niedziela, 18 sierpnia 2013

DEAD: ALIVE- XI

OK, a teraz wszyscy mają być poważni. Pod zapowiedzią drugiej części Deada- 16 komentarzy, pod ostatnim rozdziałem-6. Halo, kochaniii, dla kogo to piszę? ;x

Samantha

  Deszcz, deszcz, deszcz. Wszystko, co było związane z Londynem, w ogóle z Wielką Brytanią, zaczynało doprowadzać mnie do szału, pogoda zwłaszcza. Tutaj ludzie powinni mieć chirurgicznie wszywane parasolki do ciała, żeby w razie potrzeby mogli je szybko wyjąć spod płaszcza i nie zmoknąć jak ja.
  Znajdowałam się na terenie St Thomas' Hospital. Stanęłam przed drzwiami.
- Samantha, na co czekasz? Właź do środka - mruknęłam do siebie i z grymasem na twarzy obserwowałam, jak automatycznie otwierane drzwi wpuszczają mnie do środka. Chociaż nie cierpiałam deszczu, to wolałam już moknąć, niż iść do kogoś, kto mnie na dobrą sprawę nie obchodzi. Ale cóż- taka już była moja praca.
  Ogólnie rzecz biorąc, nie czułam się najlepiej. Lot z Nowego Jorku mnie potwornie zmęczył, jak zresztą każda jedna podróż samolotem była dla mnie męczarnią, źle je znosiłam. Najchętniej położyłabym się w swoim łóżku, przykryła kołdrą i zasnęła. Ale od ostatniego czasu nawet sen miał trudności z nadejściem. Myślałam o wszystkim i o niczym i to sprawiało, że zamiast skoncentrować się na śnie i powoli tracić świadomość, jeszcze bardziej się rozbudzałam i do mojej głowy wpadały po kolei myśli, które już dawno powinny być zapomniane. Wszystkie moje porażki nie dawały o sobie zapomnieć, a uczucie braku kogoś, stracenia tej osoby, wracało i bolało jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek. To było moje małe psychiczne piekło, kara za to, jak ja innych traktowałam, chociaż może nie do końca było to zależne ode mnie i nie miałam na to wpływu.
  Podeszłam do recepcji.
- Dobry wieczór, do której godziny można odwiedzać pacjentów? - odezwałam się, ściągając skórzane rękawiczki DKNY i zaczęłam się nimi bawić, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
- O dwudziestej pacjenci powinni być już sami - odparła i ściągnęła okulary z nosa. - Ugh, od tego monitora dostaję już oczopląsu - mruknęła.
- Och, a gdzie znajduje się Nicki Payne?
  Kobieta ponownie spojrzała na monitor.
- Piętro trzecie, pokój siódmy.
- A Louis Tomlinson?
- To samo piętro, pokój... trzydzieści coś, o ile pamiętam. Trzydzieści cztery, tak.
- Dziękuję.
  Odwróciłam się i spojrzałam na klatkę schodową. Trzecie piętro?
  Podeszłam do windy, wcisnęłam przycisk i oparłam się o ścianę, wzdychając ciężko.
  Sprawdzenie stanu Tomlinsona i Nicki było najdurniejszą rzeczą, jaką Joel mógł wymyślić. W ogóle to po co to wszystko? Nie lepsze było zwyczajne zabicie Louisa w pierwszym lepszym miejscu i po sprawie? Po jaki gwint jest to mieszanie jego przyjaciół i ich rodzin?
- Louis Tomlinson zacznie mieć wyrzuty sumienia, tępa dziewczyno. Wtedy poczuje się osaczony i nie będzie mógł już wykonać żadnego manewru, rozumiesz? To typ człowieka, który zbyt dużo myśli o ludziach wokół niego - Joel śmiał się głupkowato, a ja stałam przed jego biurkiem i słuchałam, jak Arty obgryza słonecznik. Robił to specjalnie, chciał mnie zirytować, bo doskonale wiedział, że obgryzanie słonecznika doprowadza mnie do pasji. Wychodząc z pokoju Zatzmichena, chwyciłam paczkę ziarenek i cisnęłam nią o podłogę. Arty zachichotał i zszedł za mną po schodach, bo przecież musiał mnie odwieźć do mojego domu.
