Louis
Kiedyś śniłem o raju. Wszyscy byli szczęśliwi, ich problemy znikały w ułamku sekundy. Właściwie to ludzie mieli wrażenie, że takie coś, jak kłopot, wcale nie istnieje. Dźwięk płaczu był czymś w ogóle niespotykanym. Chyba, że był to płacz szczęścia. A takie zjawisko zdarzało się dosyć często.
Gdzie był ten raj? Tego nie dało się określić. Było przede wszystkim jasno. Tak jasno, że ta biel raziła po oczach. Chociaż nie był to tylko biały odcień. Raczej wszystkie barwy były pastelowe.
Miało się wrażenie, że wszystko wokół było rozmazane, ale mimo tego człowiek nie czuł się nieswojo. Czuł się dobrze, a nawet bardzo dobrze. W końcu dlaczego ludzie mieliby być smutni, skoro nie mają żadnych zmartwień i mogą się tylko śmiać, przez całą wieczność?
Wieczność to potężne słowo. A właściwie jego znaczenie jest potężne, mocne, dobitne. Wręcz magiczne. My na ziemi żyć wiecznie nie będziemy, ale czeka nas drugie życie, a właściwie tak głosi religia chrześcijańska. Ludzie albo w to wierzą i robią wszystko, byle spotkała ich taka przyszłość, albo kpią, ironizują, wzruszają ramionami, kiedy ktoś zwróci im uwagę, że źle się zachował i będzie potępiony na wieczność. Zabawne, prawda? To wszystko udowadnia człowiekowi, że los jest w jego rękach. Dosłownie i w przenośni.
Tak więc powracając do mojego snu: wszędzie wokół było dobrze. Żadnego smutku, krzywdy, zawiści. Miłość, przyjaźń, radość, szczęście- powietrze pachniało tymi dobrymi emocjami.
Dlaczego więc ja nie mogłem się cieszyć?
Siedziałem pośrodku jakiejś łąki. Ładnej polany usianej kwiatami o pastelowych barwach. Wokół mnie było dużo ludzi. Rodziny. Śmiały się, cieszyły. Uśmiechy nie schodziły im z twarzy. I to było na swój sposób piękne, bo w naszym codziennym życiu najprawdopodobniej nikt nie spotkałby osoby, która cały czas byłaby szczęśliwa. To jest niemożliwe. Każdy niesie swój krzyż, który czasami jest bardziej lekki, a czasami cięższy. Co innego było w tym raju. Też chciałem się uśmiechnąć. Zacząć się śmiać.
Ale zapomniałem, jak to się robi. Jak się śmiać? Jak się szczerze uśmiechnąć? Jak to jest być kochanym i samemu kogoś kochać? Przecież bez miłości nikt nie będzie szczęśliwy. Miłość to sens naszego istnienia. Gdyby nie to uczucie, życie byłoby bezsensu. Bylibyśmy sami jak palce i nie wiedzielibyśmy, co ze sobą zrobić, bo ile w końcu można otaczać się ludźmi, którzy traktują siebie jak wrogów, których trzeba jak najprędzej zniszczyć? Usunąć ze swojej drogi do sukcesu, po którym triumf i tak zniknie po jakimś czasie? Nonsens.
Płakałem. Na tej polanie. W końcu doszło do mnie, że siedziałem cały zaryczany. Nie wiedziałem nawet dlaczego. Co mną aż tak wstrząsnęło. Chociaż może to widok tylu szczęśliwych ludzi mnie dobił do takiego stopnia, że popłakałem się jak dzieciak? Siedziałem z otwartymi ustami, jakbym chciał zabrać głos, dolna warga mi drżała i czułem, jak łzy spływają mi po policzkach bez życia. Bez nadziei. Bez jakiegokolwiek sensu, bo nikt nie był mi w stanie pomóc. Okazywałem tylko swoją żałosną słabość.
W pewnej chwili jakiś mężczyzna mnie zauważył. Zerknął na mnie i wyglądał na zdziwionego, chociaż zdziwienie byłoby zbyt delikatnym słowem na opisanie emocji, która malowała się na jego pomarszczonej, starej twarzy, ze zmarszczkami wokół kącików ust, które pojawiły się w rezultacie tego ciągłego śmiania się. Szturchnął delikatnie kobietę stojącą obok niego, a ta umilkła i podążyła wzrokiem tam, gdzie wskazywał ten mężczyzna. Czyli na mnie. Wyglądała na szczerze zaskoczoną i zatroskaną. Podwinęła delikatnie swoją długą, staroświecką suknię i wolnym krokiem zaczęła do mnie podchodzić. To samo zaczął robić ten stary mężczyzna za nią, tylko, że on miał do mnie większy dystans. To dało się wyczuć. Jego ostrożność była wręcz namacalna.
Kobieta uklękła przede mną, jakbym był małym dzieckiem porzuconym przez własną matkę. Szczerze mówiąc, to nawet się tak czułem. Oklapła mi grzywka, czego nienawidziłem, więc widoczność była nie do końca taka, jaką bym chciał w tamtej chwili mieć.
- Co się stało? - usłyszałem jej głos. Był łagodny i dźwięczny, tak jakby cały czas cicho śpiewała. Kosmyk włosów uwolnił się z jej koka i niedbale opadł na czoło. Uśmiechnęła się, ale delikatnie, tak jakby mnie zachęcała do zrobienia tego samego. Ale nie potrafiłem, chociaż tak bardzo tego pragnąłem.
Kobieta otwierała ponownie swoje różowe, wąskie usta, żeby dodać coś jeszcze, kiedy spojrzała na coś za mną i z jej ust nie wydobył się już żaden miły dla ucha dźwięk, ale krzyk. Okropny krzyk. Mężczyzna, który za nią stał, złapał ją natychmiast za ramiona i przyciągnął do siebie, tak, że znajdowali się ode mnie w odległości jakichś pięciu metrów. W oczach mieli przerażenie.
Nie zrozumiałem z tego nic, a moje samopoczucie pogorszyło się jeszcze bardziej.
Odrzucenie.
Powolnie odwróciłem głowę, żeby zobaczyć, co ich tak przeraziło.
