czwartek, 30 maja 2013

FALLING- II


  Holmes Chapel całkiem niedawno było miasteczkiem mało znanym, nieważnym, taki samym, jakich było wiele na świecie, nie tylko na terenie Wielkiej Brytanii. W sumie było ono takie małe, że śmiało można było nazwać je wsią i jakoś nikogo szczególnie to nie ruszało. Spokojne miejsce, spokojni ludzie, każdy zna każdego, słowem mówiąc, miłe miejsce. Całkiem blisko do Chester, nie aż tak drastycznie daleko do Londynu.
  Codzienny porządek zaburzyła jedna osoba, młody chłopak zgłosił się do Xfactora. Oczywiście informacja ta rozniosła się po całym terenie wsi- zaczęło się od rozmów między rówieśnikami tego chłopaka, a skończyło się na plotkach starych kobiet, które codziennie o siedemnastej spotykały się na ławce przy niedużym sklepie. Jednak do ludzi ta wiadomość zaczęła docierać dopiero wtedy, kiedy chłopak stanął na Xfactorowskiej scenie przed publicznością i jury, w towarzystwie nieznanych chłopaków.
  Niestety, zespół, który od tamtego momentu nazywał się One Direction, nie wygrał programu. Co tu mówić- wszyscy byli w szoku, bo ten band, pomimo, że nie był prawdziwym zespołem muzycznym, był w Wielkiej Brytanii popularniejszy niż wiele innych zespołów, które na koncie miały już kilka płyt i teledysków. Jednak nikt nie pozwolił tym chłopakom odejść- zaopiekowali się nimi profesjonaliści, a od tamtego momentu zespół zaczął rozwijać swoje skrzydła, aż dotrwali do wydania trzeciej płyty.
  I na tym historia bandu się zakończyła.
  W Holmes Chapel większość domów była taka sama, niczym specjalnym się nie różniły od siebie. Szczególnie ładnym był jeden, w którym kiedyś mieszkał Harry Styles. Czasem ludzie go widywali, ale nie było jakichś sensacji, co rok temu, kiedy obecność tego chłopaka równała się z tłumami i hałasami do trzeciej w nocy. Cóż, bycie celebrytą nie jest do końca proste.
  Zadbany ogródek, luksusowe samochody zaparkowane przed automatycznie otwieraną bramą- już na pierwszy rzut oka było widać, że ludzie zamieszkujący ten dom, nie mieli problemów finansowych. Albo dobrze się z nimi kamuflowali. Chociaż patrząc realistycznie, brytyjskie władze nie pozwalały zwykłym, przeciętnym obywatelom umrzeć z głodu, nie to, co działo się w innych krajach europejskich, zwłaszcza w tych położonych na wschodzie.

Harry

  Miałem bardzo płytki sen. Budziłem się co chwilę, cały zdyszany, jakbym właśnie przebiegł stukilometrowy maraton. Nawet nie wiedziałem, co mnie tak stresowało, co sprawiało, że nie mogłem nawet podnieść kubka z herbatą, jak normalny człowiek- bo albo się zamyślałem, a po paru sekundach kubek leżał rozbity na podłodze, bo z powodu poparzenia upuściłem go- albo dłonie drżały mi tak bardzo, że zwyczajnie szklanka wyślizgiwała mi się z dłoni. Moja mama już kilkakrotnie chciała zabrać mnie do lekarza, przez jej głowę przechodziły nawet takie myśli, jak choroba Parkinsona. Kiedy mi to powiedziała, byłem wściekły. I nie interesowało mnie to, że darłem się jak idiota, bo chcą ze mnie zrobić kalekę. Do teraz nie byłem w stanie sobie poukładać w głowie, dlaczego w sumie tak nerwowo zareagowałem. Przecież to były tylko przypuszczenia, troska, zmartwienia. A może właśnie ta troska mnie dobijała i irytowała? Chociaż sam nie mogłem jej się pozbyć, sam obdarzałem ją innych, zazwyczaj zbyt mocno? Albo bałem się tego, że pojadę do szpitala. Szpitale zawsze mnie stresowały. Miałem z nimi złe wspomnienia. Raz, że za dziecka widziałem, jak reanimują w nim mojego dziadka (i najgorsze było to, że nie odniosło to żadnego dobrego skutku), a dwa, że w szpitalu ja i moi przyjaciele widzieliśmy się ostatni raz. A jeszcze przed tą rozłąką, wykrzyczałem paskudne słowa do jednej z osób, która chciała mi powiedzieć coś ważnego, widziałem to po jego twarzy, po jego oczach, bo zawsze, jak był zdenerwowany czy zrozpaczony, te oczy mu błyszczały, bo były załzawione, ale ja go zbyłem. Skopałem jak psa. Jego łzy były ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałem. Bo wtedy sam nic nie widziałem, sam miałem rozmazany widok. Bardzo tego nie chciałem. Okazywać słabości. Bo czy jest w tym jakiś sens? Lepiej jest zachować nieodgadniony wyraz twarzy, wzruszyć ramionami, sztucznie się uśmiechnąć, niż gadać dziesiątej osobie to samo, a za każdym razem nasze słowa tracą sens, robią się bardziej obojętne, wyprane z emocji. Im dłużej coś analizujemy, tym bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, że tak naprawdę te nasze problemy są nieistotne, czyż nie? Kogo to obchodzi, co my czujemy, co my myślimy, co my chcemy powiedzieć? Zanim znajdziemy taką osobę, to musimy się nieźle namęczyć. I sęk tkwił w tym, że ja znalazłem taką osobę. I wyrzekłem się jej.
  Powiedziałem, że nienawidzę. 
  Czasem ból, jaki ktoś nam wyrządzi, jest w stanie zrobić z nas egoistycznych dupków. Bo my, bo my, bo my, po cholerę nam wyjaśnienia innych ludzi, jak to my jesteśmy poszkodowani, my jesteśmy ofiarami, inni się nie liczą, bo oni nie czują tego, co teraz siedzi w nas! I gadamy bzdety, pierdoły, myśląc, że o to właśnie chodzi. Żeby wykazać swoją frustrację, otwarcie pokazać ludziom, że jesteśmy źli. Robimy z siebie żałosne ofiary, a potem dziwimy się, że ludzie są zirytowani tym, co mówimy, tym, co robimy, są zirytowani nami. Bo wiecznie się nad sobą użalamy i nie dopuszczamy do siebie myśli, że ktoś naprawdę może mieć gorzej od nas. Każdy z nas przechodzi osobistą kwarantannę. 
  Prawda, a jednocześnie słaby argument.
  Wywlokłem się z łóżka, co szło mi dosyć opornie, jak zresztą każdego rana. Sięgnąłem po grube skarpety, które leżały na dywanie i po dres. Wyszedłem z pokoju, a na korytarzu złapałem swoje zagubione spojrzenie w lustrze.
  Z niesmakiem spojrzałem na tatuaże, które pokrywały moje ciało. Wyglądałem jak żywy brudnopis i musiałem stwierdzić, że ten motyl, wytatuowany na brzuchu, zaczynał mnie powoli irytować. Gdyby chociaż był mniejszy...
  Westchnąłem ciężko, potrząsając lokami.
  W kuchni stała moja mama, oparta o blat i przeglądająca jakiś magazyn. Wymruczałem "cześć" i sięgnąłem po kubek leżący obok mikrofali.
- Dzisiaj ja to zrobię - odezwała się, wyciągając mi z rąk kubek. - Herbata?
- Kawa - mruknąłem. - Ale zimna.
- Okej.
  Sięgnąłem po jabłko.
- Co czytasz? - zerknąłem na gazetę. Wzruszyła ramionami.
- Babskie sprawy - odparła, uśmiechając się. Gdy zrozumiała, że nie zamierzam odwzajemnić uśmiechu, wzdychnęła ciężko, postawiwszy kawę przede mną. - Harry, zapomniałeś, jak się uśmiechać? To naprawdę nie jest trudne.
  Uśmiechnąłem się, ale zaraz przyjąłem swój zwyczajny wyraz twarzy.
- Nie o takie coś mi chodziło, stać cię na lepiej.
- Nie lubię tego - powiedziałem, pocierając dłonią oczy.
- Czego? - uniosła wyregulowane brwi.
- "Stać cię na lepiej". To my chyba wiemy najlepiej, na ile nas stać, a nie ktoś, kto udaje geniusza we wszystkich dziedzinach życia.
- Ostatnio stałeś się bardzo refleksyjny.
  Odgryzłem kęs jabłka.
- Dlaczego najgorsze rzeczy przychodzą do nas za darmo?
  Zaskoczyłem mamę tym pytaniem. Zmarszczyła brwi.
- A kto by płacił za coś, co sprawi nam ból?
- To dlaczego ten ból w ogóle istnieje?
- Cóż, nikt nie powiedział, że życie będzie bajką, z obowiązkowym dobrym zakończeniem.
- A czy Bóg istnieje?
- Harry?
- Pytam się, nic takiego.
- Dosyć zastanawiające te pytania.
- Ale nie udawaj, że nigdy nad tym nie myślałaś. Czy Bóg istnieje?
- Uhm, cóż, jestem chrześcijanką, więc... tak. Bóg istnieje.
  Parsknąłem.
- Sranie w banie.
- Harry, nie rozumiem...
- Ja też wielu rzeczy nie rozumiem, między innymi aspektu z Bogiem. Skoro jest dobry i tak się o nas martwi, to dlaczego pozwala na takie gówno, jakie nas codziennie spotyka? I co gorsza, dlaczego nie pomaga nam przetrwać tego wszystkiego? Dlaczego jest do dupy? Dlaczego ludzie chorują? Dlaczego przyjaciele odchodzą? Dlaczego komuś dobrze się powodzi, a ktoś inny ryczy w poduszkę, bo nie wie, na co wydać ostatnią kasę? Dlaczego Bóg nie interweniuje w te sprawy? Odpowiedź brzmi: bo ma nas w dupie. Albo nie istnieje! Ktoś kiedyś zrobił sobie jaja, a naiwni ludzie w to uwierzyli, bo chcą w coś wierzyć i chcą mieć na zło tego świata jakieś usprawiedliwienie, że jest diabeł i to wszystko jest jego sprawką. A diabeł w ogóle nie powinien istnieć, bo skoro Bóg jest taki wielki, to tylko palcem by pstryknął, i bum! Diabła nie ma! Wszyscy szczęśliwi! Pieniądze lecą z nieba! Choroby znikają, ludzie zdrowi, hulaj dusza!
  Zapadła cisza, którą czasem zamącałem swoim mlaskaniem. Mama patrzyła się na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, jakby to, co powiedziałem, było ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewała. Byłem sfrustrowany i w tamtej chwili robiłem wszystko, żeby ją zdenerwować czy chociażby zirytować, chciałem konfrontacji. Wiedziałem, że będę tego żałować, bo to mama, ale w myślach tylko wzruszałem ramionami na te myśli.
- Nie rozumiem twojej złości - odezwała się w końcu, przełykając ślinę i myśląc nad czymś. Oparła łokcie o blat. - Ostatnio jesteś nie do wytrzymania. Co gorsza, nie wiem, co ma na to taki wpływ.
  Roześmiałem się, nie szczędząc w tym ironii. Wydawać by się mogło, że to zignorowała.
- Również nie chcesz nic mówić o chłopakach.
- Co masz na myśli, mówiąc "chłopakach"?
- Liam, Zayn, Harry i Louis.
  Louis.
  Auć!
- Tu nie ma o czym mówić - fuknąłem. - One Direction zakończyło swoją jakże żałosną karierę. Czy jest w tym zdaniu coś niejasnego, coś, co budzi wątpliwości?
- Wątpliwości to co najmniej budzą twoje wieczne fochy, sarkazmy i frustracje! Jak kobieta podczas okresu, a nawet gorzej.
- Wiesz, mamo, pewnych rzeczy jest lepiej nie wiedzieć - wstałem, żeby wyrzucić ogryzek do kosza na śmieci. - Najważniejsze jest to, że masz teraz dzięki mnie tyle kasy, że możesz polecieć sobie na Hawaje, ot, tak, na kawę. Cieszysz się?
- Nie.
- Ja też się cieszę. Cholernie się cieszę, mamo. Życie jest piękne, co? Spełniłem swoje zasrane marzenia, hej, jestem spełniony! Mogę umierać, Jezusie! Jeśli mnie słyszysz, widzisz, cokolwiek, to wiedz, że dzięki twojej pierdolonej łasce, poznałem prawdziwych przyjaciół, a nawet miałem fanów! - wydarłem się. Spojrzałem na mamę, która siedziała przy stole, chowając twarz w dłoniach. - I zrobiłem sobie tatuaże! Jebany motyl na brzuchu, to jest to!
  Złapałem za kubek, czując, jak coraz bardziej drżą mi ręce. Wrzuciłem go do zlewu, obserwując, jak ciemny płyn spływa mi z dłoni, na którą przy okazji wylałem przypadkowo obrzydliwą, zimną kawę bez cukru i mleka. Chwyciłem za gazetę, którą przeglądała parę minut mama.
- Och, dlaczego nic o mnie nie piszą?!
  Cisnąłem ją na podłogę. Zostawiwszy cały ten bałagan i załamaną mamę, wyszedłem z kuchni. Wchodząc po schodach na piętro, miałem wrażenie, że stopnie skaczą mi przed oczami, jakbym wchodził na jakąś zakazaną wieżę. Było to nieprzyjemne uczycie i miałem chęć, żeby zwymiotować.
  Poczułem, jak łzy spływają mi po policzkach. Znowu. Nie potrafiłem sprecyzować, czy to były łzy smutku, wściekłości, czy bezsilności, najprawdopodobniej wszystko to się skumulowało, nie dając mi nawet sekundy spokoju, żeby złapać głęboki oddech. Straciłem totalnie widoczność, załzawione oczy wszystko wokół mi rozmazały i w dodatku opadła mi grzywka. Nie chciałem wracać do swojego pokoju, nienawidziłem tych czterech ścian, w ogóle nienawidziłem tego domu, nienawidziłem siebie.
  Nienawiść, nienawiść, nienawiść. W tamtej chwili mogłem zrobić wszystko.
  Wszedłem do pokoju Gemmy, której nie było w domu, siedziała w Londynie na studiach. Zamknąłem drzwi i rzuciłem się na jej idealnie pościelone łóżko, uderzając się przy okazji o coś w zęby. Boleśnie. Syknąłem, poczułem metaliczny smak krwi w ustach. Nie chciało mi się na to reagować. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że rozbeczałem się na dobre. Miałem drgawki, nie mogłem złapać powietrza.
  Poczułem się dokładnie tak, jak wtedy.

