, których chcielibyśmy odesłać w niepamięć. Ale byle głupota sprawi, że znowu sobie o nich przypomnimy, rany się rozdrapują, syzyfowa praca. W istocie, ten psychiczny uścisk z dnia na dzień jest coraz silniejszy. Jak się go pozbyć? A czy w ogóle się da? Nikt do końca nie opowiedział swojej historii. Może to dla nas niebywałe, ale osoby, z którymi przebywamy bardzo długo, skrywają w sobie więcej, niż by się wydawało. Nie znamy ludzi do końca, chociaż myślimy inaczej. Tak samo nie ma dwóch identycznych osób, mogą być co najmniej podobne. Nawet bliźniacy są inni. Przecież jakby każdy był taki sam, byłoby nudno.
  Żeby wyprowadzić człowieka z równowagi, potrzeba naprawdę niewiele. Czasem wystarczy jedno słowo. Chociażby zwykłe "nienawidzę" ma ogromną siłę, tylko my wymawiając ten wyraz, nie odczuwamy jego potęgi. Jeden gest jest w stanie zirytować. Brak zainteresowania, zignorowanie. Przerwanie w połowie zdania. Czy jest coś bardziej grającego na nerwach?
  Ludzie spadają. Życie, dzień po dniu, jest spadaniem. Ludzie się do tego przyzwyczajają, dla nich to normalne. Zwyczajna rzeczywistość. Spadanie po jakimś czasie uspokaja, przyzwyczajamy się do tego. Szok i nerwy pojawiają się wtedy, kiedy upadnie się na ziemię. Człowiek wtedy odwraca swoją głowę i widzi to, co jest wokół niego, w codziennych barwach, niezamąconych stereotypami.
  Co zrobić, żeby człowiek upadł? Wziął się w garść? Bo spadanie jest beznadziejne i nieambitne.
  Wystarczy jedno słowo. Jeden gest. Jeden uśmiech.
  Od nas zależy, czy będzie szczery, radosny, czy złowrogi. Albo czy smutny.

Louis

- We've come too far to give up who we are, so let's raise the bar and our cups to the stars.
- Wyjdź z tej swojej nory już.
  Uniosłem głowę znad stosu papierów rozrzuconych na moim szerokim biurku, które stało przed drzwiami balkonowymi zakrytymi ciemnobrązowymi roletami. Światło dawała mi jedynie włączona lampka na biurku i duża stojąca obok niego.
- O, Zayn - odezwałem się, zwijając kartkę papieru w kulkę i wrzucając ją do kosza. - Coś się stało?
- Nie, dlaczego miałoby coś się stać? Przyszedłem tylko cię upomnieć, że siedzisz tutaj całe dnie.
- Nieprawda. Podasz mi laptopa? Leży tam, na łóżku.
  Zayn podał mi go, po czym usiadł na fotelu naprzeciwko mnie.
- W sumie to nie dziwię ci się, że lubisz tutaj przesiadywać. Wielki pokój, a jednocześnie przytulny.
  Uśmiechnąłem się pod nosem. Zayn miał rację, lubiłem ten pokój. Ogólnie sprawę biorąc, to lubiłem nasz dom. Nie brakowało nam pieniędzy, bo większość sfinansował ojciec Nialla, bo z matką urwał mu się kontakt, a i ja miałem dosyć pokaźną sumę, którą miałem wydać na bilety lotnicze do Londynu i z powrotem, do Nowego Jorku. Do Londynu bilet musiałem zabukować i wykorzystałem go w chwili, gdy wyjeżdżałem z chłopakami. Na szczęście biletu powrotnego nie kupiłem i zostało mi sporo pieniędzy, a poza tym, to zawsze mogliśmy liczyć na pomoc mamy Liama.
- Martwię się o ciebie - powiedział nagle Zayn. Ponownie spojrzałem na niego, odwracając wzrok od ekranu laptopa.
- A masz ku temu powody? - uniosłem brwi.
- Powody zawsze są. Powiedz mi, o czym tak codziennie rozmyślasz? Co notujesz? Co czytasz?
  Roześmiałem się.
- Jeszcze się nie domyśliłeś, że śledzę sytuację w Stanach?
- Przecież nie ma się już o co martwić - wzruszył ramionami. - Prawdą jest, że z twojego powodu zrobił się mini bałagan, ale władze mają nad tym kontrolę.
- Mały? Spójrz.
  Zayn pochylił się w stronę ekranu laptopa.