Z moich pleców wyrosła para wielkich, czarnych jak smoła, skrzydeł. Były po prostu ogromne i byłem totalnie skołowany: skąd one, na litość boską, się wzięły? Nawet nie czułem ich ciężaru.
Zaintrygowany tym zjawiskiem, zacząłem wstawać z ziemi, powoli, bo bałem się, że któreś skrzydło ulegnie złamaniu, jeśli będę się nieostrożnie z nimi obchodzić. Gdy już wstałem, dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jaką sensację wywołałem w miejscu, które powszechnie nazywane było rajem. Chociaż nie było się co dziwić: widok zaryczanego faceta z gigantycznymi skrzydłami, do codziennych z całą pewnością nie należał.
Gdy widziałem przerażone twarze tych ludzi, doszło do mnie, kim tak naprawdę jestem.
Symbolika demona miała pełnić rolę takiego dowodu. Nie dla tych ludzi, ale dla samego siebie.
Nie pasuję tu. I w zasadzie to nigdzie nie pasuję. Jestem czarną owcą.
Poza tym, byłem złym człowiekiem. Nie zasługiwałem na pobyt w takim miejscu, jakim jest raj.
Wspomnienie tego snu cały czas mnie prześladowało i przypominało, kim jestem. Tak naprawdę to towarzystwo Zayna, Nialla, Liama i Harry'ego było dla mnie nieodpowiednie. Oni byli zupełnie innymi ludźmi. Akceptowanymi przez środowisko, chociaż Liam również miał ciężkie dzieciństwo, to jednak był w stanie podnieść się i udowodnić, że wyjdzie na porządnego człowieka. Miał głowę na karku, a ja nie. Może byłem zbyt tchórzliwy? Zamknięty w sobie? Dusiłem zbyt dużo emocji? A może to w ogóle nie była moja wina? Przez cały ten czas mogłem tylko wszystko analizować, ale nie miałem do kogo otworzyć buzi i podzielić się swoimi wątpliwościami. W życiu brakowało mi szczęścia, od samych narodzin. Czułem się jak worek treningowy, jak liść albo śmieć pomiatany przez wiatr.
Byłem nieakceptowany. Odrzucony.
Moment, w którym zobaczyłem Zayna, wtedy na osiedlu, był przełomem, chociaż w tamtej chwili nie byłem w stanie nawet sprecyzować, co tak naprawdę czuję. Byłem szczęśliwy, byłem wściekły. Miałem ochotę uściskać, miałem ochotę wygonić. Sprawić radość i krzywdę. Ale przede wszystkim chciałem pokazać, że jestem silny i że dam sobie radę bez niego. Tylko, że wtedy oszukiwałem samego siebie i Zayn doskonale o tym wiedział. Znał mnie najprawdopodobniej lepiej niż samego siebie, ale byłem stuprocentowo pewny, że jeszcze nigdy nie widział mnie w takim stanie, jak wtedy. Może w pewnym sensie to przewidział, ale nie zmieniało to faktu, że był równie przerażony, jak ja. Zayn był zawsze twardym orzechem do zgryzienia, nawet ja nie do końca go znałem. Malik zawsze miał tą swoją tajemniczą stronę, a właściwie zamkniętą na taką kłódkę, do której klucz rzucił gdzieś w ocean. Nikomu nie pozwalał go znaleźć, sam próbował to zrobić. I byłem pewny, wciąż jestem, że będzie go szukać przez całe swoje życie. Będzie szukać siebie.
Nie wiedziałem również co mam powiedzieć, jak mam zareagować, kiedy Liam, Harry i Niall postanowili mi pomóc. To było chyba pierwsze w moim życiu takie przeżycie, kiedy ludzie chcą mi pomóc, chociaż na początku nieufnie podchodzili do całej tej sytuacji, do mnie. Ale zrozumieli. Dali mi szansę, żebym mógł wszystko powiedzieć, wytłumaczyć się, zrobić sobie tak jakby rachunek sumienia. Nigdy nie sądziłem, że ktoś poświęci się dla mnie aż do takiego stopnia, przecież zazwyczaj byłem zdany tylko na siebie. A w zasadzie przez większość mojego dotychczasowego życia musiałem radzić sobie sam. A tu praktycznie taki Niall poświęcił swoje życie, żeby mi pomóc i żeby wywalczyć w końcu sprawiedliwość. Gdy widziałem, jak się męczy, siedząc na tym asfalcie pośrodku wielkiego skrzyżowania na Times Square, to coś ściskało mnie w środku, miałem ochotę do niego podejść i powiedzieć: "Co ty, idioto, właściwie robisz? Wsiadaj do radiowozu, niech natychmiast zabiorą cię do szpitala!" Ale wiedziałem, że za Chiny ludowe by tego nie uczynił. Niall wydawał się być człowiekiem, którego życie nauczyło, by zawsze dopiąć swego i walczyć o siebie, bo nikt inny za ciebie tego nie zrobi. I pod tym względem Horan był dla mnie autorytetem.
Pozostawał jeszcze Harry. Zaskakujące było dla mnie to, jak szybko zmienił się z faceta mającego do mnie kilometrowy dystans w chłopaka, który szczerze chciał mi pomóc i był pewny mojej niewinności, nawet bardziej, niż ja sam. Tak jakby sobie coś przez ten czas uświadomił, jakby w jego rozumowaniu coś się rozjaśniło, zmieniło, odblokowało. Widać było gołym okiem, jak chce mi pomóc. Całym sobą to pokazywał i nie wstydził się tego.
Wspomnienia z tamtej dyskoteki, na którą w ogóle nie powinienem był się udać, dręczyły mnie przez cały czas. Młodszy Harry i jego krzyk w łazience nękał mnie do teraz, jego wściekłe i jednocześnie przerażone spojrzenie, wrzask, pretensje, skargi. Potem straciłem przytomność i domyślałem się, że to samo zrobili Stylesowi. Najprawdopodobniej mu również wstrzyknięto jakąś otumaniającą substancję i straciwszy przytomność, wspólnicy Chrisa wyprowadzili go z łazienki, zostawiając mnie tam samego, nie licząc ciała zmarłej dziewczyny i broni, która leżała obok mnie, ale jednak nie w mojej dłoni.
