czwartek, 15 sierpnia 2013

DEAD: ALIVE- X

Niall

 - Niall, kochanie, musimy porozmawiać - mama pochyliła się nade mną z drugiej strony. W sumie cieszyłem się, bo odwróciła moją uwagę od tego, co robi z moją ręką pielęgniarka. - Dlaczego nic nam nie powiedziałeś, że masz anoreksję?

  Pielęgniarka prychnęła, ale nic nie powiedziała. W sumie było to niekulturalne z jej strony, ale mniejsza o to. Mama to zignorowała, albo niedosłyszała.
  Mi w głowie siedziało to słowo.
  Anoreksja.
  Anoreksja.
  Niall Horan, masz anoreksję.

  Przymknąłem obolałe oczy i westchnąłem ciężko, próbując opanować drżący oddech. Boże, to wszystko było takie skomplikowane, dlaczego nie mogliśmy żyć w spokoju, tylko codziennie musiały mieć miejsce okropnie stresujące wydarzenia? Nie miałem najmniejszej chęci wchodzić do szpitala, ale myśl, że przebywał w nim mój przyjaciel i koleżanka, zmuszał mnie do zrobienia tego, to był mój obowiązek.
  Gdy taksówka zatrzymała się przy chodniku naprzeciwko St Thomas' Hospital i upewniłem się, że Harry wcisnął facetowi kierującemu samochód zwitek funtów, wręcz wypadłem z auta, bo byłem tak zdenerwowany, że nie mogłem usiedzieć na miejscu, podrygiwałem jak idiota.
- Niall, cały się trzęsiesz - mruknął stojący obok mnie Liam i wyciągnął szare rękawiczki z kieszeni jeansowej kurtki z kożuszkiem w środku, żeby było mu cieplej. No tak. Grudniowa chlapa nie była najcieplejsza i najprzyjemniejsza.  Zauważył, że obserwuję, jak je zakłada na swoje dłonie i uniósł pytająco brwi do góry.
- Nie, nie potrzebuję ich, dzięki. Nie jest mi zimno. - Odpowiedziałem, przewidując jego pytanie. Wzruszył ramionami. Zerknąłem na Harry'ego, który stał z mojej prawej strony. Zachowanie chłopaka naprawdę mnie zastanawiało, bo odkąd zobaczył zbite okno w naszym domu i w ogóle ten cały bałagan, który zastaliśmy, był obecny tylko ciałem, jego myśli gdzieś błądziły i gubiły się we własnych analizach. Styles miał na sobie czarny płaszczyk, czarne spodnie i czarne buty, nie mówiąc już o tym, że ostatnio nawet jego włosy pociemniały. Chciałem to złośliwie skomentować, że jeszcze nikt nie umarł i że Louis jednak przeżył,  więc żałoba naprawdę nie jest potrzebna, ale takie zdanie niezbyt by pasowało do aktualnej sytuacji, a nawet nie byłoby to w moim typie. Nigdy nie byłem fanem czarnego humoru, był taki... ironiczny, niemiły. Dlatego cała nasza trójka w milczeniu pokonała parę schodków i znaleźliśmy się na terenie szpitala.
  W ogóle, to najpierw Louis miał znaleźć się w szpitalu w Manchesterze, ale pojawiły się nieznane nam jeszcze komplikacje i końcowo razem z Nicki utkwił w londyńskim, co było dla nas o wiele lepszym rozwiązaniem, tak na marginesie. Ale sam fakt, że Lou w ogóle leży w szpitalu, chyba nie do końca jeszcze do mnie dotarł, bo... no błagam, Louis Tomlinson? Przecież ten chłopak zawsze miał w sobie tyle sprytu, że każde zło go omijało.  A tutaj doszły do nas wiadomości, że prawie zginął na miejscu. I co było najbardziej irytujące, wiedzieliśmy tylko tyle. Louis prawie umarł. Dlaczego?  Cholera wie.
  Ledwo przekroczyliśmy próg budynku, a od razu poczułem ten znienawidzony, szpitalny zapach.