  Poczułem bolesny ból w brzuchu, potem na twarzy, a potem... potem dosłownie wszędzie.
  Leżałem na starym, dziurawym chodniku, oparty o jakiś mur, na którym ktoś stworzył obrzydliwe graffiti. Było ciemno i zimno. 
- Pedałów trzeba tępić!
  Szyderczy śmiech roznosił się echem w mojej głowie, nie miałem nawet odwagi, żeby otworzyć usta, unieść głowę. Nie miałem też na to siły. Czułem się... beznadziejnie. 
  Przygryzłem boleśnie opuchniętą i zakrwawioną wargę, byle nie poleciały łzy.
- Słuchaj, Styles - usłyszałem syk tuż przy prawym uchu. - Dobrze ci się powodzi, co? Nie bądź chamem, podziel się trochę.
- Ha, ty głupi jesteś! On ci nawet funta nie da!
- Jak faktycznie nie da, to to samo spotka kogoś ważnego dla tego gejucha.
- To znaczy? 
  Chłopak przy moim uchu tylko się śmiał. Po chwili inni też zaczęli się śmiać.
- Chyba sobie jaja robisz - zarechotał któryś.
- Ha, właśnie nie! Słuchaj, pedale, pięćdziesiąt tysiaków na za tydzień. Tutaj. Mam w dupie fakt, że pewnie będziesz w Tokio, żeby lizać dupy swoim fanom, którzy sikają w gacie na twój widok. Ale doceń to, że dałem ci tydzień, bo to dla ciebie żaden problem, mógłbyś nawet teraz to zrobić. Ale cóż... cały zakrwawiony i do banku... nie byłoby to na naszą korzyść. 
- A jak tego nie zrobisz, to ta twoja siostrunia-cnotka... nie będzie już taką cnotką! - usłyszałem śmiech. Serce mi zamarło.
- Odpierdol się - wysyczałem, próbując wstać. 
  Nie dało rady.
  Usłyszałem tylko przekleństwa i poczułem, jak ktoś uderza mnie w głowę.
  A potem było tylko ciemno.


- Hej, Hazza. 
  Louis zmarszczył brwi i zmrużył oczy, patrząc na mnie uważnie. Zilustrowałem go wzrokiem. Grzywka podniesiona do góry, uwaga w oczach, zaciśnięte usta, t-shirt odsłaniający jego ramiona pokryte tatuażami, podobnie jak moje, czy Zayna. Spodnie dresowe, czarne vansy. 
- Co jest? - zapytałem, przystając, bo stanął mi na drodze.
- Gdzie idziesz?
- Ja? - uniosłem brwi do góry. - Postanowiłem wpaść do mamy. Dawno się z nią nie widziałem. W Madrycie będę już z wami, dolecę samolotem.
- Ale do Madrytu lecimy za jakieś trzy godziny, jaki jest sens wpadnięcia do mamy na godzinę? Samolotem? 
- Jeśli chodzi o sprawy materialne, to raczej nie odniosę wielkich strat - spróbowałem się uśmiechnąć, ale Louis wciąż uważnie się na mnie patrzył. Nie spuszczał ze mnie wzroku, mrużąc oczy jeszcze bardziej. Złożył ręce na klatce piersiowej, stojąc w lekkim rozkroku.
- Kitujesz - powiedział tylko.
- Boże, Louis, mówię...
- Boże, Harry - zaczął naśladować mój ton, z tą różnicą, że ironizował, a ja mówiłem spokojnie. Jeszcze. - Co się z tobą dzieje, chłopie? Spędzasz z nami coraz mniej czasu. Masz nas dość, czy co? Chociaż szczerze w to wątpię, raczej bardziej prawdopodobne jest to, że coś przed nami ukrywasz. I w dodatku myślisz, że tego wcale nie widać. Już wspominałem, że kiepski z ciebie aktor? 
  Przewróciłem oczami.
- Ja też tęsknie za rodziną, jak zresztą każdy z nas, ale nawet nie chciałoby mi się telepać w samolocie dwa razy w ciągu jednego dnia, i to tylko po to, żeby powiedzieć mamie "cześć". Bo będziesz mieć aż tak dużo czasu na rozmowę z nią, że aż wcale. Nawet kawa nie zdąży zrobić się zimna.
- Nie piję gorącej kawy - pokazałem mu język. Tym razem to on przewrócił oczami. Doskonale znałem ten jego stan. Był zirytowany, miał zamiar dopiąć swego, ale pomimo tego, słuchał uważnie i chciał pomóc, nie zbywał. W sumie, to Louis nigdy nikogo nie zbywał. Nawet jak miał zły humor i był zmęczony, jeśli ktoś chciał mu coś powiedzieć, nie mówił czegoś w stylu "Ej, dobra, jutro, chcę spać, okej?", tylko pochylał się ku tej osobie i słuchał. Po prostu. To była jedna z dosyć wielu rzeczy, które w nim lubiłem. Dar słuchania. To znaczy, każdy z zespołu był dobrym słuchaczem, ale prawda była taka, że Louis najlepiej odgrywał tą rolę. Zayn, podobnie jak Liam, również potrafili udzielać rad i w ogóle, Niall na wszytko spoglądał optymistycznie, a Louis był realistą. Nie głaskał po główce, ale też nie chciał jakoś przesadnie dołować. Dlatego nie cierpiałem czegoś przed nim ukrywać, ale gdybym miał... miał to powiedzieć... Louis by mnie najprawdopodobniej zabił. I reszta bandu zresztą też.
  Czułem, jak z dnia na dzień to mnie przerastało, to samo pchało się na usta, że...
  ... że miałem wrogów. I oni chcieli mnie wykończyć.
  Louis westchnął ciężko i odszedł, kręcąc niedowierzająco głową. Chciałem powiedzieć: Wróć. Takie coś łamało mi serce.
  Ale nie mogłem tego zrobić. Bo wtedy byłoby jeszcze gorzej.

  Louis w Xfactorze.
  Louis na scenie podczas trasy Up All Night.
  Louis w studiu, śpiewający Over Again.
  Louis rozmawiający z rudym chłopakiem, przyjacielem zespołu, o trzeciej płycie.
  Louis, który się śmieje, bo leci dobra komedia w telewizji.
  Louis "bijący się" z Niallem.
  Louis tłumaczący Liamowi choreografię na trasę do Never look back.
  Louis podający Zaynowi talerz z kolacją.
  Louis naprzeciwko mnie, słuchający z uwagą tego, co mówię.
  Louis z uśmiechem, Louis smutny, Louis zły.
  Louis w szpitalu.
  Louis tchórz.

  Louis, pierdol się.

***
Wena wraca! *oklaski*
Chciałam powiedzieć/napisać tylko, że przez ten tydzień nie będzie nic nowego, bo wyjeżdżam! Dlatego bądźcie cierpliwi, nie denerwujcie się, chillout, lajt!
Przez głowę ostatnio przeszła mi myśl: A może coś z Deadem jeszcze? Druga część? Bo szczerze mówiąc, to moja wyobraźnia zrobiła mi niespodziankę i podsunęła pomysł na takie coś, ale, cóż, to byłoby dopiero po Falling, zresztą, niczego Wam nie obiecuję.
Kocham Was! Co zresztą już wiecie, więc...
PS. Kto nie oglądał Incepcji, nie wie, co traci. Na końcu rozbeczałam się jak dziecko. Mega inspirujący film.





sobota, 25 maja 2013

FALLING- I

czytasz=komentujesz


Louis

  Najgorsze są momenty, kiedy czujesz bezsilność. W twojej głowie panuje okropna pustka, a dłonie drżą, bo chcą się za coś, za kogoś złapać.
  Nie masz za co, nie masz za kogo.
  Momenty, kiedy stoisz na zaludnionym placu, nie masz nawet czym oddychać, a czujesz się samotny. Marszczysz brwi, bo to jest absurdalne. Nie możesz patrzeć się na szczęśliwych ludzi, czujesz do nich żal, że im się udaje i jakoś to idzie, a ty tkwisz w martwym punkcie. Jakby to oni byli za to odpowiedzialni.
  Masz na twarzy sztuczny uśmiech i ludzie myślą, że jest w porządku. Z jednej strony chcesz, żeby tak było, ale wręcz żądasz namiastki zmartwienia od kogoś. Chciałbyś, żeby ktoś do ciebie podszedł i się zapytał, czy wszystko w porządku. Mówisz, że tak, ale chcesz, żeby ta osoba wiedziała, że wcale tak nie jest. Chcesz ją zbyć, jednocześnie chcąc, żeby wciąż stała obok ciebie.
  Momenty, kiedy ktoś jest załamany. Chcesz wymruczeć: będzie dobrze, jednak doskonale wiesz, że wcale tak nie będzie. Czy w tym tkwi jakiś sens? Robimy sobie nadzieje, a potem jesteśmy rozczarowani. Staramy się podchodzić do czegoś z dystansem, ale w głębi mamy nadzieję, że coś się stanie, że coś się uda. Okłamujemy samych siebie. Po co? Czy to daje jakąś ulgę? Nie.
  Jedyne, co okłamywanie samego siebie może dać, to dodatkowe rozczarowanie i nienawiść do samego siebie, co jest najgorsze.
  Człowiek musi dokonać wielu wyborów. Najdurniejsze w życiu jest to, że jedna zła decyzja jest w stanie wszystko zepsuć. Rozsypać. Zniszczyć. A jeszcze idiotyczniejsze jest to, że nikt nie wie, jak podejmować decyzje, żeby wybór był dobry.
  Powiedzenie "jakoś to będzie" jest dla ludzi słabych, którzy są tchórzliwi i robią sobie nadzieję, uciekają od codzienności, a gdy ta ich znajduje i atakuje z niewyobrażalną siłą, taki człowiek kuli się i zakrywa sobie dłońmi oczy, bo nie chce się na to wszystko patrzeć. Ma dość, chociaż to nawet nie jest połowa koszmaru.
  Mówi się też, że trzeba polegać na swojej intuicji. Problem tkwi w tym, że nie jesteśmy w stanie odróżnić tej intuicji od zwykłego bałaganu myśli, które błądzą w labiryncie zwanym życiem.
  Również niedobre i nieprzyjemne są chwile, kiedy przypominamy sobie coś, czego czas nie jest w stanie zagoić, a potem w naszym umyśle wszystko się przetacza, tak jakby ktoś przewijał nagrania z naszego życia, widzimy twarze wykrzywione grymasami, bólem, płaczem, widzimy swoje łzy na policzkach w odbiciu lustra w łazience, czujemy ból złamanego serca i samotności, potem wściekłość na samego siebie, że znowu coś zrobiliśmy źle, ale nie wiemy co takiego, do jasnej cholery!, nasze serce bije mocniej, oddech przyspiesza i...

- Kurwa.
  Obudziłem  się na twardej podłodze z pościelą, która osunęła mi się na głowę, tuż obok łóżka. To była kolejna nieprzespana noc, zresztą, to od bitego miesiąca nie byłem w stanie się porządnie wyspać. Wszystko zlewało mi się w jedną, niewyraźną plamę i nawet nie chciałem tego zmienić. Nie miałem siły. Byłem bez życia, żyłem jak automat.
  Wytarłem bladą twarz suchymi rękoma, wzdychając ciężko. Zrezygnowany oparłem się o ścianę, okrywając się białą kołdrą. Złapałem swoje spojrzenie w lustrze naprzeciwko, ale nie chciałem się na siebie patrzeć, czułem obrzydzenie do samego siebie. To było uczucie, którego nie byłem w stanie się pozbyć, na początku tego pragnąłem, ale po samych porażkach już mi nawet nie zależało. Byłem pusty w środku, mogłem jedynie myśleć o tym, jaki jestem beznadziejny. Jaki ten świat jest beznadziejny. Żałośnie brzmią takie słowa. Dla osoby, której w życiu wiedzie się dobrze i nie ma żadnych większych, poważniejszych problemów, te wyrazy wydają się być puste, bez przesłania, wyolbrzymione. A tak naprawdę to były przesiąknięte najprawdziwszymi emocjami. Sęk w tym, że nie każdy jest w stanie te emocje zrozumieć. A co za tym idzie- nie każdy jest w stanie pomóc drugiej osobie.
  A przecież bez drugiego człowieka nie damy rady, czy tego chcemy, czy nie, to on nam pomoże.
  Albo wbije nam nóż w plecy.
  W każdym razie, nie przeżyjemy w wiecznej samotności.

