sobota, 23 lutego 2013

XIII

Chciałabym na początku uprzedzić, że perspektywa Nicka to retrospekcja, zaczął się kolejny dzień, co można wywnioskować z poprzedniego rozdziału.
________________________________________________________________

  Nick

  Wybiegłem ze szpitala, ignorując wyrzuty sumienia, że zostawiłem Nialla z resztą paczki, bo chociaż nie był teraz sam, chciałem mu wynagrodzić ten parszywy rok, kiedy potrzebował pomocy przyjaciół, ale oni zniknęli, razem z jego nadzieją, która przecież nigdy nie powinna znikać. Prawda?
  Złapałem nowojorską taksówkę, wyjąłem zwitek dolarów z kieszeni, które zawsze noszę na okazje takie jak ta, od razu dałem je taksówkarzowi i powiedziałem mu, gdzie ma jechać.
  A jechać miał na moje osiedle, rzecz jasna. Nie mogłem zostawić Stylesa na strychu samego, to było chyba logiczne! Poza tym, intensywnie myślałem, gdzie można go zakwaterować poza moim domem i ogólnie sprawę biorąc, poza naszym osiedlem i centrum NYC, bo tam policja będzie krążyć i się dopytywać. Jeśli chodzi o aspekt policji, moim obowiązkiem było również dowiedzenie się, kiedy mniej więcej gliny będą sprawdzać domy w naszych okolicach, bo mają pewnie utworzony plan. Amerykańska policja zawsze doprowadzała sprawę do końca, nie było szans, żeby jakimś cudem ominęli nasze osiedle, czy nasz dom zwłaszcza.
  Kolejne pytanie, na które tak naprawdę żaden z nas nie zna odpowiedzi, brzmi: Do kiedy będziemy musieli kryć Harry'ego? Nie ma mowy o zgłoszeniu go na policję, chłopak przecież jej uciekł, za co pewnie poniósłby karę, w dodatku policja zinterpretowałaby jego ucieczkę jako jasny dowód na to, że po prostu jest winny, bo gdyby nie był, to spokojnie przebolałby noc w areszcie, czyż nie?
  To wszystko wydawało się być naprawdę paradoksalne, bo Styles faktycznie mógł przeżyć tę jedną noc w siedzibie policji, która działała według określonych procedur. Tłumaczyłem sobie jego zachowanie jako wynik czystej paniki, lecz to "ale" nadal istniało i prawdziwą wersję wydarzeń z pamiętnej imprezy, od której to wszystko się zdarzyło, znał tylko Harry i ten cały Louis.
  Ja i Liam dobrze wiedzieliśmy, że Harry nie powiedział nam wszystkiego do końca, nawet wątpiliśmy, czy w ogóle nam zdradził jakąś prawdę. Warto zaznaczyć też, że Styles jest kiepskim aktorem i jego kłamstwa po dosyć krótkim czasie wychodzą na jaw, ale w tej sytuacji zachowuje maksymalną ostrożność i, chcąc nie chcąc, trzeba mu przyznać rację co do jednego- w swojej roli, jaka mu teraz przypadła, wypada doskonale.
  Męczyła mnie jeszcze sprawa dotycząca Horana, dlaczego Chris tak na niego się uwziął? Ten chłopak zawsze miał nierówno pod sufitem, w sumie sam nie wiem, czy był w szkole tak rozpoznawany z tego powodu, czy może z racji tego, że był faktycznie przystojny i leciały na niego wszystkie laski, pewnie tylko i włącznie z powodu jego muskułów etc., bo facet intelektem nie grzeszył, szczerze powiedziawszy. W ogóle to dlaczego tak Nialla się uczepił? Dlaczego tak bardzo zależało mu na tym, żeby zgnoić mu życie? Co Nialler takiego zrobił?
- Coś bardzo pan się zamyślił - odezwał się nagle kierowca, który zerkał na mnie ukradkowo. Uśmiechnąłem się słabo.
- Cóż, trochę mam spraw na głowie - wybąkałem.
  Mężczyzna roześmiał się lekko.
- Życie to sen szaleńca. O, Coldplay! - popukał palcem w radio. - Lubi pan?
  Potaknąłem leciutko głową, próbując przełknąć rosnącą gulę w gardle. Z niewiadomych przyczyn tekst piosenki tego zespołu zaczął budzić we mnie niepokój.
- They got one eye watching you, one eye what you do, so be careful who it is you're talking to!... - taksówkarz zaczął nucić Major Minus. Po chwili, nadal kiwając się w rytm tej nieco dziwnej dla mnie piosenki, zatrzymał samochód. - Jesteśmy na miejscu, to znaczy na pańskim osiedlu, poda pan dokładniejszy adres? Numer domu?
- Nie trzeba, dojdę pieszo, dziękuję. - Powiedziawszy to, uśmiechnąłem się na pożegnanie i wyszedłem z auta, zatrzasnąwszy głośno drzwiczki żółtego auta. Stanąłem tuż obok chodnika, na asfaltowej ulicy i poczułem się jak idiota.
  Boże, Nick, ogarnij swój tyłek, to piosenka o apokalipsie, a ona chyba (jeszcze) się nie zbliża, nie może być aż tak źle, co nie?
  Gdy tylko samochód zniknął na zakręcie, poczułem wibrowanie w kieszeni. Wyjąłem telefon i zacząłem czytać wiadomość tekstową, która przed sekundą do mnie przyszła.

Od: Harry Styles
Treść: Uhm, Nick, nie chcę cię wykorzystywać, ale jestem głodny, a w dodatku chce mi się sikać.

  Westchnąłem ciężko i zacząłem pisać SMS-a.

  Spoko Harry, już idę.

Niall

  Południe. Pora dnia, której po prostu nie cierpię. Wszystko jest jeszcze takie niewybudzone i ciągnie się jak makaron spaghetti, czyż nie?
  Obudziłem się gdzieś o dziewiątej-dziesiątej rano, pierwszą rzeczą, którą zauważyłem, był już brak kroplówki, co oznaczało, że dzisiaj będzie początek nudnej gatki o tym, jak mam się odżywiać. Nie chciało mi się w ogóle rozmawiać z psychologiem, nie odczuwałem żadnej potrzeby, żeby komukolwiek się zwierzyć. A przynajmniej nie jakiejś starej pannie, która będzie mi prawić morały o życiu, które przez głupotę prawie bym stracił, według niej.
  Sam teraz się sobie dziwię, jak mogłem żyć w takim... transie. Owszem, zauważyłem, że schudłem, nawet bardzo, ale to się stało... bardzo szybko. Miałem depresję.
  Miałem? Czy można jeszcze o tym mówić w czasie przeszłym? I czy to jest dostateczną wymówką na stan, do jakiego się doprowadziłem?

- Niall, powiedz mi, co teraz czujesz.
  Psycholożka siedziała naprzeciwko mnie. Ja, starym zwyczajem, leżałem na okropnym szpitalnym łóżku, a ta kobieta, założywszy nogę na nogę, posadziła swoje cztery litery na krześle, trzymając długopis i otwarty notatnik.
- Głód - wymamrotałem, nie mając ochoty na żadne rozmowy.
- Co?
  To była mama, która wparowała do pokoju, ni stąd, ni zowąd. Weszła na swoich wysokich obcasach, wieszając płaszczyk Burberry na drewnianym wieszaku przy drzwiach. Poprawiła swoje włosy. Zrobiła sobie trwałą, co mnie nie zdziwiło, w końcu fakt, że syn leży w szpitalu, jest dobrą okazją na wizytę u fryzjera, nie?
- Nasz Horanek jest głodny! - klasnęła w ręce, uśmiechając się szeroko. - Pierwszy raz od dwunastu miesięcy! Czy to nie jest sukces? Och, ty zdrowiejesz!
  Nie chciało mi się nawet tłumaczyć, że powiedziałem to na odczepkę.
- Mamo...
- Tak, kochanie?
- Przymknij się, dobrze?
  Zapadła cisza. Matka podeszła do mojego łóżka. Zmusiłem się, by leciutko podnieść swoją głowę i spojrzeć jej prosto w twarz. W oczy, które nigdy do mnie się nie uśmiechały. W usta, z których nigdy nie wypłynęły pokrzepiające słowa, tylko obelgi.
- Co powiedziałeś? - gapiłem się w jej ruszające się usta, pomalowane czerwoną szminką, pewnie od Diora.
- To, co słyszałaś. Nie chcę cię tutaj.
  Przeniosłem wzrok na jej dłonie. Przez chwilę myślałem, że nie wytrzyma nerwowo i przywali mi w twarz, ale nie zrobiła nic z tych rzeczy, zamiast tego zaczęła nimi wycierać swoją wypudrowaną twarz.
- Rozumiem, że jesteś teraz w kiepskim stanie i twoje nerwy są poszarpane. Będę wieczorem.
  Powiedziawszy to, wyszła z pokoju, łapiąc po drodze swój płaszcz, który dla niej pewnie był bardziej drogocenny niż syn chorujący na anoreksję.
  Przeniosłem wzrok na panią psycholog, która złapała moje spojrzenie i automatycznie przestała notować. Zmarszczyłem brwi.
- Co pani napisała?
- Nic takiego, Niall - odpowiedziała pospiesznie i wstała. - Rozmowę dokończymy potem.
  Wstała i chciała również wyjść z pomieszczenia, ale na chwilę się zatrzymała, jakby nad czymś myślała.
  Otwierała już usta, żeby widocznie coś powiedzieć, ale ją wyprzedziłem.
- Jeśli pani notuje moje konwersacje z mamą, to wie pani co?
  Kobieta spojrzała na mnie uważnie.
- Niech pani da to jakiemuś reżyserowi, który zrobi film o nieszczęśliwych matkach, które muszą wydawać kasę na leczenie syna nieudacznika, zamiast na sukienki Chanel.
  Chciała coś powiedzieć, ale ponownie nie pozwoliłem jej dojść do słowa.
- I niech moja matka będzie główną bohaterką. Myślę, że idealnie się odnajdzie w tej roli. W sumie ja też bym chciał grać, ale i tak pewnie nie dożyję do produkcji takowego filmu. Ach, niech dostanie wynagrodzenie za jej rewelacyjną grę aktorską, jest urodzoną kłamczuchą! - powiedziałem, ledwo tuszując rozbawienie. - Ale żeby w tym filmie nie było szczęśliwego zakończenia, dobra? Nie lubię hollywoodzkich produkcji - dodałem.
  Pani psycholog świdrowała mnie wzrokiem zza swoich okularów w czarnych oprawkach, jak na poważną kobietę w podeszłym wieku przystało. Po paru minutach, jakby coś rozplanowywała w głowie, poprawiła swój elegancki żakiecik, wcisnęła notatnik bardziej pod pachę i rzekła:
- Niall, zbyt mało wiesz o życiu, żeby opowiadać takie rzeczy. A może nie znasz swojej własnej matki, co jest bardziej prawdopodobne. Weź się w garść, chłopaku, bo czasem szkoda na ciebie wręcz patrzeć. I nie odbierz też negatywnie moich słów, ale myślę, że one są ci potrzebne, żeby stanąć na nogi i wyjść na prostą, a wtedy i twoja matka byłaby z ciebie dumna.
  Odniosłem wrażenie, że ostatnie słowa wymawiała z sarkazmem, ale może było to tylko i włącznie wrażenie. Nie chciałem nawet w to wnikać, chciałem ją natomiast jakoś zripostować, ale nie miałem już szans, bo odwróciła się na pięcie i podążyła w głąb szpitalnego korytarza i zostawiła z jeszcze większym bajzlem w głowie.

