piątek, 23 sierpnia 2013

DEAD: ALIVE- XII

Nick
Dzień następny, 14:56
Heathrow Airport.

- Halo? Nicki? - powtarzałem, przytykając telefon do ucha. W drugiej ręce trzymałem papierowe gazety i garść ulotek, które wepchnięto mi do dłoni przy odprawie. Stałem sztywno, obawiając się, że torba przewieszona byle jak przez ramię, zaraz mi spadnie na ziemię. - Na litość boską, co ty robisz z tym telefonem, że jest taki słaby zasięg? - warknąłem zniecierpliwiony.
- Wiesz, zazwyczaj w szpitalach w niektórych oddziałach jest zakaz używania telefonów komórkowych! - fuknęła. W myślach już widziałem jej twarz, gdy się złościła- przewracała wtedy oczami, miała zaczerwienione policzki, a usta zaciśnięte. Gdy była naprawdę wściekła, miała załzawione oczy. Nienawidziła tego, ale tak już miała, płakała, gdy była zła. Zawsze mnie to rozbawiało, bo gdy chciała być twarda i gdy chciała się ostro kłócić, łzy ją zdradzały. Ale na jej miejscu też dostawałbym szału, bo z całą pewnością to nie jest fajne.
- Nicki, powiedz mi, co się stało. Albo zaczekaj minutę, nie rozłączaj się - powiedziałem i podszedłem do wolnego stolika przy kawiarence, a potem położyłem na nim torbę i gazety. - Okej, mów.
- To nie jest rozmowa na telefon, dobra? Przyjedź, to pogadamy.
- Powiedz mi tylko: czy to ma jakiś związek z Tomlinsonem?
  Nicki westchnęła.
- Nie.
- Mhm, tak.
- Nick, nie obwiniaj go, jak nawet nie wiesz, dlaczego wylądowałam w szpitalu!
- Napad, twoja mama mi powiedziała. Biorąc pod uwagę dawne wydarzenia, wszystko kręci się wokół kolegi twojego brata. Gratuluję mu przyjaciół, Liam totalnie zdurniał.
- Dlaczego cały czas grzebiesz w przeszłości, zamiast skupić się na tym, co dzieje się teraz i wziąć pod uwagę to, co może mieć miejsce za jakiś czas? Nie rozumiesz, że tym ranisz ludzi?
- Nie ranię nikogo, do cholery!
- Musisz pogadać z Louisem sam na sam, jak facet z facetem.
- Och, nie ma sprawy, chłopak poczuje, co to znaczy mieć odciśniętą pięść na twarzy.
- Nick!
- Dlaczego nagle tak bronisz tego chłopaka?
- Chcesz się kłócić? Tego chcesz?
- A idź w cholerę. - Rozłączyłem się i wrzuciłem telefon do kieszeni torby razem z niepotrzebnymi brukowcami i ulotkami. Zdążyłem odejść od stolika, zanim podeszła do mnie kelnerka, myśląc, że chcę coś zamówić.
  Trzydzieści minut potem taksówkarz zatrzymał się przed szpitalem, a złość nie minęła mi ani na sekundę, wręcz przeciwnie- rosła w błyskawicznym tempie i zaczynałem się bać, że gdy wejdę do pokoju Nicki i gdy ją zobaczę, to nie wytrzymam i pobiegnę do Tomlinsona, żeby osobiście go udusić i tak zakończyć jego żywot. Pewnie i tak nikt by po nim nie płakał, chyba że jego "koledzy", czyli Liam, Niall, Zayn i Harry. Boże święty, co się stało z czwórką tych niegdyś inteligentnych facetów? Kto normalny zadaje się z takim marginesem społecznym? Louis nie wnosił nic dobrego w ich życie, tylko wszystko psuł, aż w końcu dziewczyna, za którą oddałbym życie, wylądowała w szpitalu. I może nie znałem dokładnego przebiegu wydarzeń, ale po prostu czułem, że to ma jakiś związek z tym chłopakiem i trzeba go jak najszybciej spławić. Jeśli Liam i reszta chłopaków tego nie zrozumieją i wciąż będą