  Arty i Joel, dwie ofiary losu, obydwoje siebie warci. Chociaż z Arty'ego mogliby być jeszcze ludzie, ale on nawet nie chciał zmienić swojego życia, było mu po prostu wygodnie u boku Joela. Pieniądze są, policja się nie przyczepi (hm, przynajmniej teraz), dach nad głową jest- o co się martwić? Jedynym powodem do obaw mógł być sam Joel, który przez większość swojego nędznego życia zachowywał się tak, jakby był naćpany. Zawsze dążył do celu, zazwyczaj po trupach. Był irytująco nieugięty i nikt mu nie mógł przemówić do rozumu, żeby dał sobie spokój, bo to nie ma sensu. Nie wiedziałam, czy zaliczyć to jako jego zaletę, czy wadę, bo przecież to dobra sprawa, jeśli człowiek jest twardy i nie zmienia się pod wpływem innych ludzi, jest sobą, ale Joel był... był po prostu inny pod każdym względem! Trudno było znaleźć w cechach jego charakteru jakąś zaletę, coś, co w stu procentach byłoby pozytywne, bo zazwyczaj wszystkie wahały się pomiędzy pozytywem, a negatywem. Joel Zatzmichen był jednym, wielkim bałaganem, chaosem, napięciem, obawą. Z takim człowiekiem nie dałoby się żyć. Dlatego podziwiałam z jednej strony Arty'ego, że tak często dawał sobą pomiatać, jakby nie miał sam do siebie szacunku. Najprawdopodobniej jego jedyną zaletą było to, że był przystojny, ale nic więcej. Zazwyczaj mówił coś z obrzydliwymi podtekstami, śmierdziało od niego dymem papierosowym i miał cierpki, ironiczny uśmiech. Ale Arty, w odróżnieniu do Joela, miał jeszcze jakieś ludzkie uczucia. Potrafił współczuć, nawet kochać. Problem tkwił w tym, że tak rzadko z tego korzystał, że te drobne, ale cenne cechy zdążyły się zakurzyć. Arty potrzebował kobiety, która byłaby w stanie wziąć ścierkę i posprzątać w jego sercu. Jednak jeszcze żadna nie podjęła się tego ryzyka, bo faktem było, że Arty był człowiekiem z trudnym charakterem. Momentami widać było jak na dłoni, że przesiąkł Joelem. A ten z kolei myślał tylko o sobie.
  Nie miałam żadnej, nawet najmniejszej ochoty pracować z Joelem. Ale nie miałam wyboru. Nikt z mojej rodziny ani ze znajomych nie miał zielonego pojęcia, że byłam jego wspólnikiem przy zamachu na prezydenta i nawet nie chciałam, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Joel nie zdradził mojego nazwiska, ani nikogo innego z zespołu. Ktoś mógłby pomyśleć, że odezwało się w nim sumienie, ale on nie miał takiego czegoś jak sumienie, od samego początku wszystko układał sobie w głowie, knuł, rozmyślał, analizował, żeby tylko wszystko odwrócić na swoją korzyść. Za pierwszym razem mu nie wyszło, to spróbuje za drugim, proste. Nie wydał nas, bo po wyjściu z więzienia musiałby działać sam, nie wziąłby nowych wspólników, bo to byłoby dla nich zbyt ryzykowne, a ta samotność byłaby zbyt ciężka, nie dałby rady. A że w międzyczasie sprawy potoczyły się tak, że ikoną amerykańskiej polityki stał się niejaki Louis Tomlinson, uważany do niedawna za mordercę, to Joel miał jeszcze poważniejszy problem. Trzeba było załatwić Louisa, a ten okazał się być facetem inteligentnym i myślącym o rodzinie i o znajomych, to nie dał się tak łatwo. Albo może i dał, tylko sam o tym jeszcze nie wiedział? W każdym razie, Joel zaczął powoli realizować swój plan i byliśmy aktualnie na etapie napadu na siostrę kumpla Louisa, oraz na samego Louisa, który i tak powinien już nie żyć, ale pseudoprofesjonaliści, których Joel jednak zatrudnił, spierdolili sprawę już drugi raz. Ale w końcu do trzech razy sztuka, prawda?
