wtorek, 13 sierpnia 2013

DEAD: ALIVE- IX

  Powiedzenie "Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą", jest zbyt często używane. Każdy je powtarza, testuje w swoich ustach ten smak, po czym wypluwa, wzruszając ramionami i sądząc, że śmierć jego nie dotyczy, jeszcze nie teraz, jest zbyt wcześnie. Te zdanie traci swój sens i intensywność, tak samo jak bluzka traci swój kolor po wielokrotnym praniu. Zamiast brać je na serio, zinterpretować jako uwagę, wręcz groźbę, nie wzrusza to nas. Czy tak samo jest z tematem śmierci? Słysząc o wieczności, o życiu po ostatnim zabiciu serca, o Sądzie Ostatecznym, o rozkładaniu się naszego ciała i o duszy człowieka, zaczynamy słuchać. Takie tematy zawsze były przerażające. Wyobrażasz sobie życie wieczne? Albo wieczne dobro i radość, albo wieczne zło, jakiego nie jesteś w stanie sobie wyobrazić. Dni się nie kończą, nie ma żadnych granic. Niczym się nie martwisz. Wieczność. Wpadasz w trans w swoim myśle i próbujesz zrozumieć to słowo, ale mózg człowieka nie jest w stanie sobie tego wytłumaczyć. Zamykasz oczy, ten temat już cię męczy. Myślisz, że nic z tych spraw jeszcze cię nie interesuje. Jeszcze nie teraz.
  Potem spada grom z jasnego nieba i zatrzymujesz się, rodzi się w tobie blokada. Przecież nie tak miało być. Przecież wszystko było w porządku. Spoglądasz w oczy śmierci. Pierwszy i nie ostatni raz. Nie wiesz, kiedy przyjdzie ona po ciebie, zapuka do twych drzwi. I w jaki sposób to zrobi. Czy to będzie delikatne, senne pukanie, czy donośny, stresujący, gwałtowny łomot.
  W przypadku Louisa, śmierć przyszła po niego z łomotem. A właściwie do niego.
  Według religii chrześcijańskiej, każdy człowiek jest pionkiem na szachownicy Boga. Tylko do człowieka, czyli do tego pionka zależy, jaki ruch zrobi. I tylko jemu jest dane oceniać, czy ten ruch będzie prawidłowy, czy nie. Jeśli dobry- odniesie triumf. Jeśli zły- nauczy się na popełnionym błędzie, ale gra jeszcze się nie skończyła, chyba, że Bóg powie: szach-mat. Co potem? Te kołatanie do drzwi.
  Puk, puk. Czas na ciebie!
  Ktoś ciągle wysyła nam sygnały. Cały czas słyszymy o jakichś śmiertelnych wypadkach, katastrofach, tragediach, a my tylko stoimy i słuchamy tego, coraz bardziej się bojąc. I po co ten strach? Czy banie się ma jakikolwiek sens? Zamiast się ruszyć, bo jest już zielone światło, stoimy na chodniku, a coś dociera do nas dopiero wtedy, gdy jest już za późno i przechodzimy na czerwonym. Ludzie szybko odchodzą. Kiedyś zapali się czerwona lampka. Wtedy twoje manewry będą w większości zablokowane. W twoim umyśle pojawi się blokada, gardło zaciśnie się w bolesny supeł, stracisz czucie w nogach. I komu będzie jeszcze potrzebna taka bezużyteczna, niedziałająca osóbka, wręcz marionetka? No komu? Kto cię zechce, kto cię poprosi o pomoc, jeśli sam nie możesz sobie pomóc? A sygnalizacja świetlna wciąż działa. Nie stój tak, bo cię coś znowu szturchnie. Czasem samochody cię ominą, ale w końcu zabraknie ci szczęścia.