się z nim zadawać, w dalszym ciągu będą się nim przejmować, to będę zmuszony sam to zrobić. Tacy ludzie są jak robaki, trzeba ich jak najszybciej tępić, bo narobią syfu i zdechną gdzieś w kącie, albo zwyczajnie uciekną, pozostawiając za sobą totalny bałagan. Nie zasługują na szczęście pod żadnym względem. Czułem satysfakcję, gdy usłyszałem w radiu o tej całej sytuacji w Londynie, że zabito jakiegoś chłopaka, a w pobliżu był Tomlinson we własnej osobie. Przecież on jest wszędzie, gdzie dzieje się coś dziwnego i w najgorszym wypadku ktoś ginie, czy tylko ja to zauważałem? Czy tylko ja myślałem racjonalnie? Miałem dość tego wiecznego chwalenia jego osoby i porównywania go do jakichś bohaterów, do postaci, które zmieniły coś w amerykańskiej polityce na lepsze. Co prawda amerykańskie rządy pozostawiały wiele do życzenia, ale Louis Tomlinson nie był osobą, która je zmieniła na lepsze, pod żadnym względem, na litość boską! Jeden, wielki skandal, temat zastępczy dla gazet i telewizji, gdy nic ciekawego się nie działo, wtedy można znowu porozmawiać o "Wielkim Tomlinsonie, który uratował przyszłość amerykańskiej polityki". Świetny dowcip, uśmiałem się jak nigdy.
  W pokoju Nicki zastałem całą śmietankę towarzyską.
- Cześć, Nicki.
  Widok siostry Liama był dla mnie zaskoczeniem, a właściwie fakt, w jakim stanie ją zastałem. Szczerze mówiąc to myślałem, że miewa się lepiej, że swobodnie może się poruszać i nic nie sprawia jej jakichś większych problemów, ale okazało się, że była przykuta do szpitalnego łóżka, połączona z nim kroplówką, włosy potrzebowały kontaktu z wodą i szamponem, usta pomadki nawilżającej, a policzki różowego pudru, bo były nieładnie blade. Westchnąłem, próbując uspokoić coraz bardziej nerwowy oddech.
- Dawno cię nie widziałem - usłyszałem głos Nialla, który próbował polepszyć atmosferę, a stała się ona okropnie spięta w chwili pojawienia się mojej osoby w salce.
- Hej - mruknąłem, mierzwiąc dłonią włosy, nie wiedząc, co zrobić. - Co się stało?
- Jeszcze raz zrobisz... - Nicki zaczęła mówić, ale musiała odkaszlnąć. - ... jeśli jeszcze raz zaczniesz się do mnie wydzierać przez telefon i się rozłączać bez słowa, to nie wpuszczę cię do siebie, rozumiesz? Nienawidzę takiego czegoś. Nienawidzę.
- Przepraszam, to co się stało? - w myślach przewróciłem oczami. - Napad, ta?
- Mhm. Najpierw zaczął ktoś strzelać, a potem ktoś ją od tyłu złapał, przewrócił, pobił, pogroził, takie tam - odezwał się Liam, niezbyt chętny do rozmowy. Był potwornie zmęczony, pod oczami miał gigantyczne wory. Rozejrzałem się po salce, dokładniej wszystko ilustrując wzrokiem. Pokój jak pokój, zimny, nieprzytulny, po prostu szpitalny. W górnym kącie wisiał jakiś stary telewizor, wszędzie po oczach biła biel, nieskazitelna biel. Pościel Nicki była wykrochmalona, nienawidziłem takiej. Po prawej stronie na końcu salki stało drugie łóżko, ale było puste.
- Fajnie, że całą sytuację opisujesz jakimś "takie tam".
- Nick, nie unoś się tak - w drzwiach za mną pojawił się Styles. Nie byłem w stanie powstrzymać kpiącego uśmiechu, a po chwili zacząłem się śmiać. Nie był to wesoły śmiech, raczej niemiły dla ucha, drażniący i sarkastyczny.