  Do pokoju weszła pielęgniarka, jak się domyśliłem, przydzielona mi od początku mojego pobytu w szpitalu. Szczerze mówiąc, to ją polubiłem, bo nie była zbyt stara, ale też nie była jakąś praktykującą gówniarą, brzydko powiedziawszy.
- Dzień dobry, Niall! - zaświergotała. - To zabawne, już wiem, kiedy mniej więcej się budzisz, zawsze między dziesiątą, a dwunastą rano!
  "Pani pewnie między dwudziestą drugą, a ósmą rano", chciałem zironizować, ale ugryzłem się w język.
- Nie mam kroplówki - rzekłem, machając lewą ręką.
- Dzisiaj dostaniesz śniadanie - powiedziała. Zaśmiała się, gdy zobaczyła moje pytające spojrzenie. - Nie patrz się tak na mnie, to nie będzie cheeseburger! Jakaś słaba herbata, kawałek chleba z masłem, jakieś herbatniki... nie możemy dać ci od razu jakiegoś angielskiego śniadania, bo znienacka taka wielka porcja mogłaby cię uśmiercić.
  Ble.
- Jak bardzo zaawansowana jest moja anoreksja:? - spytałem, przygryzając wargę.
  Kobieta westchnęła.
- Nie jest jakoś bardzo zaawansowana, myślę, że niepotrzebnie wszyscy spanikowali. To znaczy... nie jestem lekarzem, ale wierz mi, widziałam o wiele gorsze przypadki, niż twój. Jesteś zbyt chudy, w sumie myślę, że do jakiejś agencji modeli chętnie by cię przyjęli, ba, z otwartymi ramionami, ale mogło być znacznie gorzej.
- No tak, ale... to był rok.
- Pół roku w smutku i w przygnębieniu, drugie pół w głębokiej depresji, która poskutkowała anoreksją. Depresja jest często jednym z powodów tej choroby.
  Machnąłem ręką, i tak nic nie zrozumiałem.
- Chciałbym dzisiaj wstać na nogi.
- I tak zrobisz. W sumie musisz. Potem i tak będziesz miał badania.
- Aha.
  Jakieś dziesięć minut potem do pokoju weszła kolejna pielęgniarka, z tacą, na której widniało moje śniadanie, jeśli to w ogóle śniadaniem nazwać można. Był kubek z parującą herbatą, obok w saszetce znajdował się cukier, w malutkim pudełeczku sok z cytryny, łyżeczka. Na talerzu dwie kromki jasnego pieczywa posmarowane czymś, co miało przypominać masło i... ser? Postanowiłem w to nie wnikać. Była mała paczuszka zawierająca z 5 prostokątnych herbatników.
- Zjedz wszystko.
  Obydwie kobiety wyszły z pokoju, zostawiając mnie samego z talerzem. Sięgnąłem po pilot leżący na stoliku nocnym i włączyłem wiszący telewizor. Przez otwarte drzwi widziałem pielęgniarki jeżdżące z wózkiem z jedzeniem, rozwoziły śniadanie. Zdziwiłem się, bo było wpół do dziesiątej rano, czy to czasem nie za późno? Zawsze myślałem, że tutaj już o szóstej zaczyna się poranne jedzenie.
  Zacząłem skakać po kanałach w poszukiwaniu jakiegoś talk show, aż trafiłem na wywiad live z Lady Gagą. Poprawiłem poduszki, na które oparłem plecy i zacząłem żuć chleb.
- Czy sądzisz, że Madonna jest godną rywalką dla ciebie?
  Przechyliłem głowę.
  Ugryź, żuj, połknij, popij.
  Wziąłem łyk herbaty i wzdrygnąłem się; była obrzydliwie gorzka, bo zapomniałem ją posłodzić. Odłożyłem chleb na talerz i wsypałem zawartość saszetki do kubka, a płyn się w nim znajdujący, zacząłem energicznie mieszać. Dopiero wtedy się napiłem.
- Och, nie śmiem wątpić, że Madonna jest niesamowitą wokalistką, ale łączy nas chyba tylko fakt, iż tworzymy muzykę pop...
  Ugryź.
- Chleb ze średniowiecza. - Mruknąłem sam do siebie.
  Po pół godzinie zjadłem chleb i wypiłem herbatę, przede mną leżały jeszcze herbatniki.
- Chodźcie do tatusia - mój ton głosu był ponury.
  Byłem w trakcie żucia połowy drugiego, gdy do pokoju wszedł nikt inny, jak Martin.
- A ty tu co?... - zdziwiłem się.
- Zadajesz głupie pytania. Przyszedłem cię odwiedzić! Nie cieszysz się?! - odpowiedział błyskawicznie, trochę za głośno, niż planował.
  Spojrzałem na niego, trochę podejrzliwie. Ściągnął swoją szarą czapkę i uśmiechnął się szeroko, ukazując szereg białych i prostych zębów, niczym z reklamy past. Mimowolnie też się uśmiechnąłem.
- Lepiej ci? - podszedł do mnie i zerknął na pusty talerz. Uniósł brwi do góry.
- Taaa. Pewnie zaraz wpadnie pielęgniarka z pokaźnym woreczkiem tabletek.
- Ale jesz. To już jakiś postęp.
- Martin, nie zachorowałem samowolnie na anoreksję i w ogóle nie chciałem schudnąć. To samo tak wyszło.
- Przecież wiem! - ściągnął kurtkę i ją powiesił. - Liam i Nicki chcą wpaść. Liam zadzwonił i powiedział, że będzie za godzinę, ale znając jego niesamowicie szybkie ruchy, zjawi się za dziesięć minut.
- Martin? - odezwałem się po chwili ciszy. Ten spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
- Tak?
  Przełknąłem ciasteczko.
- Dziękuję.
  Martin nie odpowiedział. Gapiłem się w telewizję i udawałem, że program z piosenkarką mnie interesuje, ale nawet nie wiedziałem, o czym tak naprawdę ta dziwna kobieta mówi. Kątem oka widziałem jednak, że mój znajomy zmrużył lekko oczy i się nad czymś zastanawiał.
  W takiej ciszy minęło z siedem minut, w sumie nie była to niezręczna cisza. Prawda jest taka, że przy Martinie nie da się krępować, bo zawsze rozsiewał luźną atmosferę. Lubiłem go. W tym momencie wystarczał mi sam fakt, że w ogóle wstał rano i złapał taksówkę, wydał pieniądze i przyszedł do mnie, żeby zobaczyć, czy w ogóle żyję.
  Podniosłem się i odstawiłem tacę z naczyniami na stolik nocny. Martin przeniósł swój wzrok na mnie.
- Ej, Martin, nie masz nic przeciwko temu, że przejdziemy się do... no... do tego pomieszczenia, gdzie można naczynia oddać? - zapytałem.
- Przecież pielęgniarki tutaj są od tego, żeby pomagać chorym - zdziwił się.
- No taaak, ale wiesz, nie ruszałem dupy od czterech dni.
  Roześmiał się.
- Nie ma sprawy. Wiesz, gdzie to jest?
- Nie. I dobrze. Pospacerujemy trochę.
  Skopałem białą szpitalną pościel na sam brzeg łóżka. Powolnie wstałem i poprawiłem swoje szare spodnie dresowe i bokserkę, w której musiałem trochę idiotycznie wyglądać, bo nie podkreślała mi ona mięśni, tylko wystające żebra. Złapałem Martina na tym, że ukradkowo spoglądał na mój brzuch i klatkę piersiową, ale nic nie mówił.
  Ku jego zdziwieniu, nie podszedłem po tacę, tylko powolnym tempem do lustra wiszącego na ścianie. To, co zobaczyłem w odbiciu, praktycznie zwaliło mnie z nóg.
  Moja twarz była okropnie blada, nie miałem żadnego naturalnego rumieńca. W dodatku niezbyt ładnie wystawały mi kości policzkowe. Włosy były w sumie do połowy blond, bo zacząłem mieć odrosty. Miałem wielkie wory pod oczami, śpiocha w jednym oku i zeschnięte usta.
  Przejechałem dłońmi po włosach, po policzkach, po szyi, skierowałem wzrok bardziej w dół. Dopiero teraz zauważyłem, jak bardzo schudłem. Mój nadgarstek spokojnie można było złapać dwoma palcami, między którymi i tak pozostawała jeszcze przestrzeń. Mogłem policzyć wzrokowo żebra, a nogi przypominały dwa długie patyki.
- Kiedy ja tak schudłem? - wyszeptałem. Martin uśmiechnął się smutno.
- Jakieś pięć miesięcy ci wystarczyło - odparł cicho.
  Westchnąłem, zabrakło mi słów, a w głowie miałem totalną pustkę.
- Podaj mi tacę - powiedziałem do przyjaciela. Założyłem na gołe stopy dwie pary grubych skarpetek, które dała mi mama zamiast kapci, bo doskonale wiedziała, że ich nie cierpię, co było prawdą, bo rzadko chodziłem w kapciach czy w klapkach. Sięgnąłem także po swoją ulubioną szarą bluzę Nike, którą również przywiozła mi matka. Chwyciłem od Martina tacę z talerzem i kubkiem, po czym wyszedłem z nim na korytarz.
  Korytarz był szeroki i prawie pusty. Ściany były nieskazitelnie białe, a światło, które przedzierało się przez sporawe okna sprawiało, że ta biel raziła po oczach. Parapety były też białe, stały na nich jakieś kaktusy i leżały gazety. Były również karmelowe sofy i ławy obok nich, na których tkwiły lampki i prasa. Na ścianach naprzeciwko wisiały telewizory, w sumie na tym jednym korytarzu wisiały dwa. Na końcu siedział człowiek na wózku inwalidzkim, trzymający kubek z jakimś płynem w trzęsących się rękach. Wpatrywałem się w niego, a on na mnie. Obudziło się we mnie współczucie, bo mijali go różni ludzie, najprawdopodobniej szli w odwiedziny do kogoś, kto leżał w szpitalnym łóżku, ale nikt nie podszedł do niego, nie zapytał się "Jak leci?", "Jak się czujesz?", "Może chcesz coś zjeść, co powiesz na ptysia?". Powoli zacząłem do niego iść, starając się nie zerkać do pokoi, do których drzwi były otwarte, to sprawiało mi ból, patrzeć na płaczące dzieci, bo ich rodzic jest chory, na samotnych starców, którzy cały czas kaszleli i oglądali jakieś nudne teleturnieje w telewizji. Świat jest taki niesprawiedliwy i to boli najbardziej. Gdy ktoś staje się milionerem, ktoś inny nie wie, na co wydać ostatnie grosze, na rachunek na wodę, czy na prąd. Gdy komuś rodzi się kolejne dziecko, ktoś inny stoi samotnie w strugach deszczu na cmentarzu i opłakuje swojego ojca, albo swoją matkę, bo zginęli w wypadku samochodowym, albo i raka mieli. Gdy ktoś przytula kogoś mocno i mruczy mu do ucha, że go kocha i że mu pomoże, ktoś, jakiś pierdolony, samotny człowiek, odprowadza wzrokiem osobę, która jakiś czas temu mówiła mu to samo. I na tym polega paradoks tego świata, to czyni ludzi egoistami bez serc, zazdrosnymi potworami. Co gorsza, moja własna matka należała do tych ludzi, którzy posiadają furę kasy i wydają je na jakieś laptopy, chociaż mają dziesięć identycznych, jeżdżą na bankiety i chwalą się zakupem wakacji na Malediwach, a gdy widzą reklamy w telewizji o biednych dzieciach z Afryki, które nie mają paru dolców na szczepionkę by przeżyć, oni wzruszają ramionami i mówią, że zapłaci ktoś inny, że oni nie muszą.
- Pomóc panu? - odezwałem się do starego mężczyzny siedzącego na wózku. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. Nie wyglądał na starego faceta, który ma zamiar umrzeć samotnie i w dupie ma innych.
- Nie musisz, chłopcze.
  Przełknąłem ślinę.
- Może odnieść pański kubek? Bo ja idę odnieść swoje talerze, więc dodatkowy kubek nie sprawi problemu.
- Jeśli idziesz odnieść swoje naczynia, to faktycznie mógłbyś zabrać mój kubek. Proszę - wyciągnął do mnie trzęsącą się rękę z pustym kubkiem, który wziąłem. - Dziękuję, chłopcze.
  W tym samym momencie podeszła do niego jakaś starsza pielęgniarka, spoglądająca to na mnie, to na starego chorego.
- No, proszę pana, musimy zrobić wyniki! - uśmiechnęła się do niepełnosprawnego. Przeniosła swój wzrok na mnie, a jej uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. - Pomagasz panu? Jak miło, że jeszcze jakiś młody człowiek na tym świecie wyciąga pomocną dłoń starszemu!
  Uśmiechnąłem się niepewnie. Pielęgniarka popchnęła mężczyznę na wózku, który uśmiechnął się do mnie serdecznie na pożegnanie.
- O, Liam! - zawołał Martin. Odwróciłem się w stronę, na którą wskazywał. Mój uśmiech zrobił się szerszy, podobnie jak temu staremu mężczyźnie, kiedy do niego podszedłem.

Liam

- Hej, Niall! Jak się masz? - rzuciłem wesoło, ale mój entuzjazm nieco się zmniejszył, gdy zobaczyłem, jak wygląda Horan. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, jak naprawdę jest chory. Chciałem to natychmiast zatuszować, lecz Niall zauważył moje wahanie.
- Cześć, Liam. Wiem, że nie wyglądam najlepiej, ale podobno i tak mogło być gorzej, bo moja anoreksja nie jest bardzo zaawansowana.
- Czyli tak naprawdę człowiek chorujący na bardzo poważną i zaawansowaną anoreksję, nie żyje.
- Zmieńmy temat, dobra?
- Gdzie Nicki? - przejął pałeczkę Martin. - A Nick?
- Nicki... pokłóciliśmy się, a Nick... Nick... coś robi, nie wiem, stało się coś chyba, no... nie wiem, serio.
  Cóż, tak naprawdę to nic się nie stało, omijając fakt, że Nick nie może ruszyć swojego tyłka poza dom, bo w każdej chwili może pojawić się policja, chociaż dzisiaj rano wysłał mi wiadomość, że jego ojciec dowiedział się od swojego brata pracującego w policji, że patrol będzie jutro, czyli istnieje jeszcze jakaś iskierka nadziei, że wyrobimy się w czasie i znajdziemy bezpieczniejszą kryjówkę dla Stylesa. Najpierw, szczerze mówiąc, zdziwiłem się, że dopiero jutro, ale tak jak myślał Nick, gliny mają ustalony plan patrolu. Najpierw centrum, potem obrzeża. Poszło to na naszą korzyść.
  A jeśli chodzi o naszą sytuację w domu, nastała totalna anarchia. Matka zawiadomiła policję, bo Zayn nie wrócił do domu, a minęło sporo czasu. Dzwoniłem do niego dokładnie dziesięć razy, ani razu nie odebrał, nie mówiąc już o oddzwonieniu. Byłem cholernie zmartwiony i wkurzony, bo Malik musiał coś idiotycznego zrobić, i na bank ma to związek z Tomlinsonem, w końcu znalazłem dowód na ich dawną znajomość! W dodatku Nicki odbiła palma i rozpowiedziała wszystkim, że to ja coś namieszałem, w związku z czym zostałem skazany na wieczne zdenerwowanie mamy, która nie chodzi od dwóch dni do pracy i obgryzła naskórek do żywego mięsa, paznokci praktycznie już nie ma.
  Podsumowując, wszystko uciekło spod kontroli i nic nie idzie po mojej i Nicka myśli, oprócz tego, że dopiero jutro policja będzie na naszym osiedlu.
  Ale przecież nie mogłem wciągnąć w to Nicki, Martina i Nialla, do ciężkiej cholery!
- ... w każdym razie mam nadzieję, że to nic poważnego.
  Spojrzałem otępiały na Nialla i Martina, którzy o czymś rozmawiali, ale ja wyłączyłem się na chwilę z rozmowy. Szliśmy w kierunku salki, gdzie można było oddawać brudne naczynia, a jak sądziłem- Niall zjadł pierwsze śniadanie po kroplówce. Z jego miny wywnioskowałem, że szpitalne menu nie należy do najlepszych.
  Nagle zatrzymaliśmy się tuż przed telewizorem wiszącym na końcu korytarza, tuż przy schodach i windzie. Niall i Martin rozmawiali o czymś, ożywieni, Horan nadal trzymał tacę z ceramiką w ręku.
  Zauważyłem jakąś postać na schodach, chciałem bez większego zainteresowania ją ominąć wzrokiem, ale zainteresował mnie fakt, że ten chłopak, bo miał typową męską, umięśnioną budowę ciała, zaciągnął kaptur na głowę, który i tak leciutko się zsunął z jego głowy, ale on chyba tego nie zauważył, lub nie poczuł.
  To był Chris.
  Wpatrywał się w Nialla, który go nie zauważył, był zbyt wciągnięty w dyskusję z Martinem. Byłem jedyną osobą, która się nim zainteresowała.
  Przemknęło mi przez głowę, że może w końcu sumienie go ruszyło i chciał przeprosić Nialla za ten cały koszmar i w sumie nadal bym tak myślał, gdyby nie jeden szczegół, który przykuł moją uwagę.
  Powoli wyciągał jakiś przedmiot z kieszeni jego ciemnych jeansów, dłonią w czarnej rękawiczce. Równie wolnym tempem wchodził po schodach, tuż przy ścianie, stanął na ich szczycie.
  W ostatniej chwili do mojego rozumu dotarła wiadomość, co to, do jasnej cholery jest, i co ten chory psychicznie człowiek zamierza zrobić.
  Z impetem wpadłem na Nialla, mocno popychając go na Martina, co poskutkowało tym, że obydwaj upadli na podłogę, a odgłos stłuczonej ceramiki zmieszał się z głośnym strzałem. Kula, która miała zabić Nialla, przemknęła mi tuż nad głową, ale Chris nie miał zamiaru się wycofać.
  Skierował pistolet na mnie.