Pozostawało jednak jeszcze dużo pytań bez odpowiedzi, a najbardziej nękało mnie jednak to, dlaczego Chris w ogóle chciał zabić tamtą dziewczynę. Przecież nie była to ta, którą mu kiedyś idiotycznie odbiłem, najprawdopodobniej w ogóle jej nie znał. Albo miał naprawdę jakiś powód, ale czy był on na tyle poważny, żeby zabić? Miał szczęście, a w zasadzie to ja miałem pecha, że w ogóle pojawiłem się na tamtej imprezie. Wykorzystał jeszcze fakt, że byłem pijany i nie byłem w stanie się bronić. Krótko mówiąc, Campbell się na mnie zemścił, tylko że w bardzo paskudny sposób. Jak już wspomniałem, od dziecka brakowało mi szczęścia, fakt, że trafiłem na psychopatę, nie był już nawet teraz aż tak zadziwiający.
Bardziej zadziwił mnie w tamtym momencie Liam. Ja praktycznie byłem już pogrążony w czarnych myślach, nadzieja zaczęła we mnie powolutku umierać. Nie widziałem już dla siebie żadnej przyszłości, Chrisowi się udało i tyle. Ale w pewnej chwili, która okazała się być przełomem w całym moim życiu, Liam wyciągnął ze swojej kieszeni pistolet. Na początku przez moją głowę przeszła myśl, że Payne się zdenerwował nie na żarty i pod wpływem impulsu chce zabić Chrisa, ale to nie było w jego stylu. Gdyby już miało się takie coś wydarzyć, to najprędzej Zayn by to zrobił, ale on wydawał się być tak samo zdziwiony, jak ja. Jak każdy z nas.
Chris wpatrywał się w broń, którą Liam kurczowo trzymał w dłoni, jakby jego świat tkwił właśnie w dłoni Payne'a. I albo mi się wydawało, albo pewność Campbella nagle się zmniejszyła do niewidocznych gołym okiem rozmiarów.
- Co on robi? - usłyszałem szept Nialla, który pomimo, jak się domyślałem, intensywnego bólu żołądka, podniósł głowę i wpatrywał się w Payne'a, jak na skończonego kretyna. Ku mojemu (i nie tylko mojemu) zdziwieniu, Harry zaczął chichotać. Trudno mi było określić, czy to był ironiczny śmiech, czy nerwowy czy jeszcze jakiś inny, ale to wszystko zrobiło się jednym, wielkim paradoksem.
- Liam uratował nam dupy - wykrztusił.
- Co? - nic nie rozumiałem, wymieniałem z Zaynem zagubione spojrzenia.
- Do samochodu. Koniec blokowania ruchu drogowego - usłyszeliśmy głos ojca Chrisa. Nawet nie spojrzał na swojego syna, był wściekły. Policjant, który mnie trzymał, niezbyt delikatnie wcisnął mnie do radiowozu razem z Zaynem, a Harry, Liam i Niall pojechali innymi.
Dopadło mnie paskudne deja vu, serce biło mi jak oszalałe, a w mojej głowie buzowały wszystkie myśli i wspomnienia, zrobiła się z nich niebezpieczna mieszanka.
Przez moje umysłowe otumanienie zdołał się przebić jedynie ostry głos innego policjanta, który krzyknął do drugiego:
- Znajdź i zadzwoń do rodziców, czy tam prawnych opiekunów tych gówniarzy.
Nicki
- Czy mógłby pan nieco przyspieszyć? - usłyszałam głos mamy, która ledwo wysiliła się na uprzejmość. Doskonale wiedziałam, że jej nerwy są poszarpane i lada chwila wybuchnie. Chciałam tego uniknąć, ale miałam świadomość, że to się raczej nie uda.
W sumie, ja również byłam bliska załamania nerwowego, ale zachowywałam większy spokój, niż mama. Ale nawet nie ma co się dziwić, w końcu właśnie jej syn oraz chłopak, którego wzięła pod swoje skrzydła, odnaleźli się.
Gdy usłyszałam, jak mama rozmawia przez telefon z policją, mój świat w jednej chwili się zatrzymał. Zamarł. Zegarki się zatrzymały, ja przestałam oddychać, słyszałam jedynie głośne bicie swojego serca oraz drżący ton głosu swojej matki. Zbyt dobrze znałam ten jej sposób mówienia. I go szczerze nienawidziłam. Gdy tylko docierał do moich uszu, przed oczami pojawiał mi się ojciec, który aktualnie siedzi w brytyjskim więzieniu, albo nawet już umarł. Nie interesowało to ani mnie, ani Liama, ani mojej mamy. To był już zamknięty rozdział w naszych życiach. Bolesny, ale się skończył i nie mieliśmy zamiaru do niego wracać. Najchętniej to wymazalibyśmy go z pamięci, ale się nie dało. I to było chyba najgorsze.
Nigdy nie byłam z Liamem w taki sposób rozdzielona. Mam na myśli, że mój brat zaginął. Była to dla mnie zupełnie nowa sytuacja, której nigdy nie chciałam przeżyć i nie mogłam się w niej w ogóle odnaleźć. Była... dziwna. Z jednej strony czułam żal do niego, byłam rozgoryczona, że mnie... zostawił, chociaż obiecywał, że wróci z Zaynem, Harrym i Niallem, oraz że cała ta głupia sprawa się wyjaśni. Miałam na myśli dawną przyjaźń Malika i Tomlinsona, miałam mieszane uczucia co do tego, ale nie byłam w stanie jeszcze wyciągnąć żadnych odpowiednich wniosków. Nie chciałam rozpowiadać głupot i denerwować wszystkich wokół, a przede wszystkim samej siebie.
Martwiłam się o wszystkich, o swojego brata, Zayna, Harry'ego, ale też o Nialla. Bałam się, że coś mogło mu się stać, przecież powinien być na badaniach w szpitalu, a tymczasem o całej czwórce momentalnie słuch zaginął.
Czułam po kościach, że ja i mama nie wiemy wszystkiego. I bałam się, o czym. A przede wszystkim: o kim.
Obiecywałam sobie, że będę spokojna, że będę myśleć cały czas racjonalnie i nie dam się wyprowadzić z równowagi. Miałam w planach porozmawiać z każdym z całej czwórki i im pomóc, jeśli mogłabym w czymś w ogóle pomóc.