- Jezu, jesteście totalnymi ofiarami losu - wykrztusiłem, kręcąc głową. Przy okazji zauważyłem, że Harry mnie przerósł i w ogóle wymężniał, w tamtej chwili miał nieprzyjemny wyraz twarzy mówiący "idź stąd, jesteś niepotrzebny". W najlepszej formie był chyba Niall, tak mi się wydawało. Co prawda każdy z nich był zmęczony, ale Horan trzymał się najlepiej, brak snu nie odbijał się za bardzo na jego twarzy. Poza tym, to Niall był już zahartowanym facetem, pobyt w szpitalu nie był dla niego czymś nowym. Patrząc z perspektywy odwiedzającego i chorego. Zauważyłem też, że był lepiej zbudowany, niż kiedyś- anoreksja wypuściła go ze swoich sideł, widać było powolne rezultaty siłowni. Grzywka wysoko układana, tak samo robił Tomlinson, sprawiała, że zdawał się być wyższy. Dopiero wtedy mój wzrok złapał Zayna.
- Ouch - wymsknęło mi się. Czy to był naprawdę Malik? Ten silny, dobrze zbudowany facet? Teraz wyglądał potwornie staro, jakby miał z pięćdziesiąt lat i milion problemów na głowie, jakby dźwigał coś niemiłosiernie ciężkiego. Siedział skulony na wózku inwalidzkim, opierał brodę na dłoni, marszczył brwi, jakby nad czymś intensywnie myślał i zaciskał powieki, tak samo jak pięść zabandażowanej ręki. I to boleśnie, jego kłykcie były całe białe, aż dreszcz po plecach przechodził.
  Tego było już za wiele.
- Co za komedia.
- Jeszcze chciałbyś coś dodać? - Styles był wściekły. Stał naprzeciwko mnie, z założonymi rękoma, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Jako jedyny z całej czwórki był skory do rozmów. Albo do kłótni, jak kto woli. Widocznie tylko on miał na tyle siły, żeby reagować na moje niemiłe zaczepki, ale po prostu nie mogłem spokojnie patrzeć na półżywą Nicki i Zayna, na padniętego Liama i na Nialla, który przeszedł w swoim życiu tyle, że teraz powinien siedzieć na jakiejś Ibizie i się bawić, a nie znowu opierać się o ścianę w londyńskim szpitalu!
- Owszem, chciałbym! - syknąłem. - Ten Tomlinson was zabija. Zabija. Rozumiecie to? Czy wy nie widzicie, co on najlepszego wyrabia?! - rozłożyłem ramiona, jakbym chciał pokazać i przypomnieć wszystkie jego winy. - Cały czas pakujecie się w jakieś kłopoty, lądujecie w szpitalach, macie połamane kończyny i nie możecie spokojnie spać po nocach! A przez kogo to wszystko?! Oczywiście, że...
- Ty tępy kretynie! - wrzasnął nagle Styles, tak gwałtownie przerwał moją paplaninę, że sam podskoczyłem przestraszony w swoim miejscu. Podszedł do mnie tak blisko, że nasze nosy prawie się stykały. - Nic nie wiesz. Nic! Jak w ogóle śmiesz tutaj przyłazić i nas obrażać?! Nic nie rozumiesz i co jest najbardziej denerwujące, w ogóle nie znasz Louisa, a udzielasz się na jego temat!
- Nic się nie zmieniłeś. Wciąż ten sam naiwny idiota, za którymi uganiają się tępe laski - wycedziłem przez zęby.
  Te słowa tak bardzo go rozjuszyły, że dał mi w twarz prosto z pięści. Cofnąłem się na ścianę, boleśnie uderzając w nią głową.
- Harry, uspokój się! - Liam wstał i odciągnął ode mnie wściekłego chłopaka.
  Instynktownie pochyliłem się, sprawdzając, czy nie połamał mi nosa i czy nie leci mi z niego krew. Krew faktycznie była, ale bólu, który towarzyszy przy połamaniu nosa, nie odczuwałem.