poniedziałek, 18 lutego 2013

XII

Rozdział dedykowany dla tych, którzy czują się zagubieni i samotni we współczesnym świecie, chociaż obok zawsze ktoś jest, tylko zauważamy go dopiero po jakimś czasie.

Zayn

  Była zimna noc, dlatego leżałem w łóżku otulony kołdrą, w grubych skarpetach na stopach i w dłuższych spodniach dresowych. Moje łóżko stało tuż obok okna, tak, że podpierałem się na parapecie i obserwowałem to, co dzieje się na zewnątrz. Było już dobre dwadzieścia minut po pierwszej, ale sen w ogóle nie chciał nadejść, tak jakby przeczuwał wydarzenie, które następnego dnia miało mieć miejsce. Tyle, że nie miałem o niczym pojęcia. Zimny kubek z końcówką równie zimnej herbaty odstawiłem z delikatnym puknięciem na drewniany parapet. Westchnąłem i poprawiłem poduszki. Ze słuchawek leciała cicho muzyka.
  Po jakiejś kolejnej pół godzinie zasnąłem, ale to był płytki sen, z którego byle jaki szmer był w stanie mnie wybudzić.
  Następny dzień od rana dziwnie się zapowiadał, ale ja nic nie zauważyłem, albo nawet zauważyć nie chciałem. Zaspałem, gdy zszedłem do kuchni na śniadanie, tata w ogóle nie zareagował, spokojnie popijał pewnie nieciepłą, mocną kawę. Powiedział:
- Musimy dzisiaj na chwilę jechać do mojej przyjaciółki, ma poważny problem.
  Zaskoczony, nie powiedziałem nic. Oczekiwałem, że będę musiał po prostu z ojcem pojechać do miasta czy coś, żeby pomóc w jakiejś błahostce, ale tego bym się nigdy nie spodziewał.
  Wsiedliśmy do samochodu, tata pojechał na jakieś odludzie, gdzie dosiadła się do nas ta kobieta. Wyglądała na przerażoną, chociaż widocznie chciała to ukryć i zachować pokerową twarz. Widać było, że coś jest nie tak, tata dziwnie podrygiwał i stukał palcami w kierownicę. To był jego nerwowy trik, dobrze mi znany.
  Minęło z dziesięć minut, a tata zatrzymał się na uliczce przed jakimś domem, który odróżniał się od innych tym, że był lekko zapuszczony, tak jakby ktoś próbował doprowadzić go do ładu i porządku, ale zwyczajnie nie umiał. Wyszliśmy z auta, kobieta, która się do nas dosiadła, bez zbędnych ceregieli weszła do domu, nie pukając ani nic. Mój tata doskoczył do niej błyskawicznie, pociągnął mnie za rękę, jakbym był jego ochroniarzem, a niebezpieczeństwo gdzieś czyhało.
  Ojciec zostawił mnie na progu pokoju, sam poszedł za kobietą, która stanęła jak wryta na widok jakiejś dziewczyny i chłopaka, którzy stali na schodach i patrzyli się na nią z osłupieniem. Jakiś facet leżał na sofie, walał się wśród puszek po piwie. Bełkotał coś, ale nie zdołałem nic z tego zrozumieć. Ta scena była co najmniej dziwna, poczułem się, jakbym był w niewłaściwym miejscu i czasie. Po co w ogóle tata mnie tu przywlókł? Przez głowę przeszła mi myśl, że może miałem mu pomóc w jakiejś kryzysowej sytuacji, na przykład wtedy, gdyby ten pijany mężczyzna chciał zaatakować ową kobietę, a mój tata okazałby się za słaby.
  Kobieta powiedziała coś do chłopaka, wyglądał jakby był w moim wieku, i do dziewczyny, która spoglądała to na mnie, to na tą panią. 
  Słowa właśnie tej pani zabrzmiały jak...
  ... jak "Liam i Nicki, to koniec waszego, naszego koszmaru".
  Pijany facet poderwał się, jakby miał w zamiarach zrobić coś tej kruchej kobiecie, która w jednej chwili zmieniła się w potężną i silną. Wystawiłem bardziej głowę, zachowując czujność. Tata podszedł do niego.

  Ja również się poderwałem z zimnej i mokrej ziemi, tak jakbym był tym pijanym facetem.
  Ukryłem twarz w trochę brudnych dłoniach i ponownie usiadłem na trawie.
- Okej, gdzie jestem? - mruknąłem do siebie, wycierając oczy i rozglądając się. Nie mogłem się jednak skupić, ponieważ w głowie nadal mi tkwiły fragmenty snu, który do końca normalnym snem nie był- to była sytuacja, która miała kiedyś miejsce. Gdy rozmawiałem z Liamem, ten otwarcie opowiadał mi o swoim trudnym życiu z ojcem. Na początku czułem się skrępowany, bo przypadkowo byłem świadkiem dosyć upokarzającej dla Payne'a sytuacji, ale okazało się, że on mnie rozpoznał już na lotnisku. Spytałem wtedy o Nicki, czy ona mnie pamięta, ale Liam nic nie wiedział, a ja nawet słowa z jego siostrą nie zamieniłem. W sumie... dlaczego?
  Chwyciłem telefon komórkowy w dłoń. Nadal czułem strach, który pojawił się wtedy, gdy uciekałem przed policją i postanowiłem zadzwonić do Liama, ale ten nie odebrał po trzech próbach połączenia. Poczułem się wtedy bezgranicznie rozczarowany. Czy powinienem?
  Uniosłem głowę. Miałem ochotę sięgnąć po papierosa, chociaż palenie rzuciłem dwa lata temu i nadal jestem z tego dumny, bo to nie jest prosta sprawa. Nie miałem jednak kasy na paczkę nawet tych najtańszych. Mogłem co najmniej pójść do sklepu po jakąś suchą drożdżówkę, ale dopadła mnie wręcz jakaś psychoza, że ktoś mnie pozna i złapie, a wtedy już nie będę mógł uciec. Patrzą realistycznie, ucieczka to było najgorsze wyjście z wszystkich możliwych, a najbardziej dobijał mnie fakt, że impulsywnie wybrałem właśnie taką opcję. A i tak by mnie nie zamknęli, nic z tych rzeczy, to byłoby tylko zwykłe przesłuchanie.
  Zastanawiałem się, co takiego zrobił Harry. Nigdy wcześniej go nie widziałem, dobrze znałem Louisa, nie miał w znajomych gościa z lokami. Ale jednak musiał odgrywać w tej całej idiotycznej sytuacji jakąś rolę.
  Nagle zesztywniałem.
  A co, jeśli to on wrobił Louisa?
  Szczerze mówiąc, to teraz tylko on był na mojej liście podejrzanych, bo nikogo innego oprócz Liama, Nicki, Martina i Nicka w Nowym Jorku nie znałem. Wątpię, żeby oni mieli coś w tym wspólnego, to uczciwi ludzie, skoro Liam się z nimi zadaje, nie ma nawet czego kwestionować.
  Harry Styles. Przechyliłem głowę. Co może mieć on wspólnego z tym wszystkim? Przecież Payne nie miał o nim złego zdania.

- O, twoje zdjęcia z przyjaciółmi? - otworzyłem album Liama, którego prawie nie było widać pod górą podręczników. Teraz rozmyślał nad matematyką. Spojrzał na mnie tylko i się uśmiechnął.
- Tak, ci ze szkoły - powiedział.
- Mogę?
- Jasne.
  Złapałem album i zacząłem go przeglądać. Wszystkie zdjęcia były podpisane.
  Nick, Martin, Hannah (wepchała się, cholera), Nicki, Joe, Alex, Paul, Katy, Niall...
  Uśmiechnąłem się pod nosem. Reszta zdjęć nie była podpisana, ale byli to różni ludzie.
- Kiedy robiłeś te fotki? - zapytałem.
- Rok temu - odparł. Odniosłem wrażenie, że zmarszczył brwi i trochę się zasmucił.
- Coś się stało?
- Bo widzisz, z paroma osobami kontakt się urwał.

  Wstałem z ziemi, przez co lekko się zachwiałem. Rozejrzałem się wokoło. Zupełnie nie wiedziałem, gdzie jestem, była to jakaś podejrzana dzielnica, gdzie musiał mieszkać jakiś margines społeczny. Ławki były totalnie zdemolowane, podobnie jak śmietniki, które zostały dokładnie przejrzane przez jakichś pijaków, od których śmierdzi na kilometr. Na ścianach wysokich bloków były obrazki przedstawiające dosyć obrzydliwe rzeczy, stworzone pewnie przez niedojrzałych dresiarzy. Okna przeważnie były zasłonięte roletami. Na ziemi nie rosło nic oprócz trawy, nawet nie było zwykłych stokrotek, które rosną dosłownie wszędzie. Chodniki były dziurawe, żeby przejść po nich bez chociaż jednego potknięcia, trzeba by było się naprawdę nagimnastykować. Niebo było szare, znając moje szczęście, za parę minut spadłby deszcz.
  Westchnąłem ciężko i usiadłem na prawie rozwalającej się ławce, z trudem utrzymując równowagę. Miałem zamiar złapać jakiegoś dresiarza czy nawet pijaka, który by poszedł do sklepu, żeby mi coś kupić. Pewnie przekupiłby się resztą. Szczerze mówiąc to wątpię, żeby ktoś na takim zadupiu mógłby mnie rozpoznać i zadzwonić po gliny, które tutaj chyba przyjeżdżają raz na dwa lata. Wolałem jednak nie wywoływać wilka z lasu.
  Zacząłem się rozglądać, próbując przełknąć łzy rozpaczy, które nagle mnie zaatakowały.