- I'm sitting here, in a boring room, it's just another rainy sunday afternoon, I'm wasting my time, I got nothing to do, I'm hanging around, I'm waiting for you, but nothing ever happens, and I wonder.

  Czarny Range Rover stał przed moim domem, jak każdego rana. Nienawidziłem tego samochodu. I czarnego koloru. Jest zbyt żałobny.
  A żałoba jest doskonałym określeniem tego, co działo się w moim umyśle.

- I wonder how, I wonder why, yesterday you told me 'bout the blue, blue sky.

- Piękna pogoda, żyć, nie umierać! Prawda? Idealna, żeby kręcić teledysk. No, coś cudownego! A te...
  Zerknąłem na Harry'ego. Leżał na piasku i patrzył się w bezchmurne niebo. Reżyser klipu miał faktycznie rację- pogoda była perfekcyjna, żeby nagrać teledysk do What makes you beautiful.
- Na co się tak patrzysz, hm? - zapytałem, podchodząc bliżej niego. 
- Patrz! - wskazał palcem na coś nade mną. Uniosłem głowę, ale nic nadzwyczajnego nie zauważyłem. Zmarszczyłem brwi.
- Nic nie widzę - mruknąłem. Harry roześmiał się.
- Zawsze byłem przerażony twoim brakiem wyobraźni. Czasem trzeba przerwać bycie racjonalistą. 

- I'm sitting here, I miss the power, I'd like to go out, taking a shower, but there's heavy cloud inside my head, I feel so tired, put myself into bed, where nothing ever happens, and I wonder.

- Harry zasnął - usłyszałem śmiech Zayna. Chłopak leżał na sofie, nawet nie przebrał się z ciuchów, w których grał na planie klipu do One Thing. Był widocznie padnięty. - Aż szkoda go budzić, prawda?
- Dlaczego miałbyś to robić? Nie budź go - Niall wzruszył ramionami.
- Ale zbieramy się do hotelu zaraz, przecież go tu nie zostawimy.
  Zacząłem się śmiać. Harry był czasem jak kot, wiecznie zmęczony, leniwy i wszędzie był w stanie się zdrzemnąć, czasem przebijał tym samego Zayna.

- Isolation is not good for me.

  Gdy tylko skończyliśmy kręcić już piątą scenę do teledysku Kiss You, Harry automatycznie przestał się uśmiechać, zmarszczył brwi i sięgnął po wiszący na oparciu krzesła ręcznik, którym się otulił jak kocem. Ja również zmarszczyłem brwi. Wszyscy byli w dobrych humorach, jedynie jego coś gryzło. Byłem tego stuprocentowo pewien. Chciałem wiedzieć, co.
  Ale nigdy się tego nie dowiedziałem.

  Zszedłem po schodach i skierowałem się do kuchni. Nawet się nie przywitałem z rudym chłopakiem, który nucił Lemon Tree pod nosem, jak każdego rana.
- Witaj, Lou. Oto zaczął się kolejny, cudowny dzień - odezwał się, popijając coś z kubka. Albo była to kawa, albo mocna herbata, bez cytryny, z łyżeczką cukru. Zawsze taką pił.
- Hej - burknąłem jednak, wyjmując szklankę z szafki kuchennej. Wsypałem do niej dwie łyżki kawy i zalałem ją zwykłą, zimną wodą z butelki.
- Ohyda - mruknął. - Kto normalny pije niezaparzoną kawę?
- Zadajesz mi to pytanie codziennie, Ed.
- I nigdy nie chcesz na nie odpowiedzieć.
- Bo sam nie znam tej odpowiedzi.

- Harry, to jest obrzydliwe! - uniosłem zaskoczony brwi do góry, widząc, jak przyjaciel pije zimną kawę, której smak był najprawdopodobniej jeszcze gorszy, niż sam wygląd tej dziwnej mikstury.
- Wiesz, jakiego to daje kopa? - Styles pociągnął spory łyk napoju.
- Dlaczego po prostu nie zaparzysz tej kawy jak każdy normalny człowiek na tej ziemi? 
- Nie wiem. - Wzruszył ramionami.

- Co zamierzasz dzisiaj robić? - Ed usiadł naprzeciwko mnie, przy wysepce w dosyć szerokiej kuchni. Spoglądał na mnie uważnie, czasem mrużąc oczy i mieszając swoje picie w kubku. Westchnąłem ciężko, mieszając łyżeczką kawę. Nie odpowiedziałem. Ed, jakby sobie coś przypomniał, wstał ze swojego miejsca i wyjął z chlebaka dużą bułkę, z której wystawała sałata.
- Zjedz to - podsunął mi ją. Przewróciłem oczami.
- Weź to. Nie chce mi się jeść.
- Dlaczego zawsze musimy gadać o tym samym? Zawsze mi mówisz "hej", ja się ciebie pytam, dlaczego nie zaparzasz tej cholernej kawy, a potem nie chcesz nic jeść. Po dokładnie półgodzinnej kłótni coś wepchniesz do swojego wnętrza.
- Dlaczego w ogóle tutaj przyjeżdżasz? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie, podnosząc energicznie głowę i ilustrując wzrokiem chłopaka. Ed pod tym względem zawsze mnie zadziwiał. Nie istniało na tym świecie chyba nic, co mogłoby go totalnie wyprowadzić z równowagi. Był niesamowicie cierpliwy, nigdy nie usłyszałem, żeby podnosił głos, nawet, jeśli był zły, nie pokazywał tego aż tak. Nie robił idiotycznych scen, nie widziałem nawet, żeby kiedykolwiek płakał. Był spokojnym facetem i naprawdę go lubiłem, ale codzienne widzenie go przez bity miesiąc tak zaczęło mnie irytować, że zaczynałem być coraz bardziej chamski w stosunku do niego. I nie mogłem nad tym zapanować, to wychodziło ot, tak, po prostu, jak coś zupełnie naturalnego. Nie chciałem taki być, bo zraniłem już zbyt wiele osób, żeby dobić kolejną. Najprawdopodobniej ostatnią na tym świecie, która jeszcze nie straciła we mnie wiary i codziennie rano przyjeżdżała do mnie swoim obrzydliwym, czarnym Range Roverem, żeby wepchnąć mi jedzenie i picie, bo martwił się, że chce się zabić, zagłodzić, czy coś. Zachowywał się, jakby był moim ojcem. Nienawidziłem tego. Miałem wrażenie, że z dnia na dzień dziczeję. Nie byłem przygotowany na to, co się stało, na wszystkie wydarzenia i kłopoty, które pojawiły się znienacka, nie wiedziałem, z którymi najpierw się zmierzyć. Chciałem spać, spać i nic więcej. Czułem się potwornie zmęczony, chociaż nic nie robiłem. Nie miałem żadnej motywacji. Budziłem się rano z myślą, że jest źle, a nawet bardzo. Zasypiałem z takimi samymi słowami brzmiącymi i powtarzającymi się nieznośnie w mojej głowie, która powoli odizolowała się od rzeczywistego świata. Czułem, że zabrano mi zbyt wiele. I że najprawdopodobniej ja sam to wszystko uciąłem swoją wieczną arogancją i egoizmem. Wiedziałem to doskonale, ale jednocześnie nie chciałem często tej myśli do siebie przyjmować, bałem się jej, jakby była trędowata. Uciekałem przed nią jak ostatni tchórz. I miałem wieczne fochy. Byłem nie do wytrzymania. Sam siebie miałem serdecznie dość. Czekałem na dzień, aż obudzę się, spojrzę przez okno i zdziwię się, że samochód nie będzie już stał. Chociaż może nie byłoby to takie zaskakujące. Bo nic nie było mnie w stanie już zdziwić. Byłem kukłą. Jestem kukłą. I będę, bo nie chce mi się wstać i otrzepać tyłka.
  Ed Sheeran wciąż ilustrował mnie wzrokiem. Nie wydawał się być szczególnie zmęczony.
- Przeze mnie popsujesz sobie karierę - odezwałem się. - Idź. Masz ważniejsze sprawy na głowie.
- Nie jestem niczyim poddanym, mogę sobie robić wolne, kiedy chcę, bo jestem kowalem własnego losu. Chciałbym, żebyś też miał takie nastawienie do życia.
- Przecież mam - uśmiechnąłem się kpiąco. - Nic nie robię przez całe dnie, tylko dołuję się badziewnymi wspomnieniami.
- Oszukujesz samego siebie, Louis. Żadne wspomnienie z ubiegłych czterech lat nie jest złe czy badziewne.
- Wiesz co? Czasem mam niezmierną chęć, żeby cofnąć czas i nie pójść do Xfactora. I mieć w dupie to wszystko. Jak teraz.
- Z tą różnicą, że wtedy nie miałbyś przyjaciół, do których wciąż możesz się odezwać i założę się, że cię nigdy nie odrzucą, do jasnej cholery! - uderzył pięścią w blat. Wstałem ze swojego miejsca. - I na litość boską, zjedz tą bułkę. Kiedy w końcu weźmiesz się w garść?
- A dlaczego to ja mam pierwszy wziąć się w garść? Dlaczego to ja jestem za wszystko winien?
- Gadasz bzdety. Robisz z siebie ofiarę. Nienawidzę takiego czegoś.
- A wiesz, czego ja nienawidzę? Wiesz? - podszedłem do niego. - Nienawidzę tego świata. Ludzi wokół mnie. Nienawidzę siebie. Chcę dobrze, wychodzi źle. Ranię wszystkich dookoła i nigdy nie uszczęśliwiam. Nigdy.
- Skoro ten świat jest taki okropny, dlaczego nic z tym nie zrobisz?
- Bo i tak mi się to nie uda.
  Rzuciłem szklankę do zlewu i wyszedłem z kuchni.

Czy członkowie zespołu One Direction zapomnieli, w którym kierunku powinni podążać?
Rzec śmiało można, że 1D totalnie opanowało i zaczarowało cały świat swoim urokiem, trudno dzisiaj znaleźć osobę, która nie wiedziałaby, co to za zespół. Nie ulega wątpliwościom, że debiut bandu przeszedł do historii, w końcu to pierwszy zespół, który odniósł taki sukces po Xfactorze, nawet nie zajmując pierwszego miejsca w tym konkursie! Trzy płyty i każda wielokrotnie pokryła się platyną i miliardami dolarów. 
Chyba wszyscy wierzyli i myśleli, że zespół będzie funkcjonować jeszcze z dobre pięć lat, a nawet więcej, ale ku zaskoczeniu wszystkich, członkowie bandu zerwali kontakt ze światem zewnętrznym i mediami, a zwłaszcza z fanami, których zawsze informowali pierwszych o różnych rzeczach.
Co ciekawsze, Management również milczy, nie wspominając już o najbliższych chłopaków z 1D. Fani mogą się tylko domyślać, dlaczego po gali Grammy wszystko dosłownie się urwało. Krążą domysły, że planują wielką niespodziankę, ale ten pomysł coraz bardziej staje się niemożliwy, wręcz głupi. 
Rodzi się wiele pytań, najczęściej jednak pojawiają się dwa:
Dlaczego One Direction nie daje znaku życia od ponad miesiąca?
I gdzie podziało się wsparcie oraz determinacja ich fanów?


  Louis, nienawidzę pisać listów, w ogóle nie cierpię mazać długopisem po kartce, nawet nie wiem, jak zacząć, ale to jest nieistotne. Chcę tylko, żebyś wiedział, że wciąż o tobie pamiętam. Ja i Liam, bo jedynie z nim utrzymuję kontakt i wierz mi, ale umieramy z niepewności, co, do cholery, dzieje się z Tobą, Stylesem i Zaynem! Jestem na Was wściekły, a zwłaszcza na Ciebie, wiesz? Zachowałeś się jak ostatni tchórz, tak nie można! Rozumiem, że czujesz się winny za pobicie Harry'ego, ale przecież doskonale wiemy, że to nie była Twoja wina. Styles również o tym wie, tylko... Boże, chciałbym Ci podać dobry argument, ale nie jestem w stanie, bo po prostu to wiem. I wiem również, że Ty też jesteś tego świadom, ale Twoja duma nie pozwala Ci się odezwać, bo boisz się, że wyjdziesz na ciotę. Tak, na ciotę. I nie chcę Cię zmartwić czy zdenerwować, ale na ciotę wyszedłeś, kiedy zwiałeś ze szpitala, po krzykach wściekłego Zayna i gdy zauważyłeś, że Harry leży zaryczany w łóżku i nie chce z Tobą rozmawiać. Pamiętasz, co powiedział wtedy Liam? Ja też. I nie zgadzam się z nim. 
Napisz, powiedz, cokolwiek- że Ty też nie.
Wiem również, że to nie chodzi tylko o tą sytuację, problemem jest coś poważniejszego, coś z Harrym. Nie udawaj. Przecież jesteśmy przyjaciółmi, dlaczego chcecie to zostawić? I spierdolić? Chociaż i tak już to zrobiliście. Nie chcę, żebyś czuł się winny, ale mam niemiłe wrażenie, że Tobie trzeba nakopać do tego chudego tyłka, żebyś coś zrozumiał. 
Martwimy się o Ciebie.
Daj znać, że żyjesz. I nie każ mi pisać kolejnego listu o tej samej, błagalnej treści. Doskonale wiesz, jak tego nie cierpię.
Zrób coś, Lou. Pokaż, na co Cię stać.
Kocham cię, Niall.

 Czy ty w ogóle żyjesz, idioto?
Liam-który-czeka-miesiąc-na-twoją-zasraną-odpowiedź-i-prędzej-umrze-niż-takowa-nadejdzie-prawda?