  Dopiero teraz doszły do mnie inne zmysły: węch i słuch. Czułem paskudną woń środków dezynfekujących, po prostu śmierdziało szpitalem.
  Jezu. Szpital.
  Chciałem wykonać jakiś ruch ręką, więc podniosłem swoją lewą, ale zaraz tego pożałowałem; podłączono mnie pod kroplówkę. Zrobiło mi się słabo.
- Boże, ja chcę żyć! - jęknąłem.
  Mój głos zginął gdzieś w dźwięku dziwnej maszyny, która pikała tuż nad moją głową i wśród tupotu na korytarzu.
  Podeszliśmy do recepcji.
- Przepraszam, gdzie znajduje się Louis Tomlinson? - odezwał się Styles do kobiety siedzącej przed monitorem Apple. Znudzona zaczęła delikatnie stukać na klawiaturze, gdy nagle coś jej się przypomniało.
- Louis Tomlinson?
- Dokładnie.
- Panowie to kim dla niego są? Znajomi? Rodzina?
- Przyjaciele. Domyślam się, że kojarzy pani Louisa z telewizji i gazet - Styles pochylił się nad nią- i pewnie nie każdego do niego dopuścicie z jakichś dziwnych powodów, ale jeśli tak bardzo interesuje się pani jego życiorysem, to o nas również pewnie słyszała. Coś jeszcze trzeba wyjaśnić? Coś jest niejasne? Jestem Harry Styles, a koledzy po lewej to Liam Payne i Niall Horan. Coś dodać? Numer telefonu, akt urodzenia, potwierdzenie ostatnio zapłaconego rachunku, paragon z Pizza Hut?
- Oddzielna sala chorego numer trzydzieści cztery, piętro trzecie. I proszę sobie darować takie bezczelne teksty.
- To pani jest bezczelna. Dziękuję serdecznie. - Harry uśmiechnął się słodko i podszedł do schodów. - No chodźcie, co tak sterczycie? 
- A Nicki? - odezwał się Liam. Harry klepnął się w czoło.
- Kompletnie zapomniałem. Weź się zapytaj.
- A Nicki Payne gdzie leży?
  Tym razem recepcjonistka nie zadawała zbędnych pytań, tylko westchnęła teatralnie i podała numer pokoju, w którym leżała Nicki, a okazało się, że na tym samym piętrze, tylko, że Lou był na prawie końcu korytarza, a Nicki na początku, bo była w pomieszczeniu siódmym.
  Stanęliśmy na korytarzu. 
- Idźcie do Nicki, a ja pójdę najpierw sam do Louisa, okej? 
- Oczywiście, że nie! - oburzyłem się. - Dlaczego mielibyśmy tak zrobić? Pójdziemy razem najpierw do Nicki, bo jest bliżej, a potem razem do...
- Zaczekajcie u Nicki. Dajcie mi dziesięć minut. - Przerwał mi Harry i nie oglądając się za sobą, poszedł w głąb korytarza, zerkając na numery przyklejone na ciemnobrązowe drzwi.
- O co mu chodzi? - zdenerwowałem się. 
- Daj spokój, Niall. Przecież każdy z nas zobaczy Louisa. Może chce z nim porozmawiać bardziej prywatnie? 
- Jak ma rozmawiać z Louisem, skoro on śpi?!
- A Za...
- Zayn!!!
- Na litość boską, nie drzyj się tak - syknął Liam. 
- Jak mogliśmy zapomnieć o tym, że Zayn też jest tutaj?!
- Wszyscy potrzebujemy snu - mruknął w odpowiedzi i ruszył przed siebie. - Chodź, musimy znaleźć Nicki.
  Do pokoju wszedł Nick i Nicki, siostra Liama. Za nimi stał nawet Martin.
  Moje oczy błyskawicznie zrobiły się szkliste. Nie! Nie będziesz teraz ryczał, idioto!
  Nie dałem rady.
  Podsunąłem prawą dłoń do oczu i zacząłem je wycierać, żeby przypadkiem nie popłynęły z nich łzy, ale nagle zrobiło się ich dużo, zbyt dużo, bym mógł je opanować jednym ruchem, gestem. 