Louis

  Ziemia.
  Zimna. Wręcz lodowata. Mokra.
  Spojrzałem  lekko w górę. Nade mną wisiała duża chmura i zaczynały spadać pierwsze krople deszczu.
  A może to moje łzy?
  Może anioły mnie widzą i płaczą z powodu mojego nieszczęścia?
- Jebcie się - mruknąłem.
  Zignorowałbym to wszystko i zamknął ponownie oczy, żeby zasnąć, ale usłyszałem jakieś kroki. Wstałem i zacząłem pocierać swoje policzki.
- Co to jest? - ktoś krzyknął. Odwróciłem się. To był jakiś dosyć gruby facet w dresie. Pokazywał na mnie palcem. Przewróciłem oczami.
- Raczej kto to, idioto! - zarechotał drugi chłopak, który tym razem był w jeansach, pięć razy szerszych niż on.
- Jakiś żul, ale bardziej wyrafinowany, bo ma w miarę normalne ubrania!
- Nie pierdol głupot, to pedał!
- Co?
- No, to pedał!
  Chłopak w dresie popukał się w czoło.
- Spodnie mu tak dupę opinają, aż dziwne, że mu jaj nie widać!
  Wzdychnąłem.
- Popierdoleni jesteście - rzuciłem, pokazałem im środkowy palec i miałem zamiar pójść w swoją stronę, ale dwójka dresów widocznie nie miała zamiaru mnie tak puścić. Ten w jeansach podbiegł do mnie i kopnął mnie w plecy. Bez słowa odwróciłem się i prosto z pięści walnąłem go w twarz. Upadł, ale ten w dresie mnie zaatakował.
- Boże, jak śmierdzisz tanimi papierosami! - jęknąłem z grymasem na twarzy i zacząłem się z nim przepychać. Dres zrobił się czerwony na twarzy z wysiłku, ale nie powiem- był silny. Tymczasem tamten w jeansach wstał i zaatakował mnie od tyłu. Wepchnąłem temu na przodzie palce w jego oczy i nos, aż mnie puścił i łapiąc się przerażony za twarz, zaczął się cofać, aż wpadł na śmietnik i wpadł do niego tyłkiem. Ten z tyłu złapał mnie mocno w pasie, odwróciłem lekko głowę i ugryzłem go w ramię, na szczęście miał koszulkę na krótki rękawek i go to zabolało, bo nie miałem zamiaru się litować. Gdy tylko rozluźnił uścisk, odwróciłem się i kolanem z całej siły walnąłem go między nogi. Potoczył się do tyłu.
  Spojrzałem na nich, uniosłem brwi, wytrzepałem ręce i bez słowa odszedłem wąską uliczką w stronę bloków.
  Tymczasem rozpadało się na dobre. Byłem głodny, zmęczony i bez żadnych planów na swoją przyszłość, chyba, że w końcu złapie mnie policja i będę siedział w pierdlu.
  Już zwątpiłem, czy moja twarz jest mokra z powodu ulewy, czy z powodu moich łez bezsilności, bo czułem się żałośnie.
  Minąłem pierwszy blok. Jedno okno było otwarte, leciała głośno muzyka.
- When she was just a girl, she excepted the world...
  Rozpoznałem tą muzykę.
- ... but it flew away from her reach...
  Rozpętała się prawdziwa ulewa. Czasem mijali mnie ludzie z parasolami, którzy szybko biegli w stronę swoich domów.
  Ja nie miałem domu.
  Kroczyłem, cały mokry.
  Krople deszczu mieszały się z moimi słonymi łzami.
- ...she runaway in her sleep.
  Otworzyłem usta, jakbym chciał coś powiedzieć, krzyknąć coś do Boga, o ile istniał, żeby mnie zabrał z tego parszywego świata i żebym raz na zawsze miał święty spokój.
- Dreamed of paradise, everytime she closed her eyes...
  Zacząłem szlochać na głos.
  Ta piosenka tak naprawdę była o mnie.
  Minąłem ten blok, ale muzyka nadal głośno brzmiała, jakby ktoś ją włączył głośniej, specjalnie dla mnie. A może mi się wydawało?
  Może ta muzyka brzmiała tylko w mojej głowie?
- ...in the night, the stormy night away she'd fly.
  Stanąłem zapłakany na środku opuszczonego placu. Albo mi się wydawało, albo usłyszałem grzmot.
  Burza.
  Kątem oka zauważyłem, że obserwuje mnie ktoś, kto siedział sam na tej ulewie, podobnie jak ja.
  Siedział na ławce.
  Z półotwartymi ustami gapiłem się na niego jak idiota.
- Zzzaa...?
  Zaplątał mi się język, upadłem boleśnie na kolana, na betonowy chodnik.
- This could be paradise.

***

W sumie krótko, ale tak uczuciowo. O czym teraz myślicie?
Insp. Coldplay-Paradise

piątek, 15 lutego 2013

XI

Niall

  Zmrużyłem podejrzliwie oczy. Pielęgniarka wyszła z pokoju, widocznie po gości, którzy mieli do mnie przyjść.
  Myślałem przez chwilę, że mnie okłamała i tak naprawdę to przyjdzie jakaś ciotka, wujek, Jezu, może jakaś zaginiona siostra się odnalazła, wszystko jedno, ale nikt spoza mojej rodziny, która w ogóle się nikim nie interesowała, by nie przyszedł do takiego nieudacznika jak ja. 
  Szczerze mówiąc, moja rodzina była jedną komedią, jakimś żałosnym kabaretem. Podróbą kochającej się rodziny. Matka ożeniła się z tatą tylko z powodu pieniędzy, bo mój tata pochodzi z dosyć bogatej rodziny. Biedak chyba naprawdę się w niej zakochał i zgodził się na takie poważne posunięcie, albo po prostu nie chce widzieć, jak matka wyciąga z jego portfela kartę kredytową i wychodzi z domu "na chwilę po bułki", a wraca po dwóch godzinach z drogimi ciuchami upchanymi w torbie, by nikt nic nie zauważył. Tylko ja kiedyś przez przypadek zobaczyłem, jak wyciąga je pogniecione z torby i każe naszej dawnej pokojówce wyprasować je. W sumie trochę się zdziwiłem, bo myślałem, że pokojówki zajmują się sprzątaniem domu, a nie prasowaniem czyichś gaci, ale jakbym ja miał dostać za to dwadzieścia dolców, to w sumie... czemu nie?
  Jestem jedynakiem, więc nie musiałem się z nikim dzielić uwagą rodziców. Ale czasem chciałbym ją z kimś podzielić. Często gdy wracam ze szkoły do domu, spada na mnie lawina pytań typu "Co dziś dostałeś?", "Jak w szkole?", "Co się stało?", i po paru minutach dostaję dosłownie kurwicy, bo codziennie odpowiadanie na te same nudne pytania doprowadzają mnie do białej gorączki, poza tym to wszystko wydawało mi się takie... wymuszone, sztuczne. Gdy jeszcze kolegowałem się z Nickiem to cholernie mu zazdrościłem tej miłości, którą dostawał od mamy. Zadawała mu te same pytania, a brzmiały zupełnie inaczej. Nick zawsze mógł szczerze porozmawiać ze swoją matką, wymienić jakieś spostrzeżenia czy coś. Ja ze swoją nigdy. Rano nie robiła mi śniadania, często nawet nie wstawała z łóżka, żeby się ze mną pożegnać. Musiałem sobie sam robić śniadanie, często nawet i tego nie robiłem, raz nie zdążyłem, raz mi się nie chciało, raz nie miałem chęci na jedzenie, jakoś dni mijały. Szkoła- wysłuchiwanie plot na swój temat, zakładałem słuchawki na uszy i wsłuchiwałem się w progressive house. Gdy wracałem do domu, najczęściej nikogo nie było, rodzice wyjeżdżali na Manhattan, by zjeść obiad w ekskluzywnej restauracji jak godne małżeństwo. Tylko raz z nimi pojechałem, czego żałowałem, bo stałem się po prostu niewidzialny. W sumie szczerze zacząłem wątpić, czy aby na pewno ktoś mnie na tym świecie widzi, może zrobiłem się przezroczysty? Obiad robiłem sobie raz na jakiś czas, jadłem jakieś chrupki kukurydziane i popijałem sokiem, tyle. Potem szedłem spać. Gdy w nocy jednak zasnąć nie mogłem, albo oglądałem jakieś nudne filmy, albo słuchałem muzyki, czasem coś przeczytałem. Nigdy się nie uczyłem. Miałem najgorszą średnią w klasie, co zdziwiło wszystkich, bo rok temu byłem w pierwszej trójce tych najlepszych. Byłem rozpoznawalny w całej szkole, z tej dobrej strony, jako wesoły i pomagający facet. W jeden idiotyczny rok wszystko się zmieniło. Odeszła rodzina, przyjaciele, nawet moja dusza gdzieś poleciała, bo nic nie czułem. A jak już, to irytację, czasem smutek. Stałem się obojętny, pozbawiony empatii. Cierpliwie wymieniałem pogardliwe spojrzenia z mamą, cierpliwie znosiłem rozmowy ojca przez telefon, jakiego ma głupiego syna, nawet w piłkę jak prawdziwy mężczyzna grać nie chce. Ba, nigdy go nie widział, jak mecz oglądał! Podczas gdy inni spierają się, czy Real jest lepszy od Barcelony, on śpi, śpi, śpi. Kiedyś rano widział zaschnięte łzy na jego twarzy. Może dziewczyna go rzuciła? W sumie nic dziwnego, kto by chciał takiego kretyna? Nawet nie chce mu się uśmiechnąć. Czy Niall Horan kiedykolwiek się uśmiechnął? 
  Na ostatnie urodziny moja pseudorodzina złożyła się na lustrzankę i laptopa dla mnie. Nie wiem, po co. Zdjęć nie zrobiłem żadnych przez ten rok. Nakleiłem sztuczny uśmiech na twarz, uprzejmie odpowiadałem na pytania, wepchnąłem łyżkę obrzydliwego tortu w swoje wnętrze, nie chciałem więcej, bo pewnie i tak bym to wyrzygał. A wieczorem poszedłem tradycyjnie spać i rozbeczałem się jak dziecko.
  A dwa lata temu miałem rewelacyjne urodziny. Chyba pół szkoły zaangażowało się w przyjęcie-niespodziankę dla mnie. Mimo, że dali mi jakieś tanie prezenty, były o wiele cenniejsze, niż kupa złomu pod tytułem "laptop Sony Vaio". Dzisiaj wolałbym dostać własnoręcznie zrobioną kartkę, niż to.
  Przez ten jeden parszywy rok zbyt dużo się stało, chociaż teoretycznie nic w moim życiu interesującego się nie wydarzyło. Ludzie mnie znienawidzili. Zdradziła mnie dziewczyna, znęca się nade mną... Chris.
  Przełknąłem gulę w gardle. Gdy tylko widziałem jego twarz w swojej głowie, sztywniałem ze strachu. A nie powinienem.
- Hej, Niall... - ktoś szepnął. Otworzyłem oczy. Natychmiast oprzytomniałem i podniosłem się, wciąż nie ruszając lewą ręką, cholerna kroplówka.
  Liam Payne stał po mojej prawej stronie i...
  ... i poczułem się źle.
- Liiiaaaam - jęknąłem. Nagle zabolała mnie głowa. Opadłem na poduszkę.
- Niall? - spojrzał na mnie z niepokojem.
  Niall.
  Pierwszy raz od roku usłyszałem, jak ktoś wymawia moje imię z prawdziwym strachem, troską.
  Do pokoju wszedł Nick i Nicki, siostra Liama. Za nimi stał nawet Martin.
  Moje oczy błyskawicznie zrobiły się szkliste. Nie! Nie będziesz teraz ryczał, idioto!
  Nie dałem rady.
  Podsunąłem prawą dłoń do oczu i zacząłem je wycierać, żeby przypadkiem nie popłynęły z nich łzy, ale nagle zrobiło się ich dużo, zbyt dużo, bym mógł je opanować jednym ruchem, gestem. 
- Idźcie stąd -  Podniosłem się lekko, wszystko mi się rozmazało.
- Ale Niall... - to był Martin.
- Idźcie stąd! Rozumiecie?! WYPIEPRZAJCIE! - huknąłem. Ze swoimi łzami się poddałem.
- Boże! Daj sobie pomóc! - Payne pochylił się nade mną. Chciałem mu splunąć w twarz, ale nie zrobiłem tego. Bo może jednak nie chciałem, żeby naprawdę stąd poszli. Poczułem się, jakbym spędził rok na bezludnej wyspie i zdziczał.
  W oczach Liama zobaczyłem coś, czego nie zobaczyłem w oczach własnej matki.
  Zacząłem ryczeć na głos, trząść się.
  Gdy Liam usiadł obok i mnie przytulił, emocje, które dusiłem w sobie przez dwanaście miesięcy skumulowały się nagle i musiałem naprawdę wyglądać jak szaleniec, bo Nick stojący przede mną wyglądał na naprawdę wystraszonego. Nicki stała jak słup, usta miała otwarte, łzy jej leciały po policzkach, jakby była mną w żeńskiej wersji. Poczułem, jak ktoś od tyłu również mnie obejmuje, to był Martin. 
  Wlepiłem się w Liama jak małe dziecko do matki, nie chciałem go puścić, cała jego koszula na ramieniu była mokra, ale on o to nie dbał. Cierpliwie mnie trzymał, a ja nadal płacząc, chwyciłem się go jak małpka. Moje łzy były łzami smutku, wściekłości, może trochę i radości. Chciałem chwilami kogoś walnąć w twarz, żeby odpłacić się za rok w depresji, w chorobie, w strachu, jak w sensacyjnym filmie. Zepsułem swoje życie, stałem się gówno wart.
  Ale pewnego dnia garstka osób przyszła do mnie niczym jeden Anioł Stróż, podali mi swoją rękę, żebym mógł ją chwycić i wstać na własne nogi, pokazać innym, że wyjdę na ludzi.
  Uścisk, do którego dołączył się po chwili Nick i Nicki dał mi siły. Naładował mi takie baterie. Nie potrzeba było słów. Sam gest. Sama chęć, by pomóc drugiemu człowiekowi. Może i to było zbyt późno, ale ktoś sobie o mnie przypomniał. Ktoś o mnie myślał. Ktoś się o mnie troszczył.
  Ktoś postanowił wziąć sprawę w swoje ręce.
  Często zastanawiałem się, co by ludzie zrobili, gdybym zmarł. I byłem na dobrej drodze do tego. Ktoś dał mi szansę.
  Zmarnowałem swoje życie.
  Najzabawniejsze jest to, że to my decydujemy o swoim życiu. Popełniamy błędy, każdy je popełnia, ale to tylko od nas zależy, czy wstaniemy po bolesnym upadku i je naprawimy. Nie możemy się zamykać na klucz, który wrzucimy w ocean swoich myśli. Nie możemy odizolowywać się od ludzi. Bo tak naprawdę to ludzie dają nam radość, nadzieję, szansę, inspirację. Szczęście.
   I jeśli znajdzie się jakiś wróg, znajdzie się też przyjaciel. I to od nas zależy, czy chwycimy dłoń, którą ktoś do nas wyciąga.
- We've come a long way since that day... znasz to, Niall? - szepnął mi do ucha Liam, delikatnie mnie kołysząc.
- ... and we will never look back at the faded silhouettes* - dokończył Nick, mrucząc.
- To było pytanie skierowane do Nialla.
- Niall?
- Niall, co się z tobą stało?
- Niall, my chcemy ci pomóc.
  Niall, my chcemy ci pomóc.
  Niall, my chcemy ci pomóc, do jasnej cholery.
  Liam odsunął się lekko i spojrzał na mnie. Jakby był na to przygotowany, wyjął ze swojej kieszeni paczkę chusteczek i podał mi ją. Bez słowa wyjąłem jedną i wyczyściłem nos, a drugą wytarłem twarz.
- Dlaczego? - zapytałem cicho. Martin owinął mnie kołdrą. Usiadłem po turecku. 
- Bo na to zasługujesz. Zawsze zasługiwałeś. 
- Ale dlaczego musiało dojść do tego, że Ch... Chris... - zacząłem się jąkać.
  Zapadła cisza.
- Niall, dlaczego Chris to zrobił? - odezwała się Nicki.
- To ty pierwsza zareagowałaś na... na to... prawda? - szepnąłem. Pokiwała lekko głową. Liam szepnął coś do Nicka, który w odpowiedzi wytrzeszczył oczy i wstał. Nicki spojrzała na nich podejrzliwie, ale nic nie powiedziała, zmarszczyła tylko brwi, jakby się w duszy zdenerwowała.
- Niall - zaczął mówić Nick - głupio mi, ale muszę iść, bo... bo coś się stało... w domu. Obiecuję, że cię jeszcze zobaczę, przyjdę tylko jak będę mógł. Słuchaj... Liam i Nicki z Martinem wszystko mi potem opowiedzą... ja... przepraszam, Niall.
  Nick uśmiechnął się lekko i pospiesznie wyszedł z pokoju.
- Nicka mama coś chce - Liam westchnął. Nicki nie skomentowała tego również ani słowem, ale wyglądała, jakby coś chciała powiedzieć, ale się powstrzymuje.
- Pamiętam jedną sytuację trzy lata temu - zacząłem mówić. Wszyscy na mnie spojrzeli. Gdyby nie pikająca maszyna nade mną, zapanowałaby idealna cisza. - Miałem przyjaciela. On nie był z Nowego Jorku. Poznaliśmy się w Chicago, jak byłem tam z rodziną u wujka na miesiąc w wakacje. Dzień w dzień ze sobą gadaliśmy, był starszy o dwa lata. Z tego co wiedziałem i ogólnie zdążyłem zauważyć, był dosyć popularny w szkole, każdy go lubił. 
  Westchnąłem.
- Podobnie jak ja zachorowałem na anoreksję, okazało się, że on ma raka.

