niedziela, 25 sierpnia 2013

DEAD: ALIVE- XIII - część I

When you feel the fire taking over
Let it make your feeling behave older
Please let your heart breath in

  Jest źle. Dwa słowa. Setki uczuć.
  Zabawna jest nasza różnorodność i brak tolerancji. A może jej nadmiar? A co ze współczuciem? Czy ludzie powinni współczuć, czy to tylko pogorszy sytuację? Znowu spotkanie z różnorodnością. 
  To tak samo jak z "kocham cię". Kogo kochasz? Jak kochasz? Czy to prawdziwa miłość, czy słowa rzucone na wiatr, byle otrzymać upragniony spokój? Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak słowa szybko tracą na swojej intensywności, ale też jak ją nabierają. Kiedyś "kocham cię" słyszała osoba, która naprawdę była kochana. Teraz można być "kochanym" z byle powodu. Teraz może cię "kochać" osoba, która nawet nie wie, że istniejesz. Zabawne. 
  Człowiek źle interpretuje swoje emocje. Myli je, miesza i potem sam się denerwuje. A czym jest złość? Czy człowiek ma prawo się wściekać? Prawda jest taka, że urodziliśmy się egoistami. Cechę empatii i dzielenia się czymś z innymi, zdolność do kochania, nabywamy żyjąc. A jeśli umieramy zbyt wcześnie, można powiedzieć, że umieramy niespełnieni. Dopiero potem, o ile coś potem na nas czeka, nie poruszając już aspektów religijnych, widzimy, ile straciliśmy. Człowiek mądry po szkodzie, a tak często celowo ją wyrządza. Jesteśmy jedną, wielką, chodzącą nielogiką. 
  Co sądzisz o swoim życiu? Zastanów się i odpowiedz na to w myślach. Większość ludzi odpowiada, że mogłoby być lepiej, że jest kiepsko, że jest źle. Świat dzisiaj jest bardzo problematyczny i nie potrafi się nasycić tym, co już ma, chociaż na dobrą sprawę, to człowiek nigdy się nie nasyci. Granice nie istnieją, więc w jaki sposób mógłby to zrobić? Zapewniamy, że jeśli coś uda nam się zrobić, że jeśli coś osiągniemy, gdy coś dostaniemy, to wtedy będzie już dobrze, będziemy mogli spokojnie umierać, ale im dłużej myślimy o tym, jak jest nam dobrze, tym bardziej uświadamy sobie, jak bardzo jest nam niedobrze, bo zauważamy pewne luki, których jeszcze nie wypełniliśmy, a problem zaczyna się wtedy, gdy nie mamy czym je zatkać i nie jesteśmy w stanie uśmiechnąć się, bo to już szczęśliwy koniec. Każdy z nas ma inne wymagania i inne marzenia, ale człowiek jest stworzeniem, któremu ciągle jest za mało, ciągle by coś chciał, ciągle wpada na kolejne pomysły, zaczyna się gubić. I nawet już nie próbuje zaakceptować rzeczywistości, wmawiając sobie, że jest źle i tyle.
  Jest źle. A potem przez naszą głowę przechodzi wizja ludzi, którzy mają jeszcze gorzej. Dzieci, które siedzą w domach dla dzieci, bo ich rodzice albo nie żyją, albo okazali się zwyrodnialcami. Albo nie mieli za co żyć i nie mieli również wyboru, dla dobra własnego dziecka, musieli je opuścić. Takie szczęście w wielkim nieszczęściu. Potem jest jeden wielki płacz i brak zrozumienia. A nam robi się głupio, bo powtarzamy, jak źle nam jest, ale też wiemy, że inni mają gorzej. I znowu ten cholerny brak logiki. Wpadamy w labirynt bez wyjścia. Albo inaczej: to wyjście zawsze jest, tylko zanim je znajdziemy, to sporo się namęczymy. Start to nasze narodziny, meta to śmierć. Śmierć nie powinna być przedwczesna. To jest nawet nie fair w stosunku do osób, które pomimo nieszczęścia, wciąż walczą. Jeśli nie chcesz już żyć dla siebie, żyj dla innych. Zaraz odpowiesz, że nie masz dla kogo. Źle, błąd, błąd, błąd. Twój tok myślenia to jeden wielki błąd. Musisz zapamiętać jedno: zawsze, ale to zawsze jest ktoś, kto o ciebie się martwi. Zawsze. Nie wiesz kto to, dowiesz się dopiero na jakimś etapie, więc chociażby z tej ciekawości powinieneś dalej żyć i się nie poddawać, żeby zobaczyć, kto w ostatniej chwili poda ci rękę, bo na pewno to ktoś zrobi i zazwyczaj będzie to osoba, której najmniej się spodziewałeś w tym momencie. 
  Nie możemy pozwolić, żeby kotłujące się w naszych umysłach myśli całkowicie nas pochłonęły, bo tak zazwyczaj jest. Niemiłe wspomnienia, nasze porażki i rosnące problemy spędzają nam sen z powiek, ale trzeba mieć nadzieję. Brzmi banalnie, ale taka jest prawda. Czasem jest to spowodowane brakiem dobrego autorytetu, braku inspiracji, nie wiemy, na czyim barku się opierać. I chociażby z tego powodu musisz codziennie wstawać z łóżka i być silnym, żeby młodsze pokolenia miały już dobrą inspirację. Ciebie.
  Twoja historia jest gdzieś wyżej cała rozpisana, kropka została wstawiona w odpowiednie miejsce. Samobójstwo to wyrywanie kartek książki o tobie i zostawienie zaledwie kilka marnych kawałków papieru. Marnotrawstwo, prawda? Samobójstwo to egoizm. Jeśli kiedykolwiek o tym pomyślałeś, znaczy to, że jeszcze nie nabyłeś cechy empatii wspomnianej parę zdań wcześniej i że jesteś jeszcze młodym egoistą, ba, jesteś dzieciakiem. I to powinno być dostatecznym znakiem, że przed tobą jeszcze długa droga. Życie to czytanie na głos książki, której bohaterem jesteś ty.
  Please let your heart breath in.