- Mam tolerować, jak ten pierdolony hipokryta obraża mnie i ludzi, którzy są dla mnie ważni?! Po moim trupie, do cholery! Nie pozwolę sobie na takie coś nawet gdybym był zmęczony po dziesięciu nieprzespanych nocach na jakiejś Saharze, jak wy w ogóle... Liam, puść mnie!
- Harry, zostaw go, takich ludzi nie da się zmienić - usłyszałem głos Zayna pierwszy raz dzisiaj. Nicki natomiast nie mówiła nic, co mnie doprowadzało do jeszcze większej furii. Dlaczego ona mnie nie broniła, czasem nawet nie zaszczycała mnie swoim wzrokiem?! Przecież sama całkiem niedawno mówiła, że Louis coś ukrywa i nie zasługuje na zaufanie, którym obdarzyła go cała ta czwórka naiwniaków!
- Macie rację - odezwałem się, wyciagając chusteczkę z kieszeni bluzy i przyciskając ją do nosa. - Mnie się nie da zmienić, ale waszą sytuację owszem.
  Wyszedłem pospiesznie z pokoju.
- Gdzie leży Louis Tomlinson?
- Trzecie piętro, sala trzydziesta czwarta - dziewczyna siedząca w recepcji nawet nie uniosła głowy i nie spojrzała w monitor czy wydrukowany spis pacjentów, jakby słyszała to pytanie już dziesiąty raz w ciągu tego dnia.
- Dzięki.
  Pokój trzydziesty pierwszy, drugi...
  Odwróciłem się- Niall biegnął w moją stronę, jakby pierwszy zrozumiał, co zamierzam zrobić. Zacząłem się histerycznie śmiać i czułem się, jakbym był psychicznie chory, czy coś w tym stylu- w każdym razie, niemiłe i dziwne uczucie. Ale czy mnie to obchodziło?
- Chodź tutaj, kretynie, pożegnaj się ze swoim przyjacielem! - wrzasnąłem do niego, wpadając do pomieszczenia, w którym leżał Tomlinson.
  Spał. Twarz miał wkurzająco spokojną. Egoistą trzeba się, kurwa, urodzić!
  Pochyliłem się nad nim i klepnąłem go w policzek, chcąc się upewnić, że naprawdę jest przytomnie-nieprzytomny, tak jak kiedyś określiłem Nialla, gdy byłem z Martinem u niego w szpitalu, tuż po tym, jak zdiagnozowano u niego anoreksję, on też wtedy spał, więc odwiedziny musieliśmy przełożyć.
  Zacząłem szarpać jakieś rurki i kabelki, które w jakiś tajemniczy, medyczny sposób pomagały utrzymać go przy życiu.
- Ups! - zachichotałem, gdy stojak z kroplówką upadł z trzaskiem na podłogę, wyrywając przy okazji igłę z dłoni Tomlinsona. - Może lepiej po prostu cię udusić?
  W amoku zacisnąłem mocno dłoń na jego szyi i wpatrywałem się w ekran jakiegoś urządzenia, które kontrolowało bicie serca pacjenta. Niecierpliwie czekałem, aż linia się wyprostuje i pojawi się ten charakterystyczny odgłos, dokładnie jak w filmach.
- Zdechnij drugi raz - szepnąłem, licząc, że jakimś cudem to usłyszy. - Jakie to proste. Czuję się jak Bóg. Twoje marne życie jest w mojej pięści.
  Wtedy, w ostatniej chwili, ktoś złapał mnie od tyłu i z zadziwiającą siłą zdołał mnie odciągnąć od Louisa. To był ten irytujący blondyn. Poprawka: chłopak, który chciał być blondynem, więc farbował włosy jak ostatni pedał.
- O, Niallek napakował na siłowni! - zacząłem się wyrywać. - W sumie to mogłaby cię dopaść ta anoreksja wtedy, nie musiałbyć przeżywać teraz tego gówna.