- Pamiętasz tego chłopaka z Chicago?  Tego z wakacji, wiesz... - mama była podekscytowana.
- Mamo, to mój przyjaciel.
- To pewnie wiesz, że ma raka płuc, nie?
- Co?

- Rak płuc. Nic dziwnego, spalał paczkę fajek dziennie. Bardzo się o niego bałem. No i nie tylko ja, miał oprócz mnie ful znajomych. Przykuto go do szpitalnego łóżka. Ostatnie stadium było potworne, przyjechałem wtedy do Chicago. Praktycznie był nieprzytomny cały czas, kiedy się budził, on...
  Zacząłem gestykulować, ale nie wiedziałem, jak ująć w słowa te bolące wspomnienia.
- Ja... ja pamiętam, że chciałem go ożywić swoimi zwyczajnymi opowiadaniami, żeby zapomniał o zbliżającej się śmierci, bo pomimo jego młodego wieku, jego płuca zasadniczo nie nadawały się do funkcjonowania. Tak naprawdę zabił sam siebie, każdy palacz popełnia takie samobójstwo. Płakał, był wściekły, płakał i tak cały czas. Ryczał ze wstydu i ze złości. Bo zachował się jak kretyn. Zmarnował swoje życie. A chciał zostać prawnikiem - zaśmiałem się cicho. - W ostatni dzień dużo ludzi było obok niego, wszędzie walały się kwiatki, paczuszki, balony. Każdy chciał do niego zagadać. A ostatnie, co do mnie powiedział, to... bo... ja następnego dnia miałem wracać do Nowego Jorku, do szkoły, a stresowałem się egzaminem z matematyki, jeśli bym go nie zaliczył, to bym kiblował. Spośród dziesiątek osób, on odezwał się tylko do mnie. 

- Niall?
- Tak?
- Masz pojutrze ten egzamin?
- Mam.
- Nie bój się.
- Łatwo ci mówić.
- Wierz mi, to wszystko to dopiero próbka przed prawdziwymi stresami, które czekają na nas w dorosłym życiu. Wiesz co? Dasz radę, Niall. Wierzę w ciebie. Jeśli kiedykolwiek stracisz wiarę w swoje możliwości, gdy będziesz płakał w nocy w poduszkę, przypomnij sobie o mnie, bo jesteś zajebisty. Nie zmarnuj swojego życia, facet. Nie bierz ze mnie przykładu.

- Najsmutniejsze jest to, że wziąłem z niego przykład. Dam sobie rękę uciąć, że się na mnie teraz gapi i jest wściekły. Ha! To mało powiedziane. Anoreksja. A-no-re-ksja. To nawet brzmi obrzydliwie.
- Na litość boską, Niall... trzeba było nam powiedzieć! - Liam był wręcz przerażony. - Dlaczego... śmierć twojego przyjaciela to był powód, dla którego...
- Nie, Liam. Wpadłem w depresję. Zdradziła mnie Sue, dziewczyna, którą nadal kocham. Prześladowali mnie w szkole, Chris nadal będzie chciał mnie załatwić, zniszczyć...
- Ale dlaczego?
- Nie wiem, Liam, Boże, nie wiem! Gdybym tylko wiedział, co robię źle!...
- A rodzice? Naprawdę nie zauważyli, że...
- Mam wrażenie, że mają mnie w dupie, matka pewnie żałuje, że musi wydawać swoje pieniądze na różne terapie, zamiast iść na zakupy do centrum. I pewnie tak jest. Udawali kochającą rodzinkę, ale zapomnieli o jednym: nie jestem już dzieckiem. Dorosłem zbyt szybko.
  Do pokoju weszła nagle pielęgniarka.
- Kroplówka - powiedziała tylko i podeszła do mnie. Zacisnąłem zęby.
- Chłopaki, nie chcę was wyganiać, ale do Nialla zaraz ma przyjść pani psycholog.
- Jasne - Martin wstał, Liam po chwili wahania zrobił to samo.
- Nie jest mi potrzebny żaden psycholog, na litość boską - syknąłem. - Mam walniętą matkę, sama powinna ze mną rozmawiać, a nie wysyłać do mnie jakichś ludzi, którzy będą traktowali mnie jak przedszkolaka. Już widzę, jak jutro czy tam pojutrze będą skakać obok mnie z tacami jedzenia i gruchać "Aw, Nialluś, tutaj są pyszne kanapeczki"!
  Pielęgniarka roześmiała się.
- Nie dadzą ci od razu tyle jedzenia, bo to jeszcze cię zabije, a tego nikt nie chce. Będziesz miał wszystko podawane stopniowo.
- Czy Niall będzie mógł iść stąd w weekendy? - odezwał się Liam.
- Myślę, że z tym nie będzie problemu, jeśli Niall chociaż trochę przybierze na wadze, albo gdy nie będzie sprawiał żadnych problemów.
- Aha.
  Do pokoju faktycznie weszła psycholożka.
- O Boże! - mruknąłem.
- Dobra, Niall. Jutro się zobaczymy - Martin poklepał mnie po ramieniu. 
- No, musimy się zbierać, terapia cię czeka - Liam spojrzał znacząco na panią psycholog, która rozmawiała o czymś z pielęgniarką, która z kolei manewrowała przy mojej lewej ręce.
- Trzymaj się, Niall. Nie rób głupstw.
  Postaram się.

Nicki

  Wyszliśmy ze szpitala. Gdy po dziesięciu minutach Martin poszedł w swoją stronę, przystanęłam na chodniku i szarpnęłam wściekła Liama.
  Ten zatrzymał się i spojrzał na mnie, zdezorientowany.
- Co ty robisz? - spytał, patrząc na mnie jak na idiotkę. Złapałam się za boki.
- Powiedz mi, kurwa, prawdę! - krzyknęłam. 
  Zapadła cisza. Ludzie chodzili wokół nas, na ulicy trąbiły samochody, z drzewa zerwały się ptaki. Gdzieś płakało jakieś dziecko, które uspokoić chciała matka prowadząca wózek.
- Jaką prawdę? Czy ty się dobrze czujesz? - Liam popukał się w czoło i chciał iść dalej, ale popchnęłam go w tył. - Co ty robisz?!
- Ewidentnie coś ukrywasz, nie rób ze mnie kretynki, nie jestem Hannah. Szeptałeś o czymś z Nickiem, który nagle zwiał, nie wierzę, że przypomniała mu się jakaś robota w domu! - huknęłam. Byłam naprawdę zła, nie posiadałam żadnej cierpliwości do tych ich zagadek. - I na pewno wiesz coś o Zaynie, nie było go przez noc, nie pojawił się rano! Matka oszaleje, zresztą ja też! Gdzie, do jasnej cholery, jest Zayn Malik?! Co ty o tym wiesz?!
- Nie wiem! Do kurwy nędzy, nie wiem! - wrzasnął. - Dziewczyno, ty chyba też potrzebujesz psychologa! Gdybym wiedział, gdzie jest Zayn, to... Boże! Nie mam nic do ukrycia. Nie obchodzą mnie twoje domysły, może masz jakieś urojenia i tyle, nie obchodzi mnie to, ale mam ciebie serdecznie dosyć!
- Świetnie, bo ja ciebie też! 
  Powiedziawszy to, cofnęłam się i poszłam sama, w innym kierunku niż on. Miałam zamiar wrócić do domu dłuższą drogą, bo jak Boga kocham, gdybym go teraz zauważyła po drodze, to bym go zabiła.
  Nikt mnie w te intrygi nie wplącze, a Liam wie, że idiotką nie jestem, czuje się zagrożony.
  Sama dojdę, co się dzieje, rozwiążę ten problem. Bez niego.

cdn

* Avicii- Silhouettes (fragment)