  Nowy Jork wydawał się być miejscem zapomnianym przez Boga, ludzie zostali pozostawieni i byli zmuszeni żyć na własną rękę, bez żadnych rad, a ich intuicja przestała dobrze podpowiadać. Cały świat skupiał się na Stanach Zjednoczonych, które kiedyś były światową potęgą, a teraz panował tam jeden wielki chaos. Wszystko żyło własnym życiem. Ludzie żądali zmian, wszędzie wywieszali plakaty z odważnymi tekstami, przywoływali postać Louisa Tomlinsona na zdjęciach, porównywano go do dawnych prezydentów. Niektórzy szeptali nawet między sobą, że Tomlinson powinien wrócić i zrobić ostateczny porządek, a na sam koniec stać się prezydentem. Co było najciekawsze, coraz więcej osób tak chciało.
  Ale wszystko ma również swoje złe strony. Byli ludzie, którzy kibicowali Louisowi całym sercem, ale też tacy, którzy najchętniej zabiliby go na miejscu. Gorączkowo wertowali poranne gazety, przełączali kanały w telewizji, co godzinę włączali radio, żeby usłyszeć, co spikerzy mają do powiedzenia w radiu. Wszystko kręciło się wokół polityki, ludzie żyli polityką, wyszli po kilkudziesięciu latach w końcu na ulice i rozpoczęła się rewolucja. Tak naprawdę to już wtedy, kiedy złapano Tomlinsona na lotnisku, gdy próbował wylecieć ze Stanów, pokazując fałszywe dokumenty. Wtedy jeszcze uważano, że jest groźny i że jest zwyrodniałym człowiekiem, który zabił niewinne osoby. Strach i wątpliwości zaczęły rodzić się w chwili jego ucieczki, przecież czy to możliwe, że tak groźny mężczyzna był źle pilnowany i bez większego trudu zdołał uciec? I to parę razy? Punktem kulminacyjnym okazała się być pamiętna scena na Times Square. Ludzie śmiali się, że młodsze pokolenia będą o tym czytać w podręcznikach, a aspekt bohaterstwa najważniejszej w tym wszystkim postaci, czyli Louisa Tomlinsona, będzie kwestionowany na lekcji angielskiego. Ciekawostki z jego interesującego życiorysu coraz szybciej zaczęły wychodzić na światło dzienne, zaczęto poszukiwać jego krewnych, ale na ich temat nikt nic nie wiedział i to było najbardziej intrygujące dla mediów. Ostatnim wydarzeniem, wokół którego było najwięcej szumu, było zamordowanie chłopaka na którymś z londyńskich placów handlowych. Może nie byłoby to aż tak roztrząsane, gdyby nie fakt, że w tłumie był obecny nikt inny, jak Louis, a dodatkowo miejscie miały rewolucyjne i prowokujące ludzi sceny. Osoby żyjące w Wielkiej Brytanii zaczynały się denerwować i żądały wygonienia Tomlinsona z wysp brytyjskich, ponieważ wprowadził on niepotrzebny zamęt.
  A ostatnią plotką, która po czasie okazała się być prawdą, był pobyt Tomlinsona w szpitalu. I ten fakt zaczął wszystkich najbardziej zastanawiać.