  Czytałem listy od Nialla i Liama codziennie, tak samo jak artykuły z codziennych gazet, które przywoził mi Ed. Zawsze siadywałem na fotelu, kładąc stopy na ławie i zerkałem czasem przez okno, którego nigdy nie zasłaniałem roletą. W sumie, to nawet nie wiedziałem, dlaczego to robię, bo byłem świadom tego, że osiedlowe dzieciaki snują różne teorie na temat rzekomego, walniętego właściciela domu na końcu ulicy. Śmiałem się ironicznie, gdy widziałem, jak czasem ktoś zerkał w kierunku mojego ogrodu, jakby chciał zobaczyć jakiegoś złodzieja. Pewnie zadzwoniłby na policję i zostałby osiedlowym herosem, który uratował (niewidzialnego) mieszkańca domu przed kradzieżą ogrodowego krasnala. Nonsens. 
  Śmieszyła mnie taka płytkość ludzi, ale mogłem tylko mruczeć o tym pod nosem, do siebie, bo Ed zazwyczaj wyjeżdżał, jak po małej awanturze zamykałem się w pokoju, niczym dziesięcioletnie, pełne fochów dziecko. Tak było i tym razem: obserwowałem, jak Ed zamyka za sobą furtkę, miał oczywiście naciągnięty kaptur na głowie. Kiedyś spytałem się go o to, powiedział, że nie chce, żeby ktoś go zauważył, a co za tym idzie- rozpoznał. Cóż, w czasie gdy ja przeżywałem kryzys, Ed zbijał kokosy. Nie, żebym mu tego zazdrościł, zdążyłem poczuć smak popularności nawet zbyt dobrze, ogólnie sprawę biorąc, to sława nie jest ani dobra, ani zła. Normalny, przeciętny człowiek teraz puknąłby się w czółko, pytając, czy coś w bogactwie i w posiadaniu fanów może być złego. Prawda była taka, że z fanami było naprawdę różnie, czasem doprowadzali cię do prawdziwej euforii, a czasem przez nich byłeś wściekły, zwłaszcza wtedy, gdy człowiek po trasie wracał do domu i widział ich tłumy przed drzwiami. Pół biedy byłoby,jeśli po przywitaniu by się rozeszli, ale zazwyczaj nawet o drugiej w nocy pukali do drzwi. Poza tym, to człowiek czuł się, jakby ci fani trzymali go na smyczy. Jest ograniczony i wie, że gdy ogłosi koniec swojej kariery, fani mu zwyczajnie tego nie odpuszczą. To mnie dosyć przerażało, bo przecież bycie kochającym fanem nie opiera się na... jakimś długu wdzięczności, że oni kupią płytę, to ten idol musi dożywotnio śpiewać, rozdawać autografy i paradować z uśmiechem na twarzy, bez możliwości posiadania gorszych dni, a każdy takie ma. Niestety, coraz częściej tak się czułem. Zresztą, nie tylko ja, również i reszta bandu.
  Nie chciałem rozmyślać o przeszłości, ale problem tkwił w tym, że nie miałem żadnych planów na przyszłość. Cóż, przecież nie mogłem do końca życia siedzieć w tym ponurym domu, prawda? Dziwiło mnie to, że nikt z chłopaków jeszcze nie dał znać mediom, że to koniec. One Direction nie istnieje, dobranoc. Chyba każdy z nich miał cichą nadzieję, że może jeszcze coś się wydarzy.
  Sytuacja, jaka wydarzyła się miesiąc temu, wbiła nam nóż w plecy. Nie byliśmy przygotowani na zakończenie kariery. Cóż, zdarzały się dni, kiedy cała nasza piątka musiała przebywać osobno, bo to chyba naturalna rzecz, że co za dużo, to niezdrowo, kiedyś trzeba od siebie odpocząć, nawet, jeśli jest się przyjaciółmi. Ale to nie było nic poważnego, nie toczyliśmy poważnych konfliktów. 
  Tylko z Harrym coś się działo. Tak jakby powoli się odizolowywał. 
  Odchodził od nas. 
  Zamknąłem oczy.
  Jego twarz wykrzywiona szokiem i bólem cały czas stała mi przed oczami. Dręczyła mnie w nocy, w snach.
  Bałem się jej. Rozważałem ucieczkę. Ale gdzie bym nie uciekł, ona zawsze była w stanie mnie znaleźć.
  Z drugiej strony to nie chciałem, żeby zgubiła mnie ze swojego pola widzenia. 

cdn

***
insp. Fool's Garden- Lemon Tree

Najcięższy rozdział ever. EVER. Ogólnie to to opowiadanie jest dla mnie mega wyzwaniem, wierzcie mi albo nie, ale codziennie rozkminiam, jak ułożyć rozdział, żeby był czytelny i po prostu wciągający. Fabuła jest inna i podobnie jak Wy, przesiąknęłam nieco Deadem i teraz trudno mi się przenieść do takiego innego świata, ale nie mam zamiaru się użalać nad sobą czy dramatyzować, bo dobra pisarka jest w stanie napisać wszystko, czyż nie? Czekam na wenę, bo wiem, że przyjdzie, jeśli solidnie się zmęczę w nocy, słuchając na przemian EDM, Coldplay i Florence. 
Wyobraziłam sobie zagubionego Louisa, z mętlikiem w głowie, i ten mętlik, chaos, chciałam opisać za pomocą słów. Wierzcie mi, ale to jest w cholerę trudne. Nie zrażajcie się, jeśli coś jest niejasne, dobra? To dopiero początek, huh.
Chciałabym wiedzieć, ile osób czyta, bo od dłuższego czasu męczy mnie to, że dosyć dużo ludzi zakończyło swoje "pielgrzymki" na tego bloga wraz z zakończeniem Deada. No błaaaaaaaaaaaagam! Nie bądźcie chamscy i komentujcie, nienawidzę tak żebrać o tę parę zdań, ale nawet nie wiecie, jakie to jest ważne, dshgdshjdg.
No i pamiętajcie, że was kocham, żeby nie było żadnych nieporozumień :D
I wciąż jestem zestresowana, co o tym myślicie. Jestem totalnie spięta, że coś nie wypali.

PS. Notka pod tytułem "Informacja" jest wciąż aktualna, jeśli chodzi o moje obawy ze zbanowaniem konta, poświęcam się dla Was.
PS2: Nie wiem, kiedy pojawi się rozdział drugi, myślę, że nie dam rady do środy, bo jak już wspomniałam, Falling jest trudny. Potem tydzień mnie nie będzie. Jeśli będziecie chcieli w tej kwestii wiedzieć więcej, śledźcie margines albo mojego Twittera.



piątek, 24 maja 2013

Informacja

Słuchajcie, zrobił się mały bałagan na Twitterze, moje konto było zawieszone dwa razy i z tego co zrozumiałam, przez spam z informowaniem Was, bo były to Tweety z tym samym linkiem. Nie będę się w to wgłębiać i spróbuję stłumić swoją rosnącą irytację, bo było dobrze, a Twitter znowu wszystko spierdolił, za przeproszeniem. Mam przygotowany pierwszy rozdział "Falling", ale nie dodam go teraz, ponieważ obawiam się, że mi zablokują konto na dobre, po dwóch ostrzeżeniach. Sprawa ucichnie- wszystko będzie po staremu, najprawdopodobniej rozdział będzie w środę lub czwartek, pewnie w czwartek, potem tydzień nic nie będzie, bo wyjeżdżam i nie będę miała Internetu. Mam nadzieję, że będziecie tu wchodzić codziennie w celu zebrania wszystkich newsów. To nie jest zależne ode mnie, najchętniej dzisiaj wstawiłabym ten rozdział. Ktoś może powiedzieć, że to nie ma żadnego związku, bo Blogger to przecież inna strona: jasne, ale większość czytelników jest informowana przeze mnie na Twitterze, mniejszość obserwuje tego bloga, a jeszcze inna część jest, że tak to ujmę, "cichymi czytelnikami", o których dowiaduję się na Twitterze. Nie, żebym narzekała. W związku z aktualnym chaosem na Twitterze, Tweety informujące o nowym rozdziale, równałyby się z banem dla mnie, czego chcę uniknąć. A nienawidzę nie informować o nowych notkach, bo to jest nie w porządku wobec czytelników. Zobowiązałam się do tego spamu, więc nie  przestanę tego robić. Mam nadzieję, że zrozumiecie. I jak już wspomniałam, to myślę, że rozdział będzie w ten czwartek.
Kocham Was, przepraszam za problemy-
ladycatherinex3.


piątek, 17 maja 2013

FALLING- prolog



Sometimes I wish for falling, wish for the release
Wish for falling through the air to give me some relief
Because falling's not the problem, when I'm falling I'm at peace
It's only when I hit the ground it causes all the grief 





  Ludzie dzielą się na dwie grupy: na wymagających i na niewymagających. Niewymagający ludzie, jak każdy się domyśla, nie potrzebują wiele do szczęścia. A w zasadzie większość rzeczy jest w stanie ich zadowolić. Nieważne, czy zostały one wykonane byle jak, czy może jednak zostało w nie włożone całe serce. Natomiast ludziom wymagającym jest ciągle za mało. Wciąż, wciąż i wciąż, cały czas kręcą nosami i nie obchodzi ich nic, poza własnym interesem. Każda z tych dwóch grup jest tak naprawdę irytująca, ale człowiek, który zawsze wiele wymaga, jest w stanie docenić chociaż minimalnie czyjąś pracę, a ktoś, kto z natury nie wymaga zbyt wielu starań- cóż, prawda jest taka, że byle co go ucieszy. Można rzec, że to przecież dobra sprawa, która idzie na naszą korzyść, bo jeśli ktoś zadowala się byle czym, my nie musimy wyrywać sobie włosów z głowy z nerwów, że coś robimy źle, że nie mamy weny i czasu na coś również. Ale wtedy się nie rozwijamy, a przecież sami sobie powinniśmy postawiać poprzeczkę coraz wyżej- nie ma żadnego limitu w tej kwestii.
   W dzisiejszych czasach więcej jest ludzi niewymagających. Przejawia się to w każdej dziedzinie życia, ale chyba najbardziej w tej muzycznej. Zespoły czy artyści, którzy tworzą twórczą muzykę nie będącą tylko zwykłymi, przelotnymi dźwiękami, a krzyczącymi wręcz do nas uczuciami, zostają zasłonięci współczesną komercją. Tak naprawdę to nie liczą się już te emocje, które powinny wylewać się z piosenki, nie liczy się jej przesłanie, które powinno wstrząsać ludźmi, tylko skandal. Ludzie pod tym względem są dziwni. Mówią, że prawdziwa muzyka jest na wyginięciu, a jednak skupiają całą swoją uwagę tylko na artystach, którzy mają ekstrawagancki styl bycia i najprawdopodobniej tylko dzięki temu wybili się ponad przeciętność.
  Ludzie zapominają o uczuciach. A nawet jeśli tego nie chcą, to niestety, ale jest to proces, który coraz bardziej zacieśnia się wokół nas, tworząc gigantyczną pętlę. Oczywista sprawa, można mu zapobiec, ale nikt nie chce się odważyć, żeby to rozpocząć. I tak człowiek zamienia się w kameleona, tracąc swoje naturalne kolory.
  Los często robi nam różne niespodzianki, nie potrzeba tego nawet kwestionować. Ten los też jest takim kameleonem, bo zazwyczaj nie jesteśmy w stanie powiedzieć, czy coś wydarzyło się przez nas, czy przez czysty przypadek. Każdy tak ma, a potem dostaje nauczkę i zapamiętuje ją na całe życie.

  Ostatnią galą, na której pojawił się pewien znany i inspirujący wielu ludzi na świecie zespół, było Grammy Awards 2014. One Direction wygrało trzy nominacje: Album of the Year, Song of the Year i Best Group Performance. Dzień po uroczystości Harry Styles, najmłodszy członek zespołu, napisał na Twitterze, że z niecierpliwością czeka na rozpoczęcie europejskiej trasy koncertowej, która promować miała już trzeci album bandu. Jej rozpoczęcie przypadało na 14 marca 2014 roku, czyli dokładnie tydzień po Grammy. Wszyscy byli w świetnych humorach, album okazał się być hitem, jak zresztą każdy tego zespołu. I chociaż wydawać by się mogło, że już lepiej być nie może, chłopaki stali na samym szczycie swojej kariery, ludzie śmiali się, że wzięli drabinę i wspinają się po niej jeszcze wyżej, do samego nieba.
  Szkoda tylko, że ta metafora stała się rzeczywistością.
  Co się mogło takiego stać, że z dnia na dzień wszystko zaczęło upadać jak domino? Tak jakby z tego nieba, do którego w przenośni się wspinali, zaczął wiać silny wiatr, który spychał ich coraz niżej i niżej.