sobota, 9 lutego 2013

X

Nick

  Westchnąłem i złapałem szmatkę, która leżała w szufladzie mojej komody. Ukucnąłem i zacząłem zacierać ślady po błocie. Liam usiadł na fotelu i intensywnie nad czymś myślał.
  Cała ta sytuacja powoli zaczynała mnie przerastać. Nie chodzi o to, że Styles będzie spać na moim strychu, nie, nic z tych rzeczy, bo i tak nikt tam nie wchodzi, chyba raz na pół roku, żeby wrzucić tam stare rzeczy, nikomu do codziennego użytku niepotrzebne. Tkwiły tam jakieś stare zabawki i meble, jeśli Harry będzie zachowywał się cicho, nikt nie będzie wiedział o naszej małej tajemnicy. Przez góra dwie noce mógł tu być, ale nie więcej, bo policja na pewno nas odwiedzi, a wejście do strychu przecież widać. Wtedy nie tylko Harry będzie miał do kitu, ale cała nasza trójka.
  Najbardziej intrygowało mnie to, co Styles nam opowiedział o imprezie, od której wszystko się zaczęło. Chłopak ewidentnie coś ukrywał, nie chce mi się wierzyć, że nie zamienił z Louisem żadnego słowa. W to, że Harry był pijany, chyba nikt nie zwątpi. Na pewno coś było. Coś musiało się stać. Szczerze mówiąc, to Tomlinson nie wygląda na mordercę. Gdyby nie media to pomyślałbym, że zaginął jakiś chłopak i tyle. Nie jest umięśniony, to znaczy nie aż tak, ma łagodne rysy twarzy, delikatne zmarszczki wokół ust, jakby przez całe swoje dotychczasowe życie się śmiał. A chyba dowodem na jego niewinność, przynajmniej dla mnie i dla Liama, mogą być zdjęcia Louisa i Zayna. Nie znam dobrze Malika, zamieniłem z nim ledwo parę słów, ale nie wygląda na idiotę, który zadaje się z patologią. Kulturalny, umięśniony, spokojny... dlaczego miałby mieć w swoich znajomych mordercę?
- Harry kłamie jak z nut - szepnął nagle Liam. Ukrył twarz w dłoniach. - Widać, że nie powiedział nam prawdy o tej imprezie.
- To myślisz, że co się stało? - odparłem cicho.
- Nie wiem, może jakaś... bijatyka? I Harry mógł być wtedy i ten cały Louis. Ktoś musiał ich wkręcić.
- No tak, ale kto i dlaczego? Dlaczego wybrał ten ktoś akurat Tomlinsona i Stylesa, chociaż rzekomo się nie znali?
- I tutaj tkwi ten problem. Ta jedna osoba zrobiła to całe bagno. Jedna osoba stoi za tymi trzema zabójstwami. Musiała toczyć z Louisem jakieś konflikty.
- Albo po prostu wtedy w toalecie zobaczyli, że jest pijany jak bela, walnęli go raz w twarz i stracił przytomność, a jak się ocknął, to pewnie sam w siebie zwątpił.
- Ale co takiego mógł zrobić Louis? Co tak poważnego, że ktoś go tak nienawidzi?
- A myślisz, że to może być ktoś z naszego otoczenia?
  Spojrzeliśmy na siebie. Wyprostowałem się i rzuciłem szmatkę w kąt.
- Nie - pokręciłem głową. - Tomlinson musi być z Europy, z Wielkiej Brytanii, skoro znał Zayna.
- Właśnie, Zayn - Liam pstryknął palcami. - Jak wróci, trzeba go przycisnąć do muru. On na bank coś wie.
- A kiedy wróci?
- Jak wychodziłem z domu, to go jeszcze nie było.
- O! - zdziwiłem się. - Wiesz, gdzie może być?
  Liam pokręcił przecząco głową i wzruszył bezradnie ramionami.
- Ktoś do mnie dzwonił, trzy razy, ale to nieznany numer.
- Masz telefon?
- Nie, zostawiłem go w domu, bo się ładuje.
  Do pokoju wszedł Harry. W jednej chwili zrobiło mi się go szkoda, chłopak ma osiemnastkę ledwo na karku, a już ma na pieńku z policją i musi chować się po czyichś strychach w ukryciu. Stanął w kącie jak sierota.
- Przepraszam za kłopot - szepnął.
- Stary, wyciągniemy cię z tego bagna - poklepałem go po ramieniu. - Weź swoją torbę.
  Styles złapał swoje buty, zarzucił torbę na ramię i razem wyszliśmy z pokoju na korytarz. Położyłem palec na wargach, żeby dać im znak, by byli cicho, bo rodzice są na dole. Słychać było mecz w telewizji, czyli tata leżał na kanapie w salonie i z jego strony niebezpieczeństwa nie było, bo zawsze na czas meczu nie ruszał się ani na sekundę. W kuchni też było jakieś małe zamieszanie, więc mama również miała swoje zajęcie. Hannah, dzięki Bogu, poszła na jakąś imprezę.
  Chwyciłem długi kijek z haczykiem i otworzyłem nim klapę w suficie, przez którą po drabince wchodzi się na strych. Zacząłem w myślach dziękować Bogu, że jeszcze tydzień temu tata postanowił naoliwić zawiasy, by nic nie skrzypiało. Rozłożyłem drabinę i zacząłem się po niej wspinać. Dałem znak Stylesowi, by szedł za mną, a Liam miał pozostać na dole i stać na czatach.
  Weszliśmy na strych. Nie było tutaj ocieplenia, dlatego od razu wcisnąłem Harry'emu koc. Powoli wszedłem w głąb poddasza.
- Styles, masz tu łóżko, tylko delikatnie w nocy, bo skrzypi - wskazałem palcem stary mebel, który tkwił w kącie. - Nie ma pająków, nie bój się.
- Chciałbym, żeby pająki były teraz moim najmniejszym zmartwieniem - mruknął.
- Masz laptopa?
- Mam.
- To hasło na Wi-Fi...
- Zapisz mi lepiej - podsunął mi swoją dłoń i wygrzebał ze swojej torby długopis. Zacząłem po niej mazać.
  Hannahtokretynka355.
  Styles przeczytał hasło i uniósł brwi do góry, zdziwiony, ale nic nie powiedział.
- Dobra, to ja stąd spadam, rozgość się i nie tup w nocy, bo wszystko słychać, jakby duchy łaziły - powiedziałem i zacząłem iść w kierunku wyjścia.
- Hej, a... uhm...
- Co jest? - odwróciłem się.
- Ja nie chcę wykorzystywać cię, ale, kurczę, jestem głodny...
- Ach, no tak - pacnąłem się w czoło. - Czekaj, zaraz ci coś przyniosę.
  Harry uśmiechnął się lekko. Zacząłem schodzić po drabinie, o którą opierał się Payne.
- Idę po jedzenie - mruknąłem.
  Zszedłem po schodach i podreptałem w kierunku kuchni, gdzie królowała mama. Ignorując jej pytające spojrzenie, zacząłem wyjmować torebki z chipsami i chrupkami, nie zapomniałem też o butelce wody smakowej.
- Co? - spojrzałem na mamę. Ta pokręciła tylko głową i wróciła do swojej roboty.
  Już zmęczony, zacząłem znowu wchodzić po schodach. Liam spojrzał na zapasy, które ledwo trzymałem w objęciach.
- Harry? - odezwałem się, cicho. Styles przysiadł lekko przy wejściu. - Łap!
  Rzuciłem mu po kolei paczki z jedzeniem, a na koniec butelkę z wodą.
- Zamykam, jak coś, to pisz mi na chacie na Facebooku!
- W porządku. Dziękuję.
  Uśmiechnąłem się niepewnie z Liamem i zamknąłem strych. Westchnąłem ciężko.
- Trzeba coś wymyślić, koniecznie - mruknąłem, ocierając czoło.

Nicki

  Zamknęłam swojego laptopa i odstawiłam miskę z popcornem na stół. Podniosłam się lekko.
  Do domu weszła mama, targając torby z zakupami. Automatycznie wstałam i podeszłam do niej, by jej pomóc. Chwyciłam torby z Tesco i zaniosłam je do kuchni,
- Padam na nos - powiedziała mama, wzdychając ciężko. - Dzisiaj w biurze był taki tłum, jak nigdy. Musiałam siedzieć wyjątkowo dwie godziny dłużej. Przynajmniej szef dopłaci mi za nadgodziny.
- Czyli nie taki diabeł straszny, jak go malują - uśmiechnęłam się lekko. Wyjęłam z reklamówki jogurt.
- Co robi Zayn? - zmieniła temat. Moja ręka zatrzymała się nagle. Przełknęłam z trudem ślinę.
- Nie ma go - mruknęłam. - Nie wrócił ze szkoły.
- Że co?
  Zapadła cisza.
- To, co słyszałaś, mamo - powiedział Liam. Równocześnie się do niego odwróciliśmy. Musiał cicho wejść do domu, bo w ogóle go nie usłyszałyśmy.
- Jaja sobie robicie, czy co? Chcecie mi powiedzieć, że w szkole siedzi do ósmej wieczorem?
  Zacisnęła usta w cienką linię. Westchnęłam.
- Mamo, jest piątek wieczór, a Zayn nie jest dzieckiem. Poszedł do znajomych czy coś, przecież Liam ledwo wrócił od Nicka.
- Zayn był w szkole pierwszy dzień, nie wmówicie mi, że od razu znalazł znajomych i poszedł na imprezę.
  Liam bez słowa poszedł do swojego pokoju, a po chwili wrócił z telefonem. Teatralnie odblokował jego klawiaturę, wybrał numer Malika w kontaktach i przycisnął zielony przycisk, żeby się z nim połączyć.
  Zayn nie odbierał, po trzeciej próbie również.
- Mówiłam, że jest na jakiejś imprezie i nie słyszy telefonu, bo muzyka leci głośno - wzruszyłam ramionami. Liam nic nie mówił, ale zobaczyłam po wyrazie jego twarzy, że coś mu nie pasuje. Zmarszczyłam brwi.
  Mama chyba zauważyła to samo, co ja.
- Liam, na pewno coś o tym wiesz. Na litość boską, Zayn jest pierwszy raz w Nowym Jorku, mógł się zgubić! - krzyknęła. - Ja dzwonię na policję, żeby zgłosić zaginięcie!
- Nie rób tego - przerwał jej Liam.
- Dlaczego?
- Bo... to nie ma sensu - odpowiedział szybko brat.
  Dlaczego zauważyłam w jego oczach strach?
- Wróci rano, zobaczysz. Dam sobie rękę uciąć, że jest u kogoś.
- To dlaczego nie zadzwonił?
- Może nie ma pieniędzy na koncie. Pomyślałaś o tym?
- Myślę, że jest u mojej znajomej, właśnie dzisiaj mi mówiła o imprezie, zaprosiła nawet mnie, ale nie poszłam. A widziałam, że gadali ze sobą na każdej przerwie - wtrąciłam się. Obydwoje na mnie spojrzeli. Moje słowa chyba trochę uspokoiły mamę.
- Dobra - machnęła ręką.
- Idę spać, boli mnie głowa - powiedziałam szybko i wyszłam z kuchni.
  Gdy siedziałam u siebie już dobre dziesięć minut, do pokoju nagle wetknął głowę Liam.
- Kłamałaś, nie? - zapytał cicho.
  Przytaknęłam niepewnie głową.
  Liam zacisnął usta, westchnął i wyszedł.
  Coś dziwnego się dzieje. Czułam po kościach, że mój brat coś ukrywa. I musi to być coś naprawdę poważnego, coś, co nie pozwala mu spać po nocach, bo zawsze mówił mi o każdym swoim problemie. Najgorsze jest to, że Liam jest wrażliwy, nawet zbyt. Często przejmuje się rzeczami, które w ogóle nie powinny go interesować. Gdy komuś coś się złego dzieje, mój brat zachowuje się, jakby to mu cały świat się właśnie zawalał. Podobno empatia to dobra i pozytywna cecha charakteru, ale martwię się tym, że Liama to wykończy i w przyszłości padnie na zawał, delikatnie mówiąc.
  Zaczęłam się zastanawiać, czy to ma jakiś związek z Zaynem. I jeśli mam być szczera, to zaczęłam się o tego Mulata poważnie martwić, bo faktycznie nie zdążył jeszcze objechać całego NY, widział ledwo z cztery ulice, a nie wraca, chociaż jest wieczór. Gdyby nawet poszedł z nowymi znajomymi na imprezę, to na pewno pięć razy upewniłby się mojej mamy, czy nie będzie z tym żadnego problemu. Tymczasem nie skontaktował się z żadnym z nas.
  Zayn Malik, co się z tobą dzieje?

Następny dzień
Mount Sinai Hospital

Niall

jeŚli nIe zostAwiSZ tRZystU dolaRóW w kopeRCie , ktÓrą wrzUciSZ do koSZa na Śmieci pRZY szkOLe o godzinIE pięTnasTej, SUE, ta DZiwka, umrze , a jej PowolnA śMIerć zosTaniE NagRaNA i to NAgrAnie beDzieszsz oglĄdaĆ CODZiennie
jeśLI piśNIESZ komuś SŁÓWKO na ten temat , umrą TWoi RODZICE


  List nieprzypadkowo leżał w mojej szkolnej szafce, wsunięty przez szparę.
  Rozejrzałem się. 
  Chrisa nigdzie nie było.
  Chris, ty skurwysynie!
  Nie mogłem się przeciwstawić. To był mój odwieczny wróg, wróg numer jeden, silniejszy ode mnie tysiąc razy.
  O piętnastej punktualnie zjawiłem się przy koszu na śmieci, w rękawiczkach wsunąłem kopertę z pieniędzmi, które podebrałem mamie.
  Moje sumienie bolało, ale ból po stracie Sue czy rodziców, będzie jeszcze większy.
  Nie zauważyłem zakapturzonych, wielkich mężczyzn, którzy za moimi plecami wzięli trzysta dolców.

  Następny dzień, po szkole, wracając do domu minąłem na ulicy Chrisa i jego bandę.
  Dostało mi się po twarzy.
- Trochę ci ją udekorujemy - zarechotał.
  Mamie powiedziałem, że miałem mały wypadek na wuefie.

- Słyszałem, że cię Sue rzuciła - oddech Chrisa czułem na swojej twarzy. Przyparł mnie do zimnej kafelkowej ściany, męskiej szkolnej toalety.
- Nic ci do tego - odpowiedziałem.
- W sumie takiego paszczura jak ty, też bym rzucił.

  Otworzyłem oczy. Za cholerę nie chciałem się obudzić. Wolałem gryzące moją psychikę wspomnienia, niż słuchanie w samotności pikania maszyny nade mną.
  Tym razem pielęgniarka nie dała mi znowu zasnąć.
- Ocknij się, masz gości - uśmiechnęła się ciepło.
- Niech pani powie mamie, że nie chce mi się rozmawiać - wymamrotałem. Przejechałem ręką (druga leżała bezruchu, bo bałem się, że igła z kroplówki może wypaść, czy coś) po twarzy, po swoich pofarbowanych na blond włosach, ale pewnie teraz zrobiły mi się ciemne odrosty. W sumie, nie dbałem o to. Nie miałem dla kogo ładnie i porządnie wyglądać.
- Ale to nie twoja mama, ogólnie rzecz biorąc, to nikt z rodziny.
  Spojrzałem uważnie na pielęgniarkę.