Ale, jak zwykle, zadziałałam pod wpływem impulsu. Potem doszło do mnie, że inaczej nie dałabym rady, takich sytuacji nie da się wcześniej zaplanować, ani sekundy.
Wyskoczyłam z samochodu, kierowca ledwo zdążył wyhamować przy chodniku. Mama krzyczała do mnie, ale ją zignorowałam, widziałam tylko Zayna i jakiegoś chłopaka, stał przed wielką bramą siedziby policji i służb specjalnych.Wokół niego krążyła policja, ale wydawać by się mogło, że nie interesują się tyle Mulatem, co chłopakiem kiwającym się nerwowo obok niego.
- Zayn! - wrzasnęłam, odgarniając grzywkę z czoła. Chłopak w końcu mnie zauważył. Obdarzył mnie takim zaskoczonym i jednocześnie wystraszonym spojrzeniem, że czułam, jak nogi się pode mną uginają, ale dzielnie kroczyłam ku niemu, ignorując latające na wszystkie strony włosy i niezapięty beżowy płaszcz. - Ty egoistyczny kretynie!
Stanęłam naprzeciwko niego tak blisko, jak nigdy. Dopiero wtedy zaczęłam sobie zdawać sprawę z tego, jak bardzo był przystojny, ale nie zamierzałam ulec jego urokom, byłam totalnie roztrzęsiona. Zayn gapił się na mnie, jakby mnie widział pierwszy raz, świdrował mnie wzrokiem tak bardzo, że zaczęłam się czuć niemal niezręcznie. Chciałam wiedzieć, o czym myśli, ale był mistrzem pokerowej twarzy, co mnie zawsze irytowało.
- Nicki? - odezwał się niepewnie, unosząc delikatnie swoje brwi.
- Gdzie jest Liam?! - krzyknęłam, rozglądając się na boki, to znowu kładąc swój wzrok na nim. - No gdzie?!
Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na chłopaka, który cały czas stał obok niego i również się na mnie patrzył, mrużąc oczy.
Skąd ja go znam?
W ułamku sekundy skojarzyły mi się fakty, w które nie mogłam uwierzyć, nie byłam w stanie.
- Louis Tomlinson! - syknęłam, podchodząc do niego. Moja twarz znajdowała się tuż przy nim, ale on nie cofnął się ani o milimetr. Najprawdopodobniej nawet gdybym nadepnęła mu na stopę, nawet by nie drgnął. - Jeśli to wszystko wydarzyło się przez ciebie, wiedz, że udupię cię tu na dobre!
- Nicki! - powtórzył Zayn, ale tym razem głośniej i dobitniej. - Przestań gadać głupoty.
- Co?! - oburzyłam się. - Jakie głupoty?! Głupotą jest to, co zrobiłeś, co wciąż robisz! Czy miałeś zbyt nudne życie, że postanowiłeś się zadawać... z tym... z tym Tomlinsonem i co za tym idzie, wpaść w tarapaty pod tytułem "policja" i "sąd"?! I ty jeszcze śmiesz mówić, że to ja gadam głupoty?!
Malik westchnął ciężko, tracąc cierpliwość, było to wyraźnie widać, ale starał się zachować spokój.
Boże, jakie to szlachetne.
- Nicki Payne, nie wiesz do końca, jak wygląda ta sytuacja, najprawdopodobniej nawet nie wiesz, co w ogóle się tak naprawdę stało, dlatego proszę cię, skończ się wydzierać - powiedział łagodnie, po czym niespodziewanie ujął mnie delikatnie za podbródek. - I się nie złość, bo lepiej wyglądasz uśmiechnięta.
Wściekła odsunęłam się od niego i prychnęłam jak kotka.
- Żądam wyjaśnień - warknęłam.
- Myślę, że prędzej uwierzysz Liamowi, niż mi i Louisowi - Zayn kiwnął głową na kogoś za moimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam swojego brata, który wychodził z radiowozu razem z Niallem i Stylesem.
- Nie wierzę - mruknęłam do siebie. Błyskawicznie podbiegłam do niego. Gdy Liam mnie tylko zauważył, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech i najwyraźniej miał zamiar mnie przytulić, ale nie miałam humoru do żadnych romantycznych przywitań, byłam zbyt wściekła i zirytowana.
- Kłamca! Perfidny kłamca! - wrzasnęłam, popychając go prosto na zdezorientowanego Harry'ego, któremu opadła grzywka na oczy i się zachwiał, bo nic nie widział. - Egoista! Idiota! Kretyn!
- Uspokój się, do ciężkiej cholery! - krzyknął, odsuwając się ode mnie.
- Pobijcie się, kurwa! Dawać! Wściekłe rodzeństwo, gorzej niż z Nickiem i Hannah! - Styles był wyraźnie zły, zresztą jak każdy z nas. Wszyscy byliśmy zdenerwowani i zmęczeni, ale wyjaśnień nie można było odkładać. Trzeba to było zakończyć. Tu i teraz.
- Chcę wiedzieć...
- Co? - przerwał mi brat i stanął naprzeciwko mnie. - Co chcesz wiedzieć? Czego jeszcze nie rozumiesz?
- Gdzie, do cholery, byliście, dlaczego nie wróciliście i...
- Louis Tomlinson to nie jest morderca, zacznijmy od tego - burknął Liam. - Zemścił się na nim Chris Campbell, który jest schizofrenikiem... Boże, nie chce mi się teraz tego mówić!
- Mów! - warknęłam.
- Te wszystkie trzy dziewczyny zabił Chris z naszej szkoły. Wiesz, dlaczego? Bo chciał się zemścić na Tomlinsonie za to, że kiedyś odbił mu dziewczynę. Jego dziwne rozumowanie wyjaśnia fakt, że jest chory psychicznie. Dodatkowo znęca się nad Niallem, bo kiedyś jego matka go obraziła, a Campbell poczuł się niezmiernie urażony i postanowił działać. Jest adoptowany.
- Skąd wy...
- Nocowaliśmy w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym i dzięki Bogu, Harry znalazł skrawek starej gazety, w której opublikowana została lista poszukiwanych schizofreników, którzy uciekli stamtąd podczas strzelaniny w dziewięćdziesiątym czwartym.
Poczułam, jak nogi znowu się pode mną uginają. Momentalnie zrobiło mi się słabo.