  Do pomieszczenia wleciał chłopak, którego spodziewałem się najmniej- Zayn, ale już bez wózka i uderzył mnie w twarz, z tą różnicą, że o wiele mocniej niż Harry, który widocznie wtedy się powstrzymywał przed porządnym zamachem. Co za łaska. O, ironio! Upadłem na podłogę, ból złamanego nosa był nie do zniesienia. Mulat nie miał zamiaru jednak na tym skończyć, dostałem od niego kopa w brzuch. Miałem wrażenie, jakby włożył w to wszystkie swoje dotychczasowe nerwy i obawy, naprawdę.
- Calm down, Zayn - zaśmiałem się. A wtedy do naszych uszu dotarł jakiś niepokojący dźwięk. Wszyscy w tym samym momencie odwróciliśmy się w stronę Louisa, z którym coś... hm, coś zaczynało się dziać. Maszyna tworzyła tak intensywny odgłos, że miałem ochotę zakryć swoje uszy, ale nie mogłem tego zrobić, musiałem trzymać ten przeklęty nos, bolał tak cholernie mocno, że zaczynałem się bać, że mi odpadnie, jak go puszczę. Powiedziałem jedynie:
- No i masz. Louis Tomlinson właśnie umiera.
- Niall, leć po kogoś! - wrzasnął Zayn. - No już!
  Spojrzałem wtedy w oczy Zayna i się przeraziłem. Ten Mulat, którego zawsze uważałem za twardego faceta, kolejny raz dzisiaj mnie zaskoczył (zresztą, dzisiaj wszystko mnie zadziwiało). Ten chłopak płakał. Łzy spływały mu powoli po policzkach, nawet na mnie nie patrzył, tak jakby jego spojrzenie na mnie było marnowaniem czasu. Poczułem się jak śmieć. Patrzył na swojego... przyjaciela, leżącego na szpitalnym łóżku. Taki bezradny. Taki słaby. Taki niewinny. Szpital stawał się miejscem, w którym wychodzi cała prawda o człowieku, jaki jest. Czy jest silny, czy łatwo się poddaje. Czy walczy, czy mu się już nie chce, brakuje mu czasu. Szpitale to ponure miejsca, w którym człowiek zdaje sobie sprawę, jak bardzo kocha i nienawidzi. I jakie duże problemy jest w stanie stworzyć swoją głupotą i inpulsywnością.
   Zayn Malik oglądał, jak jego przyjaciel umiera. I który to już raz?
- Ciota - wymruczałem.
- Wiesz co, Nick? - Zayn przymknął powieki. - Gdybym tylko chciał, już byłbyś martwy, przysięgam. Wciąż oglądałbyś jak ryczę, tylko z innej perspektywy, bo z góry. Ale nie chcę.
  Jego głos nawet w takiej sytuacji był opanowany i spokojny. Tak jakby przewidywał, że to się stanie.
- Bo?
- Bo chcę, żebyś doświadczył, co to ból, co to prawdziwy ból, który rozwala cię od środka. Chcę, żebyś poczuł, jak bardzo sumienie jest nieznośnie. Jaki obrzydliwy ból jest w stanie stworzyć pamięć. Nie ominie cię to. Tego chcę. Dlatego jesteś jeszcze żywy.
- A wiesz, kto jest twoim prawdziwym przyjacielem? Ja nim jestem, Zayn Malik, tylko tego nie...
- Ty jesteś jedynie samotnym i zagubionym facetem, który pod żadnym względem nie zasługuje na miano mojego przyjaciela. I nigdy nie zasłuży. Nigdy.
- To kim w takim razie jest przyjaciel? Jak go odróżnić od innych ludzi? Hm?
  Zayn otworzył powieki i spojrzał na mnie tak, że poczułem się przy nim taki... mały. Nawet przestałem się wiercić, bo jego żelażny uścisk tylko dodatkowo sprawiał mi ból, gdy się ruszałem. I tak nie miał zamiaru mnie puścić.
- Przyjaciel to ktoś, za kim się płacze.
  Zmarszczyłem brwi. Zayn mnie puścił i wstał, nie spoglądając za siebie. Zaraz potem do sali wpadł lekarz, dwie pielęgniarki, jacyś ludzie, chyba... chyba... Niall? Liam? Harry?
  Nicki?
  Zamknąłem oczy.
  Zdrajca.