  Joel Zatzmichen, który zaplanował siedem lat temu zamach na prezydenta oraz został skazany z powodu przemytu narkotyków, wyszedł na wolność, jednak wciąż nie korzysta ze wszystkich swobód, którymi cieszą się przeciętni obywatele Stanów Zjednoczonych. Zdania na temat wypuszczenia Joela na wolność są różne, jednak większość opowiada się za tym, że nie ma się o co martwić, ponieważ jest on wciąż kontrolowany przez władze. Jednak prawda jest taka, iż Joel Zatzmichen wciąż stwarza jakieś zagrożenie, może mniejsze, niż kiedyś, ale jednak wciąż ono jest. Jednak czy są to dostateczne powody do paniki? 

- Słyszałem o nim - Zayn odchylił się.
- A kto nie? Jest dosyć popularną i kontrowersyjną postacią.
- Kontrowersyjną? - Zayn parsknął śmiechem. - Chciał zabić prezydenta, a ty skwitowałeś to delikatnym określeniem "kontrowersyjny"?
- Dobrze wiesz, co miałem na myśli.
- Okej, ale co z nim? Dlaczego tak cię to zainteresowało? Wyszedł to wyszedł, jak większość więźniów, na każdego w końcu przyjdzie pora.
- Nie sądzisz, że powinni go skazać na dożywocie? W końcu USA to policyjne państwo, próba zamachu na życie jej głowy, nie jest zbytnią błahostką.
- Dlaczego tak w to wnikasz? 
- Po prostu nie mieści mi się w głowie sposób sprawowania władzy w Stanach.
- Ale dobrze wiesz, że powoli odchodzi w niepamięć. Przez ciebie, albo raczej: dzięki tobie.
- To chyba jedyna rzecz, którą mogę odwrócić na swoją korzyść - odparłem ponuro, poprawiając grzywkę tak, by stała. Nie cierpiałem, jak była oklapnięta.
- Louis, kiedy skończysz obwiniać siebie? - chłopak spojrzał na mnie uważnie, mrużąc oczy.
- A czy ja siebie o coś obwiniam?
- Starasz się to zakamuflować, ale między wierszami wciąż to uczucie pozostaje i jest wręcz namacalne. Nie potrafisz niczego ukryć, nigdy nie potrafiłeś - wyszczerzył swoje ładne, równe zęby.
- Wydaje ci się - mruknąłem.
  Zayn otwierał usta, żeby coś znowu powiedzieć, dodać, ale w tym samym momencie do pokoju wparował Harry. 
- Nie ma nic do picia - odezwał się. Mimowolnie się uśmiechnąłem. - Lou, masz coś?
- Co ja? Jeśli nie ma w kuchni, to u mnie tym bardziej.
- Zawsze wszystko masz - wzruszył ramionami. - Kto pójdzie z Niallem do sklepu?
- Ty - Malik wstał.
- Nie chce mi się.
- Ale pić ci się chce.
- No.
- Dobra, ja pójdę - przerwałem im, wyłączając laptopa.
- Jedyny porządny!
- Masz u mnie za to dług wdzięczności, wiesz o tym, prawda?
- Żeby tylko jeden! - Harry machnął ręką. - Gdyby tak wszystkie policzyć, to całe moje życie byłoby jednym, wielkim długiem zaciągniętym u ciebie. Ale i tak nigdy o nic nie prosisz.
- Bo nie mam o co, ale o wszystkim pamiętam, więc się nie wymigasz.
- Dobra, ale idź po te picie, okej? Dzięki! - powiedziawszy to, wyszedł z pokoju i głośno tupiąc, zszedł po schodach, raz przeklinając pod nosem, bo prawie się wywrócił. Zayn roześmiał się.
- Jak dziecko z fochem - pokręcił głową.
- Dlaczego z fochem? - wstałem, niedbale segregując kartki na biurku, których było mnóstwo, jakby same się rozmnażały. 
- Nie wiem, Harry zawsze mi się tak kojarzył. Ma coś w sobie. Taką manierę.
- Manierę. - Powtórzyłem cicho.
- Dokładnie tak. 