Zayn

  Moje łzy żałośnie kapały, kapały i kapały w takich ilościach, że ktoś obserwujący to z boku mógłby pomyśleć, że marnuje się tyle wody, a ludzie nic z tym nie robią. Ale chociaż chciałem wziąć się w garść i uspokoić swoje gwałtowne bicie serca, emocje, wszystko, było jeszcze gorzej. Wszystko miałem rozmazane przed oczami, ciągle pociągałem nosem i wycierałem go w rękaw szpitalnej koszuli, bo mój zakrwawiony sweter nadawał się już tylko do kosza. Nie mogłem pohamować nawet swojego beznadziejnego łkania. Czułem się jak zbity pies, a nawet i to porównanie było zbyt delikatne w stosunku do tego, co działo się w moim wnętrzu: psychicznie i fizycznie. Sytuacji psychicznej szkoda by analizować, bo każdemu udzieliłby się depresyjny humor, a fizyczny... cóż, zrozumiałem, jak czują się ludzie na wózkach inwalidzkich. Nie chciałem się na nim poruszać, ale inaczej pielęgniarki nie opuszczałyby mnie pod żadnym pozorem, bo byłem w tak fatalnym stanie, że zemdlałem chyba z pięć razy, chodząc przez korytarz, zanim mogłem zobaczyć i tak nieprzytomnego Louisa na tle szpitalnego prześcieradła i dziwnych maszyn, które wydawały podejrzane dźwięki. Poza tym, nie miałem czucia w ramieniu w miejscu, gdzie mnie postrzelono, bo tak bardzo bolało, że doktor ze swojej łaski dał mi znieczulające tabletki, bo przecież nie był w stanie dać mi zastrzyku przez grube bandaże.
  W mojej głowie ciągle roznosiło się echo rozdzierającego krzyku Louisa i męczyło mnie wspomnienie jego upadku i spojrzenia, jakim mnie obdarzył, zanim zamknął powieki i trzymał je irytująco zamknięte do tego momentu i nic nie wskazywało na to, żeby miał zamiar je otworzyć, żeby w ogóle coś powiedzieć, obudzić się, cokolwiek. Pielęgniarka próbowała mi wytłumaczyć jego stan, ale chyba byłem pod wpływem zbyt intensywnych emocji, żeby wszystko sobie wtedy poukładać w porządku chronologicznym. Jedno było pewne: to wszystko stało się z mojej winy i to ja powinienem leżeć nieprzytomny, a nie Lou.
  Najprawdopodobniej wciąż siedziałbym skulony przy dłoni śpiącego Louisa i w dodatku cały osmarkany, gdyby nie to, że ktoś stanął obok mnie i tuż przed twarzą rzucił papierowe pudełko z ratującą mnie zawartością: chusteczkami. Wyjąłem parę i przytknąłem do nosa, po czym bojaźliwie odwróciłem się do osoby, która stała nade mną.
- Zayn, na litość boską! - Harry Styles wyglądał na szczerze zaskoczonego, wręcz zszokowanego, co mnie zirytowało i jednocześnie zmieszało. Miał na sobie czarne spodnie i jasnoniebieską koszulę rozpiętą przy szyi i zaciągnięte rękawy do łokci. - Boże, czy ty... ty masz... wózek?
- Mogę normalnie chodzić idioto, nie jestem kaleką - burknąłem, wycierając zmęczone oczy. Harry westchnął cicho i stał przez chwilę, jakby nie wiedział, jak powinien zareagować i co najpierw zrobić. Zdecydował się na sięgnięcie po pufkę na kółkach i przysunął ją do mnie, po czym sam na niej usiadł i przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, którą czasem przerywałem odgłosem smarkania.
- Zayn, jak to się stało? - odezwał się w końcu, ale nie patrzył na mnie, tylko bacznie obserwował twarz Louisa, który wydawał się być nie normalnym, żyjącym człowiekiem, a jakimś posągiem. Jego unosząca się klatka piersiowa była dla mnie jednak dostatecznym dowodem na to, że to jednak nasz Louis, nie jakaś... podróbka.
  Nie odpowiedziałem, tylko przykryłem twarz w dłoni, drugiej ręki nie chciałem ruszać.
- Zayn, powiedz coś. To nie jest normalne, rozumiesz?
- Nic nie jest normalne od momentu, gdy postawiłem swoją stopę na amerykańskiej płycie lotniska, do kurwy nędzy! - krzyknąłem, tracąc cierpliwość. - Myślisz, że wszystko jest takie proste? Że wystarczą tylko słowa, wszystko się wyjaśni i będziemy żyć długo i szczęśliwie? Mam dosyć gadania, rozumiesz?! Mam dosyć gapienia się w to, jak Louis sam siebie zabija! Tu potrzebne są czyny, nie słowa!