___________________________________________________
Wiem, że akcja teraz kręci się wokół Nicka, Liama i Harry'ego zwłaszcza, może was to nudzi, ale błagam, czytajcie dalej i uzbrójcie się w cierpliwość, to tylko kwestia czasu, naprawdę :) Pamiętam o Maliku i o Louisie, chyba da się to wyczuć po rozmyślaniach reszty bohaterów, co nie? Dziękuję, że tak mi pochlebiacie na Twitterze i ogólnie, że codziennie wchodzicie i dopytujecie się o następne rozdziały, cholernie się z tego cieszę, ostatnio sprawdzałam przegląd- 470 wejść w ciągu trzech godzin, kurde, jesteście niesamowici ;o Dlatego bardzo, bardzo, baaaardzo Was proszę o komentarze, a nie o pisaniu, jakie to opowiadanie jest fajne, na Twitterze- bo wiadomo, że po czasie Wasze Tweety znikną mi w interakcjach, a tutaj, na blogu, są nadal :) I kolejna wiadomość- mam koniec ferii, co oznacza, że nie będzie takiej rozdziałowej sielanki, więc nie martwcie się, jak będziecie musieli trochę dłużej poczekać. Ostatnio zrobiłam sobie calutką rozpiskę wątków i nawet epilog mam opisany, wiedzcie, że idziemy naprawdę po kolei, a wszystkie Wasze pytania, które męczą Was podczas czytania, wkrótce znajdą odpowiedź. Dziękuję za wszystko, kocham Was :)  


czwartek, 7 lutego 2013

IX

Harry

  Poczułem, jak ktoś z otwartej dłoni plasnął mi w policzek. Natychmiast otworzyłem oczy. Nie znajdowałem się już w pomieszczeniu, gdzie przeprowadzano przesłuchiwania, ale na krześle w korytarzu, na którym panował lekki tłok. Policjant, który kucał przede mną i najprawdopodobniej to on mnie lekko uderzył, wstał, gdy zobaczył, że się ocknąłem.
  Od razu wstałem, właściwie zerwałem się ze swojego miejsca. W moich uszach okropnie dzwoniło. I bolał mnie tyłek, tak na marginesie.
- Tak się nie robi - mruknąłem. Zauważyłem, że ściągnięto mi kajdanki z nadgarstków. W sumie, co mógłbym zrobić? Nawet jakbym umiał się bić, gołymi rękoma nie byłbym w stanie powalić całej siedziby policji i służb specjalnych. Ucieczka? To i tak nie miało sensu. Postanowiłem nie pogarszać swojej sytuacji.
  W sumie było mi już wszystko jedno. Zdałem sobie sprawę z tego, że ta dziewczyna, która pojawiła się ni stąd, ni zowąd, postawiła mnie w takiej sytuacji, gdzie moje zdanie już nikogo nie obchodzi. Nikt raczej nie mógłby mi przyjść z odsieczą.
  Zachciało mi się cholernie spać.
- Kiedy przyjedzie moja mama? - odezwałem się, beznamiętnie.
  Policjant, który stał naprzeciwko i widocznie tylko po to, żeby mnie pilnować, zmarszczył brwi.
- E, chyba zaraz. Obstawiam jakieś pięć minut.
  Zacząłem go ilustrować wzrokiem. Był czarnoskóry, miał dosyć imponujące mięśnie, ale powiem szczerze, że widziałem lepiej zbudowanych gliniarzy. Miał ciemny mundur, jakieś oznaki, a długopis wystawał mu z kieszonki. Oczywiście posiadał pas z tysiącem innych, gdzie pewnie znajdowały się różne interesujące rzeczy typu kajdanki, notes, paralizator, jakieś pistolety i krótkofalówka. A przynajmniej tak myślałem, bo przecież  gdybym do niego podszedł i powiedział "Niech pan pokaże, co pan za skarby trzyma", wziąłby mnie za jakiegoś zboczeńca. I tak pewnie w myślach nazywał mnie mordercą, lub pomocnikiem w zabójstwie.I jeśli mam być szczery, spływa to po mnie jak po kaczce. Etap histerii mi widocznie już minął. Potrzebuję snu, żeby cokolwiek pozbierać w swojej głowie, bo aktualnie myśli latają mi jak oszalałe.
  Ach, zapomniałbym dodać pewien szczegół- ów policjant miał jeszcze na ręku zegarek. Pewnie nie byle jaki, bo typowy amerykański policjant nie może narzekać na wypłatę.
- Która godzina? - zapytałem.
- Za dziesięć czwarta.
- Ile czasu już minęło?
- Odkąd?
- Odkąd zapytałem się, za ile przyjedzie moja mama.
  Facet westchnął, zniecierpliwiony, ale ponownie uniósł swoją rękę.
- Pięć minut.
- A ile sekund?
- Przymkniesz się?
  Usiadłem na krześle.
- Dlaczego policjanci są tacy niemili?
- A dlaczego morderca postanowił zabić kobietę? Obcą kobietę?
  Wlepiłem w niego swój zmęczony wzrok.
- To pytanie nie do mnie. Niech pan znajdzie Tomlinsona i sam się niego o to zapyta.
- Jasne! Tylko powiedz mi, gdzie teraz jest, a resztą zajmę się osobiście.
  Przełknąłem ślinę.
- Jak udowodnię, że się pomyliliście, wy wszyscy, to pan będzie mnie przepraszał na klęczkach.
- Ta dziewczyna, która zeznawała, pewnie też! - odparł i zaczął się do siebie śmiać. Parę minut tępo się na niego gapiłem, aż w końcu zrozumiałem jego podtekst.
- Obrzydliwy pan jest.
  Pokręciłem z niedowierzaniem głową. Naszą kretyńską rozmowę przerwał inny mężczyzna, za którym dreptała nerwowo moja mama. Potknęła się na swoich wysokich butach, miała leciutko rozmazany tusz do rzęs i krzywo założoną marynarkę. Włosów w ogóle nie uczesała.
  I ten widok chyba wstrząsnął mną najbardziej, bo mama, gdy nawet do sklepu się wybierała, wyglądała znacznie lepiej. Ta fatalna pomyłka musiała prawie przyprawić ją o zawał serca.
  Mnie też, jeśli mam być szczery.
- Styles, dzisiejszą noc spędzisz w areszcie. Nie możemy ryzykować, że przez ten czas uciekniesz z domu. Radiowozem podwieziemy cię pod dom i zabierzemy, gdy tylko spakujesz potrzebne rzeczy. Pani Styles - policjant odwrócił się do mojej mamy- niech się pani nie denerwuje. Jest jeszcze jeden chłopak podejrzany o uczestnictwo w tym zabójstwie. Jeśli dziewczyna, która zeznawała w obecności Harry'ego, potwierdzi obecność tamtego chłopaka, a Harry się przyzna, kara nie będzie aż tak surowa.
- Ale... ale będzie? - wyjąkała.
- Proces w sądzie musi się odbyć, ale to wtedy, kiedy złapiemy Tomlinsona.
  Mama zrobiła się dosłownie zielona na twarzy.
- Ja czegoś... - zacząłem mówić, ale mi przerwano.
- Proszę zaprowadzić go do samochodu, pojedzie z wami dwójka policjantów.
  Minęło pół godziny, a wysiadałem z radiowozu razem ze swoją mamą i policjantem. Drugi nadal siedział za kierownicą. Mama w ogóle się nie odzywała, ja nawet nie miałem takiego zamiaru. Szczerze mówiąc, to w ogóle do mnie jeszcze nic nie doszło, że znając moje szczęście, wyląduję w pierdlu. Wplątano mnie w zbyt poważną sprawę, przecież ucieczka Tomlinsona została rozgłoszona w całej Ameryce, a pewnie i w Europie, bo tam chciał Louis uciec.
  Louis. Wzdrygnąłem się.
  Louis, Louis, Louis. Nic ci to nie mówi?
  Nie.
  A może sobie tylko wmawiasz, że nie?
  Mama otworzyła drzwi. To znaczy policjant, bo mama była zbyt roztrzęsiona, żeby trafić kluczem w zamek. Trzęsła się jak osika. A co najgorsze, nie chciała nawet na mnie spojrzeć. Może powinienem się odezwać? Powiedzieć, że to jakaś bzdura? Ale czy to w ogóle ma jakiś sens? Czy tego chcę czy nie, idę na noc do więzienia, Chryste.
  Poszedłem schodami na piętro, gdzie był mój pokój. Ku mojej irytacji zauważyłem, że policjant nieustannie za mną kroczył. Udałem więc, że w ogóle nie zawracam sobie nim głowy. Wszedłem do swojego pokoju, rozejrzałem się- mój wzrok padł na laptop. Odwróciłem się do niego.
- Macie Wi-Fi?
- Mamy - odparł.
  Złapałem swoją sportową torbę na ramię i ostrożnie wrzuciłem do niej swój sprzęt. Wyjąłem telefon z kieszeni i również wrzuciłem go do torby, razem z nim ładowarkę, wyjąłem swój ciepły koc, bo nie mam zamiaru otulać się w obrzygane prześcieradło z więzienia, złapałem też jakieś grubsze skarpety, dłuższe spodnie dresowe i zwykły biały t-shirt.
- Nie jedziesz na Syberię, tylko na jedną noc do aresztu - policjant bacznie mnie obserwował, ale miałem wrażenie, że ma ze mnie ubaw.
  Chciałem mu zrobić na złość, więc spakowałem również i rękawiczki.
  Pieniądze, weź pieniądze!
  Zmarszczyłem brwi. W sumie, po co mi kasa? To noc, jedna noc, chyba dadzą mi coś do żarcia. Zerknąłem na policjanta. Ziewnął i oparł się o ścianę. Swoje oszczędności trzymałem w skarbonce, a gdybym ją nagle wziął bez zbędnych ceregieli, gliniarz stałby się bardziej podejrzliwy co do mnie.
  Postanowiłem jednak zaufać swojej intuicji. Obok leżała moja maskotka- żółw. Była dosyć spora, wielkością dorównywała głowie dwa razy większej od mojej. Miała dziurę w brzuchu.
  Podszedłem do maskotki i ją chwyciłem. Spojrzałem badawczo na faceta, a on na mnie, ale ponownie ziewnął, co odebrałem jako brak wszelkiego zainteresowania i znudzenie. Wziąłem więc pluszaka w obie ręce i podreptałem w kierunku ceramicznej skarbonki, którą musiałem stłuc. Udałem, że chcę zabrać jakąś książkę, która stała na półce wyżej. Nagle mocno się zamachnąłem, uderzyłem dłonią prosto w ceramiczną świnkę, a ta uderzyła z impetem o ścianę i z hukiem spadła na podłogę, tłukąc się na miliony kawałeczków. Dolary się rozsypały.
- O kuuuuurczę! - jęknąłem. - Przepraszam pana, ale muszę to posprzątać.
  Policjant wzruszył ramionami. Ukucnąłem i ukradkiem zacząłem zbierać monety, które powrzucałem do środka maskotki przez dziurkę. Zrobiłem tak również z "papierkowymi" pieniędzmi. Żeby zachować pozory, mniejszość położyłem na półce, gdzie parę minut temu stała cała skarbonka, a ceramiczne skrawki wierzchem dłoni popchnąłem w kąt między ścianą a regałem. Delikatnie potrząsnąłem pluszowym żółwiem, żeby pieniądze wpadły w jego głąb.
- Okej, sytuacja opanowana - mruknąłem. Wziąłem torbę i wepchnąłem do niej miśka. Wyszedłem z pokoju i pokierowałem się w stronę łazienki.Otworzyłem drzwi i chciałem je za sobą zamknąć, ale policjant wepchnął swojego wielkiego buciora w szparę.
- No, co pan robi? - zdziwiłem się.
- Zostaw uchylone drzwi.
- Ale... ja muszę się załatwić! To jest krępujące, ja muszę mieć zamknięte drzwi!
- Przestań tyle gadać.
- Na litość boską, niech pan tu wejdzie i zobaczy! Kibel, umywalka, kran, prysznic, kosz na brudne ubrania, jakieś inne bzdety...
- I okno - dodał.
- Okno jak okno. Nie ma pan w swoim kiblu okna?
  Gliniarz machnął ręką i dał mi spokój. Zamknąłem drzwi i błyskawicznie przekręciłem zamek kluczem. Zrobiłem to szybko, więc facet chyba nie zdążył niczego usłyszeć.
  Stanąłem pośrodku łazienki, z torbą na ramieniu. Nie miałem zamiaru się załatwić, nic z tych rzeczy. Nie w takich nerwach. Oceniłem sytuację.
  Jeśli teraz wyjdę do policjanta, on mnie wpakuje do radiowozu, pojedziemy do aresztu, a tam już wiadomo, jak sprawy się potoczą. A jeśli...
  .... jeśli spróbuję zwiać oknem przez balkon, i jeśli mi się to uda- będę wolny, a jak nie- wsadzą mnie do samochodu i pojadę do aresztu.
  Czyli teoretycznie nie mam nic do stracenia, a jest to moja jedyna szansa.
  I postanowiłem ją wykorzystać.
  Otworzyłem cicho okno. Spokojnie się w nim zmieściłem. Balkon był bardzo blisko, musiałem tylko trochę wykrzywić się w lewo. Plusem było to, że nikt mnie nie widział, bo z lewej strony nie mieliśmy akurat sąsiada, dom był opuszczony, a więc mogłem z balkonu zeskoczyć na rosnące obok drzewo, zejść na trawnik, przejść przez płot i zwiać przez zarośnięty ogród niczyjej posesji. Najpierw wziąłem torbę, żeby nie ograniczała mi ruchu. Usiadłem na chwilę na parapecie, otworzyłem ją i położyłem pluszaka na same jej dno,  żeby podczas kontaktu z twardą powierzchnią nie było hałasu, ale też żeby nie uszkodził mi się laptop. Zrobiwszy to, zapiąłem ją i nie zastanawiając się dłużej, rzuciłem ją na balkon. Bez większego hałasu znalazła  się tuż przy barierce.
  Zacząłem trochę nerwowo oddychać. Nigdy tego nie robiłem, to znaczy raz, kiedy ukradkiem starałem się uciec na imprezę w nocy. Prawie złamałem nogę.
  Harry, weź się w garść, cioto!
- Dobra - mruknąłem. - Staję na barierce balkonu!
  Usłyszałem pukanie w drzwi od toalety.
- Co ty tam robisz?! - policjant wyraźnie się niecierpliwił.
- Daj mi się wysikać! - krzyknąłem.
- Tak długo?!
- Piłem colę - stęknąłem. Dotknąłem stopami barierki balkonu. Złapałem rękoma parapet okna obok. Wziąłem głęboki oddech i całą swoją siłę przerzuciłem na nogi, ale straciłem równowagę i twardo wylądowałem na balkonie, całym ciałem.
  Cóż, miałem zamiar przenieść swój ciężar na drugi parapet, a z niego lekko zeskoczyć na balkon. Ale cud, że w ogóle na nim jestem. Wstałem ciężko, masując swój policzek, złapałem trzęsącymi się rękoma swoją torbę, którą rzuciłem na trawnik. Wdrapałem się na barierkę, ukucnąłem na niej i przeszedłem na gałąź dosyć starego drzewa. Jeśli chodzi o przechodzenie z balkonu na gałąź, to robiłem to dosyć często, w wakacje. Przynajmniej w tym zdążyłem się wprawić.
  Już miałem zeskakiwać z drzewa, kiedy zauważyłem jakiś ruch w oknie. Zamarłem.
  Boże, nie! Już tak daleko zaszedłem!
- Mama? - szepnąłem. Moja matka stała w oknie, trzymała firankę i oglądała widowisko, które odstawiłem. Myślałem, że mnie zatrzyma, krzyknie, że uciekam. Nie zrobiła nic. Ruszyła tylko ustami.
  Biegnij, Harry.
  Posłałem jej tylko buziaka. Gdy zobaczyłem, że nagle zniknęła z okna, zrozumiałem, że muszę sprintem uciekać, bo policjant chyba się zorientował, że mnie w łazience nie ma.
  Zeskoczyłem z drzewa, złapałem torbę. Przewiesiłem ją sobie przez ramię i przeskoczyłem przez płot. Wylądowałem prosto w pokrzywy, ale nawet nie zwróciłem na to uwagi. Biegłem przez opuszczoną posesję,  potem przez budowę, aż w końcu wylądowałem na prawie końcu ulicy. Skręciłem w stronę przeciwną od centrum.
  Dotarło do mnie, że muszę do kogoś zadzwonić, że ktoś musi mi pomóc, bo sam nie dam rady, prędzej czy później mnie złapią. Amerykańska policja nie da sobie w kaszę dmuchać.
  Nie przestając biegać, otworzyłem torbę, która obijała mi się o kolana, i zacząłem szukać telefonu. Gdy tylko trafił w moje ręce, wpadłem w jakiś zacieniony zaułek, gdzie łaziło mnóstwo robaków, ale teraz to było moim najmniejszym zmartwieniem.
  Wybrałem pierwszy lepszy numer w ostatnio wykonanych połączeniach.
  Rozmówca odebrał po trzech sygnałach.
- Halo?
- Nick, musisz mi pomóc. Jestem w dupie.