  Tymczasem po londyńskich ulicach również wiał wiatr, tylko spokojniejszy. Delikatnie zwiewał śmiecie z chodników i asfaltów na trawniki, parkingi i inne posesje, prywatne lub publiczne. Były pomiatane przez ludzi, którzy niezdarnie je kopali albo deptali po nich, czasem przejechał ktoś na desce albo na rowerze, nikt na nie uwagi nie zwracał. No, prawie nikt. Chodnikiem w dosyć spokojnej dzielnicy szła jakaś przeciętna, przygarbiona dziewczyna, z czapką na głowie, którą schyliła w dół, kierując wzrok na szarą kostkę brukową. Otuliła się starą, niebieską bluzą Adidasa, deptała kozakami po kałużach, widocznie się gdzieś spieszyła, jak zresztą każdy o tej porze, bo był wtorek i siódma rano, ruch dopiero się rozpoczynał. Złapała wzrokiem jakąś wirującą na wietrze kartkę. W pierwszej chwili odwróciła swoje spojrzenie, ale coś ją tknęło i zatrzymała się przy podartym papierze. Uklękła, złapała go w ostatniej chwili, bo zerwał się wiatr i rozwinęła ową kartkę.
  Był to plakacik rozmiaru A5, który miał reklamować koncert One Direction. Widocznie został oderwany od jakiegoś drzewa, na który ktoś miesiąc temu go przykleił, bo faktycznie koncert został ogłoszony z dwadzieścia trzy dni temu, czyli niecały miesiąc wstecz. Odbył się? Nie. Nikt dotąd nie znał scenariusza koncertów promujących ich trzecią płytę Don't look back. Dziewczyna spojrzała w górę, w niebo, jakby o coś prosiła Boga. Tylko czy prosiła, czy może to było przypadkowe spojrzenie? A może zwyczajnie chciała zobaczyć, czy będzie padać deszcz, bo nad Londynem wisiała ciemna, złowrogo wyglądająca chmura?
  Co innego było w Manchesterze. Niebo było jeszcze czyste, ale o założeniu szortów można było od razu zapomnieć. Tutaj na ulicach również zaczynali dreptać po chodnikach ludzie. Sprawa oczywista, że nie było w tym mieście takiego ruchu, jak w Londynie, ale jednak ktoś przejeżdżał samochodem i klął na nieuważnych przechodniów, którzy dosłownie pchali się pod koła, opatuleni w płaszcze. Minimalny ruch był nawet na jednej, położonej najdalej od centrum miasta uliczce. Każdy dom był teoretycznie taki sam, pomalowane były na identyczny, ciemnobrązowy kolor, miały czarne dachówki, dwie, białe małe kolumny stojące między drzwiami wejściowymi, do których prowadziła ścieżka ułożona z drobnych kamyczków.
  Dlaczego teoretycznie? Bo jednak stał na końcu ulicy jeden, wyróżniający się dom. Ale co mogło czynić go innym, wyjątkowym, skoro również był brązowy, z czarnym dachem i dwoma kolumnami przed wejściem? Ludzie mówili, że niezadbany ogród to jedno, ale praktycznie to właściciel tej posesji nie wychodził z domu (albo nikt nie miał na tyle szczęścia, by go zauważyć), czasem tylko podjeżdżał pod niego duży, czarny Range Rover bez tablicy rejestracyjnej. Poza tym, okna zasłonięte były ciemnymi roletami. Oprócz jednego. Tamto było zawsze otwarte.
  Ludzie mówili, że dosyć często zauważali patrzącego się przez to okno chłopaka.
  Nic więcej.

***
Więc, jak mówiłam, startujemy z nowym opowiadaniem! W sumie nie wiem, jak to nazwać, bo oneshot to kojarzy się z jakimś krótkim FF, a to aż takie krótkie nie będzie. Jakieś dziesięć rozdziałów, chyba, że coś mi do głowy w trakcie wpadnie (a pewnie tak będzie) i mi się to rozciągnie. A jeśli chodzi o bloga, to nie chciałam zakładać drugiego specjalnie na to jedno opowiadanie, chcę tutaj wszystko pomieścić, bo jednak szkoda mi opuścić stronę, która ma 90 z hakiem obserwatorów, dużą liczbę wyświetleń i wysokie statystyki. Nie lubię zaczynać od zera. Postaram się to wszystko poukładać, żeby było czytelnie i jasno, jeśli ktoś będzie chciał przeczytać Deada, ma z boku w nawigacji spis rozdziałów, tak samo z kwestią informowania (nick w komentarzu) i rozdziały Falling również będą w zakładce "Falling- rozdziały". To tyle w kwestii "ogarniającej sytuację".
Myślę, że rozdziały będą w czwartki jak z Deadem, tylko na początku będzie delikatny nieład, bo jadę na wycieczkę i przez pierwszy tydzień czerwca nic nie będzie nowego. Zresztą, dam znać na Twitterze :)
Szczerze mówiąc, to trochę się cykam, jak ogólnie zareagujecie na nową fabułę, bo chyba przyzwyczailiście się do tych "schiz" w Deadzie (omg), ale mam nadzieję, że się wczujecie i że będziecie komentować tak jak podczas Deada, no i... po prostu niech będzie tak samo, albo lepiej! :D
Dlatego proooooszę, dajcie mi teraz w komentarzach znać, jak jesteście nastawieni do nowej idei!

czwartek, 9 maja 2013

XXIV, epilog

Louis

  Kiedyś śniłem o raju. Wszyscy byli szczęśliwi, ich problemy znikały w ułamku sekundy. Właściwie to ludzie mieli wrażenie, że takie coś, jak kłopot, wcale nie istnieje. Dźwięk płaczu był czymś w ogóle niespotykanym. Chyba, że był to płacz szczęścia. A takie zjawisko zdarzało się dosyć często.
  Gdzie był ten raj? Tego nie dało się określić. Było przede wszystkim jasno. Tak jasno, że ta biel raziła po oczach. Chociaż nie był to tylko biały odcień. Raczej wszystkie barwy były pastelowe.
  Miało się wrażenie, że wszystko wokół było rozmazane, ale mimo tego człowiek nie czuł się nieswojo. Czuł się dobrze, a nawet bardzo dobrze. W końcu dlaczego ludzie mieliby być smutni, skoro nie mają żadnych zmartwień i mogą się tylko śmiać, przez całą wieczność?
  Wieczność to potężne słowo. A właściwie jego znaczenie jest potężne, mocne, dobitne. Wręcz magiczne. My na ziemi żyć wiecznie nie będziemy, ale czeka nas drugie życie, a właściwie tak głosi religia chrześcijańska. Ludzie albo w to wierzą i robią wszystko, byle spotkała ich taka przyszłość, albo kpią, ironizują, wzruszają ramionami, kiedy ktoś zwróci im uwagę, że źle się zachował i będzie potępiony na wieczność. Zabawne, prawda? To wszystko udowadnia człowiekowi, że los jest w jego rękach. Dosłownie i w przenośni.
  Tak więc powracając do mojego snu: wszędzie wokół było dobrze. Żadnego smutku, krzywdy, zawiści. Miłość, przyjaźń, radość, szczęście- powietrze pachniało tymi dobrymi emocjami.
  Dlaczego więc ja nie mogłem się cieszyć?
  Siedziałem pośrodku jakiejś łąki. Ładnej polany usianej kwiatami o pastelowych barwach. Wokół mnie było dużo ludzi. Rodziny. Śmiały się, cieszyły. Uśmiechy nie schodziły im z twarzy. I to było na swój sposób piękne, bo w naszym codziennym życiu najprawdopodobniej nikt nie spotkałby osoby, która cały czas byłaby szczęśliwa. To jest niemożliwe. Każdy niesie swój krzyż, który czasami jest bardziej lekki, a czasami cięższy. Co innego było w tym raju. Też chciałem się uśmiechnąć. Zacząć się śmiać.
  Ale zapomniałem, jak to się robi. Jak się śmiać? Jak się szczerze uśmiechnąć? Jak to jest być kochanym i samemu kogoś kochać? Przecież bez miłości nikt nie będzie szczęśliwy. Miłość to sens naszego istnienia. Gdyby nie to uczucie, życie byłoby bezsensu. Bylibyśmy sami jak palce i nie wiedzielibyśmy, co ze sobą zrobić, bo ile w końcu można otaczać się ludźmi, którzy traktują siebie jak wrogów, których trzeba jak najprędzej zniszczyć? Usunąć ze swojej drogi do sukcesu, po którym triumf i tak zniknie po jakimś czasie? Nonsens.
  Płakałem. Na tej polanie. W końcu doszło do mnie, że siedziałem cały zaryczany. Nie wiedziałem nawet dlaczego. Co mną aż tak wstrząsnęło. Chociaż może to widok tylu szczęśliwych ludzi mnie dobił do takiego stopnia, że popłakałem się jak dzieciak?  Siedziałem z otwartymi ustami, jakbym chciał zabrać głos, dolna warga mi drżała i czułem, jak łzy spływają mi po policzkach bez życia. Bez nadziei. Bez jakiegokolwiek sensu, bo nikt nie był mi w stanie pomóc. Okazywałem tylko swoją żałosną słabość.
  W pewnej chwili jakiś mężczyzna mnie zauważył. Zerknął na mnie i wyglądał na zdziwionego, chociaż zdziwienie byłoby zbyt delikatnym słowem na opisanie emocji, która malowała się na jego pomarszczonej, starej twarzy, ze zmarszczkami wokół kącików ust, które pojawiły się w rezultacie tego ciągłego śmiania się. Szturchnął delikatnie kobietę stojącą obok niego, a ta umilkła i podążyła wzrokiem tam, gdzie wskazywał ten mężczyzna. Czyli na mnie. Wyglądała na szczerze zaskoczoną i zatroskaną. Podwinęła delikatnie swoją długą, staroświecką suknię i wolnym krokiem zaczęła do mnie podchodzić. To samo zaczął robić ten stary mężczyzna za nią, tylko, że on miał do mnie większy dystans. To dało się wyczuć. Jego ostrożność była wręcz namacalna.
  Kobieta uklękła przede mną, jakbym był małym dzieckiem porzuconym przez własną matkę. Szczerze mówiąc, to nawet się tak czułem. Oklapła mi grzywka, czego nienawidziłem, więc widoczność była nie do końca taka, jaką bym chciał w tamtej chwili mieć.
- Co się stało? - usłyszałem jej głos. Był łagodny i dźwięczny, tak jakby cały czas cicho śpiewała. Kosmyk włosów uwolnił się z jej koka i niedbale opadł na czoło. Uśmiechnęła się, ale delikatnie, tak jakby mnie zachęcała do zrobienia tego samego. Ale nie potrafiłem, chociaż tak bardzo tego pragnąłem.
  Kobieta otwierała ponownie swoje różowe, wąskie usta, żeby dodać coś jeszcze, kiedy spojrzała na coś za mną i z jej ust nie wydobył się już żaden miły dla ucha dźwięk, ale krzyk. Okropny krzyk. Mężczyzna, który za nią stał, złapał ją natychmiast za ramiona i przyciągnął do siebie, tak, że znajdowali się ode mnie w odległości jakichś pięciu metrów. W oczach mieli przerażenie.
  Nie zrozumiałem z tego nic, a moje samopoczucie pogorszyło się jeszcze bardziej.
  Odrzucenie.
  Powolnie odwróciłem głowę, żeby zobaczyć, co ich tak przeraziło.
  Z moich pleców wyrosła para wielkich, czarnych jak smoła, skrzydeł. Były po prostu ogromne i byłem totalnie skołowany: skąd one, na litość boską, się wzięły? Nawet nie czułem ich ciężaru.
  Zaintrygowany tym zjawiskiem, zacząłem wstawać z ziemi, powoli, bo bałem się, że któreś skrzydło ulegnie złamaniu, jeśli będę się nieostrożnie z nimi obchodzić. Gdy już wstałem, dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jaką sensację wywołałem w miejscu, które powszechnie nazywane było rajem. Chociaż nie było się co dziwić: widok zaryczanego faceta z gigantycznymi skrzydłami, do codziennych z całą pewnością nie należał.
  Gdy widziałem przerażone twarze tych ludzi, doszło do mnie, kim tak naprawdę jestem.
  Symbolika demona miała pełnić rolę takiego dowodu. Nie dla tych ludzi, ale dla samego siebie.
  Nie pasuję tu. I w zasadzie to nigdzie nie pasuję. Jestem czarną owcą.
  Poza tym, byłem złym człowiekiem. Nie zasługiwałem na pobyt w takim miejscu, jakim jest raj.
  Wspomnienie tego snu cały czas mnie prześladowało i przypominało, kim jestem. Tak naprawdę to towarzystwo Zayna, Nialla, Liama i Harry'ego było dla mnie nieodpowiednie. Oni byli zupełnie innymi ludźmi. Akceptowanymi przez środowisko, chociaż Liam również miał ciężkie dzieciństwo, to jednak był w stanie podnieść się i udowodnić, że wyjdzie na porządnego człowieka. Miał głowę na karku, a ja nie. Może byłem zbyt tchórzliwy? Zamknięty w sobie? Dusiłem zbyt dużo emocji? A może to w ogóle nie była moja wina? Przez cały ten czas mogłem tylko wszystko analizować, ale nie miałem do kogo otworzyć buzi i podzielić się swoimi wątpliwościami. W życiu brakowało mi szczęścia, od samych narodzin. Czułem się jak worek treningowy, jak liść albo śmieć pomiatany przez wiatr.
  Byłem nieakceptowany. Odrzucony.
  Moment, w którym zobaczyłem Zayna, wtedy na osiedlu, był przełomem, chociaż w tamtej chwili nie byłem w stanie nawet sprecyzować, co tak naprawdę czuję. Byłem szczęśliwy, byłem wściekły. Miałem ochotę uściskać, miałem ochotę wygonić. Sprawić radość i krzywdę. Ale przede wszystkim chciałem pokazać, że jestem silny i że dam sobie radę bez niego. Tylko, że wtedy oszukiwałem samego siebie i Zayn doskonale o tym wiedział. Znał mnie najprawdopodobniej lepiej niż samego siebie, ale byłem stuprocentowo pewny, że jeszcze nigdy nie widział mnie w takim stanie, jak wtedy. Może w pewnym sensie to przewidział, ale nie zmieniało to faktu, że był równie przerażony, jak ja. Zayn był zawsze twardym orzechem do zgryzienia, nawet ja nie do końca go znałem. Malik zawsze miał tą swoją tajemniczą stronę, a właściwie zamkniętą na taką kłódkę, do której klucz rzucił gdzieś w ocean. Nikomu nie pozwalał go znaleźć, sam próbował to zrobić. I byłem pewny, wciąż jestem, że będzie go szukać przez całe swoje życie. Będzie szukać siebie.
  Nie wiedziałem również co mam powiedzieć, jak mam zareagować, kiedy Liam, Harry i Niall postanowili mi pomóc. To było chyba pierwsze w moim życiu takie przeżycie, kiedy ludzie chcą mi pomóc, chociaż na początku nieufnie podchodzili do całej tej sytuacji, do mnie. Ale zrozumieli. Dali mi szansę, żebym mógł wszystko powiedzieć, wytłumaczyć się, zrobić sobie tak jakby rachunek sumienia. Nigdy nie sądziłem, że ktoś poświęci się dla mnie aż do takiego stopnia, przecież zazwyczaj byłem zdany tylko na siebie. A w zasadzie przez większość mojego dotychczasowego życia musiałem radzić sobie sam. A tu praktycznie taki Niall poświęcił swoje życie, żeby mi pomóc i żeby wywalczyć w końcu sprawiedliwość. Gdy widziałem, jak się męczy, siedząc na tym asfalcie pośrodku wielkiego skrzyżowania na Times Square, to coś ściskało mnie w środku, miałem ochotę do niego podejść i powiedzieć: "Co ty, idioto, właściwie robisz? Wsiadaj do radiowozu, niech natychmiast zabiorą cię do szpitala!" Ale wiedziałem, że za Chiny ludowe by tego nie uczynił. Niall wydawał się być człowiekiem, którego życie nauczyło, by zawsze dopiąć swego i walczyć o siebie, bo nikt inny za ciebie tego nie zrobi. I pod tym względem Horan był dla mnie autorytetem.
  Pozostawał jeszcze Harry. Zaskakujące było dla mnie to, jak szybko zmienił się z faceta mającego do mnie kilometrowy dystans w chłopaka, który szczerze chciał mi pomóc i był pewny mojej niewinności, nawet bardziej, niż ja sam. Tak jakby sobie coś przez ten czas uświadomił, jakby w jego rozumowaniu coś się rozjaśniło, zmieniło, odblokowało. Widać było gołym okiem, jak chce mi pomóc. Całym sobą to pokazywał i nie wstydził się tego.
  Wspomnienia z tamtej dyskoteki, na którą w ogóle nie powinienem był się udać, dręczyły mnie przez cały czas. Młodszy Harry i jego krzyk w łazience nękał mnie do teraz, jego wściekłe i jednocześnie przerażone spojrzenie, wrzask, pretensje, skargi. Potem straciłem przytomność i domyślałem się, że to samo zrobili Stylesowi. Najprawdopodobniej mu również wstrzyknięto jakąś otumaniającą substancję i straciwszy przytomność, wspólnicy Chrisa wyprowadzili go z łazienki, zostawiając mnie tam samego, nie licząc ciała zmarłej dziewczyny i broni, która leżała obok mnie, ale jednak nie w mojej dłoni.
  Pozostawało jednak jeszcze dużo pytań bez odpowiedzi, a najbardziej nękało mnie jednak to, dlaczego Chris w ogóle chciał zabić tamtą dziewczynę. Przecież nie była to ta, którą mu kiedyś idiotycznie odbiłem, najprawdopodobniej w ogóle jej nie znał. Albo miał naprawdę jakiś powód, ale czy był on na tyle poważny, żeby zabić? Miał szczęście, a w zasadzie to ja miałem pecha, że w ogóle pojawiłem się na tamtej imprezie. Wykorzystał jeszcze fakt, że byłem pijany i nie byłem w stanie się bronić. Krótko mówiąc, Campbell się na mnie zemścił, tylko że w bardzo paskudny sposób. Jak już wspomniałem, od dziecka brakowało mi szczęścia, fakt, że trafiłem na psychopatę, nie był już nawet teraz aż tak zadziwiający.
  Bardziej zadziwił mnie w tamtym momencie Liam. Ja praktycznie byłem już pogrążony w czarnych myślach, nadzieja zaczęła we mnie powolutku umierać. Nie widziałem już dla siebie żadnej przyszłości, Chrisowi się udało i tyle. Ale w pewnej chwili, która okazała się być przełomem w całym moim życiu, Liam wyciągnął ze swojej kieszeni pistolet. Na początku przez moją głowę przeszła myśl, że Payne się zdenerwował nie na żarty i pod wpływem impulsu chce zabić Chrisa, ale to nie było w jego stylu. Gdyby już miało się takie coś wydarzyć, to najprędzej Zayn by to zrobił, ale on wydawał się być tak samo zdziwiony, jak ja. Jak każdy z nas.
  Chris wpatrywał się w broń, którą Liam kurczowo trzymał w dłoni, jakby jego świat tkwił właśnie w dłoni Payne'a. I albo mi się wydawało, albo pewność Campbella nagle się zmniejszyła do niewidocznych gołym okiem rozmiarów.
- Co on robi? - usłyszałem szept Nialla, który pomimo, jak się domyślałem, intensywnego bólu żołądka, podniósł głowę i wpatrywał się w Payne'a, jak na skończonego kretyna. Ku mojemu (i nie tylko mojemu)  zdziwieniu, Harry zaczął chichotać. Trudno mi było określić, czy to był ironiczny śmiech, czy nerwowy czy jeszcze jakiś inny, ale to wszystko zrobiło się jednym, wielkim paradoksem.
- Liam uratował nam dupy - wykrztusił.
- Co? - nic nie rozumiałem, wymieniałem z Zaynem zagubione spojrzenia.
- Do samochodu. Koniec blokowania ruchu drogowego - usłyszeliśmy głos ojca Chrisa. Nawet nie spojrzał na swojego syna, był wściekły. Policjant, który mnie trzymał, niezbyt delikatnie wcisnął mnie do radiowozu razem z Zaynem, a Harry, Liam i Niall pojechali innymi.
  Dopadło mnie paskudne deja vu, serce biło mi jak oszalałe, a w mojej głowie buzowały wszystkie myśli i wspomnienia, zrobiła się z nich niebezpieczna mieszanka.
  Przez moje umysłowe otumanienie zdołał się przebić jedynie ostry głos innego policjanta, który krzyknął do drugiego:
- Znajdź i  zadzwoń do rodziców, czy tam prawnych opiekunów tych gówniarzy.