  Szczerze mówiąc, to nie chciałam tykać Tomlinsona, nie chciałam mieć z nim nic wspólnego, najchętniej zostawiłabym go w świętym spokoju. Na litość boską, przecież to istne samobójstwo, facet na pewno zaczął się domyślać, że coś się dzieje, w końcu jak widzisz, że ktoś chce cię zabić i za drugim razem mu się to nie udaje, oraz że magicznym sposobem ludzie wokół ciebie też stają się ofiarami jakichś dziwnych wypadków, to coś jest nie w porządku, tak? Bo jak to wytłumaczysz? Bóg robi sobie z ciebie jaja? Błagam.
  Joel myślał, że dodatkowo skuszę się na ponowną współpracę z jego osobą jeszcze z jednego powodu. Doskonale znał mój życiorys i wiedział, że kiedyś spotykałam się z aktualnym kumplem Louisa.
- Harry Styles, wiesz coś o nim, prawda? Może to on będzie twoją nagrodą?
  Rozeszliśmy się w niezgodzie, nie wyjaśniliśmy sobie wiele spraw. Chciałam się z nim spotkać, chciałam go w ogóle zobaczyć, tęskniłam za nim, może go nawet kochałam, ale podświadomość szeptała mi, że wybrałam najgorszy sposób ze wszystkich możliwych. Zobaczę Harry'ego, jeśli zabiję Louisa. Bo inaczej to najpierw zabiją mnie, a Styles co najwyżej zobaczy mnie martwą.
 Winda zatrzymała się na trzecim piętrze, a mi znowu zrobiło się niedobrze, gdy poczułam zapach środków czyszczących. Ostatnio w szpitalu byłam, jak miałam osiemnaście lat, złamałam wtedy rękę przy upadku z deskorolki. Miałam zamiar przeskoczyć na niej przez ławkę na placu, ale niezbyt mi się to udało. A dwa lata potem spotkałam Harry'ego. Jego loki zaczynały już się delikatnie prostować, miał gigantyczną czuprynę na głowie, ale pasowała mu. Nie był brzydkim facetem. Byliśmy ze sobą dwa lata. Dwa. Dużo czy mało? Podobno prawdziwa miłość ma gdzieś wszelkie liczby- wiek i czas nie wchodzi w grę, liczy się samo uczucie. Podobno.
  Byłam tak potwornie zmęczona, że zatrzymałam się przy automacie do robienia kawy, wyjęłam monetę z kieszeni, wcisnęłam ją do środka maszyny, podsunęłam kubek pod "kran", jak to zawsze mówił Arty, bo nie miał pojęcia, jak się nazywa ta część i zaczekałam, aż się wypełni ciemną, mocną kawą po brzegi. Wzięłam dwie torebeczki cukru, rozerwałam papier i wsypałam drobinki do ciepłego napoju, mieszając go plastikową łyżeczką. Podsunęłam nos pod kubek, żeby poczuć zapach świeżej kawy, a nie szpitala. Wzięłam porządny łyk. Jeśli miałabym być szczera, nie lubiłam kawy, ale skoro każdego tak pobudzała, to musiałam i ja skorzystać z tej metody. Przede mną przecież była jeszcze trudna rozmowa z Arty'm (jak każda zresztą) i znalezienie swojego hotelu. Na takie rzeczy trzeba mieć energię!
  Powoli zaczęłam iść w głąb korytarza, grzejąc ręce ciepłym papierowym kubkiem. Torba przewieszona przez ramię irytująco obijała mi się o nogę i musiałam ciągle sprawdzać, czy moje rękawiczki od Donny Karan wciąż są w kieszeni płaszcza, oraz czy mój telefon tkwi w kieszeni czarnych spodni. Ponadto grały mi na nerwach mokre kosmyki włosów.