Chris Campbell to schizofrenik.
Louis Tomlinson, nazywany przez media najgroźniejszym mordercą współczesnych czasów, jest niewinny, został ofiarą głupiego żartu, a właściwie niezasłużonej zemsty.
- Chris popełnił poważny błąd, bo podczas ataku na Nialla w szpitalu miał ze sobą pistolet, którym strzelił do pierwszej dziewczyny na dyskotece, a potem położył tą broń obok nieprzytomnego Louisa w kiblu. W szpitalu miał rękawiczki i tym samym poszedł nam na rękę, bo w czasie pamiętnej dyskoteki żadnej ochrony na dłoniach nie miał. Rezultat jest taki, że zostawił na tym pistolecie swoje odciski palców, trzeba wspomnieć, że nie wsadził broni w dłonie uśpionego Louisa. Policja właśnie zajęła się ściąganiem odcisków palców, wiesz, co to oznacza?
- Że...
- Że Chris Campbell sam się wkopał w to gówno, Nicki.
Zayn
Dorosłość to największe badziewie, jakie Bóg mógł wymyślić.
Pamiętam, jak miałem z jakieś sześć- siedem lat. Beztroskie życie, o którym nawet nie miałem do końca zielonego pojęcia. Nie interesowały mnie żadne problemy, w zasadzie nawet nie wiedziałem o ich istnieniu. Marzyłem o swojej przyszłości, przed snem, już leżąc w łóżku, wyobrażałem sobie siebie jako gwiazdę, której robią zdjęcia paparazzi i publikują je na okładkach najpopularniejszych magazynów na świecie. Człowiek wtedy nie zauważał tylu łez, co widzimy dzisiaj. Pytanie brzmi: kiedy znikają te kolory, w których kiedyś, całkiem niedawno, widzieliśmy otaczający nas świat? Kiedy one wyblakły?
W ogóle, to kiedy stajemy się dorośli? Kiedy nie czekamy na Wróżkę, która przylatuje po nasze mleczaki leżące pod poduszką czy na parapecie? Kiedy przestajemy spać z misiem, pisać listy do Świętego Mikołaja? Kiedy przestajemy czekać na swojego księcia z bajki, przestajemy wierzyć, że zabawki w nocy toczą normalne życie? Kiedy spotykamy się ze śmiercią, słyszymy o samobójstwach, zaczynamy przeklinać, kradniemy batoniki ze sklepu, mamy wrogów, dostajemy jedynki w szkole, nie rozumiemy matematyki, czujemy się samotni, prawie wpadamy pod samochód, zdajemy maturę, kończymy studia, bierzemy z kimś ślub, wychowujemy dzieci i umieramy?
Kiedy tracimy nadzieję, czego nie powinniśmy robić?
Popełniamy mnóstwo błędów. Tylko które najbardziej dają nam w kość?
Mówi się, że nigdy nie można działać pod wpływem nagłego przypływu emocji, impulsu, że z tego nic nie wyjdzie, bo nie myślimy do końca poprawnie.
Ja zadziałałem. I wiedziałem, byłem stuprocentowo pewny, że to była moja najlepsza decyzja w moim życiu.
Miałem jednak jeszcze coś do załatwienia.
- Niall śpi - usłyszałem głos Harry'ego. Faktycznie, Horan cicho chrapał rozłożony na brązowej sofie w poczekalni, która została zamknięta specjalnie dla nas, bo najprawdopodobniej zrobiliśmy sensację bieżącego roku i wszyscy musieli o nas dbać. Albo nas pilnować, jak kto woli. Niall przeszedł zaległe badania, które najprawdopodobniej go tak zmęczyły, specjalnie przyjechał do niego jego lekarz karetką, zjadł coś i położył się na sofie. I chociaż za wszelką cenę starał się nie zasnąć, zmęczenie i stres wygrały z nim to starcie. W sumie to dobrze, że chłopak zasnął, bo człowiekowi serce się krajało, gdy widział, jak farbowany blondyn cały czas cierpiał i się poświęcał. Poza tym był jedyną osobą, do której nie przyszedł żaden rodzic. Choć mamy Liama i Harry'ego starały się go udobruchać, chłopak pomimo faktu, że nienawidził swojej mamy, na pewno był rozczarowany. I nie było to nawet żadnym zaskoczeniem, tacy ludzie, do których należy matka Horana, nigdy się nie zmienią. Nie ma na to szans.
Harry siedział na podłodze, oparty plecami o kanapę i raz na jakiś czas również przymykał powieki na parę minut, ale, jak sam powtarzał, nie miał zamiaru zasnąć. Liam również trochę przysypiał, rozmawiał z Nicki i ze swoją mamą dobrą godzinę... i wrócił do nas już spokojniejszy. Louis drzemał, pierwszy raz od paru lat w normalniejszych warunkach, chociaż wciąż zachowywał czujność i co parę minut na chwilkę otwierał delikatnie powieki, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
Wstałem ze swojego siedzenia i wyszedłem z poczekalni.
Długo się wahałem, zanim postanowiłem ostatecznie podejść do Nicki, która siedziała sama na długim korytarzu i oglądała plakaty wiszące na pomalowanych beżową farbą ścianach i nawołujące do tolerancji.
- Cześć - uśmiechnąłem się słabo, siadając niepewnie obok niej, na drugim siedzeniu. Nicki przeniosła swoje zdezorientowane spojrzenie na mnie, jakbym ją właśnie wyrwał z jakiegoś głębokiego snu, do którego, szczerze mówiąc, wszyscy chcieli dzisiaj wyjątkowo uciec, ja również.
- Hej.
- Zrozumiem, jeśli nie będziesz już chciała ze mną rozmawiać, czy coś - przełknąłem ślinę, błądząc wzrokiem po papierach rozwieszonych na ścianach, byle nie spojrzeć dziewczynie w oczy.
- Raczej na odwrót. Zrozumiem, jeśli ty postanowisz zerwać ze mną wszelkie kontakty - wyszeptała.
- Nie rozumiem. - Mimowolnie spojrzałem na Nicki, której policzki zaczęły się rumienić.