- Więc, co mamy kupić?
  Niall zmarszczył brwi. Przystanął na chodniku, podciągając swoje czarne spodnie dresowe, których nogawki wepchnął do białych sportowych butów za kostkę. Od momentu, gdy doktor potwierdził, że anoreksja została wyleczona, całkowicie się zmienił. Oczywiście wygląd zewnętrzny chyba najbardziej wchodził w grę, bo pomimo faktu, że wciąż był szczupły, to jednak nie wystawały mu już tak potwornie żebra i inne kości, raz w tygodniu chodził na siłownię i wyrabiał sobie mięśnie. Jego włosy stały się ładniejsze, przestały się rozdwajać i odzyskały blask, i co najważniejsze: na jego twarzy coraz częściej widniał szczery, szeroki uśmiech, który próbowałem sobie dobrze zakodować w głowie, bo najbardziej zapamiętałem jego twarz wykrzywioną bólem na Times Square. Nie było to miłe uczucie. Poza tym, to był chyba najbardziej pozytywnie nastawioną do świata osobą z nas wszystkich. Oczywiście nie znaczy to, że ja, Harry, Zayn i Liam byliśmy jakimiś pesymistami, ale jednak stąpaliśmy pewniej po ziemi, niż on, chociaż wbrew pozorom, to Horan był bardzo silnym człowiekiem, zwłaszcza psychicznie. W swoim na dobrą sprawę krótkim życiu przeżył wiele, a mało kto wytrzymałby nerwowo z niby-mordercą, śpiąc w opuszczonym psychiatryku i jeszcze wiedząc, że ma się anoreksję.
- Picie dla Harry'ego, nasz gorący chłopak umiera z pragnienia.
- Co za leniwa dupa z niego - mruknąłem. - Ile masz funtów?
- Funtów? - powtórzył chłopak. 
  Westchnąłem.
- Nie wzięliśmy pieniędzy.
  Niall zaczął się śmiać. Odwróciliśmy się na piętach w stronę domu.
- Och, przestań - burknąłem. - To nie jest zabawne.
- Jak mogłeś iść do sklepu i nie wziąć pieniędzy?
- A dlaczego ty o tym nie pomyślałeś?!
- Jestem jedynie osobą towarzyszącą i pomagającą w dokonaniu wyboru, a nie kupującym. Dużo masz na głowie, co? - jego wyraz twarzy był współczujący. Próbowałem dojrzeć w niej ironię, ale bez skutku. - Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Próbuję wyłapać w twojej wypowiedzi i wyrazie twarzy coś ironicznego.
- Nie uda ci się to.
- Może jednak?
- Całe dnie siedzisz w swoim pokoju, to jest dosyć przerażające. Znalazłeś sobie przyjaciół w internecie, czy co?
  Parsknąłem śmiechem.
- Dlaczego się śmiejesz? Nie widzę w tym nic śmiesznego.
- Spisuję.
- Co?
- Ostatnio wgłębiłem się w historię amerykańskiej polityki.
- Jakieś wnioski?
- Jest beznadziejna.
- To wiadomo nie od dzisiaj. To znaczy, przypadkowa osoba, nie ze Stanów, powie, że Ameryka stoi bardzo wysoko, jeśli chodzi o poziom polityczny. A tak naprawdę, to zjeżdżają coraz niżej. Obstawienie policjantów w każdym zakątku państwa nie sprawi, że kraj będzie bezpieczny i wszystkie problemy rozwiążą się w mgnieniu oka. Tu potrzeba ćwiczeń. Praktyki. Wielu lat praktyki. I rozsądnych polityków.
- Intryguje mnie to, że Joel Zatzmichen jest na wolności.
- Kto to jest?
- Nie znasz go? - zdziwiłem się. Wzruszył ramionami. - Kiedyś próbował zabić prezydenta, ale nie udało mu się to. No i poza tym, to był dosyć ważną postacią w przemycaniu narkotyków. Skazano go za te dwie rzeczy. Dwadzieścia siedem lat w pierdlu.
- Tylko dwadzieścia siedem? Za próbę zamordowania prezydenta, już nie wspominając o prochach?
- Cholera ich wie.
- Ma dosyć nietypowe nazwisko.
- Niemieckie korzenie.
- Ach, no tak.
  Stanąłem przed domem.
- Idź po portfel, nie chce mi się wchodzić.
  Po dobrych piętnastu minutach dotarłem z Niallem na ulicę, gdzie zawsze były tłumy ludzi, bo był tam targ. Lubiłem tam chodzić, zawsze była tam taka inna atmosfera i ładnie pachniało. Sprzedawcy często pozwalali skubnąć czereśnię czy nawet wziąć brzoskwinię, ogólnie sprawę biorąc, to ludzie mieszkający w Wielkiej Brytanii byli zupełnie inni niż ci, co pochodzili z USA. Amerykanie łykali wszystko i byli obłudni, zapatrzeni w siebie i egoistyczni. Brytyjczycy mieli więcej empatii i luzu, za to ich tak lubiłem. 