- Idźcie stąd -  Podniosłem się lekko, wszystko mi się rozmazało.
- Nienawidzę szpitali - przełknąłem ślinę. Liam zerknął na mnie. - Może to dziecinne, ale wręcz ich się boję.
- Co jest w tym dziecinnego? Po prostu wiążesz z nimi za dużo złych wspomnień, to proste. 
- Pamiętam, jak leżałem w Mount Sinai. Wtedy jeszcze nie było Louisa i w ogóle. - Uśmiechnąłem się pod nosem, ale to był smętny uśmiech. - Zaraz po moim przebudzeniu miałem debilną rozmowę z równie debilną matką. "Och, Niall, dlaczego nic nie powiedziałeś, że masz anoreksję?!"
- Na serio tak powiedziała? - zdziwił się i pokręcił niedowierzająco głową. - Bez urazy, ale twojej matce brakuje piątej klepki.
- Coś takiego - mruknąłem ironicznie. - Jakbym nie wiedział. O, a potem przyszedłeś ty, twoja siostra i Nick, nawet Martin był!
- Boże święty, Martin... kiedy ja z nim ostatnio rozmawiałem?
- A ja? - roześmiałem się. - Ale dosyć to ciekawe, dlaczego nie odezwał się do nas, gdy zobaczył, że przyjaźnimy się z wielkim pseudomordercą, Louisem Tomlinsonem?
- Czasem w ogóle myślę, że to wszystko to jeden, wielki sen, a jakby ktoś mi opowiedział o tym, to bym nie uwierzył.
- Ja pewnie też bym nie uwierzył.
  W oczach Liama zobaczyłem coś, czego nie zobaczyłem w oczach własnej matki.
  Zacząłem ryczeć na głos, trząść się.
  Gdy Liam usiadł obok i mnie przytulił, emocje, które dusiłem w sobie przez dwanaście miesięcy skumulowały się nagle i musiałem naprawdę wyglądać jak szaleniec, bo Nick stojący przede mną wyglądał na naprawdę wystraszonego.
- We've come a long way since that day... znasz to, Niall? - szepnął mi do ucha Liam, delikatnie mnie kołysząc.
- ... and we will never look back at the faded silhouettes - dokończył Nick, mrucząc.
- To było pytanie skierowane do Nialla.
- Niall?
- Niall, co się z tobą stało?
- Niall, my chcemy ci pomóc.
  Liam Payne, żywa legenda. Robiło mi się aż ciepło na sercu, gdy wspominałem tamten moment, kiedy przyszedł do mnie, do chorego, beznadziejnego Nialla Horana, do szpitala. I nie sam, z przyjaciółmi i z siostrą. Taki drobny gest, bo czymże jest przyjście do kogoś, kto został sam, dosłownie i w przenośni? Liam miał w sobie coś, czego nikt inny nie miał. Robił wiele rzeczy wbrew sobie, ale mimo to, nigdy nie tracił swojej dumy i honoru. To naprawdę sztuka, wierzcie mi.
  W głębi duszy wiedziałem, że poznanie Louisa zupełnie odmieniło Liama, zresztą jak każdego z nas. Lou nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że w jakiś tajemniczy sposób połączył ze sobą czwórkę zupełnie innych facetów i "związał" nas ze sobą tak mocno, że jeden zginąłby za drugiego. A może to wszystko nie było zwykłym przypadkiem? Może tak już miało być, ktoś wyżej tak zachciał, zaplanował i wcielił ten plan w życie? Może ktoś zobaczył, że każdy z nas potrzebował siebie nawzajem? Najgłupsze w tym wszystkim było to, że często nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, jak bardzo nam na sobie zależy, jak śmierć jednego z nas mogłaby to wszystko zepsuć, jaka pustka by pozostała, nikt nie byłby w stanie jej wypełnić, nigdy. Wypadek Louisa nas brutalnie ocucił i zdjął klapki z