- Jak mamy mu pomóc, skoro nawet nie wiemy, co się wydarzyło na tej stacji benzynowej przy autostradzie? - wymruczał Styles ze stoickim spokojem, co mnie jeszcze bardziej rozjuszyło.
- Czy ty sobie ze mnie kpisz?! Jak możesz tu spokojnie siedzieć, jak... jak możesz spoglądać w nieprzytomnego Louisa?! Jak?! Jakim prawem tutaj jeszcze siedzisz?!
- Zayn, uspokój się.
- Nie uspokoję się, dopóki Louis się nie obudzi i nie będę mógł z nim porozmawiać! Louis, ty skończony kretynie, przestań już! MASZ PRZESTAĆ! - wrzasnąłem i podniosłem się z wózka, zapominając o tym, że od paru godzin nie stałem na nogach, a one zdążyły mi całkowicie zdrętwieć. Ponownie opadłem na wózek, czując się po prostu beznadziejnie.
- Coś nie tak? - w drzwiach pojawiła się pielęgniarka, z grymasem na twarzy. Harry tylko uśmiechnął się do niej i pokręcił głową na znak, że wszystko jest w porządku. Ale nie było, do ciężkiej cholery!
- Zayn, jesteś w szoku. Powinieneś się przespać i wszystko przetrawić. Teraz nic z tego nie wyjdzie.
  Do moich oczu znowu napłynęły bezradne łzy. Jak zwykle. Zamiast być stanowczym, twardym i ostrym, wszystko zamieniało się w te cholerne łzy.
- Nie, Harry. Ty nic nie rozumiesz. - Pokręciłem głową. Znienawidzona łza spłynęła mi po policzku, a za nią cała reszta. - Nic.
- To mi to wytłumacz. - Styles w końcu na mnie spojrzał, jakby wcześniej się bał. Albo brzydził. Zresztą, wszystko jedno, też się siebie brzydziłem.
  Westchnąłem ciężko, próbując się opanować, chociaż szło mi to bez rewelacji.
- Gdzie Liam? Niall? - zapytałem się, już spokojniej, ale głos wciąż żałośnie mi się łamał i nie mogłem nic z tym zrobić. - Gdzie oni są?
- Nieważne.
- Ważne, Harry!
- Załatwiają jakieś formalności - wzruszył ramionami. Coś ukrywał, widziałem to, ale postanowiłem tym razem odpuścić, bo jaki miałoby to sens? Stwierdziłby, że jestem zbyt zdenerwowany i powinienem się przespać. Ot, cała rozmowa na ten temat. - Jechaliście autostradą do Manchesteru i zjechaliście na stację benzynową, tak?
- Mhm.
- I co potem? Ktoś was zaatakował.
- Jacyś goście z czarnej terenówki... Louis wiedział, Harry.
- Co wiedział?
- Wiedział, że coś jest nie tak. Ale ja go zignorowałem, wyśmiałem. To przeze mnie. - Widok znów mi się rozmazał, Harry zamienił się w jedną, wielką smugę. Pociągnąłem nosem, starając się coś jeszcze z siebie wydusić. - Byliśmy wtedy w toalecie na tej stacji. Były jakieś huki, teraz wiem, że to ktoś strzelał z pistoletu i Louis od razu to zrozumiał, ale ja nie. Chciał zachować ostrożność i szybko wyjść ze stacji, pobiec do samochodu, ale ja nas wydałem. Wylazłem stamtąd i zacząłem się śmiać, że jest kretynem. I wtedy zauważyliśmy obaj, że ktoś do nas biegnie. I strzela. Zrozumiałem dopiero wtedy.
- Co zrozumiałeś, Zayn? - Harry zadawał mi pytania tak cicho, że musiałem się dobrze w niego wsłuchać, żeby zrozumieć, o co mu chodzi.
- Zrozumiałem, że znowu chodzi o Louisa, że w coś się wpakował i chcą go zabić.
  Zabić. Takie proste słowo, a znaczenie jest takie... potężne, czyż nie?
- Ale nie udało im się to.
- To było tak zwane szczęście w nieszczęściu.
  Harry wstał i powoli okrążył łóżko Louisa. Stanął nad nim z drugiej strony i palcem wskazującym zaczął delikatnie dotykać jego wręcz porcelanową twarz, potem szyję, a skończył na miejscu, w którym miał gruby bandaż i większość pikających urządzeń podłączonych było do tego właśnie miejsca, to był taki główny punkt, do którego wszystko się sprowadzało. Było to pod jego piersią z prawej strony.
- Prawie w serce. - Powiedział tylko.
- Prawie. - Potwierdziłem cicho.
- Dlaczego masz bandaż na ramieniu? Też ci się oberwało?
  Przełknąłem ślinę. Dlaczego Harry zawsze musiał być taki szczegółowy? Bałem się tego pytania.
- Bo to jeszcze nie koniec.... ja...
- Mów - zachęcił.
- Ja Louisowi coś powiedziałem, bo... ugh, ja... powiedziałem mu, że... że ta cała sytuacja zaczyna mnie irytować.
- Mianowicie?