  Nie lubiłem za to miejsc, gdzie kręciło się mnóstwo osób, nawet się ich podskórnie bałem. Bałem się przestrzeni i tłumów, a nasiliło się to od momentu, kiedy tkwiliśmy na zaludnionym Times Square. Tamta chwila z jednej strony była intrygująca i taka... magiczna, czas zatrzymał się w czasie i tak naprawdę, to wszyscy czekali na mój krok, na to, co powiem. To ja byłem reżyserem, a cała reszta tylko aktorami, którzy zaczęli się gubić w swoich kwestiach. Cudowne uczucie. Ale z drugiej strony, to tysiące spojrzeń skierowanych na ciebie jest okropne, a w dodatku wszyscy są niemal stuprocentowo pewni, że zawiniłeś i wszystko, co złe, jest twoją winą. Tylko twoją. To jest chyba najgorsza cecha ludzi- często nie chce im się dążyć do prawdy, więc znajdują sobie ofiarę, wykorzystując fakt, że jest zbyt słaba, żeby się obronić. Ja miałem tyle szczęścia, że miałem Zayna. A właściwie uratował mnie fakt, iż Malik wrócił.
- Louis, nie śpij! - Niall szturchnął mnie w ramię. 
- Przecież cię słucham.
- Przed chwilą powiedziałem, że możemy kupić sok winogronowy, a ty nienawidzisz winogron.
- Ale to nie jest sok dla mnie, tylko dla Harry'ego.
- Nam też się coś od życia należy - mruknął. - Chodź.
  Zaczęliśmy przepychywać się w kierunku niewielkiego sklepu, w którym zawsze kupowaliśmy picie, bo był tam szczególnie duży wybór, jego wadą było jednak to, że był w złym miejscu, bo na samym końcu targu, co równało się z tym, że trzeba było pokonać tłumy ludzi w dwie strony. Jak miało się dodatkowo torby z zakupami, sytuacja w ogóle była już beznadziejna.
  Nagle usłyszeliśmy huk, a właściwie dwa. Wszyscy odwrócili się w jedną stronę, spoglądali na coś za nami. Odruchowo ja i Niall również się odwróciliśmy, ale ludzi było tak dużo, że nic nie widzieliśmy.
- Co to było?! - ktoś krzyknął. W jednej chwili powstał wielki hałas i harmider, wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, przepychiwać, ale w dalszym ciągu nikt nie wiedział, co się stało. 
  Aż w końcu do naszych uszu dotarł okropny krzyk, rozdzierający serce nawet największemu twardzielowi.
- Zastrzelili go! ON NIE ŻYJE!
  To był kobiecy, zrozpaczony głos. Wymieniłem z Niallem zdezorientowane spojrzenie i ignorując przekleństwa do nas adresowane, zaczęliśmy się uparcie pchać do tyłu, aż w końcu stanęliśmy tuż przy młodej dziewczynie, na oko z dwadzieścia lat. Ładna, szczupła blondynka z ostrzyżonymi włosami, w spódnicy w granatowe groszki, klęczała na bruku tuż przy jakimś chłopaku, który leżał bezwładnie, a co gorsza, jego klatka piersiowa była czerwona od wciąż wypływającej z rany krwi i nie unosiła się.
- Ktoś strzelił do chłopaka i do dziewczyny!
- Ty idioto, przecież dziewczyna jest cała i zdrowa!
  Razem z Niallem spojrzałem na chłopaków, którzy krzyczeli na siebie, gestykulując wściekle.
- Nie! Najpierw strzelili do dziewczyny, która w tym samym momencie schowała się za chłopakiem, a potem na niego, czyli dostał dwa razy w klatkę piersiową!
- Ale kto?!
- Skąd mam, kurwa, wiedzieć?! On nie żyje, dostał dwa razy w serce!
- Co tu się stało? - Niall wyglądał na przerażonego. - Ktoś zadzwonił na karetkę?! - odwrócił się, łapiąc się za głowę.
- Tak, ale obawiam się, że karetka nic nie pomoże - kobieta za nami patrzyła się smutno na dziewczynę, przy której uklękło parę osób, ale ta zdawała się ich nie widzieć. Pochylała się tylko nad ciałem chłopaka, a jej twarz była tak czerwona od płaczu, jakby sama była we krwi.
- To proste, wśród nas jest jego zabójca! - ktoś wrzasnął gniewnie. Wszyscy zerknęli na dosyć starego mężczyznę, który stanął przed ciałem zabitego. - Spójrzcie na tych, co stoją obok was, i się lepiej bójcie!
- Chodźmy stąd - mruknął Niall. - Nie podoba mi się to.
- To Tomlinson? - usłyszałem szept za plecami. Automatycznie się odwróciłem. Dwie kobiety wpatrywały się na mnie, bez żadnego wstydu. 
- To przez niego, zrobił burdel w Stanach, to przyjechał do Wielkiej Brytanii!
- Proszę się przymknąć - warknął Niall, popychając mnie. - Idziemy stąd, Lou.
- Broń go, chłopcze, broń. Jeszcze zobaczysz, jakim jest psychopatą.
  Zatrzymałem się i obdarzyłem ową kobietę uważnym spojrzeniem. Jej siwe włosy wystawały zza brązowego kapelusza.
- Nic pani o mnie nie wie. Wszyscy jesteście jedną, wielką paranoją. 
- Louis, idziemy.
  Obdarzyłem dziewczynę ostatnim spojrzeniem. Gdy ją mijałem z Niallem, wręcz poczułem jej wzrok na sobie.