Liam

  W tej układance jej żaden element do siebie nie pasował. Żaden.
  Chyba minęło dobre pół godziny, a ja gapiłem się w notatnik Zayna, chociaż w ogóle nie powinienem mieć tego w rękach. Naruszyłem jego prywatność, czego nigdy nikomu nie zrobiłem. Ale czy mnie to tak naprawdę teraz interesowało? Czy byłem na siebie zły, bo przeczytałem tak naprawdę czyjś pamiętnik? Gdyby to nie była jakaś tajemnica, Malik powiedziałby mi to wszystko, nie omijałby tematu o jego dawnych znajomych. Na początku myślałem, że temat Wielkiej Brytanii go rani, ponieważ z Europą wiąże złe wspomnienia. Wiadomo: śmierć siostry, niedawno śmierć ojca... i opuścił swoich przyjaciół. Każdy przeżyłby małe załamanie nerwowe. Ale...
  Ale co, do jasnej cholery, mogło łączyć Louisa Tomlinsona i Zayna Malika?
  Z tego, co zdołałem zrozumieć- musieli być sobie bliscy. Musieli być przyjaciółmi. Niby normalna rzecz. I to wszystko nie byłoby takie szokujące, gdyby nie fakt, że on był przyjacielem tego mordercy.
  A może on nim nie jest, Liam?
  Zerwałem się na równe nogi. Złapałem jego notatnik. Pobiegłem do swojego  pokoju, chwyciłem bluzę i zszedłem po schodach na parter. Nicki spojrzała na mnie, zdziwiona.
- Gdzie ty biegniesz? - zapytała. Nawet na nią nie spojrzałem.
- Nie ma Zayna, nie? - upewniłem się.
- No, nie ma...
- Jak mama wróci, powiedz, że jestem u Nicka.
- Ale przecież jest późno...
- Nicki, nie jesteś moją matką - przerwałem jej i wybiegłem z domu, kurczowo trzymając zeszyt Zayna.
  Droga do Nicka normalnie zajęłaby mi z dwadzieścia minut, ale tym razem biegłem, jakbym co najmniej uciekał przed stadem dzikich psów czy coś. Mogłem uprzedzić Nicka, że do niego idę. Cóż, zrobię mu niespodziankę. Zresztą, o tej porze w tygodniu zawsze siedzi u siebie i robi to, co ja, czyli tworzy coś na laptopie, czasem otworzy podręczniki i się czegoś pouczy. Czasem. Zazwyczaj to wszyscy idą do niego na jakieś spotkania, może dlatego, że ma luzackich rodziców i spory pokój. U Nicka zawsze jest fajna atmosfera i tyle.
  Zostawiłem otwartą furtkę. Wbiegłem po schodkach i zapukałem do drzwi.
  Otworzyła mi mama Nicka.
- Dobry wieczór, jest Nick? - powiedziałem, zdyszany. Jego mama uśmiechnęła się, ale widać było, że jest co najmniej zdziwiona.
- Jasne. Wchodź. Coś się stało? Zawsze przychodzisz po południu, a jest szósta.
- Można tak powiedzieć, ale nic poważnego, niech się pani nie martwi - odwzajemniłem uśmiech. Zdjąłem pospiesznie buty i wdrapałem się po schodach. Bez zbędnych ceregieli otworzyłem drzwi do pokoju przyjaciela.
  Od razu zrozumiałem, że chyba jednak powinienem zadzwonić do Nicka i go uprzedzić o swoim przyjściu, bo scena, jaką zastałem, była dziwna, delikatnie mówiąc.
  Pośrodku dużego pokoju mojego przyjaciela stał Harry. Miał zabłocone buty, kurtka zwisała mu z jednego ramienia, torba leżała bezwładnie na podłodze, a spodnie prawie zjechały mu z tyłka. Niecodziennym widokiem była też fryzura- jego włosy, zawsze starannie wyczesane, przypominały teraz splątane sprężyny, każda skierowana była w inną stronę. Na jednym loku tkwił liść. Wyraz jego twarzy mówił tylko jedno: kłopoty, kłopoty, kłopoty.
  A Nick stał obok niego, teraz gapił się na mnie, jakby nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać.
- O, Harry... - wydukałem.
  Moja wypowiedź wywołała lawinę.
- No, to nie tak, jak myślisz, bo widzisz... - zaczął Styles.
- Zamknij się, ja mu to wszystko powiem, albo nie...
- ... bo mam mały problem...
- ... mały? Ty idioto, możesz iść do pierdla!...
- ... a w ogóle to przepraszam za to błoto, daj mi szmatę jakąś...
- ... Hannah wyszła z domu...
- ... to nie było zabawne, Liam, pozwól sobie wyjaśnić...
- ... Liam, chcesz herbatę?...
- Chryste, zamknijcie się! - huknąłem. Zamknąłem za sobą drzwi. Omijając zabłocone ślady na podłodze, podszedłem do nich obydwóch.
- Co się stało? - zapytałem spokojnie.
- Niech on ci to wszystko opowie! - Nick schował twarz w dłoniach. - Boże. To jest nie do pomyślenia.
- Ale co się dzieje?!
- No, bo ja... - zaczął mówić Styles. Kurtka zjechała z jego ramienia i spadła na podłogę. Chłopak spojrzał na nią, potem na Nicka i się pochylił ku niej. - Ups, przepraszam...
- Jezu, zostaw te błoto i swoją kurtkę, po prostu ściągnij te buty, usiądź na dupie i zacznij gadać! - krzyknął Nick. Harry bez słowa zrobił to, o co niego poproszono.
- Harry Styles brał udział w morderstwie Louisa Tomlinsona - wypalił nagle Nick.
- Co?
- Co ty pieprzysz? Nie o to chodzi, Boże! - jęknął Harry. - Wrobili mnie.
  Westchnąłem zniecierpliwiony.
- W szkole dzisiaj były te różne przesłuchania, nie? No, to wzięli Harry'ego. Oskarżono go o udział w zabójstwie. Ze szkoły przetransportowano go na komisariat, gdzie zrobili przesłuchanie. Nagle przylazła jakaś dziewczyna, Diana, zaczęła zeznawać przeciwko Stylesowi. Policja, która uważa, że zebrała cały materiał dowodowy, postanowiła, żeby Harry dzisiaj zanocował w areszcie.
- Ale to wszystko to jakiś banał - mruknął Harry. - Nie widziałem nigdy Tomlinsona. Chyba.
- Jak to: chyba?!
- Byłem na tamtej imprezie, to fakt. Może przeszedł mi przed oczami... nie wiem... byłem pijany, praktycznie połowy imprezy nie pamiętam...
- Jaja sobie robisz?! - zdenerwowałem się. - Twierdzisz, że może widziałeś Tomlinsona, a może nie, a w dodatku byłeś totalnie zalany i niczego nie pamiętasz, więc skąd wiesz, czy pod wpływem alkoholu czasem nie zabiłeś kogoś?!
- No wiesz co?! - oburzył się. - Za ostro to określiłem, nie byłem aż tak zalany, dobra, byłem wtedy w kiblu, ale...
- Kurwa, STYLES!!!
- Weź facet mów prawdę, pomogłeś zabić czy nie?! - krzyknął Nick. Z nerwów łaził dookoła pokoju.
- Powiedz, co robiłeś po kolei na tej imprezie!
- Poszedłem na imprezę jakoś o dziesiątej wieczór, sam. Nikogo nie znałem, na wakacjach byłem. Poszedłem po drinka i zagadałem do jakiejś dziewczyny. W sumie fajna była, nie gadała od rzeczy. Poszliśmy potańczyć, takie tam. Potem poszła do toalety, a ja piłem. Wiadomo, że trochę się to zebrało - zawahał się - ale było okej. Potem chyba tańczyłem... no, tańczyłem... tańczyłem... i...
- I kurwa tańczyłeś, dobra - przerwał mu Nick. - Konkrety!
- I chyba tańczyłem godzinę, bo też była jakaś inna dziewczyna. Fajnie było. I poszedłem do kibla.
- A tam co?!
- Nie pamiętam - wyszeptał. - To przez ten alkohol. Ale wiem, że nic się nie stało, nie mogło się stać. O czwartej byłem w domu, o trzeciej wyszedłem z lokalu. I widziałem jakiegoś chłopaka w ciemnych włosach w tym kiblu.
- Ale przecież łazienki są osobno: dla dziewczyn i chłopaków.
- Pijany byłem jak bela, każdy był, kto zwracał uwagę, do jakiej łazienki poszedł. Louis pewnie też.
- Więc to był Louis.
- Może.
- Co robił? Co ty zrobiłeś?
- Poszedłem. On też. Tomlinsona też ktoś wrobił pewnie.
- Ta, jasne.
- Daj spokój, Harry nic już więcej nie doda - Nick machnął trzęsącą się ręką.
- Bo nie mam co - Styles warknął.
- A kolejne pytanie brzmi: co robimy z Harrym? - odezwałem się.
  Zapadła cisza.
- Jutro na pewno policja będzie sprawdzać domy. W każdym razie naszego nie ominie. Byłem, jestem znajomym Stylesa. - Nick przygryzł wargę.
- Zayn wrócił? - wychrypiał Harry. Spojrzałem na niego. Wyglądał na naprawdę smutnego.
- Dlaczego pytasz o Zayna? - zapytałem się.
- Ponieważ Zayn również został przywołany do gabinetu dyrektorki. Był po mnie.
- Fakt - mruknąłem. Ja i Nick też byliśmy przy tym. Wyjąłem jego zeszyt. - Malik i Tomlinson byli zgranymi przyjaciółmi.
  Harry zerknął na mnie uważnie. Zmarszczył brwi. Nick zajrzał mi przez ramię. Zacząłem wertować zeszyt, aż w końcu znalazłem stronę ze zdjęciami Zayna i Louisa.
- Łap! - rzuciłem do Stylesa zeszyt. Ten zaczął badawczo oglądać fotografie. Przysunął notes wręcz do nosa.
  Nagle zrobił się prawie zielony na twarzy.
- To Tomlinson.
- No tak.
- Harry przenocuje na strychu - odezwał się nagle Nick. Odwróciliśmy się do niego. - Jest tam jakieś stare łóżko, a ty masz swoje bzdety. Jedną noc wytrzymasz. Pójdziesz do łazienki, załatwisz swoje sprawy i cicho tam wejdziesz. Nikt nie może nic wiedzieć. Policja na pewno jutro nas odwiedzi, strych pewnie też. Rodzice nie mogą nic wiedzieć, a Hannah zwłaszcza. Póki jej nie ma, to cię tam wepchniemy.
  Harry wstał.
- Ja... ja... dziękuję - wyjąkał. Wyglądał, jakby chciał coś dodać, ale nie wiedział, co.
- Idź do kibla i zamknij drzwi na klucz, rodzice są na dole, więc się nie martw.
  Nick pogonił go gestem. Styles wyszedł, najpierw się rozglądając.
- Jak on tu wlazł? Do domu? - spytałem cicho, unosząc brwi do góry.
- Balkon - odparł.
  Zapadła chwila ciszy.
- Wierzysz mu, że w ogóle nie zna Louisa? Że nigdy z nim słowa nie zamienił? - Nick odezwał się, cicho.
- Nie.
- Ja też nie.