- Powiedziałem mu, że zaczyna mnie irytować fakt, że Louis cały czas ma kłopoty. I źle to zrozumiał.
- Mianowicie? - powtórzył, "kładąc" na mnie swoje przenikliwe spojrzenie. Czułem się jak w sądzie. Tylko, że Harry był jeszcze gorszy, niż najsurowszy, najbardziej ironiczny i najbardziej szczegółowy sędzia na świecie.
- Odebrał to jako oskarżenie go o wieczne problemy, że nam zawadza i uprzykrza życie.
- I?
- Stanął tuż przed tymi gościami. Jeden z nich miał broń. Celował w niego. Dostał w to miejsce. Wpadłem na Louisa, który i tak stracił przytomność. Osłoniłem go.
- I strzelił do ciebie.
- Przez przypadek.
  Zapadła cisza. Teraz pozostał tylko wyrok.
  Harry podszedł do drzwi i myślałem, że wyjdzie bez słowa z pokoju, nie zaszczycając mnie nawet wzrokiem, ale tak nie zrobił. Tuż przy framudze zwolnił i odwrócił się do mnie. Był totalnie spięty, zresztą od początku wizyty był... oddalony ode mnie.
- Zayn, rozumiem twoje samopoczucie.
  Prychnąłem.
- Nikt tego nie rozumie...
- Mylisz się, Zayn. - Przerwał mi ostro, czułem jego wzrok na sobie. Spojrzałem na niego i przez parę sekund mierzyliśmy się spojrzeniami w ciszy, aż w końcu Styles postanowił znowu się odezwać. Bo ja nie zamierzałem już nic mówić. - Mylisz się we wszystkim. A Louis się tego od ciebie nauczył. Wie coś, czego my nie wiemy i mamy tego skutek. Poza tym, jeśli Louis myślał, że umierając będzie spokój, to się pomylił. Nawet bardzo.
- Gdzie idziesz? - spytałem jednak, ignorując jego poprzednie słowa. Po co się dodatkowo denerwować?
- Po Liama i Nialla. Powinni też z tobą porozmawiać.
  Po tych słowach opuścił salę, zostawiając wciąż spiętą i lekko złowrogą atmosferę. Styles sprawił, że trochę wziąłem się w garść, ale zaniepokoiło mnie jego zachowanie. Patrzył w twarz Louisa w taki sposób, jakby coś... przypuszczał? Nie, to nie jest dobre słowo, tego nawet nie da się określić. Harry nie zachowywał się naturalnie, był dociekliwy, chociaż jak zawsze cierpliwy i spokojny. Chociaż... czy zawsze? Z tego, co kiedyś opowiadał mi Liam, Harry w szkole był niemiły i ironiczny, wręcz wredny. W sumie to zdążyłem poznać tego dawnego Stylesa, gdy byłem pierwszy (i ostatni) raz w tamtejszej nowojorskiej szkole. A potem to wszystko samo się potoczyło. Styles okazał się być wplątany w sprawę z Louisem, którego odnalazłem na placu między starymi blokami, w których zamieszkiwał w większości margines społeczny, a jeszcze przed tym przyplątał się chory na anoreksję Niall i Liam, u którego zamieszkałem. I jego urocza siostra Nicki.
  Stary, czy ty serio pomyślałeś: urocza? Może ten facet nie strzelił ci w ramię, ale w mózg?
  Pochyliłem się ponownie nad twarzą Louisa.
- Louis? - szepnąłem i delikatnie nim potrząsnąłem. - Louis.
  Jego twarz ani drgnęła. Zastygła w lekkim grymasie, nawet nie byłem w stanie sobie wyobrazić, jaki ból musiał odczuć, skoro mnie to ramię tak cholernie bolało, że myślałem, że umrę, a kulka z pistoletu tylko mi się w nie "wbiła", Louisa natomiast zraniła na wylot i to w znacznie gorszym miejscu. Dopiero teraz zauważyłem, że chłopak miał dosyć długie jak na faceta rzęsy, które kontrastowały się z jego jasną buzią. Przypomniał mi się młody Louis, gdy miał grzywkę na boku, a gdy spotkałem go po latach, miał już zaczesaną do góry. Teraz szła ona ku górze tylko delikatnie, ale większość kosmyków opadła na jego czoło. Gdyby nie spał, cały czas by je pewnie odgarniał, bo nie cierpiał, kiedy włosy zasłaniały mu oczy.
  Louis czasem przypominał mi jakiegoś drapieżnika. Skupiony, wszystko słyszał, wszystko widział. I czuł. I ta empatia, która już raczej do wcześniej wspomnianego drapieżnika niezbyt pasowała, prawie go zabiła.
- Louis, obudź się jutro, dobra? - westchnąłem ciężko, klepiąc go w ramię. Ciekawe, czy czuł? I czy słyszał? - Musimy pogadać.
  Spojrzałem na zegarek: 18:07.
  No cóż, Zayn, trzeba się ewakuować z Harry'm, Niallem i Liamem.