  Joel Zatzmichen był całkowicie zasłonięty przez Tomlinsona. Z jednej strony irytowało go to, bo nikt nie skupiał się na jego osobie, a na jakimś, według niego, kretynie, który nieświadomie rozpętał burzę i będzie zmuszony za to umrzeć, a jeśli będzie sprawiać problemy, to będą dodatkowe ofiary. Ale z drugiej strony był spokojniejszy, bo mógł swobodnie urzeczywistniać to, co zaplanował, ork po kroku. Nie miał z tego jakichś wyrzutów sumienia, w ogóle nie miał takiego czegoś jak sumienie, po prostu skupiał się na sobie i okazjonalnie na ludziach, którzy mu pomagali. Chociaż to, co najlepszego wyrabiali, nie można było nazwać pomocą, tylko jakąś kpiną. Na litość boską, jak można nie trafić dwa razy z pistoletu we właściwego chłopaka? Raz pomylili go z jakimś pechowcem, a drugi raz nie potrafili do niego strzelić. Ale nie mógł zatrudnić lepszych ludzi, bo nawet zabójca ma swój rozum i nie będzie współpracować z takim człowiekiem jak Joel, bo byłoby to zbyt ryzykowne. Dlatego Zatzmichen od samego początku był zmuszony współpracować z życiowymi nieudacznikami. Chociaż nie mógł też stwierdzić, że kolejna nieudana próba zabicia chłopaka żadnych zalet nie miała, bo z tego co mu opowiedziano, to również i jego przyjacielowi się dostało. To na pewno będzie dla niego ciosem, o ile się obudzi ze swojej śpiączki. Myślał też o tym, żeby do Tomlinsona kogoś wysłać, żeby go zabić w szpitalu i zwyczajnie pójść, ale to byłoby zbyt łatwe, a rzeczy łatwe najczęściej okazują się być najbardziej skomplikowane, prawda? Joel nie mógł też zapomnieć o tym, że Louis miał czwórkę znajomych, którzy jeżą się jak dzikie koty, gdy ktoś zechce zrobić mu krzywdę. Zwłaszcza jeden z nich, Harry Styles. Joel czuł, że z nim będzie największy problem, tak samo jak z Malikiem.
  Zatzmichen miał teraz inny cel. Nie zabić Louisa, ale najpierw go zwabić do Nowego Jorku, co teoretycznie wydawało się być niemożliwe. Ale tylko teoretycznie.
  Joel szedł wolno po jakiejś nowojorskiej ulicy, na której mało kto był obecny, co było mu na rękę, bo nie cierpiał tłumów, spacer przez Times Square byłby dla niego wręcz samobójstwem. Właśnie mijał jakiegoś młodego chłopaka, który pochylał się z kapturem na głowie, bo kropił deszcz, czytał USA Today.
- Przepraszam, mogę na chwilę? - zapytał się Joel, w duchu krzywiąc się na sztuczność swojego wypowiedzianego "przepraszam". Chłopak spojrzał na niego, przez chwilę milczał, aż w końcu wzruszył ramionami i oddał mu gazetę. Widocznie również wyczuł sztuczność wypowiedzi starszego mężczyzny, albo skojarzył, że to ten Joel Zatzmichen, więc dla własnego bezpieczeństwa wolał się nie odzywać, oddać zmiętoszony papier i zniknąć na zakręcie prowadzącym na Times Square.
  Joel spojrzał na pierwszą stronę gazety śmierdzącej wilgotnym, tanim papierem.
  Louis Tomlinson w szpitalu, próba zabicia głowy rewolucji, czy powinniśmy się bać?
- Głowa rewolucji? - mruknął Zatzmichen pod nosem. - Na jego miejscu byłbym upokorzony za taki beznadziejny tytuł.
  Rzucił gazetę, wylądowała w kałuży.
- Byłbym upokorzony za samo bycie Louisem Tomlinsonem - dodał beznamiętnie, jakby ktoś obok niego stał i przytakiwał głową.