cdn

***
Miało być wczoraj, ale przespałam całe popołudnie, więc jest dzisiaj. Komentujcie, moi drodzy i szanowni :>

10 komentarzy:

Anonimowy pisze...

CUDOWNY ROZDZIAŁ

Pompon pisze...

OMG nie moge asdfghgfdfgtfdfghyuhygfduipoiuyfd
Jesteś niezwykła! <3

Natalia9954 pisze...

Twój rozdział jak zwykle wciągnął. Jak ty to robisz? A co do rozdziału to jak zwykle cudny! Ale kto zabił tego chłopaka? Życzę weny i ze zniecierpliwieniem czekam czwartku. :)
@Tuska54

Anonimowy pisze...

Ojaaa! super ;o znów zadyma:D @pollystylinson

alekslloyd pisze...

Coś mam wrażenie, że życie Louisa nie będzie zbyt optymistyczne po przeprowadzce do Londynu. Z tego, co przedstawiłaś nam w tym rozdziale widać czarno na białym, że ludzie będą/są do niego uprzedzeni, bo został oskarżony o coś, czego i tak nie zrobił. Ale wszyscy,którzy czytali I część Dead'a wiedzą o czym mówię :)
Nie wiem, co mną kieruje, ale uwielbiam przyjaźń Lou i Zayna. Zouis. Hahah, nie żebym coś insynuowała.
Jestem cholernie zaintrygowana tym bogiem jak i rozdziałem. W ogóle wiesz, że kocham ten blog i cieszę się, że kontynuujesz Dead'a.
Czekkam z niecierpliwością na nowy.
Looove, xoxo

Ollie pisze...

Musiałam czytać 2 razy, bo przestawiłam się już na Falling ;D
Do przewidzenia było to, że nawet w Wielkiej Brytanii ludzie nie dadzą Louisowi zapomnieć o tym co się wydarzyło. W sumie to on sam tego nigdy nie zapomni, ale chodzi mi oto, że oni wciąż będą go uważali za mordercę. Ech...
Obawiam się, że znów go w coś wciągną. A miał żyć już sobie spokojnie i zaleźć jakąś ładną, miłą dziewczynę. Namieszasz mu słońce w życiorysie, namieszasz!
Kocham Cię!
@knyycio

Unknown pisze...

Jak zawsze super.. tylko jedno malutkie cuś. Czasami kiedy piszesz ich wypowiedzi to nie wiem kto je mówi. Ale to nic. Ty umiesz tak ładnie rozbudować opisy :D
Katie xxx

coto jest pisze...

:)))))))))))

smile131008 pisze...

Pierwszy rozdział a już zabójstwo? No pospieszyłaś się, ale to dobrze, że akcja się rozkręca. Tak się zaczytałam i wciągnęłam, że ciężko było mnie od czytania odciągnąć. Cały czas myślałam, co może dziać się dalej i doszłam do wniosku po paru godzinach, że niczego nie wymyślę i zostawię pisanie i główkowanie Tobie. Masz dziewczyno talent, wielki talent. Dobrze, że go nie marnujesz.
Ile około chcesz napisać rozdziałów DEAD?
Czekam na następny i życzę weny. xX

Unknown pisze...

Świetny! Czekam na następny! :)))

xxJugis
http://more-than-one-direction.blogspot.com/