oczu. Wszystko wyglądało na to, że sprawa Louisa jeszcze się nie skończyła i wydarzenia z USA nie dają o sobie zapomnieć. Coś jeszcze jest niejasne. Jeszcze jakaś kwestia nie została roztrzygnięta. Albo Chris przed trafieniem do więzienia coś namieszał, żebyśmy my teraz znowu się głowili, albo to ktoś inny. Pytanie tylko: kto? Po co? Jaki miałoby to sens? Nie lepiej już wszystko zakończyć, historia się skończyła, czas na postawienie ostatecznej kropki? Bo ile jeszcze można wstawiać przecinek czy znak zapytania? Trzeba być albo chorym psychicznie, albo bardzo zdesperowanym. W tym przypadku i to, i to wchodziło w grę, która znowu stawała się skomplikowana i brutalna. I trzeba być zaawansowanym graczem, żeby ją wygrać. Powstaje pytanie: kto z nas jest tym graczem? Louis? Harry? Ja? Przecież razem nie da się wszystkiego załatwić, to byłoby zdecydowanie za proste. Ale żaden z nas nie jest gotowy na takie coś. Jeszcze niedawno wyznaczylibyśmy Louisa, ale patrząc obiektywnie, teraz by przegrał na samym starcie. Nikt nie miał zielonego pojęcia, gdzie podział się ten silny, zdecydowany Louis. Po prostu ślad po nim zaginął! Zostawił natomiast swoją (nie)wierną kopię, która leżała na szpitalnym łóżku. To było zupełnie niepodobne do Louisa.
  A Zayn? Chciałem do niego od razu pobiec i zacząć wypytywać, co, do cholery się stało, ale byłem pewny, że gdybym przerwał rozmowę Harry'ego z nim, to Styles potem by mnie zabił. Zresztą, to Styles też zaczynał mnie powoli martwić, o czym zresztą już chyba wspominałem. Zayn, Harry i Louis: tajemnicza trójka. Ale zamierzałem położyć kres tym tajemnicom. I to za parę minut. Ewentualnie za jakąś godzinę, jeśli Harry będzie przedłużać "spowiedź" Malika.
  Patrzyłem oparty o framugę drzwi, jak Liam podchodzi do siostry i ją przytula, zaciskając w potężnym uścisku, zapominając o wcześniejszych kłótniach. Uśmiechając się, kiwnąłem do niej głową na powitanie, a ta odwzajemniła uśmiech, chowając twarz w szyi starszego brata. Przynajmniej mam z głowy sprawę skłóconego rodzeństwa. Szczerze mówiąc, to nie lubiłem, jak ze sobą nie rozmawiali. Payne był wtedy gorszy, niż kobieta w czasie okresu (z szacunkiem do wszystkich dziewczyn, żeby nie było). No, może gorzej zachowywał się, jak był na kacu, ale to i tak rzadko się zdarzało. 
  Ponownie przypomniała mi się scena, jak to do mnie przyszedł Liam i reszta znajomych, siedziałem zaryczany na łóżku, a oni mnie przytulali. A teraz obserwowałem, jak Liam tuli swoją siostrę, prawie deja vu.  Parę dni potem była próba zabicia mnie, ale Liam mnie uratował, och. To nie było miłe. Liam odruchowo schował pistolet napastnika, który potem nas uratował. Nigdy nie zapomnę momentu, jak leżałem półżywy na skrzyżowaniu Times Square, okrążały nas samochody, ale ruch był zablokowany przez policję. Byliśmy niezłym widowiskiem, ale szczerze mówiąc, to było to trochę przerażające. Naprawdę czułem, że zaraz nas wsadzą do pierdla na dożywocie, a taka przyszłość niezbyt mi się uśmiechała. Potem radiowozy, siedziba policji, rozprawa, zapadnięcie wyroku na odpowiednich ludzi, wyjazd do Londynu. To był ostatni raz, kiedy moja stopa dotknęła amerykańskiej ziemi. Nie tęskniłem.