  W Londynie również udzielała się nowojorska atmosfera, z tą różnicą, że tutaj było więcej ludzi, którzy mieli zwyczajnie gdzieś te wszystkie rewolucje i polityczne ploty, żyli cały czas swoim monotonnym rytmem i póki co, na nic nie narzekali. Może czasem wygłosili ironiczny komentarz na temat coraz częściej pojawiających się plakatów na drzewach i tablicach z ogłoszeniami, z podobizną Tomlinsona. Bo po cholerę one, po jaki gwint mieszać się w sprawy innego państwa, w ogóle innego kontynentu? Czy ludzie naprawdę nie mają co robić ze swoim życiem?
  St Thomas' Hospital stał się miejscem, w którym zbierało się coraz więcej męczących dziennikarzy, niektórzy, a w zasadzie większość, została wysłana tam z USA, z obietnicą premii za jakąś tanią sensację. Zazwyczaj byli przeganiani przez policjantów, bo ich hałas przeszkadzał pacjentom i klientom, było to wręcz niehumanitarne, bo ratownicy medyczni mieli z nimi problemy, zwłaszcza, gdy wieźli chorego człowieka. Musieli więc zacząć korzystać z tylnych wejść, które były zagrodzone, więc całkowicie zostawione w spokoju przez dziennikarzy. Informacji o Tomlinsonie recepcja przestała udzielać, a dostęp do niego uzyskali tylko znajomi i rodzina. Chociaż słowo "rodzina" było niestosowne, zważywszy na sytuację Louisa.
  Wszystko stało się ponure i smutne. Co prawda szpitale nigdy nie były wesołym miejscem, ale codzienny hałas dziennikarzy, którzy atakowali wszystkich lekarzy wchodzących głównym wejściem do budynku, bo zaczynali swój dyżur plus dobijająca brytyjska pogoda, sprawiały, że atmosfera stawała się jeszcze gorsza do zniesienia. Wszyscy mieli obgryzione z nerwów paznokcie, wory pod oczami i rosła ilość filiżanek z niedokończoną kawą. Nawet żarty traciły na swoim uroku i nikogo nie śmieszyły.