Nicki

- Czy mógłby pan nieco przyspieszyć? - usłyszałam głos mamy, która ledwo wysiliła się na uprzejmość. Doskonale wiedziałam, że jej nerwy są poszarpane i lada chwila wybuchnie. Chciałam tego uniknąć, ale miałam świadomość, że to się raczej nie uda.
  W sumie, ja również byłam bliska załamania nerwowego, ale zachowywałam większy spokój, niż mama. Ale nawet nie ma co się dziwić, w końcu właśnie jej syn oraz chłopak, którego wzięła pod swoje skrzydła, odnaleźli się.
  Gdy usłyszałam, jak mama rozmawia przez telefon z policją, mój świat w jednej chwili się zatrzymał. Zamarł. Zegarki się zatrzymały, ja przestałam oddychać, słyszałam jedynie głośne bicie swojego serca oraz drżący ton głosu swojej matki. Zbyt dobrze znałam ten jej sposób mówienia. I go szczerze nienawidziłam. Gdy tylko docierał do moich uszu, przed oczami pojawiał mi się ojciec, który aktualnie siedzi w brytyjskim więzieniu, albo nawet już umarł. Nie interesowało to ani mnie, ani Liama, ani mojej mamy. To był już zamknięty rozdział w naszych życiach. Bolesny, ale się skończył i nie mieliśmy zamiaru do niego wracać. Najchętniej to wymazalibyśmy go z pamięci, ale się nie dało. I to było chyba najgorsze.
  Nigdy nie byłam z Liamem w taki sposób rozdzielona. Mam na myśli, że mój brat zaginął. Była to dla mnie zupełnie nowa sytuacja, której nigdy nie chciałam przeżyć i nie mogłam się w niej w ogóle odnaleźć. Była... dziwna. Z jednej strony czułam żal do niego, byłam rozgoryczona, że mnie... zostawił, chociaż obiecywał, że wróci z Zaynem, Harrym i Niallem, oraz że cała ta głupia sprawa się wyjaśni. Miałam na myśli dawną przyjaźń Malika i Tomlinsona, miałam mieszane uczucia co do tego, ale nie byłam w stanie jeszcze wyciągnąć żadnych odpowiednich wniosków. Nie chciałam rozpowiadać głupot i denerwować wszystkich wokół, a przede wszystkim samej siebie.
  Martwiłam się o wszystkich, o swojego brata, Zayna, Harry'ego, ale też o Nialla. Bałam się, że coś mogło mu się stać, przecież powinien być na badaniach w szpitalu, a tymczasem o całej czwórce momentalnie słuch zaginął.
  Czułam po kościach, że ja i mama nie wiemy wszystkiego. I bałam się, o czym. A przede wszystkim: o kim.
  Obiecywałam sobie, że będę spokojna, że będę myśleć cały czas racjonalnie i nie dam się wyprowadzić z równowagi. Miałam w planach porozmawiać z każdym z całej czwórki i im pomóc, jeśli mogłabym w czymś w ogóle pomóc.
  Ale, jak zwykle, zadziałałam pod wpływem impulsu. Potem doszło do mnie, że inaczej nie dałabym rady, takich sytuacji nie da się wcześniej zaplanować, ani sekundy.
  Wyskoczyłam z samochodu, kierowca ledwo zdążył wyhamować przy chodniku. Mama krzyczała do mnie, ale ją zignorowałam, widziałam tylko Zayna i jakiegoś chłopaka, stał przed wielką bramą siedziby policji i służb specjalnych.Wokół niego krążyła policja, ale wydawać by się mogło, że nie interesują się tyle Mulatem, co chłopakiem kiwającym się nerwowo obok niego.
- Zayn! - wrzasnęłam, odgarniając grzywkę z czoła. Chłopak w końcu mnie zauważył. Obdarzył mnie takim zaskoczonym i jednocześnie wystraszonym spojrzeniem, że czułam, jak nogi się pode mną uginają, ale dzielnie kroczyłam ku niemu, ignorując latające na wszystkie strony włosy i niezapięty beżowy płaszcz. - Ty egoistyczny kretynie!
  Stanęłam naprzeciwko niego tak blisko, jak nigdy. Dopiero wtedy zaczęłam sobie zdawać sprawę z tego, jak bardzo był przystojny, ale nie zamierzałam ulec jego urokom, byłam totalnie roztrzęsiona. Zayn gapił się na mnie, jakby mnie widział pierwszy raz, świdrował mnie wzrokiem tak bardzo, że zaczęłam się czuć niemal niezręcznie. Chciałam wiedzieć, o czym myśli, ale był mistrzem pokerowej twarzy, co mnie zawsze irytowało.
- Nicki? - odezwał się niepewnie, unosząc delikatnie swoje brwi.
- Gdzie jest Liam?! - krzyknęłam, rozglądając się na boki, to znowu kładąc swój wzrok na nim. - No gdzie?!
  Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na chłopaka, który cały czas stał obok niego i również się na mnie patrzył, mrużąc oczy.
  Skąd ja go znam?
  W ułamku sekundy skojarzyły mi się fakty, w które nie mogłam uwierzyć, nie byłam w stanie.
- Louis Tomlinson! - syknęłam, podchodząc do niego. Moja twarz znajdowała się tuż przy nim, ale on nie cofnął się ani o milimetr. Najprawdopodobniej nawet gdybym nadepnęła mu na stopę, nawet by nie drgnął. - Jeśli to wszystko wydarzyło się przez ciebie, wiedz, że udupię cię tu na dobre!
- Nicki! - powtórzył Zayn, ale tym razem głośniej i dobitniej. - Przestań gadać głupoty.
- Co?! - oburzyłam się. - Jakie głupoty?! Głupotą jest to, co zrobiłeś, co wciąż robisz! Czy miałeś zbyt nudne życie, że postanowiłeś się zadawać... z tym... z tym Tomlinsonem i co za tym idzie, wpaść w tarapaty pod tytułem "policja" i "sąd"?! I ty jeszcze śmiesz mówić, że to ja gadam głupoty?!
  Malik westchnął ciężko, tracąc cierpliwość, było to wyraźnie widać, ale starał się zachować spokój.
  Boże, jakie to szlachetne.
- Nicki Payne, nie wiesz do końca, jak wygląda ta sytuacja, najprawdopodobniej nawet nie wiesz, co w ogóle się tak naprawdę stało, dlatego proszę cię, skończ się wydzierać - powiedział łagodnie, po czym niespodziewanie ujął mnie delikatnie za podbródek. - I się nie złość, bo lepiej wyglądasz uśmiechnięta.
  Wściekła odsunęłam się od niego i prychnęłam jak kotka.
- Żądam wyjaśnień - warknęłam.
- Myślę, że prędzej uwierzysz Liamowi, niż mi i Louisowi - Zayn kiwnął głową na kogoś za moimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam swojego brata, który wychodził z radiowozu razem z Niallem i Stylesem.
- Nie wierzę - mruknęłam do siebie. Błyskawicznie podbiegłam do niego. Gdy Liam mnie tylko zauważył, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech i najwyraźniej miał zamiar mnie przytulić, ale nie miałam humoru do żadnych romantycznych przywitań, byłam zbyt wściekła i zirytowana.
- Kłamca! Perfidny kłamca! - wrzasnęłam, popychając go prosto na zdezorientowanego Harry'ego, któremu opadła grzywka na oczy i się zachwiał, bo nic nie widział. - Egoista! Idiota! Kretyn!
- Uspokój się, do ciężkiej cholery! - krzyknął, odsuwając się ode mnie.
- Pobijcie się, kurwa! Dawać! Wściekłe rodzeństwo, gorzej niż z Nickiem i Hannah! - Styles był wyraźnie zły, zresztą jak każdy z nas. Wszyscy byliśmy zdenerwowani i zmęczeni, ale wyjaśnień nie można było odkładać. Trzeba to było zakończyć. Tu i teraz.
- Chcę wiedzieć...
- Co? - przerwał mi brat i stanął naprzeciwko mnie. - Co chcesz wiedzieć? Czego jeszcze nie rozumiesz?
- Gdzie, do cholery, byliście, dlaczego nie wróciliście i...
- Louis Tomlinson to nie jest morderca, zacznijmy od tego - burknął Liam. - Zemścił się na nim Chris Campbell, który jest schizofrenikiem... Boże, nie chce mi się teraz tego mówić!
- Mów! - warknęłam.
- Te wszystkie trzy dziewczyny zabił Chris z naszej szkoły. Wiesz, dlaczego? Bo chciał się zemścić na Tomlinsonie za to, że kiedyś odbił mu dziewczynę. Jego dziwne rozumowanie wyjaśnia fakt, że jest chory psychicznie. Dodatkowo znęca się nad Niallem, bo kiedyś jego matka go obraziła, a Campbell poczuł się niezmiernie urażony i postanowił działać. Jest adoptowany.
- Skąd wy...
- Nocowaliśmy w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym i dzięki Bogu, Harry znalazł skrawek starej gazety, w której opublikowana została lista poszukiwanych schizofreników, którzy uciekli stamtąd podczas strzelaniny w dziewięćdziesiątym czwartym.
  Poczułam, jak nogi znowu się pode mną uginają. Momentalnie zrobiło mi się słabo.
  Chris Campbell to schizofrenik.
  Louis Tomlinson, nazywany przez media najgroźniejszym mordercą współczesnych czasów, jest niewinny, został ofiarą głupiego żartu, a właściwie niezasłużonej zemsty.
- Chris popełnił poważny błąd, bo podczas ataku na Nialla w szpitalu miał ze sobą pistolet, którym strzelił do pierwszej dziewczyny na dyskotece, a potem położył tą broń obok nieprzytomnego Louisa w kiblu. W szpitalu miał rękawiczki i tym samym poszedł nam na rękę, bo w czasie pamiętnej dyskoteki żadnej ochrony na dłoniach nie miał. Rezultat jest taki, że zostawił na tym pistolecie swoje odciski palców, trzeba wspomnieć, że nie wsadził broni w dłonie uśpionego Louisa. Policja właśnie zajęła się ściąganiem odcisków palców, wiesz, co to oznacza?
- Że...
- Że Chris Campbell sam się wkopał w to gówno, Nicki.