cdn

Dosyć mnie zaskoczył fakt, że każdy sądził, że Louis naprawdę umarł. Gdybyście się zastanowili nad ostatnimi zdaniami w rozdziale siódmym (czyli w tym, gdzie Louisa "zastrzelono") to zaczęlibyście wątpić. Dlaczego? Wystarczy przypomnieć sobie pierwszy lepszy film akcji, gdzie kogoś zastrzelono. Zabójca jest profesjonalistą i strzeli od razu w łeb, tj. w mózg, a ofiara nie zdąży nawet krzyknąć. Po prostu bum! I ofiara nie żyje. Louis zdążył się zdrowo wykrzyczeć i był gotowy na śmierć, był na nią nastawiony, był pewny, że umrze. Ból był tak intensywny, że chłopak stracił przytomność. I po co te nerwy? :D
Wciąż mnie martwi to, że tak mało komentujecie, a przecież codziennie mam minimalnie sto wejść. Zrobicie mi tą przyjemność i po prostu jeśli to czytacie, to napiszcie parę zdań, okej? Ucieszyłabym się jak dziecko, gdybym zobaczyła tutaj z 20 komentarzy jak kiedyś.
Dzięki z góry :)

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

boziu aż mi się płakać chce:C niech szybko się wybudza:C @pollystylinson

alekslloyd pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
alekslloyd pisze...