Przed atakiem Nicky'ego, 10:30.
Nicki

  Obudziło mnie jakieś puknięcie.
- Przepraszam, to ja. Niall zostawił butelkę z resztką coli na stoliku i ją przypadkowo zrzuciłem.
- Nic się nie stało - mruknęłam i przetarłam oczy. Podniosłam się na łóżku i ziewając poprawiłam koszulę nocną. Poprosiłam wczoraj Liama, żeby pielęgniarki pozwoliły mi założyć swoją, bo te szpitalne mnie przerażały. Brat kłócił się o to z nimi bitą godzinę, aż w końcu przyszedł do mojej salki i uśmiechał się z triumfem.
  Teraz stał obok mnie z założonymi rękoma i przechyloną głową.
- Co jest? Och, dobra, jednak nic nie mów, wiem, że wyglądam jak pół dupy zza krzaka.
- Daj spokój, nikt nie budzi się w szpitalu i wygląda jak milion dolarów - westchnął i usiadł na fotelu naprzeciwko mnie.
- Ty chyba tez kiepsko spałeś.
- Żaden z nas dobrze nie spał - wzruszył ramionami. - Zresztą, to cały czas rozmawiałem z Niallem i Harry'm.
- O czym? - położyłam poduszkę na kolanach, zaczęłam ją klepać i wcisnęłam ją na oparcie łóżka, żeby wygodnie usiąść.
- O Louisie. I w ogóle o tej całej sytuacji.
- Louis jechał z Zaynem do mnie, prawda?
- Szczerze mówiąc, to zmusiliśmy go do tego. I teraz z naszej winy siedzi w szpitalu. I dodatkowo ma śpiączkę.
- Tak czy inaczej próbowaliby go zabić i powinniście być szczęśliwi, że na tym się skończyło. Gdyby zaatakowali was w domu, to nie mielibyście szans.
- Kto ci o wszystkim opowiedział?
- Niall. - Uśmiechnęłam się pod nosem, ale zaraz na moją twarz powrócił grymas smutku. - Przecież Zayn i Harry nie byli w stanie nic mówić, ty na dobrą sprawę też.
- I co o tym wszystkim sądzisz?
- Dobrze mnie znasz i wiesz, że nie zaufam Louisowi od razu.
- Ale...
- Gdy już się obudzi, to chciałabym z nim pogadać.
- Ale...
- I muszę wyjaśnić sobie z nim parę spraw.
- A Nick?
- Co z nim?
- No właśnie, co z nim?
- Dzwonił do mnie wczoraj wieczorem, jak już poszliście spać, a właściwie udawać, że śpicie. Najprawdopodobniej siedzi teraz w samolocie. Zadzwoni, jak już będzie na Heathrow. Mama będzie o jedenastej. Właśnie, która jest godzina?
- Za dwadzieścia jedenasta.
- Pomożesz mi wstać?
  Liam podniósł się ze swojego miejsca, podszedł do mnie i podał mi rękę. Zaczynałam dzień bez tej całej kroplówki, co było dla mnie cholernie wielką ulgą, bo wczoraj bity dzień przesiedziałam w łóżku i wychodziłam jedynie do toalety, ale musiałam ciągnąć za sobą ten irytujący stojak i czułam się, jakbym miała z sześćdziesiąt lat. Prosiłam wtedy jedną z pielęgniarek żeby ze mną szła, bo samej byłoby mi jeszcze dziwniej.
  Założyłam puchate kapcie i szlafrok, który przywiózł mi Liam, podobnie jak koszulę nocną, spałam w jego starym t-shircie i czułam się w nim o wiele lepiej niż w szpitalnej koszuli, w której wręcz tonęłam. Brr, okropieństwo.
  Wyszliśmy na korytarz.
- Właściwie to gdzie wy spaliście, skoro wasz dom został zdemolowany?