  Cholernie zły dzień. Wiedziałam, że taki będzie, jak się obudziłam ze snu jeszcze w samolocie.
  Większość drzwi od pokoi chorych były otwarte, więc nie musiałam wchodzić do nich, żeby się upewnić, że moim... uhm... ofiarom?, nic nie grozi. To znaczy... Boże, jakie to było dziwne. Co ja tu właściwie robię?
  Pokój numer trzy. W wejściu, na moje nieszczęście, stał jakiś chłopak. Miał blond włosy i delikatne czarne odrosty na czubku głowy.
  Zatrzymałam się nagle, a kawa prawie wylała mi się z kubka. Telefon wypadł mi z kieszeni i z trzaskiem odpadła od niego tylna klapka, typowe dla cholernych, dotykowych badziewi.
- Zajebiście - mruknęłam i modliłam się, żeby ten chłopak się nie odwracał i żebym przeszła niezauważalnie obok niego, przy okazji zerkając mu przez ramię, czy ta cała Nicki żyje, czy już nie, ale gdzie tam, farbowany blondyn odwrócił się do mnie, bo pewnie pomyślał, że coś spadło jakiemuś choremu i musiałby mu pomóc. Na szczęście nie byłam pacjentką. Ale facet widocznie był dobrze wychowany (niestety). Najpierw spojrzał na mnie, a potem na telefon, który miałam zamiar podnieść, ale trudno jest cokolwiek wykonać, trzymając gorącą kawę i to w papierowym, niestabilnym kubku. Uśmiechnął się i podszedł do mnie, pochylił się i podniósł mój telefon. Gdy doszło do mnie, kim on jest, serce zaczęło mi stanowczo zbyt mocno bić, a policzki robić się czerwone ze stresu.
  Nie, do cholery! Nie nadaję się do tego.
- O, hm, dzięki - powiedziałam, z całych sił skupiając się na tym, żeby zachować pokerową twarz i nie wylać kawy. - Mam kawę i trudno mi cokolwiek zrobić - wymamrotałam, łapiąc telefon i wciskając go do kieszeni.
- Widzę. Nie ma sprawy - odparł, wzruszając ramionami. Znowu się uśmiechnął. - Ty... w odwiedziny do kogoś? Czegoś szukasz, czy coś?
- Co? Nie, to znaczy tak, można tak powiedzieć. Lepiej... pójdę szukać.
- Och, okej.
  Ominęłam chłopaka i w ostatniej chwili przypomniało mi się, że miałam zbadać stan Nicki. Spojrzałam przez drzwi i zobaczyłam, jak Liam Payne tuli swoją siostrę. To mnie totalnie rozbroiło.
  Boże święty, oni wszyscy będą martwi.
  Głupie uczucie, a nawet za mało powiedziane. Widziałam ich zdjęcia, Joel opowiedział mi o każdym szczególe. Farbowany blondyn to był Niall Horan, który chorował na anoreksję, a Nicki Payne tuliła swojego brata Liama. Obydwoje kolorowego dzieciństwa nie mieli, ojciec alkoholik, matka niewinnie siedziała w więzieniu, po odsiedzeniu wyroku zabrała dzieci, załatwiła sprawę ze swoim dawnym mężem i wyprowadziła się do USA, do Nowego Jorku, a po pewnym czasie zaopiekowała się Zaynem Malikiem, synem swojego zmarłego przyjaciela, który pomógł jej wygrać rozprawę przeciwko choremu psychicznie mężowi. Zayn Malik przyjaźnił się z Louisem Tomlinsonem, którego wrobił Chris Campbell, siedział parę lat niewinnie oskarżony, ale uciekł, Zayn go odnalazł, skontaktował się z kumplem Liamem, który wplątał w to Nialla. Harry Styles natomiast był przy morderstwie pierwszej dziewczyny, która była jego koleżanką. Wtedy już nie byliśmy razem. Louis ma być zabity, a jeśli jego przyjaciele będą stwarzać problemy, nad nimi również nie będzie się nikt litować. Wnioski? Amerykańska polityka i sądownictwo było i na dobrą sprawę wciąż jest kiepskie.