Zayn

  Dorosłość to największe badziewie, jakie Bóg mógł wymyślić.
  Pamiętam, jak miałem z jakieś sześć- siedem lat. Beztroskie życie, o którym nawet nie miałem do końca zielonego pojęcia. Nie interesowały mnie żadne problemy, w zasadzie nawet nie wiedziałem o ich istnieniu. Marzyłem o swojej przyszłości, przed snem, już leżąc w łóżku, wyobrażałem sobie siebie jako gwiazdę, której robią zdjęcia paparazzi i publikują je na okładkach najpopularniejszych magazynów na świecie. Człowiek wtedy nie zauważał tylu łez, co widzimy dzisiaj. Pytanie brzmi: kiedy znikają te kolory, w których kiedyś, całkiem niedawno, widzieliśmy otaczający nas świat? Kiedy one wyblakły?
  W ogóle, to kiedy stajemy się dorośli? Kiedy nie czekamy na Wróżkę, która przylatuje po nasze mleczaki leżące pod poduszką czy na parapecie? Kiedy przestajemy spać z misiem, pisać listy do Świętego Mikołaja? Kiedy przestajemy czekać na swojego księcia z bajki, przestajemy wierzyć, że zabawki w nocy toczą normalne życie? Kiedy spotykamy się ze śmiercią, słyszymy o samobójstwach, zaczynamy przeklinać, kradniemy batoniki ze sklepu, mamy wrogów, dostajemy jedynki w szkole, nie rozumiemy matematyki, czujemy się samotni, prawie wpadamy pod samochód, zdajemy maturę, kończymy studia, bierzemy z kimś ślub, wychowujemy dzieci i umieramy?
  Kiedy tracimy nadzieję, czego nie powinniśmy robić?
  Popełniamy mnóstwo błędów. Tylko które najbardziej dają nam w kość?
  Mówi się, że nigdy nie można działać pod wpływem nagłego przypływu emocji, impulsu, że z tego nic nie wyjdzie, bo nie myślimy do końca poprawnie.
  Ja zadziałałem. I wiedziałem, byłem stuprocentowo pewny, że to była moja najlepsza decyzja w moim życiu.
  Miałem jednak jeszcze coś do załatwienia.
- Niall śpi - usłyszałem głos Harry'ego. Faktycznie, Horan cicho chrapał rozłożony na brązowej sofie w poczekalni, która została zamknięta specjalnie dla nas, bo najprawdopodobniej zrobiliśmy sensację bieżącego roku i wszyscy musieli o nas dbać. Albo nas pilnować, jak kto woli. Niall przeszedł zaległe badania, które najprawdopodobniej go tak zmęczyły, specjalnie przyjechał do niego jego lekarz karetką, zjadł coś i położył się na sofie. I chociaż za wszelką cenę starał się nie zasnąć, zmęczenie i stres wygrały z nim to starcie. W sumie to dobrze, że chłopak zasnął, bo człowiekowi serce się krajało, gdy widział, jak farbowany blondyn cały czas cierpiał i się poświęcał. Poza tym był jedyną osobą, do której nie przyszedł żaden rodzic. Choć mamy Liama i Harry'ego starały się go udobruchać, chłopak pomimo faktu, że nienawidził swojej mamy, na pewno był rozczarowany. I nie było to nawet żadnym zaskoczeniem, tacy ludzie, do których należy matka Horana, nigdy się nie zmienią. Nie ma na to szans.
  Harry siedział na podłodze, oparty plecami o kanapę i raz na jakiś czas również przymykał powieki na parę minut, ale, jak sam powtarzał, nie miał zamiaru zasnąć. Liam również trochę przysypiał, rozmawiał z Nicki i ze swoją mamą dobrą godzinę... i wrócił do nas już spokojniejszy. Louis drzemał, pierwszy raz od paru lat w normalniejszych warunkach, chociaż wciąż zachowywał czujność i co parę minut na chwilkę otwierał delikatnie powieki, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
  Wstałem ze swojego siedzenia i wyszedłem z poczekalni.
  Długo się wahałem, zanim postanowiłem ostatecznie podejść do Nicki, która siedziała sama na długim korytarzu i oglądała plakaty wiszące na pomalowanych beżową farbą ścianach i nawołujące do tolerancji.
- Cześć - uśmiechnąłem się słabo, siadając niepewnie obok niej, na drugim siedzeniu. Nicki przeniosła swoje zdezorientowane spojrzenie na mnie, jakbym ją właśnie wyrwał z jakiegoś głębokiego snu, do którego, szczerze mówiąc, wszyscy chcieli dzisiaj wyjątkowo uciec, ja również.
- Hej.
- Zrozumiem, jeśli nie będziesz już chciała ze mną rozmawiać, czy coś - przełknąłem ślinę, błądząc wzrokiem po papierach rozwieszonych na ścianach, byle nie spojrzeć dziewczynie w oczy.
- Raczej na odwrót. Zrozumiem, jeśli ty postanowisz zerwać ze mną wszelkie kontakty - wyszeptała.
- Nie rozumiem. - Mimowolnie spojrzałem na Nicki, której policzki zaczęły się rumienić.
- Zawsze byłam zbyt impulsywna. Cokolwiek planując, to właściwie oszukiwałam sama siebie. Nie wiem, dlaczego taka jestem. Może na to ma wpływ moje nieszczęśliwe dzieciństwo, ale nie zamierzam się nad sobą użalać - westchnęła i odgarnęła ręką grzywkę z czoła- wszystko jakoś się ułożyło, wróciła mama, przeprowadziliśmy się do Ameryki. Ale pojawiłeś się ty.
  Zacząłem się śmiać, na co Nicki spojrzała na mnie, spłoszona i jeszcze bardziej czerwona.
- Nie zinterpretuj tego źle! - powiedziała. - Ale chyba... chyba nam się nie układała ta znajomość.
- Czułem się jak piąte koło u wozu i jak roczne dziecko, które nie ma rodziców i zostało zaadoptowane. Zrozum mnie, Nicki. Chociaż to żałosne wytłumaczenie, ale byłem skrępowany. Nie miałem zamiaru zgrywać z siebie ofiary, podobnie jak ty teraz.
- Ale z Liamem było w porządku. Mnie traktowałeś... w sumie, to mnie całkowicie ignorowałeś. Nie mogę powiedzieć na ciebie ani dobrego, ani złego słowa. Byłam dla ciebie neutralna.
- Nigdy nie byłaś neutralna.
- Czułam się inaczej.
- Pamiętasz, jak... przyjechałem ze swoim ojcem i twoją matką do ciebie, Liama i tego waszego... pseudo-ojca?
  Nicki skrzywiła się.
- I właśnie dlatego nie chciałem z tobą rozmawiać, Nicki. Nie chciałem, żebyś czuła się przy mnie źle, bo na pewno by tak było. Miałem wrażenie, że naruszyłem taką twoją prywatność, której się wstydzisz. Przez cały okres przeprowadzki do was wmawiałem sobie, że nie pozwolę, byś we własnym domu źle się czuła. Miałem wrażenie, że zakłócam twój spokój. Czułem się jak intruz.
- Czyli... to wszystko było ochroną twojej dumy?
- Nie mojej. Twojej.
- A... dlaczego nie chciałeś nic powiedzieć o Louisie wcześniej? Liam opowiadał, że zgrabnie omijałeś temat Bradford. I po tym jak uciekłeś policji w szkole, przecież mogłeś przyjść do nas, do domu... i wytłumaczyć.
  Westchnąłem i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.
- Być może był to wstyd. Nie za Louisa, za siebie. Brzydziłem się siebie za to, co zrobiłem. Zostawiłem przyjaciela, na którego zawsze i wszędzie mogłem polegać, na pastwę losu. Z dnia na dzień czułem, jak rzeczywistość zaczyna mnie przerastać. Raz miałem ochotę skończyć ze sobą, jeszcze w Bradford, ale teraz wiem, że to byłby najdurniejszy pomysł, na jaki mógłbym wpaść. Teraz jest dobrze. Nie żałuję niczego.
- Nawet tego, że siedzisz tutaj teraz na komendzie obok mnie? - dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. Uniosłem brew do góry.
- Dlaczego miałbym tego żałować?
- Nie wiem. Chciałam to usłyszeć.
- Przepraszam cię. Nie chciałem nikogo z was narażać na takie, uhm, niezbyt przyjemne rzeczy.
- Przed chwilą powiedziałeś, że niczego nie żałujesz - zauważyła. Uśmiechnąłem się.
- Bo nie żałuję, nawet tego, że przeze mnie dostaliście wszyscy praktycznie wylewu.
- Myślę, że ojciec się teraz na ciebie patrzy i jest z ciebie dumny, jak nigdy - wyszeptała, po chwili ciszy.
- Myślisz?
- Myślę. Ja też jestem z ciebie dumna. Upadłeś, zdarłeś sobie skórę, ale wstałeś na nogi, chociaż musiałeś się naprawdę wysilić. Ja bym tak nie mogła. Poddałabym się albo zrobiłabym to, co mówiłeś, odebrałabym sobie życie, jak ostatni, najgorszy i najbardziej żałosny tchórz na tym świecie. Nie płacz.
  Nie powiedziałem już nic, po prostu wstałem, wytarłem łzy z policzków, pocałowałem Nicki w czoło i poszedłem.
  Poszedłem rozpocząć kolejną drogę. Wróciłem z mety na start.