- Mama załatwiła nam pokój w tym samym hotelu, w którym śpi ona. Nawet nie zdążyliśmy z nią zamienić słowa, wcisnęła mi klucz od pokoju i zniknęła z bagażami w swoim, potem jej nie było. Była okropnie zdenerwowana.
- Dziwisz się jej? Napadnięto na jej córkę, synowi zdemolowali dom i dodatkowo Zaynowi oberwało się z pistoletu!
  Liam roześmiał się.
- Na co to idzie, Nicki?
  Pokręciłam tylko głową, uśmiechając się słabo. Zatrzymaliśmy się przy automacie, Liam zaparzył sobie kawę, a z windy wyszedł Niall. Ten chłopak ciągle mnie zadziwiał, od samego momentu, gdy zobaczyłam go w Mount Sinai, aż do teraz. Był chodzącą energią i teraz najprawdopodobniej to właśnie on trzymał się najlepiej z nas wszystkich. Widocznie docenił to, co ma, gdy wyzdrowiał. Tak, Niall zdecydowanie był szczęśliwy. Był. Bo w tych okolicznościach jego szczęście zaczęło się przekształcać w niepokój i to było naprawdę nie fair. Przytruchtał do nas.
- Hej, Nicki! - uśmiechnął się i zmierzwił mi włosy. Skrzywiłam się.
- Fuj, zostaw je, są tłuste! Błagałam pielęgniarki o pozwolenie wzięcia prysznica, ale mi nie pozwalają, są zbyt przewrażliwione.
- Jak chcesz, mogę z nimi pogadać - zaoferował swoją pomoc Liam, siorbając kawą.
- Ty już lepiej nie rozmawiaj z żadną pielęgniarką - mruknął Horan. - W ogóle, to wasza mama jest na parterze, przy recepcji. Jest chyba zdenerwowana. Zamieniłem z nią kilka słów i zapytałem się, czy dobrze się czuje. Odparła, że wszystko jest w porządku, ale mnie nie oszuka.
- Zaraz do niej zejdziemy, chyba, że pierwsza do nas przyjdzie.
- Co u Zayna? - zmieniłam temat. - I gdzie Harry?
- A u Louisa? - Niall spojrzał na Liama.
- U Louisa bez zmian, śpi.
  Niall westchnął, przez chwilę się nad czymś zastanawiając.
- Harry'ego zostawiłem w hotelu, powiedział, że za jakieś pół godziny będzie. U Zayna jeszcze nie byłem, najpierw przyszedłem do was.
- Ja byłem u Zayna zanim poszedłem do Nicki, spał, więc go nie budziłem. Chłopak potrzebuje więcej snu niż zwykle.
- Zayn potrzebuje przeprowadzenia z kimś szczerej rozmowy - wtrącił mu się Niall. - Wczoraj wyglądał jak kupka nieszczęścia i dzisiaj pewnie będzie bez większych zmian.
- Okej, czyli dzisiaj porozmawiamy z Zaynem, naszą mamą, przyjdzie Harry i Nick, obgadamy najważniejsze sprawy i gdy wszystko będzie jasne, będziemy się modlić, żeby Louis już się obudził, ta? - mruknęłam.
- Zapomniałaś jeszcze o jednym - Liam kiwnął na coś za mną. Odwróciłam się. - Twoje śniadanie nadchodzi.
- Liam, w sumie to możesz jeszcze raz porozmawiać z pielęgniarką. Co ty na to, żeby zjeść hamburgera, zamiast szpitalnej papki? - zaniepokoiłam się na widok pielęgniarki, która wyszła z dyżurki, pchając wózek z jedzeniem i talerzami.
- Ja właśnie tak zrobię, ale ty masz się kurować. Wracaj do pokoju, bo jak zobaczy, że wyciągnąłem cię z pokoju bez wcześniejszych porannych badań, to mnie zabiją.
- Idźcie do Zayna.
  Powiedziawszy to, odwróciłam się na pięcie i skierowałam się do swojego pokoju, jakby nigdy nic. Co jak co, ale Liam nie mógł się narazić pielęgniarkom drugi raz.