  A ja, na oko zwykła Samantha, miałam mieć ich krew na rękach. Gdyby chociaż byli o coś słusznie oskarżeni, gdyby zrobili coś okropnego, gdyby też kiedyś zabili albo przyczynili się do czyjejś śmierci, byłoby mi łatwiej i może nie wzruszyłaby mnie scena tulącego się rodzeństwa. Miłość, miłość, wszędzie cholerna miłość, a ja idę zgarbiona i upokorzona z kubkiem obrzydliwej kawy w stronę pokoju chłopaka, który nawet nie wie, że za parę dni, a może nawet minut, będzie naprawdę martwy!
  Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo trzęsły mi się ręce, dopóki nie zatrzymałam się przy pokoju dwudziestym ósmym i nie spojrzałam na powierzchnię kawy. Drgała. Moje nogi również.
  Z prawie końca korytarza wyszedł znowu jakiś chłopak, tylko że o wiele wyższy, smuklejszy i miał czuprynę włosów na głowie, prawie jak Harry Styles.
- Na litość boską! - wyrwało mi się z ust. Serce znowu mi zaczęło bić, powinnam była od razu odwrócić się na pięcie i odejść. Żadnych rozmów ze Stylesem, żadnych, jeszcze nie teraz! Chłopak nie uśmiechał się, miał zaciśnięte wargi i skupiony wyraz twarzy, a dłonie zaciśnięte w pięści tak bardzo, że pobielały my kłykcie. Spojrzał prosto na mnie. Zmarszczył brwi.
  Jego uważne spojrzenie i przyspieszony krok otrzeźwił mnie na tyle, że zdołałam odwrócić się i równie szybkim krokiem iść w stronę klatki schodowej. Bałam się, bardzo się bałam konfrontacji z tym chłopakiem. Nie byłam na to gotowa, nie teraz, nie w takiej sytuacji, nie!
  Zacisnęłam boleśnie wargi, ominęłam Nialla, który najpierw zerknął na mnie, a potem na Harry'ego.
- Co ty... - zaczął mówić, a ja poczułam, jak szalik ześlizguje mi się z szyi. Odruchowo odwróciłam się, ale nie miałam na to czasu. Harry już biegł, a mi serce podeszło do gardła. Postukując na niewysokich obcasach dotarłam do windy i nerwowo naciskałam przycisk, żeby przyjechała.
- Hej! - krzyknął Styles i z szalikiem w ręku przystanął trochę za Horanem. Nie, nie, nie!
 Winda przyjechała, a ja wpadłam do niej z impetem, jakby była moją ostatnią deską ratunku. Bo w sumie była. Gdy poczułam, jak zjeżdża na dół, trochę się uspokoiłam, ale wciąż byłam zestresowana.
  Harry Styles, Boże. Dlaczego on? Dlaczego właśnie on? Albo inaczej: dlaczego Louis Tomlinson?!
  Wyobraziłam sobie całą piątkę martwą i podziałało to na mnie tak, że wybiegłam z windy na parterze, wpadłam na automatyczne drzwi i wyleciałam na zewnątrz, zostawiając za sobą totalny bałagan. Arty czekał już na mnie w czarnym Range Roverze. Wyrzuciłam po drodze kubek z niedopitą kawą do śmietnika i weszłam do samochodu, zamykając drzwiczki z hukiem.
- Ptaszki ćwierkają, że Samantha potrzebuje taryfy, żeby dotrzeć do hotelu - odezwał się Arty z typowym dla niego ironicznym tonem głosu. Czasem miałam wrażenie, że jego prawdziwe imię to ironia, albo chociaż drugie. Ale mówił, że drugiego nie ma.
- Jedź - wysapałam tylko i opadłam na siedzenie, chowając twarz w dłoniach.
- Coś marnie wyglądasz - Arty zilustrował mnie wzrokiem.
- Ta, dzięki.
- Ale nie obraź się, też po locie z Nowego Jorku wyglądałem brzydko - wzruszył ramionami. - Niezbyt to przyjemne, ale całkowicie normalne.
- Zamknij się, proszę.
- Dla ciebie wszystko, Samantha - powiedział i umilkł.