Początek - cudowny. W każdym możliwym calu. Czytałam to i powoli, z każdym spajanym przeze mnie zdaniem, czułam, że słabnę. Pod takim względem, że prawie płaczę.
Początek tego, co czuł Zayn mną nieco wstrząsnęło i byłabym się rozpłakała, gdyby nie przyszedł Harry! Boże, dziewczyno. Potrafisz grać na uczuciach jak nikt inny. Uwielbiam cię za to, że nie wplątujesz w Dead'a sztucznej miłości, w której on albo ona zdradza drugiego z jego przyjacielem. Nie, ty ukazujesz miłość, jaka łączy najlepszych przyjaciół - to jest wspaniałe. Braterska miłość. Współczucie, złość, poczucie winy, strach. Wszystko to jest po prostu takie, jakie powinno być w każdej książce/opowiadaniu. I (nawiązując do rozmowy ostatniej naszej na tt - mhmm, dawno to było?) to jeśli na serio nie wydasz w przyszłości książki to cię znajdę i normalnie zmuszę do tego. A jeśli wydasz - to będę pierwszą osobą, która kupi ją w sklepie, o ile powiadomisz mnie o tym na tt (hahaha , boże, to nie było śmieszne).
Przytoczyłaś moment, w którym Zayn znalazł Louisa na tym placu. Pamiętam, że to był mój ulubiony rozdział pierwszej części Dead'a. Nadal nim jest. Wylałam przy nim łzy i on sprawił, że pokochałam jeszcze bardziej to opowiadanie.
Boże, a ja znowu się rozpisuję!
Te formalności, jakie załatwiał Liam z Niallem to miały związek z Nicki? Czy ja już całkowicie odbiegam od tematu?
To ja.. Chyba się spakuję i już wyjdę.
ily xxx

Disneyland pisze...

OMG !
Jest coraz ciekawiej *.* A ja kiedyś dostanę przez ciebie zawału
Dawaj następny :)

Ollie pisze...

Ja tu zawsze jestem i zawsze się bulwersuję, więc... Tam powinno być napisane "Poza panienką knyycio - najdziwniejszą i największą fanką, która zawsze napisze jakieś bzdury z dupy". :)
Nicki jest słodka!nbgfhyjnbvcfghbvcfghnbvcfgbvcfghbv
Cóż... Em cóż... Em cóż... wciąż rozmyślam nad pierwszymi akapitami, które zwykłam zwać kącikiem dobrych rad. To normalne, że Zayn obwinia się o to co stało się Louisowi. W człowieku jest takie coś, że jeśli się czegoś nawet nie tknęło lub nie brało w czymś udziału to zawsze jest jego cholerna wina!
TERAZ JEST CZAS NA LIAMA, ODWIEDZAJĄCEGO NICKI!
@knyycio

Unknown pisze...

Początek rozdziału jest cudowny. Zawsze wiedziałam, że nie będę żyć wiecznie, ale odstawiam ten temat na kiedy indziej. Nie chciałam o tym myśleć.Dlaczego? Bo boję się śmierci. Ale dzięki Tobie, wiem, że nie mogę bać się czegoś co i tak nadejdzie. Za to dziękuje. :)
Rozdział wspaniały.
Szczerze? Byłam prawie pewna, że Lou przeżyje, ale to DEAD. Nieprzewidywalne opowiadanie, gdzie może stać się wszystko. Także śmierć Louis'a. Nigdy nic nie wiadomo (a szczególnie w tej historii, którą piszesz);)

Anonimowy pisze...

Dla mnie jesteś królową. Jedyną w swoim rodzaju osobą, spod której pióra wychodzi unikatowe, bardzo emocjonalne i przepiękne opowiadanie. Nigdy nie będę żałowała czasu spędzonego z DEADem. Spotkało mnie wielkie szczęście, jakim jest twój blog i ty.

Pompon pisze...

Jesteś niesamowita.
Tyle ci powiem.

Dziękuję, dobranoc
- Pompon.