- Zawsze byłam zbyt impulsywna. Cokolwiek planując, to właściwie oszukiwałam sama siebie. Nie wiem, dlaczego taka jestem. Może na to ma wpływ moje nieszczęśliwe dzieciństwo, ale nie zamierzam się nad sobą użalać - westchnęła i odgarnęła ręką grzywkę z czoła- wszystko jakoś się ułożyło, wróciła mama, przeprowadziliśmy się do Ameryki. Ale pojawiłeś się ty.
Zacząłem się śmiać, na co Nicki spojrzała na mnie, spłoszona i jeszcze bardziej czerwona.
- Nie zinterpretuj tego źle! - powiedziała. - Ale chyba... chyba nam się nie układała ta znajomość.
- Czułem się jak piąte koło u wozu i jak roczne dziecko, które nie ma rodziców i zostało zaadoptowane. Zrozum mnie, Nicki. Chociaż to żałosne wytłumaczenie, ale byłem skrępowany. Nie miałem zamiaru zgrywać z siebie ofiary, podobnie jak ty teraz.
- Ale z Liamem było w porządku. Mnie traktowałeś... w sumie, to mnie całkowicie ignorowałeś. Nie mogę powiedzieć na ciebie ani dobrego, ani złego słowa. Byłam dla ciebie neutralna.
- Nigdy nie byłaś neutralna.
- Czułam się inaczej.
- Pamiętasz, jak... przyjechałem ze swoim ojcem i twoją matką do ciebie, Liama i tego waszego... pseudo-ojca?
Nicki skrzywiła się.
- I właśnie dlatego nie chciałem z tobą rozmawiać, Nicki. Nie chciałem, żebyś czuła się przy mnie źle, bo na pewno by tak było. Miałem wrażenie, że naruszyłem taką twoją prywatność, której się wstydzisz. Przez cały okres przeprowadzki do was wmawiałem sobie, że nie pozwolę, byś we własnym domu źle się czuła. Miałem wrażenie, że zakłócam twój spokój. Czułem się jak intruz.
- Czyli... to wszystko było ochroną twojej dumy?
- Nie mojej. Twojej.
- A... dlaczego nie chciałeś nic powiedzieć o Louisie wcześniej? Liam opowiadał, że zgrabnie omijałeś temat Bradford. I po tym jak uciekłeś policji w szkole, przecież mogłeś przyjść do nas, do domu... i wytłumaczyć.
Westchnąłem i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.
- Być może był to wstyd. Nie za Louisa, za siebie. Brzydziłem się siebie za to, co zrobiłem. Zostawiłem przyjaciela, na którego zawsze i wszędzie mogłem polegać, na pastwę losu. Z dnia na dzień czułem, jak rzeczywistość zaczyna mnie przerastać. Raz miałem ochotę skończyć ze sobą, jeszcze w Bradford, ale teraz wiem, że to byłby najdurniejszy pomysł, na jaki mógłbym wpaść. Teraz jest dobrze. Nie żałuję niczego.
- Nawet tego, że siedzisz tutaj teraz na komendzie obok mnie? - dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. Uniosłem brew do góry.
- Dlaczego miałbym tego żałować?
- Nie wiem. Chciałam to usłyszeć.
- Przepraszam cię. Nie chciałem nikogo z was narażać na takie, uhm, niezbyt przyjemne rzeczy.
- Przed chwilą powiedziałeś, że niczego nie żałujesz - zauważyła. Uśmiechnąłem się.
- Bo nie żałuję, nawet tego, że przeze mnie dostaliście wszyscy praktycznie wylewu.
- Myślę, że ojciec się teraz na ciebie patrzy i jest z ciebie dumny, jak nigdy - wyszeptała, po chwili ciszy.
- Myślisz?
- Myślę. Ja też jestem z ciebie dumna. Upadłeś, zdarłeś sobie skórę, ale wstałeś na nogi, chociaż musiałeś się naprawdę wysilić. Ja bym tak nie mogła. Poddałabym się albo zrobiłabym to, co mówiłeś, odebrałabym sobie życie, jak ostatni, najgorszy i najbardziej żałosny tchórz na tym świecie. Nie płacz.
Nie powiedziałem już nic, po prostu wstałem, wytarłem łzy z policzków, pocałowałem Nicki w czoło i poszedłem.
Poszedłem rozpocząć kolejną drogę. Wróciłem z mety na start.
- Ściągnięto odciski palców z pistoletu. Są tam odciski Liama, ale to chyba logiczne, bo na Times Square niechcący dotknął broni, jakichś chłopaków zatrzymywanych przez drobne kradzieże i Chrisa. Najprawdopodobniej to oni byli wspólnikami Campbella, to już nie trzeba niczego udowadniać. Tłumaczyć się wszyscy będą w sądzie: ci goście, Diana, która została zaszantażowana, rodzice Chrisa i sam Campbell.
Louis Tomlinson stał naprzeciwko wysokiego funkcjonariusza, trzymał się mnie kurczowo, jakby bał się, że zaraz pójdę i go znowu zostawię, i płakał. Po prostu stał jak słup, gapił się na faceta i łzy spływały z jego szeroko otwartych oczu. Nic nie mówił.
- Przed wami długa droga, panowie, ale najgorsze za wami. Myślę, że rozpoczęliście kolejny rozdział w historii Ameryki.
- Nie rozumiem - wyjąkał Niall, który też miał zaczerwienione oczy i stał obok Louisa, ale z drugiej strony.
- Media na całym świecie żyją sytuacją, która miała miejsce na Times Square parę godzin temu. Społeczeństwo dostało bzika i wszyscy są wściekli z powodu niedokładności władz w USA. Część Manhattanu jest zdemolowana, ludzie żądają sprawiedliwości i wyszli na ulice. Jesteście żywą legendą.
Mężczyzna zamknął notatnik z hukiem i na koniec dodał, zwracając się do Louisa:
- Dostaniesz odpowiednie wynagrodzenie.
Lou spojrzał na niego, jak na szaleńca. Widocznie jeszcze nic do niego nie dochodziło.
- Wynagrodzenie? Już je dostałem - odezwał się, wycierając łzy. - Mam czwórkę prawdziwych przyjaciół. Innego wynagrodzenia nie chcę.