  Ciekawy życiorys, co?
- Młodzieńcze, czy on jest jej chłopakiem? - zapytał stojący za mną starszy mężczyzna w ciemnofioletowym szlafroku, który opierał się o drewnianą laskę i oglądał Liama i Nicki z wyraźnym zainteresowaniem, ale nie wścibstwem. 
- Nie - zaśmiałem się cicho. - To rodzeństwo. Byli skłóceni. 
- Byli. - Zaznaczył mężczyzna.
- Urocze, prawda? - przewróciłem oczami.
- Prawdziwa miłość jest miła dla oczu - zgodził się. 
- A jak odróżnić prawdziwą miłość od sztucznej? - zerknąłem na starca, ciekawy, co odpowie. Zawsze lubiłem słuchać opowiadań starszych ludzi, którzy już wiele przeżyli, była w tym jakaś... magia. A ten pan zdawał się być naprawdę sympatycznym i chętnym do rozmów.
- Prawdziwej miłości nie pokazuje się na ulicy całowaniem, to jest taka... sztuczna pokazówka. Miłość widzi się po szczegółach i po zwyczajnych rzeczach. Miłość jest wtedy, kiedy chłopak wie, że jego dziewczyna nie cierpi posmarowanego masłem chleba i nigdy jej takiego nie daje. Prawdziwą miłością nie nazywa się chwaleniem się swoją dziewczyną wśród kumpli. Prawdziwa miłość jest wtedy, kiedy chłopak trzyma dziewczynę za rękę i całuje ją w czoło. Gdy mężczyzna kocha swoją kobietę i wie, że boi się ona szybkiej jazdy, dla niej będzie mógł jechać nawet pięćdziesiąt kilometrów na godzinę na autostradzie. - Zamyślił się i zmarszczył brwi, podkreślając tym swoje zmarszczki na twarzy.
- A pan... pan doświadczył takiej prawdziwej miłości? - spytałem ostrożnie, bojąc się odpowiedzi w stylu "nie twój interes, gówniarzu", czy coś. Ale odpowiedział:
- Każdy doświadczy. Każdy. O ile jest otwarty na to uczucie i potrafi kochać, bo żeby być kochanym, trzeba samemu potrafić obdarzać innych takim uczuciem. Inaczej to nie będzie prawdziwa, szczęśliwa miłość do końca życia.
- Fakt.
- A teraz wybacz mi, ale moja miłość czeka na mnie z paczką ciastek, bo tych szpitalnych nie polecam - uśmiechnął się i odwrócił się w stronę starszej kobiety, która faktycznie niosła pakunek pod pachą. - Miłość to szczęście. Pamiętaj to, młody człowieku, miłości nigdy nie za wiele.
- Niech pana ta miłość i zdrowie przede wszystkim, nie opuszcza - powiedziałem do niego. W podziękowaniu tylko się uśmiechnął i poszedł wolno w stronę swojej żony, która zatrzymała się na chwilę przy automacie zrobić kawę. Pogadanka tego mężczyzny z pewnością polepszyłaby mi humor, gdyby nie fakt, że przypomniałem sobie, że znajdujemy się w szpitalu i ten pan pewnie jest chory, nie mówiąc już o tym, że jest stary i niedługo będzie musiał odejść. Faktem jest, że miłość to szczęście, ale... czy na pewno? Przecież wokół nas krążą takie rzeczy, jak śmierć, a ona łaskawa nie jest. Wtedy zamiast tego szczęścia, czujemy smutek, wielki, ogromny smutek, rozpacz, rozdrażnienie i brak poczucia bezpieczeństwa.
  Ale widocznie ta miłość akceptuje śmierć, godzi się z nią. Choroba męczy człowieka, a jeśli kogoś się kocha, to chce się dla tej osoby najlepiej, czyż nie? Nie chce się, żeby ona cierpiała. Śmierć w pewnym sensie też jest szczęściem.
  Na litość boską, na tym świecie nic nie jest logiczne.