cdn

Skomentuj, żeby zmotywować (:

EDIT: zapomniałam wspomnieć- na początku jest fragment piosenki Adriana Luxa- Fire, jakby ktoś pytał. >link<

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Wstęp o samobójstwie... no okej, a wracjąc do deada to czyżby Nick odlaczajac kable od Lou naprawdę go zabił? bo coś mi śmierdzi końcem deada @pollystylinson

Ollie pisze...

Tu się zbyt mało wydarzyło, aby Dead się skończył. Lou musi w końcu wstać, tak, czy nie? I dokończyć tą rewolucję, a Joel też nie może zatriumfować. Gdzie walka dobra ze złem?! ;D
Kocham Cię!

Anonimowy pisze...

Świetnemam nadzieję żekoniec Deada będzie wybuchowy :* Louis musi wygrać i skończyć tą głupią szopkę Joela

Anonimowy pisze...

A i przy początku miałam ciary :)

Anonimowy pisze...

ten rozdział jest zajebisty! Ten bunt ... po prostu bad sweet czy jakoś tak... Dead nie może się skończyć... coś musi się stać.. brakuje tu tej końcowej akcji której ni ma... Dead jak powiadam ja zajebistość zajebistości (jestem na fazie więc gadam bezpośrednio) będzie kurewski! żeby było takie zakończenie brakuje jeszcze około 15 rozdziałów... Boo Bear musi wygrać.. bo jeśli nie to fukam się na ciebie... jak zakładam to Nick teraz przejdzie na "ciemną stronę mocy" :P .. może się do tego palanta Joela przyłączy czy co? Ale Lou Lou musi żyć... ciekawi mnie kiedy pojawią się iskierki u Nicki i Malika "mrauuuu" :P ... pierwszy raz robię taki długi komentarz... powiedz no że zrobisz jeszcze duuuuuużo rozdziałów :# na początku miałam dreszcze... takie od zimna, strachu, smutku i... kaca? chyba tia więc pozdrowionka... całuski ... weny życzę... lofciam cb i twój blog....
a teraz patatajtam se poczytać od początku wszystkie rozdziały :P @gaba540

Unknown pisze...

Super!
Jest to napewno jeden z moich ulubionych rozdziałów. Wierzę, z całego serca, że Lou nie podda się tak łatwo. To nie w jego stylu.
Czekam na następny xX
ps: Przepraszam, że taki króciutki komentarz. :C

Pompon pisze...

Świetny, zresztą, jak zwykle xx
Przepraszam, dziś mi się nie chce rozpisywać xx
Ale na prawdę, swietny, szczególnie wstęp :)

Anonimowy pisze...

czytam twojego bloga zawsze, ale rzadko komentuje bo zazwyczaj jestem na tel i mi ciężko. Ale zawsze jak przeczytam rozdział to mam taką faze, że nie mam co ze sobą zrobić, bo te rozdziały są takie głębokie, prawdziwe i dają tyle do myślenia, że po prostu zastanawiam się nad sensem życia, serio.
i to chyba jedyne fanfiction jakie czytam które nie jest o Larrym, bo za takimi nie przepadam, ale to ma coś takiego, że nie umiem po prostu przestać tego czytać.
masz wielki talent i opisujesz tutaj uczucia i zagłębiasz się w takie tematy z którymi większość autorek sobie nie radzi i cholernie cię za to podziwiam, bo nie wiele osób umie pisać o uczuciach. i po prostu mogłabym pisać i pisać jak to dobrze piszesz, ale po co?
kocham to opowiadanie i podziwiam cię za nie bo jest na prawdę jedne z lepszych, takich z sensem i głębią.
jeśli ten komentarz jest w jakiś sposób chaotyczny czy niezrozumiały, to wybacz ale zawsze tak mam że nie umiem sklecić porządnego zdania jak mi się coś strasznie podoba, ale się starałam więc może coś ogarniesz xd

co do fabuły to zawsze mam jakąś cichą nadzieję na jakiś larry moment, ale muszę się chyba przyzwyczaić, że tutaj oni są po prostu bromancem, nothing more.
Mam nadzieję, że Lou sie obudzi, no halo musi no bo bez niego nie ma akcji. i lubiłam Nicka, ale po tym co zaczął odwalać to po prostu : nienawidzę Nicka lol xd JAK MÓGŁ CHCIEĆ ZABIĆ LOU UGHHH.
dobra bo będzie zbyt długo i dziwnie bo gadam od rzeczy, czekam na nn i pozdrawiam xx

Anonimowy pisze...

Trochę mało się działo, ale rozdział spoko. Ten wstęp o samobójstwie, egoizmie i wszechobecnej nie logice w naszym życiu = MISTRZOWSKI. Znów jestem dwa rozdziały do tyłu, ale już nadrabiam. Niedługo szkoła i jeśli będziesz pisać DEADa dalej to możliwe że tylko w weekendy znajdę czas na takie przyjemności. Pozdrawiam. :) @Be_my_boyfriend