cdn

11 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Gapwdgmdgtmd Omg!Ale to wszystko super jest.I fakt,że częściej rozdziały >>>>>>> heh ily pollystylinson

Ollie pisze...

Czyli Samantha się ze Stylesem nie kontaktowała. Ale jeszcze nie wszystko stracone. Wierzę, że Harry, jako dżentelmen, będzie chciał oddać dziewczynie szalik.
Cóż... To jest dla mnie tak potwornie nie logiczne, że moje pierdoły czyta więcej osób niż twoje dzieło! Nosz cholera mać! Trzeba się za jakąś reklamę zabrać no!
Kocham Cię!
@knyycio

alekslloyd pisze...

Omg. Wszyscy mają umrzeć. Te słowa nadal siedzą mi w głowie. Joel nie ominie nikogo.
Rany, powaznie. Czułam się jakbym była tam i wszystko ot tak widziała, ale coś we mnie chciało pomóc, krzyknąć, czy coś w stronę chłopaków, by otworzyli oczy i zorientowali sie, kto właśnie przypadkiem wpadł do szpitala na to piętro, do ofiar 'wypadku'.
Serio, potrafisz grać na emocjach.
Opisy nieziemskie.. ja po prostu uwielbiam twoje opowiadanie i mi też jest trochę szkoda, że tak mało osób je komentuje.
nie wyobrażam sobie zakończenia, gdzie któryś z chłopców mógłby umrzeć. Nie zabijesz nikogo, prawda?
Boże, nie mogę doczekać się nowego rozdizału.
ily xx

Anonimowy pisze...

Jestem bardzo ciekawa kolejnych rozdziałów i tego jak wszystko się potoczy. :) @Be_my_boyfriend

Junio pisze...

Omfg, ten rozdział był świetny! Z niecierpliwością czekam na następny, talenciaro <3 :D

Disneyland pisze...

Jejku jejku jejku !
Dostanę zawału ! Rozdział jest świetny ;D
Chcę następny !!!!!! <3

Pompon pisze...

Cholerna niepewność.
Te dwa słowa idealnie opisują uczucie, które wzrasta w kazdym po przczytaniu ostatniego rozdziału.
Cholerna niepewność.
Jestem uosobieniem tych dwóch słów.
Cholerna niepewność.
Ja jestem tą cholerną niepewnością.

- Pompon.

Anonimowy pisze...

ten rozdział jest super... brak mi słów...strasznie mi się podoba to opowiadanie... chyba będę je czytać każdego dnia wszystkie rozdziały... a tak na serio już tak robię :P ...
pozdrowionka @gaba540

Unknown pisze...

WOW! Super! Wiele dowiedzieliśmy się o Joel'u i Arty'm. Nie chodzi mi o czyny, ale o charaktery.

I coś co nie daje mi spokoju. Wszyscy mają umrzeć? Wszyscy... Dlaczego przecież Nicki nie ma z tym nic wspólnego. Dlaczego Joel'a obchodzi stan Nicki? Mózg mnie boli. Za dużo pytań :P.
Podobał mi się pomysł z parasolkami wszytymi chirurgicznie, to był by pomysł godny nagrody! haha
Niesamowity rozdział, niesamowite są twoje zdolności pisarskie!
Do następnego xX :D
@smile131008/

Anonimowy pisze...

Jej brak słów zawsze tak mam jak to czytam tyle emocji :)
To że wszyscy mają być martwi sprawia że czeka się na następny rozdział z niecierpliwością i tak będę czekać na następne :) :*
@SexyKociak_xo

Swila pisze...

Czy tylko ja strasznie się jaram dalszymi losami chłopaków? Ten rozdział jest wspaniały ale trochę tak dziwnie, że jest z kogoś innego perspektywy, chociaż... nie jest dobrze jak jest. Daje kopa w dupę na pisanie dalszych rozdziałów.

Jako że skomentowałaś ostatni rozdział, który opublikowałam na swoim blogu, postanowiłam poinformować cię o kolejnym, który dodałam już wczoraj wieczorem. Mam nadzieję, że skomentujesz go z przyjemnością. Jeżeli coś ci się nie spodoba w moim stylu pisania, lub znajdziesz dużo błędów, to chętnie poczytam w czym mam się poprawić.
http://ciemnosc-wciaz-sie-ukrywa.blogspot.com/