cdn

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Zaskoczyłaś mnie tym rozdziałem,ale bardzo mi się podoba! :D Jest taki pouczający... ily i dobranoc! @pollystylinson

alekslloyd pisze...

Bardzo mi się podoba ten rozdział. Jest taki.. życiowy. Rozmowa ze starszym mężczyzną za pewne dała Niallowi wiele do myślenia.
Wydaje mi się, że Martin może mieć coś z tym wspólnego, ale ja głupia przecież to jest niemożliwe, ponieważ, NIBY JAK!? Boże, nie słuchaj/czytaj tego, błagam. Za każdym razem piszę jakieś głupie komentarze.
Wybacz.
Po prostu wiedz, że Dead jest cudowny. Takie szczęście w nieszczęściu. Bo opowiadanie świetne, jednak jest takie.. mega życiowe i smutne wątkami.
Szybko dodałaś nowy rozdział (:
ily x

Anonimowy pisze...

Możesz być ze mnie dumna, bo w dwa dni przeczytałam wszystkie rozdziały deada i jestem już na bieżącą z dead 2 ^.^
Historia cudowna i wciągająca. Po każdym przeczytanym rozdziale zastanawiam się, jak można mieć taki talnet! To nie fair -.- Przyznaj się, że byłaś pierwsza w kolejce kiedy Bóg rozdawał wyobraźnię i talent pisarski XD

Haaha nieważne. Jest późno i nie mam weny na jakieś mega długie komentarze, więc nie przedłużając

Pozdrawiam i czekam na kolejny niesamowity rozdział :)
@luvmyjusten

Ollie pisze...

A czemuż tak szybko?! Ja tamtego nie zdążyłam zdrowo przetrawić.
Swoim wielce zawodnym instynktem(który zdążyłaś poznać przez moje rozkminy i błagania o Nicki) przewiduję, że Harry może wiedzieć coś więcej niż sam Louis. Może ta tamta laska, której imienia nie pamiętam, a z którą był kiedyś związany do niego zadzwoniła, czy coś i wyjawiła plan?
Ach! I fragmenty pierwszej części deada! Zebrało mi się na wspomnienia. Tak w ogóle to się przyznam, że dopiero teraz domyśliłam się, że Liam i Nick nucili Niallowi w szpitalu Aviciiego. Ups.
Kocham Cię!
@knyycio

Unknown pisze...

Miłość, którą opisał staruszek była prawdziwa. Tak jak ujął miłość nie powinna być na pokaz. Piękne słowa.
Tak, na marginesie to jestem pod wielkim wrażeniem twoich zdolności. Nie dość, że napisałaś takie wspaniałe rozdziały to ten pojawił się dwa dni później.
Czekam na kolejny xX
PS: Uwielbiam czytać twoje notki pod rozdziałami. Szkoda, że dzisiaj żadnej nie było. ;)

Anonimowy pisze...

Jedną z wielu cech, jakie cenię w twoim blogu, jest to, że nieustannie skłania mnie on do przemyśleń. Dziękuje ci za to. <3 @Be_my_boyfriend

Pompon pisze...

I znowu nie żyję.
Powinnam zostać ozwana cudem, bo zmartwychwstaję już 23456765432 raz.

- Pompon