(narracja trzecioosobowa)
USA, Nowy Jork, siedem miesięcy po ostatniej rozprawie, na koniec której zapadł dożywotni wyrok na Chrisa Campbella w specjalnym zakładzie karnym, ale również przyznano wynagrodzenie i przede wszystkim wolność Louisowi Tomlinsonowi.
Obrzeża NY, przypadkowe mieszkanie, przypadkowa rodzina. Włączony telewizor. Wiadomości wieczorne.
Upadek USA? Nowe wybory na prezydenta? Może nowa konstytucja? Zmiana władzy sądowniczej?
W każdym z nas drzemie jakaś inna osoba, która wychodzi na światło dzienne dopiero po jakimś czasie. Tak naprawdę to nikt z nas nie zna siebie do końca. Poznajemy dusze, które w nas siedzą, do końca naszego życia. Nasze cechy charakteru. Po prostu kogoś, kim tak naprawdę jesteśmy.
Ludzie albo wierzą w przypadki, albo sądzą, że ktoś wyżej układa sobie plan dla nas. Najgorsze jest to, że nie wiemy, jaki on jest. Albo myślą, że los jest w naszych rękach.
Skoro tak, to dlaczego sami sobie psujemy ten los? Skoro do nas świat należy, to dlaczego siedzisz w nocy i ryczysz w poduszkę, bo uważasz, że jesteś nieudacznikiem? Skoro wszystko zależy od Ciebie, to dlaczego nie podniesiesz swojego tyłka i nie zmienisz tego, co się dzieje wokół Ciebie, a na co pozwalasz? Nie chcesz wychylić się poza szereg, bo się boisz. Ryzyko to Twoja obawa. I nie wmawiaj mi, przede wszystkim sobie, że to nieprawda, bo to jest prawda. Rzeczywistość. Boimy się jej. Boimy się jutra. Nie mamy żadnych planów, kradniemy ten tlen z i tak już zniszczonej planety i nic innego pożytecznego nie robimy. Tylko się użalamy nas sobą, bo nic się nie udaje.
Bo nie chcemy, żeby w końcu coś zaczęło się udawać. Przecież nie zmienimy tego świata, siedząc na dupie i jedząc chipsy, marudząc, że jest do kitu!
Nawet nie zauważasz, jak inny człowiek robi Ci wodę z mózgu. Pozwalasz sobie na ubliżanie, a najprawdopodobniej nawet nie wyczuwasz, jak ktoś to właśnie czyni. Zwróć uwagę chociaż na polityków- oni Cię dzisiaj nie szanują. Mieszają cię z błotem. Mówisz, że wiesz. Ale nic z tym nie zrobisz, prawda? Bo zrobi to za Ciebie ktoś inny. Tylko, że każdy myśli tak samo. I kółeczko się kręci. Kiedy w końcu ktoś to przerwie? Czy musi dochodzić do takich skrajnych sytuacji?
Czy Louis Tomlinson musiał przejść taką kwarantannę, żeby ktoś krzyknął: "Hej, coś tu nie gra, chyba trzeba się za coś zabrać, co nie?!"? Jesteście jak te szklane butelki na początku tej historii. Wtapiacie się jak kameleony w tą szarą rzeczywistość, Wy robicie się szarzy i nie chcecie tego zmienić. A może chcecie, tylko Wam się nie chce. I teraz byle szturchnięcie potrafi przyprawić Was o zawał serca. Zbijecie się i zginiecie, jeśli nie weźmiecie się w garść. I możecie się teraz obrazić na autora tego wszystkiego i powiedzieć, że sam nic nie robi. Tylko po co zwracasz uwagę na innych ludzi i wytykasz ich błędy? Jeśli ktoś będzie przypominać Ci coś, co akurat Ty źle zrobiłeś, będziesz stroił fochy do końca swojego nudnego życia. Weź się w garść. To taka nudna nauka, ale daje w kość. To po prostu znienawidzone przez nas realia.
Co się stało z Louisem, Zaynem, Harrym, Niallem i Liamem?
Nie zostali w Ameryce. USA było znienawidzone przez całą piątkę. Można by rzec, że pojawili się, zrobili bajzel i wyjechali. Bo w istocie, bałagan pozostał. A może to nie bałagan, tylko porządki? Ludzie mieli klapki na oczach, żyli w wyidealizowanym świecie, nie chcieli dopuścić do siebie żadnej myśli, że coś jest nie w porządku. Dla nich wszystko było dobrze. Aż tu nagle powrót Tomlinsona, wielkiego mordercy! Tylko... no cóż, rzekomy zabijaka, stał się autorytetem. Rozpętał burzę. Powstanie. Pokazał, kto ma krew na rękach, bo na pewno nie on. I co? Szok! Wielki, gigantyczny, monumentalny szok, no kto by pomyślał? Poza tym, ludzie mają okropną tendencję do zapominania, prawda? Ciekawe, jakim cudem afera ze strzelaniną w szpitalu ucichła? Wystarczyło znaleźć coś innego, zrobić inny skandal, żeby mieć pretekst do zapomnienia o niewygodnym temacie, zwłaszcza dla polityków.
Trzeba tylko zaznaczyć, że takich ludzi na świecie jest więcej. Lou był tylko kroplą wody w oceanie, ale chyba najbardziej charakterystyczną.
Poza tym, piątka przyjaciół stała się wzorem do naśladowania nie tylko pod względem sprawiedliwości (warto zaznaczyć, że teraz billboardy były pełne ich pamiętnego uścisku na amerykańskim lotnisku: już nigdy więcej nie postawili swoich stóp w tym państwie, na tym kontynencie, a jednak nikt o nich nie zapomniał i tym razem zapomnieć nie miał zamiaru), ale również pod względem przyjaźni i poświęcania się dla drugiego człowieka. Tak, właśnie. Pamiętacie anorektyka Nialla? Po przeprowadzce z chłopakami do Wielkiej Brytanii, znalazł sobie dobrego lekarza i psychologa i powoli zaczął się uwalniać z sideł choroby, a po wcale tak niedawnej depresji, nie zostało ani śladu. Widzicie, taki wpływ jest w stanie wywrzeć drugi człowiek. Dlatego tak bardzo go potrzebujemy, rozpaczliwie go szukamy w tłumie, ale faktem jest, że zbyt często chybimy. Lecz przecież do trzech razy sztuka, prawda?