- Ściągnięto odciski palców z pistoletu. Są tam odciski Liama, ale to chyba logiczne, bo na Times Square niechcący dotknął broni, jakichś chłopaków zatrzymywanych przez drobne kradzieże i Chrisa. Najprawdopodobniej to oni byli wspólnikami Campbella, to już nie trzeba niczego udowadniać. Tłumaczyć się wszyscy będą w sądzie: ci goście, Diana, która została zaszantażowana, rodzice Chrisa i sam Campbell.
  Louis Tomlinson stał naprzeciwko wysokiego funkcjonariusza, trzymał się mnie kurczowo, jakby bał się, że zaraz pójdę i go znowu zostawię, i płakał. Po prostu stał jak słup, gapił się na faceta i łzy spływały z jego szeroko otwartych oczu. Nic nie mówił.
- Przed wami długa droga, panowie, ale najgorsze za wami. Myślę, że rozpoczęliście kolejny rozdział w historii Ameryki.
- Nie rozumiem - wyjąkał Niall, który też miał zaczerwienione oczy i stał obok Louisa, ale z drugiej strony.
- Media na całym świecie żyją sytuacją, która miała miejsce na Times Square parę godzin temu. Społeczeństwo dostało bzika i wszyscy są wściekli z powodu niedokładności władz w USA. Część Manhattanu jest zdemolowana, ludzie żądają sprawiedliwości i wyszli na ulice. Jesteście żywą legendą.
  Mężczyzna zamknął notatnik z hukiem i na koniec dodał, zwracając się do Louisa:
- Dostaniesz odpowiednie wynagrodzenie.
  Lou spojrzał na niego, jak na szaleńca. Widocznie jeszcze nic do niego nie dochodziło.
- Wynagrodzenie? Już je dostałem - odezwał się, wycierając łzy. - Mam czwórkę prawdziwych przyjaciół. Innego wynagrodzenia nie chcę.

Epilog
(narracja trzecioosobowa)

  USA, Nowy Jork, siedem miesięcy po ostatniej rozprawie, na koniec której zapadł dożywotni wyrok na Chrisa Campbella w specjalnym zakładzie karnym, ale również przyznano wynagrodzenie i przede wszystkim wolność Louisowi Tomlinsonowi.
  Obrzeża NY, przypadkowe mieszkanie, przypadkowa rodzina. Włączony telewizor. Wiadomości wieczorne.
  Upadek USA? Nowe wybory na prezydenta? Może nowa konstytucja? Zmiana władzy sądowniczej? 

  W każdym z nas drzemie jakaś inna osoba, która wychodzi na światło dzienne dopiero po jakimś czasie. Tak naprawdę to nikt z nas nie zna siebie do końca. Poznajemy dusze, które w nas siedzą, do końca naszego życia. Nasze cechy charakteru. Po prostu kogoś, kim tak naprawdę jesteśmy.
  Ludzie albo wierzą w przypadki, albo sądzą, że ktoś wyżej układa sobie plan dla nas. Najgorsze jest to, że nie wiemy, jaki on jest. Albo myślą, że los jest w naszych rękach.
  Skoro tak, to dlaczego sami sobie psujemy ten los? Skoro do nas świat należy, to dlaczego siedzisz w nocy i ryczysz w poduszkę, bo uważasz, że jesteś nieudacznikiem? Skoro wszystko zależy od Ciebie, to dlaczego nie podniesiesz swojego tyłka i nie zmienisz tego, co się dzieje wokół Ciebie, a na co pozwalasz? Nie chcesz wychylić się poza szereg, bo się boisz. Ryzyko to Twoja obawa. I nie wmawiaj mi, przede wszystkim sobie, że to nieprawda, bo to jest prawda. Rzeczywistość. Boimy się jej. Boimy się jutra. Nie mamy żadnych planów, kradniemy ten tlen z i tak już zniszczonej planety i nic innego pożytecznego nie robimy. Tylko się użalamy nas sobą, bo nic się nie udaje.
  Bo nie chcemy, żeby w końcu coś zaczęło się udawać. Przecież nie zmienimy tego świata, siedząc na dupie i jedząc chipsy, marudząc, że jest do kitu!
  Nawet nie zauważasz, jak inny człowiek robi Ci wodę z mózgu. Pozwalasz sobie na ubliżanie, a najprawdopodobniej nawet nie wyczuwasz, jak ktoś to właśnie czyni. Zwróć uwagę chociaż na polityków- oni Cię dzisiaj nie szanują. Mieszają cię z błotem. Mówisz, że wiesz. Ale nic z tym nie zrobisz, prawda? Bo zrobi to za Ciebie ktoś inny. Tylko, że każdy myśli tak samo. I kółeczko się kręci. Kiedy w końcu ktoś to przerwie? Czy musi dochodzić do takich skrajnych sytuacji?
  Czy Louis Tomlinson musiał przejść taką kwarantannę, żeby ktoś krzyknął: "Hej, coś tu nie gra, chyba trzeba się za coś zabrać, co nie?!"? Jesteście jak te szklane butelki na początku tej historii. Wtapiacie się jak kameleony w tą szarą rzeczywistość, Wy robicie się szarzy i nie chcecie tego zmienić. A może chcecie, tylko Wam się nie chce. I teraz byle szturchnięcie potrafi przyprawić Was o zawał serca. Zbijecie się i zginiecie, jeśli nie weźmiecie się w garść. I możecie się teraz obrazić na autora tego wszystkiego i powiedzieć, że sam nic nie robi. Tylko po co zwracasz uwagę na innych ludzi i wytykasz ich błędy? Jeśli ktoś będzie przypominać Ci coś, co akurat Ty źle zrobiłeś, będziesz stroił  fochy do końca swojego nudnego życia. Weź się w garść. To taka nudna nauka, ale daje w kość. To po prostu znienawidzone przez nas realia.

  Co się stało z Louisem, Zaynem, Harrym, Niallem i Liamem? 
  Nie zostali w Ameryce. USA było znienawidzone przez całą piątkę. Można by rzec, że pojawili się, zrobili bajzel i wyjechali. Bo w istocie, bałagan pozostał. A może to nie bałagan, tylko porządki? Ludzie mieli klapki na oczach, żyli w wyidealizowanym świecie, nie chcieli dopuścić do siebie żadnej myśli, że coś jest nie w porządku. Dla nich wszystko było dobrze. Aż tu nagle powrót Tomlinsona, wielkiego mordercy! Tylko... no cóż, rzekomy zabijaka, stał się autorytetem. Rozpętał burzę. Powstanie. Pokazał, kto ma krew na rękach, bo na pewno nie on. I co? Szok! Wielki, gigantyczny, monumentalny szok, no kto by pomyślał? Poza tym, ludzie mają okropną tendencję do zapominania, prawda? Ciekawe, jakim cudem afera ze strzelaniną w szpitalu ucichła? Wystarczyło znaleźć coś innego, zrobić inny skandal, żeby mieć pretekst do zapomnienia o niewygodnym temacie, zwłaszcza dla polityków.
  Trzeba tylko zaznaczyć, że takich ludzi na świecie jest więcej. Lou był tylko kroplą wody w oceanie, ale chyba najbardziej charakterystyczną.
  Poza tym, piątka przyjaciół stała się wzorem do naśladowania nie tylko pod względem sprawiedliwości (warto zaznaczyć, że teraz billboardy były pełne ich pamiętnego uścisku na amerykańskim lotnisku: już nigdy więcej nie postawili swoich stóp w tym państwie, na tym kontynencie, a jednak nikt o nich nie zapomniał i tym razem zapomnieć nie miał zamiaru), ale również pod względem przyjaźni i poświęcania się dla drugiego człowieka. Tak, właśnie. Pamiętacie anorektyka Nialla? Po przeprowadzce z chłopakami do Wielkiej Brytanii, znalazł sobie dobrego lekarza i psychologa i powoli zaczął się uwalniać z sideł choroby, a po wcale tak niedawnej depresji, nie zostało ani śladu. Widzicie, taki wpływ jest w stanie wywrzeć drugi człowiek. Dlatego tak bardzo go potrzebujemy, rozpaczliwie go szukamy w tłumie, ale faktem jest, że zbyt często chybimy. Lecz przecież do trzech razy sztuka, prawda?
  W Waszych głowach, które przyzwyczaiły się do romantycznych zakończeń, pewnie skacze pytanie: Co się stało z Zaynem i Nicki? Cóż, naoczni świadkowie mruczeli coś pod nosem, niechętnie jednak, że widzieli jakiegoś umięśnionego Mulata z dziewczyną, która miała tendencję do czerwoności na twarzy i do nerwowego chowania się za swoją grzywką. Nic poza tym.
  Ale było dobrze. A nawet bardzo dobrze!
  Louis Tomlinson najprawdopodobniej był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, nie dało się ukryć.
  Harry Styles również czuł się w porządku. Zostawił w USA tego sztucznego, szkolnego Stylesa, stał się naturalnym, fajnym chłopakiem. Najlepszy kontakt miał z Louisem, co w sumie mogłoby być zadziwiające. Ale Harry zawsze miał skłonności do ekstrawagancji.
  Liam Payne oczywiście wciąż był przytomnym racjonalistą, który najpierw myślał, a potem mówił i robił, raz w tygodniu kontaktował się z mamą i z siostrą, która pojawiała się u nich podczas wakacji i ferii.
  Wydawać by się mogło, że wszystko znalazło swoje odpowiednie miejsce, że ludzie dostali nauczkę i obiecali sobie w duchu poprawę, nieprawdaż?
  Ale prawda jest jednak taka, że nic i nikt nas nie zmieni, jeśli my sami nie postanowimy tego zrobić.
  Pamiętajcie: jesteście kowalami swojego losu.

koniec


***
soundtrack
(czyli piosenki, których teksty mnie zainspirowały)










podziękowania

Dziękuję serdecznie wszystkim czytelnikom, bez żadnego wyjątku! Nieważne, czy jesteś ze mną od początku, czy dopiero zacząłeś przygodę z Deadem (a tu- jeb! Koniec!). Dziękuję każdej osobie, która tu weszła, za każdy komentarz, tweet, poprawę, jak wtrąciła mi się literówka, za każde wzruszenie, kocham Was wszystkich (chociaż nieładnie z Waszej strony, że nie chciało Wam się komentować! :D)!

nowe opowiadanie

Taaaak, będzie. A właściwie to nie opowiadanie, a taki nieco dłuższy onepart, więcej newsów dam w kolejnym poście, jak go wstawię, to oczywiście Was wszystkich poinformuję (onepart będzie podzielony na części, coś w stylu rozdziałów)- jeśli nadal chcecie być informowani, to zasady się nie zmieniają, w sumie to nic się nie zmienia oprócz tego, że Dead oficjalnie się zakończył, no ale ten blog będzie wciąż aktualny, jeśli ktoś chciałby jeszcze raz przeżyć przygodę z tym opowiadaniem, spis rozdziałów będzie, NIE zostawiam Was, nie martwcie się, jeszcze się mnie nie pozbędziecie! :D 

od autorki

Bardzo często spotykałam się z pytaniem: skąd Ty czerpiesz inspirację? Powiem Wam szczerze, że bloga założyłam pod wpływem impulsu, naszła mnie wena i ochota na pisanie, więc założyłam deada (który, swoją drogą, najpierw miał nazywać się Torn), nawet nie mając w pełni zarysu całej fabuły. Tylko początek. Potem się wciągnęłam i podczas pisania do głowy wpadało mi coraz więcej pomysłów, aż w końcu w jakimś ósmym rozdziale doszło do mnie, że zaczynam sama się gubić w tym, co tworzę i zaczęłam panikować, że zgubiłam wątek, więc usiadłam w swoim pokoju, wzięłam kartkę i długopis i słuchając Mylo Xyloto, zaczęłam układać sobie szczegółowy plan wydarzeń (dlatego nic dziwnego, że najwięcej piosenek w soundtracku jest od Coldplay, ale ten zespół jest naprawdę inspirujący), potem zaczęłam szukać pomysłów w tekstach piosenek, jeśli ktoś wie, jaki jest do Charlie Brown, to powinien zrozumieć, dlaczego wtrąciłam wersy tej piosenki podczas gonitwy na Times Square, tuż po kradzieży samochodu. Oczywiście w piosence jest to wszystko bardziej metaforą, ale ja zinterpretowałam to po swojemu. I myślę, że całość się jakoś trzyma. Prawda?
Tak naprawdę to największą inspiracją był (i wciąż jest) dla mnie świat, to, co się dzieje. Nawet nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale zazwyczaj pisałam rozdziały cała zaryczana, bo coś się stało, coś mnie wyprowadziło z równowagi albo zdołowało. Pisanie pozwala mi się wyżyć, taka sytuacja była bodajże w rozdziale, jak Lou spotyka się z Zaynem na tym osiedlu. Wtedy wtrąciłam również piosenkę Paradise, bo jakoś tak się wpasowała z tekstem idealnie. Jako ciekawostkę powiem/napiszę też, że większość wypowiedzi, które należały do któregoś członka ze współczesnego zespołu One Direction, to moje autentyczne wypowiedzi, te ich refleksje są moimi refleksjami, chciałam Was między wierszami "ruszyć" do działania, bo to wszystko, co dzieje się w tym kraju, na tym świecie, mnie dobija i najgorsze jest to, że my, ludzie, jesteśmy za to winni. Krótko mówiąc, poznaliście mnie. Może nie do końca, ale w dużej mierze.

Kocham Was, kocham Was, kocham Was. Oczekujcie newsów, jak zawsze będę Was informować. I pięknie proszę o ostatni komentarz pod Deadem, wiem, że mnóstwo ludzi nigdy nie skomentowało. Skąd? Bo pisało mi na Twitterze dosyć sporo osób, że to opowiadanie jest świetne, a widziałam ich nicki pierwszy raz na oczy, no to błagam Was (najbardziej mnie zdziwiło, kiedy już była jakaś dwunasta w nocy, napisałam deada po południu i jakaś zupełnie nieznana mi dziewczyna napisała na timeline "o matko nowy dead suidgdsiudg" jakby to był jakiś dark czy coś :o poczułem się wtedy z siebie dumna, serio)!

i przepraszam, że tak chaotycznie, ale znowu idzie burza i boję się, że nie zdążę Was poinformować, bo będę zmuszona wyłączyć kompa, ugh.

see you soon!

@ladycatherinex3