cdn

Skomentuj, żeby zmotywować c:

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Popłakałam się ,cholercia... co z niego za chuj ,bożeee @pollystylinson

Ollie pisze...

Gdzie jest mój komentarz do jasnej cholery no?! ;;_________;;
Chciałam zamordować Nicka za to przedstawienie. Amen. Wkurwiłam się.
Kocham Cię xx

alekslloyd pisze...

Nie będę przeklinała w tym komentarzu, nie będę, nie będę… Cholera! Ja wiem, że bardzo się starasz i pragniesz jak największej liczby komentarzy. Wiem to i rozumiem cię z całego serca. Teraz, bardzo chcę tego samego co ty. Mimo, iż ja nie mam wielu komentarzy na swoim blogu – to bardzo chcę, abyś ty miała w końcu (ZNOWU) tyle samo czytelników, co miałaś miesiąc, dwa miesiące temu.
Jak zaczęłam czytać ten rozdział, to normalnie wzięłam się wkurzyłam, delikatnie mówiąc. Nick, osoba, która pomogła Harry’emu schronić się przed policją (dobrze pamiętam, prawda?) właśnie w tym momencie nie dość, że uważa Louisa za ostatnie gówno, to jeszcze chciał go zabić. Ba, nawet, sądząc po końcówce ta próba mogłaby mu się udać!
To trochę zabolało. To, w jaki sposób Nick zachował się względem chłopaków. Już nie mówię tutaj o tym, że jego zamiarem było zabicie Tomlinsona. Nie. Tutaj chodzi mi teraz o to, że uznał chłopców za naiwniaków, bo przyjaźnią się z Lou i go wspierają, chcą mu pomóc. Boże, czy on jest zazdrosny? Czy chce zabrać, nie dość, że Nicki to jeszcze przyjaciół od Tommo? No bo na to wygląda… w sumie to kiedyś, Liam był jego przyjacielem. Może czuć się zazdrosny? Nie wiem, czy moje teorie mają jakikolwiek sens, jednak ja tylko rozważam pewne sytuacje.
To dobrze, że Niall zareagował w porę, jednak te myśli Nicka. Jeju, ja go lubiłam w tym opowiadaniu,a teraz w niego zwątpiłam. Jednak coś we mnie mi mówi, że on jeszcze przejrzy na oczy. Musi.
Tak sobie pisałam z koleżanką, co działo się w tym rozdziale (ona jest w tyle, dopiero I część czyta) i stwierdziłyśmy jednogłośnie, że Nickowi należało się uderzenie od Harry’ego, a jak już mu Zayn przywalił to omg. Cieszyłyśmy się z krzywdy ludzkiej (z opowiadania, ale jednak).
Słowa Malika do mnie dotarły. Pewnie do Nicka nie za bardzo, jednak… wydaje mi się, że przez tę ‘akcję’ szansę Nicka na związanie się z Nicki spadły do zera. Takie moje przeczucie, mimo, że Nicki nie za bardzo ufa Louisowi… Po prostu tak myślę.
Długi komentarz. Wiem, wybacz. Pisany w Wordzie. Jak kiedyś ;)
ily xxx

Unknown pisze...

Co za (przepraszam za słownictwo) pieprzony kutas! Jak mógł próbować uśmiercić Louis'a? Jak? Nick o wszystko obwinia Lou, a przecież on wcale tego nie chciał. Kto by chciał narażać swoich przyjaciół i samego siebie? Nikt.
Mniejsza. Bardzo dobrze, że Harry i Zayn przywalili Nick'owi! Może po porządnej nauczce zmieni zachowanie wobec Tomlinson'a. Chociaż, nie. Nie wierze w to. Zmiana zachowania Nick'a to chyba byłaby ostatnia rzecz jaką bym się spodziewała.
Cieszę się, że w każdej perspektywie uczucia bohaterów są pokazane inaczej. :D
Super rozdział!
Czekam na następnyxX ;)

Pompon pisze...

Jak, do cholery, może istnieć taki człowiek?!
"Boże święty, co się stało z czwórką tych niegdyś inteligentnych facetów? Kto normalny zadaje się z takim marginesem społecznym?"
Margines społezny?!
Nick na prawdę wiele, bardzo wiele, stracił w moich oczach.

Disneyland pisze...

Co to jest za człowiek?! Czy on zgupiał??!! Jak w ogóle tak można?! Dla Nicka jest stworzone tylko jedno miejsce psychiatrzy

Junio pisze...

Trzymajcie mnie, bo zaraz zrobię temu popierdolonemu chujowi taką krzywdę, że go matka nie pozna! Gdzie jest kuźwa mój tasak?! NICK, ŚMIECIU, JESTEŚ MARTWY

Wiesz, że uwielbiam to opowiadanie? I wiesz, że jesteś genialną pisarką? I wiesz, że cię kocham i nie mogę doczekać się następnego rozdziału?

Claude pisze...

A ja głupia lubiłam Nicka *______*
COŚ TY KURWA ZROBIŁ?! LOUIS NIE MOŻE UMRZEĆ, NIE, NIE, NIE...

Jezu, co za emocje! Dziewczyno co to opowiadanie ze mną robi? G.E.N.I.A.L.N.E

Anonimowy pisze...

Nick już nie żyje zabije go :)
a to opowiadanie jest takie emocjonujące, takie smutne ale i życiowe że daje kopa aby żyć na całego
a po tym co powiedział Zayn o przyjaciołach to zapamiętam do końca życia
Jednym słowem kocham DEADA:*