W Waszych głowach, które przyzwyczaiły się do romantycznych zakończeń, pewnie skacze pytanie: Co się stało z Zaynem i Nicki? Cóż, naoczni świadkowie mruczeli coś pod nosem, niechętnie jednak, że widzieli jakiegoś umięśnionego Mulata z dziewczyną, która miała tendencję do czerwoności na twarzy i do nerwowego chowania się za swoją grzywką. Nic poza tym.
Ale było dobrze. A nawet bardzo dobrze!
Louis Tomlinson najprawdopodobniej był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, nie dało się ukryć.
Harry Styles również czuł się w porządku. Zostawił w USA tego sztucznego, szkolnego Stylesa, stał się naturalnym, fajnym chłopakiem. Najlepszy kontakt miał z Louisem, co w sumie mogłoby być zadziwiające. Ale Harry zawsze miał skłonności do ekstrawagancji.
Liam Payne oczywiście wciąż był przytomnym racjonalistą, który najpierw myślał, a potem mówił i robił, raz w tygodniu kontaktował się z mamą i z siostrą, która pojawiała się u nich podczas wakacji i ferii.
Wydawać by się mogło, że wszystko znalazło swoje odpowiednie miejsce, że ludzie dostali nauczkę i obiecali sobie w duchu poprawę, nieprawdaż?
Ale prawda jest jednak taka, że nic i nikt nas nie zmieni, jeśli my sami nie postanowimy tego zrobić.
Pamiętajcie: jesteście kowalami swojego losu.
***
soundtrack
(czyli piosenki, których teksty mnie zainspirowały)
podziękowania
Dziękuję serdecznie wszystkim czytelnikom, bez żadnego wyjątku! Nieważne, czy jesteś ze mną od początku, czy dopiero zacząłeś przygodę z Deadem (a tu- jeb! Koniec!). Dziękuję każdej osobie, która tu weszła, za każdy komentarz, tweet, poprawę, jak wtrąciła mi się literówka, za każde wzruszenie, kocham Was wszystkich (chociaż nieładnie z Waszej strony, że nie chciało Wam się komentować! :D)!
nowe opowiadanie
Taaaak, będzie. A właściwie to nie opowiadanie, a taki nieco dłuższy onepart, więcej newsów dam w kolejnym poście, jak go wstawię, to oczywiście Was wszystkich poinformuję (onepart będzie podzielony na części, coś w stylu rozdziałów)- jeśli nadal chcecie być informowani, to zasady się nie zmieniają, w sumie to nic się nie zmienia oprócz tego, że Dead oficjalnie się zakończył, no ale ten blog będzie wciąż aktualny, jeśli ktoś chciałby jeszcze raz przeżyć przygodę z tym opowiadaniem, spis rozdziałów będzie, NIE zostawiam Was, nie martwcie się, jeszcze się mnie nie pozbędziecie! :D
od autorki
Bardzo często spotykałam się z pytaniem: skąd Ty czerpiesz inspirację? Powiem Wam szczerze, że bloga założyłam pod wpływem impulsu, naszła mnie wena i ochota na pisanie, więc założyłam deada (który, swoją drogą, najpierw miał nazywać się Torn), nawet nie mając w pełni zarysu całej fabuły. Tylko początek. Potem się wciągnęłam i podczas pisania do głowy wpadało mi coraz więcej pomysłów, aż w końcu w jakimś ósmym rozdziale doszło do mnie, że zaczynam sama się gubić w tym, co tworzę i zaczęłam panikować, że zgubiłam wątek, więc usiadłam w swoim pokoju, wzięłam kartkę i długopis i słuchając Mylo Xyloto, zaczęłam układać sobie szczegółowy plan wydarzeń (dlatego nic dziwnego, że najwięcej piosenek w soundtracku jest od Coldplay, ale ten zespół jest naprawdę inspirujący), potem zaczęłam szukać pomysłów w tekstach piosenek, jeśli ktoś wie, jaki jest do Charlie Brown, to powinien zrozumieć, dlaczego wtrąciłam wersy tej piosenki podczas gonitwy na Times Square, tuż po kradzieży samochodu. Oczywiście w piosence jest to wszystko bardziej metaforą, ale ja zinterpretowałam to po swojemu. I myślę, że całość się jakoś trzyma. Prawda?
Tak naprawdę to największą inspiracją był (i wciąż jest) dla mnie świat, to, co się dzieje. Nawet nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale zazwyczaj pisałam rozdziały cała zaryczana, bo coś się stało, coś mnie wyprowadziło z równowagi albo zdołowało. Pisanie pozwala mi się wyżyć, taka sytuacja była bodajże w rozdziale, jak Lou spotyka się z Zaynem na tym osiedlu. Wtedy wtrąciłam również piosenkę Paradise, bo jakoś tak się wpasowała z tekstem idealnie. Jako ciekawostkę powiem/napiszę też, że większość wypowiedzi, które należały do któregoś członka ze współczesnego zespołu One Direction, to moje autentyczne wypowiedzi, te ich refleksje są moimi refleksjami, chciałam Was między wierszami "ruszyć" do działania, bo to wszystko, co dzieje się w tym kraju, na tym świecie, mnie dobija i najgorsze jest to, że my, ludzie, jesteśmy za to winni. Krótko mówiąc, poznaliście mnie. Może nie do końca, ale w dużej mierze.
Kocham Was, kocham Was, kocham Was. Oczekujcie newsów, jak zawsze będę Was informować. I pięknie proszę o ostatni komentarz pod Deadem, wiem, że mnóstwo ludzi nigdy nie skomentowało. Skąd? Bo pisało mi na Twitterze dosyć sporo osób, że to opowiadanie jest świetne, a widziałam ich nicki pierwszy raz na oczy, no to błagam Was (najbardziej mnie zdziwiło, kiedy już była jakaś dwunasta w nocy, napisałam deada po południu i jakaś zupełnie nieznana mi dziewczyna napisała na timeline "o matko nowy dead suidgdsiudg" jakby to był jakiś dark czy coś :o poczułem się wtedy z siebie dumna, serio)!
i przepraszam, że tak chaotycznie, ale znowu idzie burza i boję się, że nie zdążę Was poinformować, bo będę zmuszona wyłączyć kompa, ugh.
see you soon!
@ladycatherinex3